Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej.pdf

(945 KB) Pobierz
Bohdan Petecki
Tu Alauda z Planety
Trzeciej
1988
Tato, co to?
Kończył się długi lipcowy dzień. Górską, zygzakowatą szosą jechały wzdłuŜ
jeziora dwa samochody. Prowadził biały polonez, nieco oklapły pod unoszonym
cięŜarem. Za polonezem ambitnie nadąŜał Ŝółty fiacik.
Kiedy droga spadała ku brzegowi, ukazywało się wielkie słońce, to w przełęczach
między zalesionymi grzbietami, to znowu tuŜ nad powierzchnią wody. Jednak przy
zmianie kierunku, gdy wypadło omijać nową zatoczkę lub wspinać się ostrą
serpentyną na kolejne wzgórze, krajobraz raptownie ciemniał. Cienie skakały przez asfalt
jak straszydła, drzewa się wydłuŜały, a trawa na stokach na przemian gasła i płonęła
czerwonym ogniem. Na wschodzie od dawna czekał księŜyc. Zaświeciła
Wenus.
— Widzisz, jak tu ładnie? — spytał męŜczyzna siedzący za kierownicą fiacika.
— Bardzo ładnie — przytaknął grzecznie jadący obok męŜczyzny chłopiec.
— Przed nami ostatnie wzniesienie. Za chwilę zobaczysz cały Górek jak na dłoni.
Potem tylko długi, prosty zjazd i jesteśmy na miejscu. Dom państwa Piotrowiczów
stoi przed wsią, między drogą a jeziorem. Pływać juŜ dzisiaj nie będziemy, ale
skoczymy spłukać z siebie trudy podróŜy.
Cieszysz się? — w głosie mówiącego zabrzmiała nieśmiała zachęta.
— Tak, tato.
Usłyszawszy tę odpowiedź kierowca umilkł. Nie, Łukasz się nie cieszy…
Chłopiec nie zauwaŜył, Ŝe twarz ojca zmieniła wyraz. Patrzył na drogę, która
omijała szczyt wzgórza i łagodnym łukiem obniŜała się znowu w stronę jeziora. Biały
polonez ukazał się ponownie, niezbyt daleko w przodzie. Chłopiec odwrócił wzrok.
To niestety prawda. Łukasz wcale się nie cieszył…
A przecieŜ wszystko zdawało się przemawiać za tym, Ŝe powinien kipieć radością.
Był nieco chudawym, lecz zdrowym dryblasem, który niedawno ukończył z
powodzeniem czternasty rok Ŝycia, a całkiem niedawno, z niemniejszym
powodzeniem, siódmą klasę sympatycznej szkoły w pięknej dzielnicy Krakowa. Jego
spokojna, pociągła twarz oraz więcej niŜ powściągliwy sposób bycia, jednały mu
nauczycieli i kolegów, a wzrost krucza czupryna przyciągały oczy koleŜanek. Często
wypuszczał się na rowerze na Sowiniec i Bielany, do Tyńca, nawet do Ojcowa.
Dobrze grał w siatkówkę. No a dzisiaj jechał na wakacje do Górka, zaproszony tam
wraz z ojcem przez wspomnianych przed chwilą państwa Piotrowiczów, do ich
letniskowego domu. Jezioro, góry, w perspektywie dwa miesiące beztroskich harców.
Czego chcieć więcej?
Łukasz, przy całej swojej wrodzonej skromności, a mówiąc otwarcie i
nieśmiałości, nie był malkontentem. Nie naleŜał do specjalistów od wynajdywania
dziury w całym. Jeśli wobec wszystkich tak bardzo sprzyjających okoliczności nie
potrafił patrzeć na świat pogodnie i wesoło, musiało to oznaczać, Ŝe coś mu
doskwiera. Coś, co naleŜało do zjawisk całkowicie realnych, a nie li tylko do
majaków cierpiętniczej wyobraźni.
Tak rzeczywiście było.
Towarzystwo ojca nie wróŜyło kłopotów. Przeciwnie, Rafał Polowy, wysoki
chudzielec, zawsze przygarbiony, zawsze jakby trochę zahukany, był z zawodu
chemikiem, z natury flegmatykiem, a z charakteru poczciwcem. Umiał słuchać i nie
uciekał się do prędkich, zdawkowych odpowiedzi, nawet gdy pytania syna dotykały
spraw zwyczajowo zastrzeŜonych dla dorosłych. Nigdy nie wpadał w ton wiecznie
wszystko przewidującego opiekuna. Najczęściej bywał cichym, starszym kompanem.
Ale jego obecność w Górku nie zmieni faktu, Ŝe będzie to pierwsze w Ŝyciu lato
spędzone bez matki.
Niebawem minie rok.
Nie, matki Łukasza nie spotkała Ŝadna zła przygoda. Sama zdecydowała się
opuścić ich wspólny dom. Chłopiec nie wiedział, czy matka musiała tak postąpić, a jeŜeli
tak, to dlaczego. Powtarzała tylko: „kiedyś zrozumiesz”, poprzestając na
niejasnych napomknieniach o ojcu, a ten ostatni był tak przybity i tak niezdarnie próbował
podtrzymywać syna na duchu, Ŝe Łukasz, po kilku urwanych rozmowach,
które niczego mu nie wyjaśniły, postanowił wstrzymać się od dalszych pytań. Było
mu jednak bardzo smutno.
CóŜ, w Ŝyciu zdarza się i tak.
Ale Łukasz miał jeszcze inny problem i inny powód, dla którego wakacje w Górku
nie wydawały mu się ani trochę pociągające. Ten drugi powód pozostawał w ścisłym
związku z białym polonezem. Państwo Piotrowiczowie. To, co pan Marek powiedział
o jego ojcu, kiedy myślał, Ŝe słuchają go wyłącznie domownicy. I jeszcze ten
niegrzeczny zarozumialec. Paweł. Siostrze Pawła, Mirze, teŜ niczego nie brakuje.
Tylko Ŝe Mira jest taka ładna…
Kierowca poloneza zerknął w lusterko.
— No i co? Jadą? — spytał starszy męŜczyzna o siwych włosach postrzępionych
przez wiatr.
— Co? — mruknął z roztargnieniem zagadnięty. — A tak, jadą.
— No proszę — odezwał się z tylnego siedzenia ironiczny głosik. — Nie
pamiętacie przypadkiem, kto to nas zapewniał, Ŝe będziemy na nich czekać z kolacją do
północy?
— Miro… — powiedziała z łagodnym wyrzutem kobieta, wciśnięta w kąt między
oparciem a drzwiami.
— Pamięć mamy lepszą niŜ niektórzy z obecnych tutaj — odciął się chłopiec
zajmujący miejsce po przeciwnej stronie. — Rzecz w tym, Ŝe my powinniśmy na nich
czekać do północy. To nie moja wina, Ŝe tato zamiast jechać robi dzisiaj kolarską
„stójkę” i Ŝe…
Mira zaśmiała się głośno. Była rzeczywiście bardzo ładna.
— Co? Pawle, proszę cię!… — rozgniewał się kierowca.
— …i Ŝe ci tam, z tyłu, zamęczają swoje pudełko, Ŝeby nam dotrzymać kroku —
dokończył bez zająknienia Paweł. — Pewnie tak juŜ będzie przez cały czas. W domu, na
wodzie, na spacerach. Bez przerwy zechcą nam pokazywać, Ŝe nie są od nas gorsi.
— A czy oni są gorsi? — spytał spokojnym, Ŝyczliwym głosem najstarszy pasaŜer
poloneza, siedzący obok kierowcy.
Paweł i tym razem nie dał się zbić z tropu.
— E, dziadku! — prychnął lekcewaŜąco. — Ten cały Łukasz z jego ponurą,
końską gębą! Nieodrodny syn swojego ojca!
— Naprawdę, dość tego! — zaprotestował bez przekonania męŜczyzna przy
kierownicy. — Pan Polowy jest naj… Jest jednym z najzdolniejszych pracowników
naszego instytutu.
— E, tato! Sam mówiłeś, Ŝe to dziwak, ślamazara i Ŝe ani rusz nie moŜna go
zmusić do napisania doktoratu.
— Nie denerwuj mnie, kiedy prowadzę samochód! Ja mówiłem? Nie mówiłem.
— Mówiłeś.
— Jeśli nawet, to nie do ciebie.
— Co z tego? A poza tym, skoro jest taki nadzwyczajnie zdolny, to dlaczego ty
Zgłoś jeśli naruszono regulamin