Susan Kyle - Prawdziwe kolory.pdf

(1028 KB) Pobierz
SUSAN KYLE
PRAWDZIWE KOLORY
Przełożyła Hanna Milewska
ROZDZIAŁ 1
Meredith patrzyła przez okno na strugi deszczu zalewające Chicago. Stojący obok
mężczyzna obserwował ją z zatroskaniem. Wiedziała, że na jej twarzy maluje się zmęczenie;
znów zeszczuplała. W wieku dwudziestu czterech lat powinna cieszyć się życiem, ona zaś
musiała dźwigać ciężar problemów, z którymi większość kobiet nie potrafiłaby sobie
poradzić. Meredith Ashe Tennison była wiceprezesem potężnej krajowej filii koncernu
Tennison International. Była kimś niesłychanie ważnym, ale rozgłosu unikała jak ognia.
Miała przenikliwy umysł i wrodzony dar prowadzenia interesów na wielką skalę, którą to
cechę umiejętnie rozwinął w niej zmarły mąż. Po jego śmierci tak doskonale zastąpiła go we
wszystkich obowiązkach, że rada dyrektorów zmieniła swoją pierwotną decyzję, aby odsunąć
ją od spraw firmy. Teraz, po dwu i półrocznej pracy Meredith, dochody spółki rosły. Na
urzeczywistnienie czekały śmiałe plany eksploatacji nowych złóż minerałów, gazu i metali o
znaczeniu strategicznym.
Nic więc dziwnego, że Meredith chudła w oczach z przemęczenia. Pewna spółka z
południowo - wschodniej Montany wydała jej wojnę na śmierć i życie o prawa do
poszukiwań geologicznych. Firma Harden Properties była nie tylko rywalem w interesach. Na
jej czele stał jedyny człowiek, jakiego Meredith miała powody nienawidzić. Cień wlokącej się
za nią przeszłości. Widmo nawiedzające pustkę jej życia po wyjeździe z Montany.
Tylko Don Tennison znał tę Całą historię. On i jego zmarły brat Henry byli sobie
bardzo bliscy. Meredith pojawiła się u boku Henry'ego jako nieśmiała, przestraszona
nastolatka, a Don, zawsze stawiający interesy na pierwszym miejscu, z początku był
przeciwny ich małżeństwu. W końcu ustąpił, lecz po śmierci Henry'ego nadal zachowywał
wobec niej chłodny dystans. Był teraz prezesem Tennison International, a zarazem w pewnym
sensie rywalem Meredith. Często zastanawiała się, czy Don czuje się urażony jej pozycją w
firmie. Znał swoje słabe punkty, zaś błyskotliwość i umiejętności Meredith już nie na takich
osobach robiły wrażenie. Obserwował ją z uwagą, zwłaszcza gdy angażowała swoją
niespokojną duszę w zbyt wiele projektów jednocześnie. Walka z Harden Properties
zaczynała zbierać ponure żniwo. Meredith wciąż odczuwała skutki ciężkiego zapalenia płuc,
którym przypłaciła próbę porwania jej pięcioletniego synka, Blake'a. Gdyby nie akcja
nieodgadnionego pana Smitha, jej goryla, Bóg jeden wie, co mogłoby nastąpić.
Meredith rozmyślała o czekającej ją podróży do Montany. Czuła, że powinna
odwiedzić Billings, siedzibę Harden Properties, a zarazem swe rodzinne miasto. Nagła śmierć
osiemdziesięcioletniej ciotecznej babki nałożyła na nią obowiązek zajęcia się domem i
skromnym dorobkiem ciotki Mary. Była jej jedyną żyjącą krewną, nie licząc kilku dalekich
kuzynów mieszkających w rezerwacie Indian Crow, kilka mil od Billings.
- Załatwiłaś formalności pogrzebowe przez telefon. Nie mogłabyś tak samo postąpić z
domem? - spytał cicho Don.
Zawahała się i potrząsnęła głową.
- Nie, nie mogę. Muszę wrócić i sama się tym zająć. Muszę sama się z tym zmierzyć -
dodała. Odwróciła się. - A poza tym, czyż nie jest to okazja zesłana przez Boga, aby wyciąć w
pień naszą konkurencję? Nie wiedzą, że jestem wdową po Henrym Tennisonie. Byłam
najlepiej strzeżoną tajemnicą życia Henry'ego. Unikałam kamer, nosiłam jakieś łachmany i
ciemne okulary do momentu, kiedy przejęłam firmę.
- To wszystko po to, by chronić Blake'a - przypomniał. - Jesteś warta miliony, a
ostatnia próba porwania dziecka nieomal by się udała. Anonimowość jest wprost bezcenna.
Jeśli pozostaniesz nie rozpoznana, ty i Blake będziecie bezpieczniejsi.
- Tak, ale Henry nie z tego powodu tak postępował. Nie chciał, żeby Cyrus Harden
dowiedział się, kim jestem i gdzie przebywam, gdyby przyszło mu do głowy mnie szukać.
Zamknęła oczy, starając się przywołać w pamięci uczucie strachu, jaki ją ogarniał po
przylocie z Montany. W ciąży, oskarżona o sypianie z innym mężczyzną i o udział w jego
złodziejstwach, została wygnana z domu chrapliwym głosem matki Cyrusa, przy jego
milczącym przyzwoleniu. Meredith nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek oczyszczono ją z
tych zarzutów. Cyrus był przekonany o jej winie. I to było najgorsze. Nosiła pod sercem syna
Cyrusa - dziecko, które bezgranicznie pokochała. Cyrus wykorzystał ją. Oświadczył się, lecz
później dowiedziała się, że chciał jedynie, aby poczuła się szczęśliwa w ich dotychczasowym
związku. „Czy kocham?” - wycedził swoim niskim głosem. „Seks jest przyjemny, a czegóż
innego mam pragnąć od nieśmiałej, porywczej nastolatki?” Powiedział to w obecności swej
zjadliwej matki i w Meredith coś się załamało ze wstydu. Przypomniała sobie, że rzuciła się
do ucieczki, zalana łzami. Musiała stamtąd uciec. Cioteczna babka Mary kupiła jej bilet na
autobus. Wyjechała z miasta. Po cichu, w pohańbieniu, ze wspomnieniem zjadliwego
uśmieszku Myrny Harden...
- Mogłabyś wycofać ofertę - zaproponował Don z wahaniem. - Jest wiele innych
spółek posiadających złoża minerałów.
- Ale nie w południowo - wschodniej Montanie - odparła, wpatrując się w niego
łagodnymi szarymi oczami. - A Harden Properties dysponuje dzierżawami, które zagradzają
nam drogę. Nie możemy zdobyć dzierżaw dla siebie na tym terenie.
Odwróciła się z uśmiechem. Owal jej twarzy i delikatność cery podkreślała elegancka
blond fryzura. W wyglądzie Meredith było coś królewskiego. Poruszała się z wdziękiem i
tchnęła pewnością siebie. Zawdzięczała to Henry'emu Tennisonowi, który przed śmiercią
przekazał jej nie tylko ster kontroli nad swoim imperium, ale wynajmował dla niej
nauczycieli dobrych manier, towarzyskiego obycia, finansów i przedsiębiorczości. Była pilną,
chętną uczennicą i miała umysł chłonny jak gąbka.
- On będzie walczył - uparcie oświadczył szczupły, łysiejący mężczyzna.
Uśmiechnęła się, bo Don bardzo przypominał Henry'ego szczególnym układem ust.
Był o dziesięć lat młodszy od Henry'ego i o dziesięć lat starszy od Meredith. Dobry
biznesmen, to musiała mu przyznać. Don był jednak z natury konserwatystą, a Meredith miała
napastliwą duszę. Nieraz już ścierali się w dyskusjach nad polityką firmy. Interesy krajowe
stanowiły domenę Meredith i Don bynajmniej nie zamierzał jej pouczać w tym względzie.
Czytała to w jego spokojnym spojrzeniu.
- Niech walczy, Don - odrzekła. - Będzie miał coś do roboty w czasie, gdy ja zajmę się
jego firmą.
- Powinnaś odpocząć - westchnął. - Blake doszedł do siebie, a ty wciąż jeszcze nie
wydobrzałaś.
- Przedszkolaka na ogół nie uchroni się przed grypą - zauważyła. - Nie spodziewałam
się, że to przejdzie w zapalenie płuc. A poza tym ta oferta ma zasadnicze znaczenie dla moich
planów rozwoju firmy. Bez względu na to, ile czasu i energii mi to zabierze. Muszę uznać to
za główny cel. Nie mogę zdradzić więcej informacji, zanim nie postanowię, co zrobić z
domem ciotki Mary.
- Z tym nie powinno być problemów. Zostawiła testament. A nawet gdyby go nie
zostawiła, to Henry zapłacił za dom.
- Nikt w Billings o tym nie wie - oświadczyła. - Odwróciła się od okna, założyła ręce
pod kształtny, jędrny biust i w zamyśleniu przygryzała dolną wargę. - Pisywałam do niej i
nawet odwiedziła mnie tutaj kilka razy. Ale ja nie byłam w Billings, odkąd... - urwała. - Od
osiemnastego roku życia - dokończyła.
Ale on wiedział.
- To już sześć lat. Prawie siedem - odezwał się łagodnie. - Czas potrafi uleczyć rany.
Jej oczy pociemniały.
- Doprawdy? Sądzisz, że sześć czy choćby nawet sześćdziesiąt lat wystarczy, abym
zapomniała, co mi zrobili Hardenowie? - Odwróciła się do niego. - Zemsta nie przystoi
inteligentnemu człowiekowi. Henry wpajał mi tę zasadę, lecz nic nie poradzę wobec tego, co
czuję. Oskarżyli mnie o przestępstwa, których nigdy nie popełniłam. Wygnali mnie z Billings
zhańbioną, ciężarną. - Zamknęła oczy i zadrżała. - Omal nie utraciłam dziecka. Gdybym nie
trafiła na Henry'ego...
- Zwariował na punkcie Blake'a i ciebie. - Don wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nigdy
nie widziałem tak szczęśliwego mężczyzny. Niewiarygodne, że doprowadził do tego zwykły
przypadek. Trzy lata życia to dla człowieka niezbyt długi okres, aby zyskać i stracić to, co dla
niego najważniejsze.
- Był dla mnie dobry - powiedziała, uśmiechając się do gorzkich, a zarazem słodkich
wspomnień. - Wszyscy myśleli, że poślubiłam go, bo był bogaty. Był o wiele starszy ode
mnie, prawie o dwadzieścia lat. Nikt jednak nie wie, że nie wspominał mi słowem o całym
swoim bogactwie, zanim nie poprosił mnie o rękę. - Potrząsnęła głową. - Kiedy dotarło do
mnie, jaki jest bogaty, chciałam ociec. To wszystko - wskazała ruchem ręki na wytworne
wnętrze, pełne bezcennych antyków - minie przerażało.
- I dlatego nie wyjawił ci prawdy aż do momentu, gdy było już za późno na ucieczkę -
zadumał się Don. - Całe życie spędził na zbijaniu majątku i na pracy dla korporacji. Zanim się
zjawiłaś, nawet nie wiedział, że pragnie mieć rodzinę.
- No i dostał ją jak na tacy - westchnęła. - Tak chciałam dać mu dziecko... - Odwróciła
się. Rozpamiętywanie przeszłości nie prowadziło do niczego dobrego. - Muszę jechać do
Billings. Chcę, żebyś zaglądał do Blake'a i pana Smitha codziennie, albo przynajmniej co
drugi dzień. Tak się o nich obu niepokoję po tej próbie porwania.
- Nie chcesz wziąć ze sobą pana Smitha? - spytał z nadzieją w głosie. - Przecież tam są
Indianie. Niedźwiedzie grizzly. Lwy górskie. Postrzeleni kierowcy z plemienia Winnebago..
Roześmiała się.
- Pan Smith jest wart tyle złota, ile waży i będzie świetnie pilnował Blake'a. Nie
musisz się z nim zbyt często kontaktować, skoro nie masz na to ochoty.
Nie wyglądał na przekonanego.
- Blake go kocha - przypomniała.
- Blake jest mały i nie zdaje sobie sprawy, że ma do czynienia z niebezpiecznym
mężczyzną, Meredith. Wiem, że Smith jest na wagę złota, ale czy ty rozumiesz, że poszukuje
go policja?...
- Tylko policja tego państwa z południa Afryki - stwierdziła. - I to było dawno temu.
Pan Smith ma czterdzieści pięć lat i przeszedł do naszej firmy z CIA.
- Jesteś pewna, że nie z KGB? - Uniósł ręce. - W porządku. Postaram się mieć na
wszystko oko. Ale na twoim miejscu nie zbliżałbym się do tego jego zwierzaka.
- Tiny mieszka w akwarium - zaoponowała. - Jest oswojona i bardzo przyjazna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin