Kornel Filipowicz - Kot w mokrej trawie.pdf

(62 KB) Pobierz
Kot w mokrej trawie
Deszcz pada, pada, pada. Pada w dzień i w nocy. I w dodatku jest zimno.
Stary kocur Murder, z wielkim kwadratowym łbem i małymi, pokiereszowanymi
nieco w bojach uszami, cały pokryty krótkim, płowym, mimo wszystko zawsze
bardzo starannie wypielęgnowanym, futrem, drzemie ukryty w głębokiej wnęce
piwnicznego okna. Nie będąc sam widziany, może w każdej chwili widzieć, co się
dookoła niego dzieje. Siedzi w pozycji, która zapewnia mu najmniejszy kształt,
najdoskonalszą nieruchomość, pozwala też uchodzić za rzecz nie-zagrażającą
nikomu, a w takie zimne dni jak dzisiaj zachować najlepiej ciepło własne. Kot
Murder jest doskonale nieruchomy, ale nie jest cegłą, kamieniem, drewnem. Nie
jest także gołębiem, wroną, psem. Ma bardzo mocne poczucie tego, że nie
jest kotem innym, tylko właśnie tym, którym w tej chwili jest. Więcej - nie traci
świadomości tego, kim jest, nawet gdy stoi naprzeciw człowieka. Ma więc bardzo
silne poczucie tożsamości.
Nazwałem Murdera starym kotem. To prawda.
Murder ma ileś tam lat, ale to nic nie znaczy, gdyż Murder nie starzeje się.
Był co prawda kiedyś, dawno, maleńkim, cichutko miauczącym koteczkiem, ale
potem, gdy dorósł, zatrzymał się i przestał się zmieniać. Nie wyleniał, nie
skaprawiał, nie roztył się, nie wyrósł mu brzuch, jak na przykład
wielu okolicznym psom. Jego ciało pozostało smukłe i gibkie, futro gładkie i
lśniące. Źrenice jego oczu są czyste jak niebo o wschodzie słońca. Murder patrzy
tymi oczami i widzi wszystko, w dzień i w nocy, od mrówki idącej po ziemi, aż do
sowy, która przysiadła na krawędzi dachu. Patrzeniu poświęca Murder bardzo
wiele czasu. Patrzy, gdy poluje, ale patrzy też, aby patrzeć. Doprawdy tak, jakby
to, co widzi - trawa, damy, ludzie, drzewa - było także jego pożywieniem.
Nie wiadomo dlaczego w domu pewnego profesora uniwersytetu, u którego
Murder przez kilka lat mieszkał, i gdzie było mu zupełnie nieźle -nazwano go
„mordercą”? Kot Murder nie jest nim w większym stopniu niż inni. Małoż to razy
bywał świadkiem, jak żona profesora z pomocą służącej zabijała wielką rybę,
szamocąc się z nią i krzycząc przy tym wniebogłosy! Murder widział to,
siedząc pod kredensem. Nie raz, nie dwa. A skąd brały się te góry czerwonego
mięsa w kuchni na stole, te kury i kurczęta, zające i bażanty? Sterty białych
kości? Krwawe wątróbki skwierczące na patelni? Od czasu gdy profesor wraz z
żoną i służącą zniknęli z domu, a ich meble pachnące cedrem zostały ustawione
w wielkim wozie zaprzężonym w konie i odjechały - drzwi domu, w którym Murder
mieszkał, zamknęły się przed nim na zawsze. Na zawsze? Murder często
przesiadywał pod tymi drzwiami, czekając na ich otwarcie i usiłując wśliznąć się
do wnętrza, ale za każdym razem odpędzano go. Próbował przetrzymać tę zmianę
losu i całymi dniami widywano go drzemiącego spokojnie na parapecie okna w
klatce schodowej, ale do mieszkania profesora meble nie wracały. Była to sprawa
bardzo przykra, lecz Murder uważał to za stan przejściowy i nigdy nie przestał
mieszkania profesora uważać za swoje, chwilowo tylko niedostępne - nie mówiąc
już o domu i najbliższej okolicy. Nie wyrzekłby się ich za żadną cenę. To źle
powiedziane: żadna, nawet najwyższa, cena nie mogła wchodzić w grę, gdyż w
głowie Murdera nigdy taki zamiar nie powstał, nawet myśl, nawet zachcianka.
Gdyby jakaś siła zdolna była, mimo jego woli, przenieść go pięćset kilometrów od
domu - byłby zrobił wszystko, aby do tego domu i jego okolicy wrócić.
Szedłby nocą i dniem, w deszcz i spiekotę, na przełaj przez pola i lasy,
przemykając się nocami skrajem miast i osiedli. I doszedłby. A jeśliby nie doszedł,
to tylko dlatego, że zginąłby rozszarpany przez psy albo rozjechany przez
samochody na wielkiej autostradzie, ale tak czy owak w drodze do domu.
Murder nie znosi ruchu i hałasu, a najbardziej pisków i zgrzytów, które
wydają z siebie żelazne pojazdy. Do nieustannego szumu, który wydziela z siebie
miasto, trąc żelazo o kamień od rana do wieczora, a nawet w nocy, przyzwyczaił
się - z konieczności. Bo musiał w tym mieście żyć, bo żył w nim od urodzenia.
Nauczył się nie słyszeć tych przykrych dźwięków, lepiej powiedziawszy: posiadł
umiejętność oddzielania ich i oddalania od tych, które były mu przyjemne lub po
prostu do życia potrzebne: stąpania ludzi, szybkich kroków szczurów, świegotania
piskląt, chrobotu myszy, szelestu liści.
Oto więc Murder, który nie musiał znikąd wracać, bo nikt nigdzie przemocą
go nie wywoził, siedzi we wnęce okna piwnicznego i wydaje się być
głęboko szczęśliwy z tego, że jest tym, kim jest, i z miejsca, w którym się właśnie
znajduje. Czy mógłby być jeszcze szczęśliwszy, gdyby mu najpierw odebrano
miejsce, w którym właśnie jest - a potem gdyby je odzyskał? Nie wiadomo. Sądzę
jednak, że byłby tak samo szczęśliwy, ani trochę mniej, ani więcej. Bo dążeniem
kota Murdera było zawsze, jest i będzie, powracanie na to samo miejsce -
obojętne, czy powrót odbywa się z sąsiedniego ogrodu, czy z innego województwa,
a nawet kraju. Jego największą bowiem radością i satysfakcją jest ciągłe
sprawdzanie, czy główne elementy otaczającego go świata — drzewa, kamienie,
krzaki i płoty - są, żeby się tak wyrazić, na swoich miejscach. Dopiero mając
poczucie tego, że jest tym, kim jest, i że znajduje się w okolicy znanej - kot
Murder może żyć i działać. Na tle tego, co jest niezmienne, i samemu się
nie zmieniając - lepiej widzi i rozumie to, co się ustawicznie zmienia, rośnie,
porusza, przesuwa.
Deszcz powoli przestawał padać, zacichał także zimny wiatr. Powiał jeszcze
raz jakby po to tylko, aby strząsnąć krople z drzew, poruszyć i rozchylić łodygi
traw, wzburzyć drobne listki krzaków - potem nastała cisza. Murder siedział
jeszcze długo we framudze okiennej, ale w chwili, której wybór zależał tylko od
niego, powziął decyzję i natychmiast ją urzeczywistnił: zeskoczył lekko i bardzo
ostrożnie na ziemię. Tak ostrożnie, jakby skakał nie z wysokości pół metra, ale z
pierwszego piętra. Stał chwilę, patrząc i nasłuchując, aby przekonać się, czy jego
ruch nie spowodował jakiegoś poruszenia w otoczeniu. Ale nic się nie działo,
panował spokój, opadały tylko czasem krople z drzew. Swoim zwyczajem, aby
sprowokować jakąś zmianę, która mogła się kryć gdzieś pod pozorami ciszy i
spokoju i niespodziewanie mu zagrozić - sam poruszył dwa czy trzy razy
energicznie ogonem. Potem stał, patrzył i słuchał. Trwało to dosyć długo, ale
Murder byt cierpliwy. Cechą jego charakteru główną była cierpliwość. Murder nie
miał nigdy poczucia straty czasu, poczucia, które towarzyszy ludziom nawet
najbardziej cierpliwym w czasie oczekiwania na przykład na przyjazd
opóźniającego się pociągu, albo w czasie wykonywania jakichś
nudnych, jednostajnych czynności. Gdy siedząc lub stojąc nie-poruszenie,
wpatrywał się w ciemny wylot jamki, z której w każdej chwili mogła wyłonić się
mysz -czas Murderowi wcale się nie dłużył. Nieruchomość, trwanie, czekanie było
dla Murdera tym samym, co ruch, bieg, ucieczka, pościg, walka, nie było
więc żadną stratą czasu. Było po prostu trochę inną, ale tak samo wartościową,
formą istnienia w czasie i przestrzeni.
Murder szedł teraz wśród trawy sięgającej mu grzbietu, szedł powoli,
krokiem leniwym, jakby był
bardzo zmęczony. Omijał wysokie kępy chwastów, aby nie ocierać się o
mokre liście, czego nie lubił. Murder w ogóle bardzo nie lubił kontaktu z
wodą. Wielka kropla, która przed chwilą, niespodziewanie, spadła na niego z
drzewa, przeszyła go bólem niby strzała. Murder wykręcił głowę i liznął językiem
sierść w miejscu, gdzie uderzyła w nią kropla wody. Murder nie lubił bardzo wody
- ale podlegał czemuś silniejszemu: wielkiej namiętności do łowów. Gdyby Murder
był urodził się blisko rzeki - byłby na pewno łowił ryby. Trudno doprawdy to sobie
wyobrazić, ale wiadomo przecież, że wielu krewnych Murdera uprawia
rybołówstwo z powodzeniem. Nie dziwmy się więc, że Murder, jeśli był głodny,
polował w każdych warunkach, także w mokrej trawie. Oto nagle, mając jeszcze
głowę na pół odwróconą i wysunięty język, Murder kątem oka zobaczył, a może
tylko odgadł, jakiś ruch pod płotem. Odwrócił głowę, zastygł w bezruchu, patrzył.
Jego usta pozostały półotwarte, różowy język lekko wysunięty. Jego uszy były
także zwrócone w stronę, w którą patrzyły oczy, i starały się dopomóc oczom.
Wzdłuż płotu, od strony muru w stronę betonowego pojemnika na śmieci,
biegł wielki brązowoszary szczur. Poruszał się nie bardzo prędko, był zajęty
węszeniem. Koło betonu zawrócił i tą samą drogą pobiegł z powrotem, zniknął.
Murder stał jak skamieniały, ale tylko na pozór; wewnątrz cały był wzburzony,
podniecony, drżący. Spotkanie ze szczurem było czymś więcej niż polowaniem.
Było walką, czasem na śmierć i życie. Raz, było to w zimie, polując w piwnicy na
myszy, kot Murder został znienacka opadnięty przez kilka szczurów i był już
bliski śmierci. Był wtedy jeszcze bardzo młody i niedoświadczony. Walczył
rozpaczliwie, tarzał się wśród śmieci, węgla, potłuczonych butelek, starając się
pozbyć napastników, odepchnąć ich nogami, zrzucić z siebie. Dwóch czy
trzech zagryzł. Ale inne szczury trzymały się jego uszu, ogona, dobierały się do
gardła. Uratowało go nagłe światło i wejście człowieka z łopatą. Szczury boją się
ludzi, on, Murder, bał się ich także, ale trochę mniej. Prawdę mówiąc, kot Murder
doświadczył od ludzi dużo złego: dzieci rzucały w niego kamieniami, dorośli
szczuli na niego psy. Ale z drugiej strony zaznał też od ludzi wiele dobrego. Byli
tacy, którzy dawali mu mleko na spodeczku, rzucali mięso i kości, a w
mieszkaniu profesora żyło mu się, jak już było powiedziane, zupełnie
przyzwoicie. Murder wolał jednak schodzić ludziom z drogi. Obserwował ich raczej
z daleka, starał się odgadnąć zawczasu ich zamiary, gdyż były na ogół niejasne,
zmienne, trudne do przewidzenia. Szczurów, od czasów młodzieńczej przygody,
pilnował się. Gdy miał nad nimi przewagę - walczył, tępił je, zagryzał (ale nie jadł
ich, brzydził się nimi). Uciekał przed nimi, gdy one miały nad nim przewagę, gdy
spostrzegł, że starają się go zajść od tyłu, otoczyć go, odciąć mu odwrót. Murder w
ogóle nauczył się być czujny w każdej sytuacji, w dzień i w nocy, czuwając i śpiąc.
Było tylko jedno miejsce, w którym Murder czuł się pewnie i spał bezpiecznie
(nie licząc uderzenia ścierką przez łeb, które oberwał po przyniesieniu myszy, ale
to było dawno): dom profesora uniwersytetu. Po wiosennych bezsennych nocach,
po łowach, wędrówkach, bojach mógł, zwinięty w kłębek na szafie, na krześle, a
nawet czasem na biurku, spać jak zabity, nie przejmując się rozmowami,
trzaskami, śpiewem. Dotknięty czasem przez kogoś dłonią, a nawet
pogłaskany, podnosił głowę, patrzył na człowieka, potem układał głowę jeszcze
wygodniej na własnym futrze i spał dalej. Ale niestety w domu profesora nie
było już mebli pachnących cedrem, mieszkał tam kto inny. Murder podnosił
czasem głowę i patrzył w okna na drugim piętrze, ale widział tam nieznajomych
ludzi, obce twarze, inne kształty i kolory. Murder nigdy, ani przez chwilę, nie
przestał wierzyć, że kiedyś tam powróci. Wierzyć? To nie była wiara, to było
mocne przekonanie, że do mieszkania na drugim piętrze przesuną się z
powrotem meble o znajomym zapachu i wejdą znów ludzie, którzy nazwali go
Murder i byli dla niego dobrzy. Dobrzy, to znaczy, że nie byli źli - nic więcej.
To Murderowi wystarczało, czegoś więcej już by nie lubił. Bo Murder nie chciał
poczuwać się do żadnej wdzięczności wobec ludzi. Przepraszam, a jednak: właśnie
pewnego dnia przyniósł w pysku mysz i położył ją ostrożnie, na wpół żywą, na
podłodze w kuchni. Ofiara złożona przez Murdera domowi profesora nie została
jednak dobrze przyjęta i Murder nigdy już jej nie ponawiał.
Kot Murder stał długo nieruchomo, wpatmjąc się w miejsce, którędy
przebiegł szczur - ale szczur nie pojawił się więcej. Dokuczliwe dźwięki,
które wydaje miasto, ucichły zupełnie, jakby zamknięto szczelnie wszystkie okna
wychodzące na tamten obcy świat. Murder odczekał jeszcze chwilę, potem mszył
dalej w głąb świata swojego. Idzie, porusza się bezszelestnie. Podnosi lewą
przednią łapę, aby przekroczyć gałązkę leżącą w poprzek jego drogi, gałązkę,
która, gdyby jej dotknął, wydałaby niepotrzebny głos. Potem przekracza lewą
tylną łapą tę gałązkę, nie poruszywszy jej, nie oglądając się poza siebie,
doprawdy, jakby miał oko w tej łapie. Oczywiście, łapą nie można widzieć, ale cóż
z tego, że nie można widzieć? Kot Murder wykonuje tylną łapą taki właśnie ruch,
jaki jest potrzebny, aby gałązki nie trącić - i basta. Bo kot Murder w każdym
swoim mchu - stąpnięciu, zatrzymaniu się, skręcie, skoku - musi być absolutnie
doskonały. Świat Mur-dera w swojej stałości i niezmienności, którą Murder tak
ceni, jest jednak bardzo różnorodny, tak różnorodny, że wydaje się ciągle
Zgłoś jeśli naruszono regulamin