Darcy Emma - Bracia Finn 02 - Weekend w tropikach.pdf

(531 KB) Pobierz
Emma Darcy
Weekend w tropikach
Tytuł oryginału: His Most Exquisite Conquest
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ukochana zmarła córka pochowana w niewłaściwej kwaterze.
Mężczyzna rozkopujący grób.
Pies, który dostał amoku na cmentarzu i poobtłukiwał głowy aniołków.
Co za początek poniedziałku, pomyślała, jadąc na cmentarz Greenlands, Lucy
Flippence, której zlecono opanowanie tych sytuacji. I to właśnie dziś, w trzydzieste
urodziny jej siostry, kiedy przydałoby się trochę luzu. Miło będzie zaprosić Ellie na
lunch, zwłaszcza
że
Lucy bardzo chciała zobaczyć ją w nowych, barwnych
ciuchach i z nową fryzurą.
Ellie przyda się ta odmiana. Przez ostatnie dwa lata ubierała się w czernie,
szarości i ciemne brązy i tak bardzo pochłaniała ją praca osobistej asystentki
Michaela Fihna,
że
nie miała czasu na prywatne
życie
i nie zwracała uwagi na
mężczyzn.
Lucy od niedawna lepiej pojmowała ten brak zainteresowania mężczyznami – a
dokładnie odkąd okropny incydent w irlandzkim pubie w Port Douglas zepsuł jej
weekend spędzany z przyjaciółmi. Poznany facet wydawał się początkowo
obiecującym księciem z bajki, lecz okazał się wstrętnym typem. Lucy skłonna była
sądzić,
że
ze wszystkich mężczyzn prędzej czy później wyłazi bydlę. W wieku
dwudziestu ośmiu lat nie spotkała jeszcze takiego, którego czar szybko by nie
zblakł.
Mimo to nie zamierzała przestać umawiać się z facetami na randki. Uwielbiała
związany z tym dreszczyk podniecenia i poczucie,
że
jest kochana, choćby tylko
przez chwilę. To było warte późniejszego nieuchronnego rozczarowania. Pragnęła
doświadczać w
życiu
wszystkiego, co przyjemne. Tak radziła jej matka, która
wyszła za obrzydliwego człowieka, ponieważ zaszła z nim w ciążę i urodziła Ellie.
„Nigdy nie popełnij takiego błędu, Lucy – mawiała. – Bądź ostrożna”.
I Lucy była ostrożna. Nieustannie.
Zwłaszcza
że
nie chciała mieć dzieci. Niewątpliwie odziedziczyłyby po niej
dysleksję i miałyby w szkole takie same kłopoty, jak niegdyś ona. A jej problemy
bynajmniej nie ustały po zakończeniu edukacji. Owo nieuleczalne upośledzenie
zamykało wiele
życiowych
dróg dostępnych dla innych ludzi.
Wzdragała się na myśl o narażeniu niewinnej istotki na takie cierpienia. Nie
zamierzała ryzykować – co oznaczało,
że
zapewne nigdy nie wyjdzie za mąż. Jaki
miałoby to sens, skoro nie mogłaby założyć rodziny?
Zawsze jednak pozostawała nadzieja,
że
pozna wspaniałego mężczyznę, któremu
nie zależy na posiadaniu dzieci albo także obciążonego jakąś wadą genetyczną.
Kogoś, kogo zadowoli szczęśliwe
życie
małżeńskie we dwoje. Nie wykluczała
takiej możliwości. To pozwalało jej zachować optymizm i energię.
Ujrzała teraz cmentarz Greenlands leżący na przedmieściach Cairns. Tonął w
zieleni, jak wszystko w tym położonym na północy Australii tropikalnym stanie
Queensland – zwłaszcza teraz, w sierpniu, po porze deszczowej, a przed
dokuczliwymi letnimi upałami. Lucy cieszyło,
że
może napawać się blaskiem
słońca, zamiast tkwić za biurkiem.
Wjechała furgonetką na parking i zobaczyła obok jednego z grobów starszego
mężczyznę z łopatą. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, toteż bez wahania
zdecydowała się do niego podejść. Zresztą jej wygląd i ubiór zawsze rozbrajały
ludzi.
Uwielbiała nosić ekstrawaganckie stroje kupowane na niedzielnych jarmarkach
w Port Douglas. Teraz miała na sobie haftowaną minispódniczkę z brązowym
skórzanym paskiem, luźną bluzkę i sandały z rzemykami krzyżującymi się na
łydkach. Do tego ubioru
świetnie
pasowały drewniane korale i bransoletki. Wysoko
upięte jasne włosy odsłaniały długie drewniane kolczyki. Nie wyglądała na
urzędniczkę i dlatego budziła w ludziach zaufanie.
Starszy mężczyzna spostrzegł ją i przestał kopać. Wsparł się na stylisku łopaty i
zmierzył wzrokiem nadchodzącą Lucy. Zobaczyła stojące obok niego dwie wielkie
plastikowe torby z ziemią ogrodową, a za nimi wierzchołek różanego krzewu.
– Dziewuszko, jesteś miłym widokiem dla znużonych starych oczu – powitał ją z
lekkim uśmiechem. – Odwiedzasz zmarłą bliską osobę?
– Tak, ilekroć tu bywam, zawsze zaglądam na grób matki – odpowiedziała
również z uśmiechem.
Mężczyzna miał pobrużdżoną twarz osiemdziesięciolatka, ale zachował
sprężystą sylwetkę, zapewne dzięki aktywnemu trybowi
życia.
– Matki? Musiała umrzeć młodo – zauważył.
Lucy przytaknęła.
– Miała zaledwie trzydzieści osiem lat.
– Na co umarła?
– Na raka.
– Ach, to ciężka
śmierć.
– Smutno potrząsnął głową. – Chyba powinienem być
wdzięczny,
że
moja
żona
odeszła szybko. Zawał. Dożyła siedemdziesięciu pięciu
lat, niemal do naszego diamentowego wesela.
– Musieliście być szczęśliwym małżeństwem – skomentowała Lucy.
Zastanawiała się, czy to prawda. Zaobserwowała,
że
niektóre pary trzymają się
razem tylko z przyzwyczajenia.
– Moja Gracie była cudowną kobietą – powiedział starzec z miłością i tęsknotą
w głosie. – Byliśmy dla siebie stworzeni. Tak bardzo mi jej brak...
W oczach stanęły mu łzy.
– Przykro mi – rzekła łagodnie Lucy. Odczekała chwilę i spytała: – Sadzi pan te
róże dla niej?
– Tak. Gracie kochała róże. Te przyniosłem z naszego ogrodu. Uwielbiała ich
zapach.
– No cóż, panie... – Lucy urwała i pytająco uniosła brwi.
– Nazywam się Ian Robson.
– A ja Lucy Flippence. Pracuję w administracji cmentarza – oznajmiła. – Ktoś
powiadomił nas,
że
rozkopuje pan grób, i przysłano mnie,
żebym
zbadała sytuację.
Widzę jednak,
że
nie robi pan
żadnej
szkody.
– Tylko zasadzam krzak róży – wyjaśnił.
– Wiem. I nie mam nic przeciwko temu – uspokoiła go. – Ale potem posprząta
pan i zabierze te puste torby, dobrze?
– Oczywiście. Zapewniam też,
że
będę dbał o te róże, podlewał je i przycinał,
żeby
kwitły pięknie dla mojej Gracie.
Lucy posłała mu serdeczny uśmiech.
– Nie wątpię, panie Robson. Miło było pana poznać. A teraz odwiedzę grób
mojej matki.
Życzę
pani wszystkiego dobrego – rzekł na pożegnanie.
– Nawzajem.
Odchodząc, Lucy pomyślała,
że
Ian Robson z pewnością był wspaniałym mężem
dla swojej Gracie. Tego rodzaju oddanie
świadczy
o prawdziwej, wiecznej miłości.
Wprawdzie rzadko spotyka się takie głębokie uczucie, ale pocieszające,
że
jednak
czasem się zdarza. Może przydarzy się także jej, jeśli będzie miała mnóstwo
szczęścia.
Przystanęła przy grobie matki, westchnęła ciężko i odczytała napis na nagrobku
ułożony przez Ellie:
Veronica Anne Flippence, ukochana matka Elizabeth i Lucy
Nie „ukochana
żona
Georgea”, gdyż to byłoby wielkie kłamstwo. Ich ojciec
opuścił rodzinę, gdy tylko u matki wykryto nieuleczalnego raka. Zresztą i tak nie
na wiele by się przydał. Wcześniej, ilekroć przyjeżdżał do domu na urlop z kopalni
w Mount Isa, upijał się i zachowywał grubiańsko. Lepiej,
że
pozostawił córkom
opiekę nad chorą matką, chociaż dowiódł tym,
że
jest ostatnim łajdakiem.
Ellie odkryła,
że
wiódł podwójne
życie
– w Mount Isa miał inną kobietę. To
dopełniło miary jego występków i oszustw. Lucy była rada,
że
wyniósł się na
dobre. Wciąż go nienawidziła.
– Dzisiaj są urodziny Ellie, mamo – powiedziała na głos. – Kupiłam jej piękną
wzorzystą bluzkę i pasującą do niej zieloną spódnicę. Przestała o siebie dbać i chcę
ją trochę rozruszać. Mówiłaś,
żebyśmy
się zawsze troszczyły o siebie nawzajem, a
Ellie ogromnie pomagała mi w moich kłopotach spowodowanych dysleksją.
Chciałabym,
żeby
spotkała swojego księcia z bajki. Faceci zwracają uwagę na
barwnie ubrane dziewczyny. Powinna dać sobie szansę, nie sądzisz?
Dziś rano Ellie oznajmiła jej przez telefon,
że
skróciła swe długie
ciemnobrązowe włosy i ufarbowała je na rudo. Był to krok we właściwym
kierunku, toteż Lucy przyjęła tę wiadomość z uśmiechem. Gdyby tylko jej siostra
trochę się jeszcze rozluźniła, zaczęła okazywać więcej radości. Faceci to lubią i
lgną do takich kobiet.
– Byłoby wspaniale, gdybyśmy obie poznały uroczych mężczyzn. Prawda,
mamo? – Lucy znowu westchnęła, gdyż niezbyt w to wierzyła. – A teraz muszę już
iść odszukać kilka odłupanych głów nagrobnych aniołków.
Dotarła na miejsce i przeraził ją rozmiar zastanych szkód. Ten pies musiał być
wilczurem albo dogiem niemieckim. Niewątpliwie dostał szału. Podniosła z ziemi
jedną głowę aniołka, ale zorientowała się, jak bardzo jest ciężka, i odłożyła ją z
powrotem. Postanowiła podjechać bliżej furgonetką.
Załadowanie wszystkich odłupanych głów zajęło jej godzinę. Spojrzała na
zegarek i zdecydowała,
że
zawiezie je do kamieniarza dopiero po lunchu. Jeśli nie
dotrze do biura Ellie przed dwunastą, siostra może wyjść gdzieś sama. Lucy
mogłaby wprawdzie do niej zadzwonić, ale wolała sprawić jej swą wizytą
niespodziankę.
Znalezienie miejsca do zaparkowania w pobliżu siedziby Finn Franchises było
niemożliwością. Lucy zostawiła samochód dwie przecznice wcześniej i resztę drogi
przebyła biegiem. Zdyszana wpadła do gabinetu Ellie zaledwie kilka minut po
dwunastej i uśmiechnęła się promiennie na widok nowego wyglądu siostry.
– Och, masz wspaniałą fryzurę! – wykrzyknęła z entuzjazmem, przysiadłszy na
skraju biurka. – Jest taka seksowna. I pasuje do stroju.
Świetnie
go wybrałam.
Wyglądasz fantastycznie. Powiedz mi, czy równie fantastycznie się czujesz?
Ellie uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem.
– Cieszę się z tej zmiany – oświadczyła, po czym w sposób dla siebie typowy
zmieniła temat, by nie mówić o sobie. – Jak ci minął weekend?
– Och,
średnio
– odrzekła Lucy i wymijająco machnęła ręką. Nie chciała
opowiadać o nieprzyjemnym zajściu w irlandzkim pubie. – Ale miałam dziś
okropny poranek.
Zaczęła paplać o mężczyźnie rozkopującym grób i psie, który odłupał głowy
aniołków. Spostrzegła jednak,
że
coś odwróciło uwagę siostry, która utkwiła wzrok
gdzieś poza nią.
– Głowy aniołków? – rzekł z niedowierzaniem głęboki męski głos, którego
brzmienie przyprawiło Lucy o zmysłowy dreszcz.
Odwróciła się szybko i ujrzała wysokiego, ciemnowłosego, przystojnego
mężczyznę
istnego
księcia
z
bajki!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin