Bohdan Petecki - X-1 uwolnij gwiazdy.pdf

(810 KB) Pobierz
LEONARDO, BŁĘKITNA I…
Spójrz, chlubo rodziny — odezwał się Adam — jesteśmy na miejscu. — Mrugnął
porozumiewawczo na Darka, po czym odwrócił głowę i przy-kleił nos do szyby
iluminatora. —
Przyjrzyj się dobrze — dodał po chwili — oto pole twojej sławy i chwały. Tu przejdziesz
do historii jako gwiazdor wszechczasów.
Darek najchętniej puściłby mimo uszu te słowa wypowiedziane tonem doszczętnie
wypranym z szacunku naleŜnemu bohaterowi powaŜnej, bądź co bądź, filmowej
przygody, ale
ciekawość przemogła. Zresztą w ciągu kilku tygodni, które spędzili razem, chłopiec
nauczył
się wybaczać temu swojemu najdziwniejszemu ze stryjów jego rozliczne fanaberie i
nieznośny sposób mówienia, podwójnie nieznośny, kiedy zwracał się do “chluby rodziny”.
Poza tym bowiem Adam okazał się równym i lojalnym kompanem. A nadto posiadał
pewną cechę
wyróŜniającą go spośród wszystkich moŜliwych krewnych.
Mianowicie w jego towarzystwie nigdy, ani przez
sekundę, nie sposób było się nudzić.
Z początku wyglądało wszystko całkiem inaczej. Z początku, to znaczy wtedy, kiedy
matka
Darka, Alicja Ryska, pracownica naukowa Bazy Instytutu Biochemii Rejonu Wielkich
Planet na Ganimedzie, oświadczyła chłopcu, Ŝe Adam zgodził się otoczyć go opieką na
czas kręcenia
filmu. Darek zaprotestował gwałtownie. Najmłodszego brata swego tragicznie zmarłego
ojca nie widział od lat, a w niejasnych wspomnieniach majaczyły mu jedynie — ciemna,
rozwichrzona czupryna i śmiech przypominający pracę młota pneumatycznego.
— Adam jest niewiele starszy od ciebie — tłumaczyła matka.
— Opiekun powinien być powaŜny i doświadczony — odpowiedział ponuro Darek.
— Więc nie chcesz wystąpić w tym filmie? — zagadnęła podstępnie rodzicielka
przyszłego
gwiazdora. — PrzecieŜ wiesz, Ŝe ja teraz nie mogę się ruszyć z Instytutu. Akurat trwa
seria bardzo waŜnych doświadczeń.
Darek .wiedział, Ŝe doświadczenia są waŜne. Mimo to z uporem obstawał przy swoim.
— To nie przyjmę tej roli — oświadczył z samozaparciem.
JuŜ jednak mówiąc te słowa, nie bardzo wierzył w swoją szczerość. Pokusa była bowiem
nie do odparcia. No i miałby się zmarnować ten przedziwny, wręcz cudowny zbieg
okoliczności?…
Wszystko zaczęło się od tego, Ŝe do bazy na Ganimedzie przybyła ekipa — ni mniej, ni
więcej — tylko filmowców. I to nie któraś tam z kolei grupa wścibskich obieŜyświatów
pragnących olśnić wi
dzów reportaŜem z obszaru Wielkich Planet. Nie. Ta ekipa podróŜowała od jednego
.sztucznego satelity do drugiego, buszowała po wszystkich stacjach planetarnych w
poszukiwaniu odtwórcy głównej roli w nowym przygodowym serialu holowizyjnym.
Zrobili
Darkowi próbne zdjęcia i… dalej juŜ nie szukali. Tak właśnie było. Sam Darek nie bardzo
wiedział, co o tym myśleć, bo dotychczas jakoś nie wydawał się sobie ani nadzwyczaj
przystojny, ani utalentowany, a w ogóle nie marzył o Ŝadnych nadzwyczajnościach, tylko
chciał
kiedyś skończyć studia i zacząć pracować na swoim rodzinnym Ganimedzie razem z
mamą.
Ale nawet najzwyczaj-niejszy i najnormalniejszy chłopiec, kiedy nagle ni stąd, ni zowąd
spadnie mu z nieba propozycja zagrania głównej roli w serialu, którym będą się
pasjonować miliardy widzów, moŜe doznać zawrotu głowy. Tak było i z Darkiem.
Z tego leciutkiego oszołomienia wyrwała go właśnie wiadomość, Ŝe, owszem, będzie
mógł
polecieć kręcić ten film, ale pod opieką Adama.
— On przecieŜ nawet nigdzie nie mieszka — wygrzebał z zakamarków pamięci kolejny
argument, którym chciał przekonać mamę, jak niestosowny był proponowany przez nią
kandydat.
— Po cóŜ reporterowi stały adres? — zarepliko-wała mama. — A jeśli chcesz wiedzieć,
Adam jest uwaŜany za najzdolniejszego dziennikarza Tevo-presu. Oni sami tak o nim
mówią.
Do Tevopresu nie masz chyba zastrzeŜeń?
Darek wiedział, Ŝe Tevopres jest jedną z najbardziej szacownych centralnych agencji
informacyjnych. No i co z tego?
— Ty wiesz przecieŜ, jak ojciec kochał swojego
najmłodszego brata — usłyszał wreszcie słowa wypowiedziane cichym głosem, tonem
łagodnego wyrzutu.
Na to nie znalazł juŜ odpowiedzi. O ojcu mówiło się w domu niezbyt często. Był
wybitnym
uczonym, jednym z twórców filii Instytutu na Ganimedzie. Zginął w katastrofie sondy,
przeprowadzając badania w atmosferze Jowisza. Wtedy Alicja, jego Ŝona, poprosiła o
przeniesienie na Ganimeda. Chciała kontynuować pracę swojego męŜa i kierownictwo
Instytutu uszanowało jej wolę. Od piątego roku Ŝycia Darek wychowywał się w jednej z
najdalszych baz naukowych w układzie słonecznym. Skończył zdalnie ziemską
podstawówkę i
uwaŜał Ganimeda za swoją ojczystą krainę, część Wielkiej Ziemi.
Powołanie się na pamięć ojca przesądziło sprawę. Darek nie powiedział juŜ słowa na
temat swego stryja.
W tydzień później przyleciał Adam. Chłopiec przyjął go godnie, chłodno i uprzejmie. To
znaczy, postanowił sobie, Ŝe tak go przyjmie. W praktyce okazało się to zupełnie
niemoŜliwe.
Adam bowiem najpierw obejrzał go ze wszystkich stron, stwierdzając, Ŝe podobnej małpy
na ekranie nikt nigdy jeszcze nie widział i Ŝe chociaŜby dzięki temu film będzie
wstrząsający, a następnie niespodziewanie podrzucił go pod sam sufit kabiny, wołając:
— Hura, chlubo rodziny!
— Daj spokój — mitygowała reportera uśmiechnięta Alicja.
— Nie mogę! — zakrzyknął Adam. — Jestem zbyt dumny. Gwiazdorze! — PołoŜył rękę
na
sercu i perorował z patosem: - Niech promyk twej sła
wy padnie i na mnie! Choć jeden, najmniejszy pro-myczek…
Po czym, ku całkowitemu zaskoczeniu osłupiałego chłopca, puścił się w szalony,
gorączkowy taniec. Skacząc, podrygując, waląc nogami o podłogę wyjaśniał
równocześnie
zdyszanym głosem, Ŝe jest to taniec triumfalny pewnego plemienia afrykańskiego, który
zdobył nagrodę “Czarnej Maski” na ostatnim festiwalu folklorystycznym w Kenii.
Szanowany powszechnie dziennikarz długo jeszcze szalał w najdzikszych wygibasach, by
następnie z szybkością błyskawicy rozstawić w kabinie swoją aparaturę reporterską i
przeprowadzić dla Te-vopresu pierwszy wywiad z przyszłym gwiazdorem. O tym, co
Darek
mówił w czasie tego wywiadu, nikt nigdy nie zająknął się bodaj słowem. Ludzie potrafią
czasem okazać miłosierdzie nawet wybrańcom losu.
Dalej wszystko potoczyło się jak we śnie. Adam zabrał Darka na Ziemię, gdzie wytwórnia
filmowa od razu przystąpiła do kręcenia wstępnych scen. Opowiadały one o dzieciństwie
bohatera. To filmowe dzieciństwo Darka było trochę dziwne. Według scenariusza miał on
bowiem grać rolę chłopca wychowanego na Ziemi w skrajnie cieplarnianych warunkach.
Miał
mieć usposobienie ciche i przejawiać jedynie skłonność do naukowych dociekań. Takiego
właśnie bohatera postanowiono w filmie przenieść na jakiś niesłychanie daleki i nie mniej
dziki glob. Tam spotka dziewczynę wychowaną na stacjach satelitarnych, w kabinach
gwiazdolotów i w najdalszych zakamarkach kosmosu. Dziewczynę, dla której
prowadzenie rakiety lub samotna podróŜ w skafandrze przez głowicę komety
miały być czymś tak zwyczajnym, jak dla filmowego Darka ścieŜynki w ziemskim
rezerwacie.
Tej swojej partnerki chłopiec dotąd nie widział, bo sceny obrazujące ich dzieciństwo, tak
bardzo przecieŜ róŜne, kręcili osobno. Wiedział tylko, Ŝe ma na imię Sonia i, Ŝeby było
śmieszniej, nigdy nie wy-ściubiła nosa poza Ziemię. Powiedziano mu takŜe, Ŝe
dziewczyna
przebywa w bazie budowniczych nowego miasta w obszarze planetoid. Teraz właśnie
miało
dojść do ich spotkania. Prawdziwego, a następnie filmowego.
Rakieta wioząca Adama i Darka dobijała juŜ do stacji budowniczych, jej konstrukcja stale
powiększała się za iluminatorami. I właśnie w tym momencie Adam poprosił “chlubę
rodziny”, by zechciała sobie obejrzeć teren swoich przyszłych sukcesów aktorskich. Które
to
zaproszenie, jak juŜ wiadomo, acz bez zadowolenia — przecieŜ jednak zostało przyjęte.
Darek posłał stryjowi kose spojrzenie, ale posłusznie przytknął nos do sąsiedniego
iluminatora.
— Taka mała! — mruknął pogardliwie. Adam zaśmiał się głośno.
— Nie zdąŜyli zbudować większej, by godnie przyjąć szanownego gwiazdora —
powiedział
usłuŜnym tonem. — NaleŜy im się za to reprymenda. Ale starają się — usprawiedliwiał
twórców stacji — to maleństwo jest przecieŜ tylko czymś w rodzaju biura konstrukcyjno-
projektowego. Jego załoga zajmuje się budową nowego kosmicznego miasta dla stu
tysięcy
mieszkańców. Czy wielkość takiego obiektu uznamy za wystarczającą, czy teŜ mam w
imieniu gwiazd ekranu zaŜądać rozbudowy miasta… powiedzmy, do pół miliona?
Ktoś w tylnych rzędach foteli zachichotał. Tego było juŜ Darkowi za wiele.
— Drogi stryju — odezwał się najdonośniej-szym i najgrubszym szeptem, na jaki tylko
udało mu się zdobyć — czy musisz się wygłupiać?
Chichot ucichł jak ucięty noŜem. Martwą ciszę przerwał po chwili głos Adama.
— Czasem muszę — westchnął z ubolewaniem. Nagle, nie odrywając nosa od szyby,
wybuchnął swoim zwykłym, zdrowym śmiechem. Statek zadygotał, jakby pilot dostał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin