Emily Barr - Nocny.pdf

(1499 KB) Pobierz
EMILY
BARR
NOCNY
przełożył Andrzej Leszczyński
Dla Jamesa, Gabe’a, Seba i Lottie, jak zawsze z wielką miłością.
Prolog
Styczeń
Powinna była wrócić dwie godziny temu.
Nikt nie może zniknąć z pociągu w środku nocy, ale wszystko wskazuje na to, że ona zniknęła.
Wsiadła w Paddington (przynajmniej tak nam się wydaje), ale nie wysiadła w Truro.
– Na pewno nic jej nie jest – powiedziałam mu.
Moje słowa zawisły w powietrzu, mało wiarygodne i wyświechtane. Zaczęłam gorączkowo szukać
wyjaśnienia. Jednak, jeśli odrzucić amnezję i lunatyzm, w zasadzie pozostawały tylko dwa powody
i żaden z nich nie mógł przynieść jej mężowi ukojenia.
– Mam nadzieję.
Marszczył czoło, a jego oczy zdawały się mniejsze pod ciężkimi półprzymkniętymi powiekami.
Sprawiał wrażenie, jakby stopniowo zapadał się w sobie, przestał nawet udawać, że jeszcze wierzy, iż
ona za chwilę stanie w drzwiach. Dziwnym sposobem jego twarz, pomarszczona, jak gdyby
chropowata, wyglądała jednocześnie na zaczerwienioną i poszarzałą.
Nie miałam pojęcia, co robić, więc po raz kolejny zaczęłam parzyć kawę. A on spoglądał na
telefon i raz za razem sprawdzał wiadomości, jak gdyby jakimś cudem mogły przyjść
niepostrzeżenie, mimo że podkręcił głośność aparatu i jeszcze zadzwonił pod swój numer z telefonu
stacjonarnego, żeby skontrolować odbiór.
– Następny pociąg za siedem minut – oznajmił.
Ustawiłam dzbanek z kawą na kuchence i zapaliłam gaz. Zajrzałam do kilku szafek
w poszukiwaniu czegoś lekkiego, co mógłby przegryźć, nawet o tym nie myśląc.
Dziwnie się czułam w nie swojej kuchni, pełna obaw, że wplątałam się w coś, co jest zaledwie
początkowym stadium całkowitego załamania się życia człowieka, którego nawet nie znałam. Już
teraz był na samej krawędzi przepaści, wręcz wisiał tylko na palcach, trzymając się wątłej kępki
trawy.
Wyłożyłam na talerzyk kilka ciastek.
Z okna roztaczał się wspaniały widok, lecz oboje mogliśmy się skupić wyłącznie na małej stacji
kolejowej w dole. Kiedy pisk hamulców zapowiedział rychłe przybycie pociągu, on już był na
nogach i zapierając się dłońmi o szybę panoramicznego okna, wbijał wzrok w peron. Wybaczyłby jej
wszystko, gdyby zjawiła się teraz, wyłoniła zza końca składu, ciągnąc za sobą małą walizeczkę na
kółkach (byłam pewna, że używała takiej właśnie walizeczki, jak to robią tacy ludzie jak ona). Nie
obchodziłoby go, gdzie była, co robiła i z kim.
Ranek wstał chłodny i rześki, a teraz na niebie pojawiły się szybko wędrujące chmury. Gromadziły
się nad nami, czekając tylko na dogodną chwilę. Wreszcie oświetlenie gwałtownie się zmieniło i choć
było to wczesne przedpołudnie, zrobiło się ciemno jak o zmierzchu.
Oboje czekaliśmy, zawieszeni w próżni przez tych parę sekund, dopóki dwuwagonowy skład nie
dotoczył się do końca peronu i nie wypluł z siebie garstki pasażerów. Większość ludzi wysiadała na
tej linii na poprzedniej stacji Falmouth Town.
Wbrew mojej woli serce zaczęło mi mocniej bić, gdy czworo pasażerów wyłoniło się zza wiaty na
końcu peronu. Pierwsza szła siwowłosa para w sportowych ubraniach, z kijkami i plecakami,
kierując się energicznym krokiem do wylotu parkingu. Byłam pewna, że zamierzają wyruszyć na
turystyczny szlak nadmorski. Za nimi pojawił się chłopak z deskorolką pod pachą, ubrany w ciepłą
kurtkę, szalik i wełnianą czapkę. Wreszcie wyszła kobieta.
Była mniej więcej w pasującym wieku, choć trochę za niska i niepewna. Rozejrzała się dookoła
i przystanęła na skraju parkingu, jakby na coś czekała. Na ramieniu trzymała dużą torbę. Oboje
wpatrywaliśmy się uważnie, dopóki nie zatrzymał się przed nią samochód. Kobieta, rozluźniona
i uśmiechnięta, otworzyła tylne drzwi, wrzuciła do środka torbę, po czym wsiadła z przodu obok
kierowcy.
Więc to nie była ona. Oczywiście, że nie. Nawet nie spodziewałam się już, żeby jeszcze
przyjechała.
Na szybie okna zabłysły ciskane wiatrem kropelki deszczu.
– Musimy zadzwonić na policję – powiedziałam.
Udał, że tego nie słyszał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin