David Ferring - Ostrze.pdf

(864 KB) Pobierz
David Ferring
Ostrze
Część trzecia trylogii Konrad
* * *
Czarne chmury zbierają się nad światem. Chaos staje się z każdym dniem silniejszy.
Konrad wyrusza na ostatnią bitwę, dzierżąc tarczę swojego ojca. Od wyniku tej bitwy
będzie zależało, czy pozostanie sobą, czy też zostanie pochłonięty przez mrok…
* * *
Spis treści
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział pierwszy
- Konrad! - wysyczał znajomy głos. - Czekaliśmy na ciebie.
Litzenreich i Ustnar leżeli na ziemi. Nadzy i ukrzyżowani. Ich dłonie i stopy przybito
gwoździami do skały.
Ale nie były to ich jedyne rany. Po umęczonych ciałach jeńców spływały czerwone
strumyczki sączące się z niezliczonych skaleczeń. Zakneblowano ich, aby nie mogli
krzyczeć.
Konrad zorientował się, że pozostawiono między nimi wolne miejsce - dla niego. Obok,
na kamieniu, przygotowano już podłużne gwoździe.
Wokół leżących postaci kłębiło się mnóstwo nagich kształtów - małych, bezpłciowych,
bezwłosych i humanoidalnych. Przypominały dzieci, Konradowi wydawało się, że słyszy
ich płacz, ale pod żadnym innym względem nie były do nich podobne.
Wokoło stały dziesiątki karłów o wielkich, zniekształconych głowach, ogromnych,
różowych oczach i ciałach białych jak u robaków. Byli jakąś odmianą jaskiniowych
zwierzołaków o długich językach, ostrych kłach, napęczniałych cielskach i krótkich
ogonach. Ich skóra pokryta była łuskami, a na końcu każdej kończyny znajdowały się trzy
szpony. Przepychali się i tłoczyli, gorączkowo pragnąc napić się krwi z ran czarownika i
krasnoluda. To właśnie owe monstra wydawały te okropne zawodzenia i wycia pełne
pożądania żywego ciała.
Krwawiące rany ofiar zapewne były śladami ich ukąszeń. Stwory zaczęły już swoją
kanibalską ucztę.
Był tu też Srebrne Oko. Stał blisko Gaxara, trzymając przed sobą tarczę z tajemniczym
złotym herbem. Wysunął język i Konrad przypomniał sobie pocałunek skavena, gdy
gryzoń zlizywał jego krew. Znajdowały się tu również jakieś inne potwory, ale Konrad nie
widział ich dokładnie. Stały na wysokiej, skalnej półce z drugiej strony jaskini, jak
widzowie czekający na przedstawienie.
Wzrok Konrada zarejestrował wszystko to w niecałą sekundę - tę samą sekundę, w
której przerzucił miecz do lewej dłoni, prawą sięgnął do ukrytej pod płaszczem kabury,
wydobył z niej nową broń, wycelował i wystrzelił.
Była to jednoręczna kusza o precyzyjnie wykonanym mechanizmie, składającym się z
mosiężnych kółek i stalowych trybów. Piętnastocentymetrowy bełt tkwił już na miejscu,
cięciwa z drutu była naciągnięta. Konrad ćwiczył posługiwanie się tą bronią przez ostatni
tydzień.
Gaxar mógł być Szarym Prorokiem, ale nie miał wystarczająco szybkiego refleksu, aby
się uratować. Pocisk trafił go w prawe oko, odrzucając do tyłu. Próbował wyszarpnąć bełt
prawą ręką - ale kikut nie był wystarczająco sprawny. Bez najmniejszego dźwięku powoli
przewrócił się i zastygł w bezruchu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin