James Graham Ballard - Ostatnia Plaża.pdf

(89 KB) Pobierz
J.G. Ballad - Ostatnia Plaża
W
nocy, leżąc na podłodze zrujnowanego bunkra, Traven
słyszał fale rozbijające się o brzeg laguny, jak szum
olbrzymich samolotów rozgrzewających się na końcach
pasów startowych. To wspomnienie wielkich nocnych
nalotów na Japonię wypełniało jego pierwsze miesiące na
wyspie obrazami płonących bombowców spadających w
powietrzu obok niego. Później, po atakach beri-beri, zmory
minęły i fale zaczęły mu przypominać atlantycki przybój na
plaży w bakarze, gdzie się urodził, i wieczory, kiedy wyglądał
przez okno oczekując rodziców wracających do domu z
lotniska. Przytłoczony tym dawno zapomnianym
wspomnieniem, obudził się półprzytomny na posłaniu ze
starych czasopism i poszedł na wydmy otaczające lagunę.
W chłodnym nocnym powietrzu widział opuszczoną
superfortecę leżącą wśród palm o trzysta jardów od granicy
awaryjnego lotniska. Szedł po ciemnym piasku nie pamiętając
już, w której stronie jest brzeg, mimo że atol miał niewiele
ponad pół mili średnicy. Ponad nim, wzdłuż grzbietów wydm,
wysokie palmy pochylały się w mroku, jak znaki tajnego
alfabetu. Cały krajobraz wyspy pokrywały dziwne symbole.
Zrezygnowawszy z próby znalezienia plaży, Traven natknął
się na koleiny wyżłobione przed laty przez ciężki pojazd
gąsienicowy. Żar wytworzony podczas próbnych wybuchów
stopił piasek i podwójna linia skamieniałych śladów,
odsłoniętych przez wieczorny powiew, wiła się wężowo
między wądołami, jak odciski łap pradawnego jaszczura.
Zbyt słaby, żeby iść dalej, Traven usiadł między koleinami.
W nadziei, że mogą zaprowadzić go na plażę, zaczął
odkopywać klinokształtne rowki po gąsienicach spod piasku,
pod którym w pewnym miejscu znikły. Wrócił do swojego
bunkra tuż przed świtem i spał w upalnej ciszy do południa.
Bloki.
Jak zwykle w te denerwujące popołudnia, kiedy nawet
najlżejszy powiew morskiej bryzy nie wzbijał pyłu, Traven
siedział w cieniu jednego z bloków, zagubiony gdzieś w
środku labiryntu. Oparty plecami o szorstką betonową ścianę,
wpatrywał się apatycznie w sąsiednie alejki i rząd drzwi
naprzeciwko. Każdego popołudnia wychodził ze swojej celi w
opuszczonym bunkrze obserwacyjnym na wydmach i szedł
między bloki. Przez pierwsze pół godziny ograniczał się do
alejki obwodowej, od czasu do czasu próbując otworzyć
któreś drzwi zardzewiałym kluczem znalezionym wśród
potłuczonych butelek i blaszanych puszek na przesmyku
piasku oddzielającym poligon od lotniska, a potem w sposób
nieunikniony niepewnym krokiem zmierzał do centrum
bloków, wbiegając i wybiegając z korytarzy, jakby chciał
wypłoszyć z kryjówki jakiegoś niewidzialnego wroga.
Wkrótce zgubił się zupełnie. Wszelkie próby powrotu na
alejkę obwodową kończyły się nieuchronnie powrotem do
centrum.
W końcu rezygnował i siadał w pyle, przyglądając się
cieniom wypełzającym ze szczelin u podstawy bloków. Nie
wiadomo dlaczego zawsze robił tak, żeby wpaść w pułapkę,
kiedy słońce stoi w zenicie: termonuklearne południe na
Eniwetok.
Intrygowało go zwłaszcza jedno pytanie: "Jaki rodzaj ludzi
zamieszka w tym minimalnym betonowym mieście?"
Syntetyczny krajobraz.
"Ta wyspa to stan umysłu" miał później powiedzieć do
Travena Osborne jeden z uczonych pracujących w dawnych
przystaniach dla łodzi podwodnych. Prawdziwość tego
stwierdzenia stała się dla Travena oczywista po dwóch czy
trzech tygodniach od jego przyjazdu. Poza piaskiem i kilkoma
anemicznymi palmami cały krajobraz wyspy był syntetyczny:
dzieło człowieka nasuwające skojarzenia z rozległym
systemem zrujnowanych betonowych autostrad. Od czasu
moratorium na próby z bronią jądrową wyspa została
zrujnowana przez Komisję Energii Atomowej, ale dżungla
bunkrów, rowów, wież i schronów wykluczała jej powrót do
stanu naturalnego (Traven przyznawał też istnienie
silniejszych motywów podświadomych: jeżeli człowiek
prymitywny czuł potrzebę asymilacji zjawisk świata
zewnętrznego do swojej psychiki, to człowiek dwudziestego
wieku odwrócił ten proces; zgodnie z kartezjańską miarką
wyspa istniała jak rzadko które inne miejsce).
Jednak poza kilkoma pracownikami naukowymi nikt nie
miał ochoty odwiedzać dawnego poligonu i okręt patrolowy
marynarki wojennej stojący na kotwicy w lagunie został
wycofany na trzy lata przed przybyciem Travena. Obraz ruiny,
jaki przedstawiała wyspa, i skojarzenia z okresem zimnej
wojny (to co Traven ochrzcił "przed trzecią") działały
przygnębiająco: Auschwitz duszy, którego mauzolea
zawierały masowe groby jeszcze nie zamordowanych. Po
rosyjsko-amerykańskim odprężeniu ten upiorny rozdział
historii został skwapliwie zapomniany.
Przed trzecią.
Faktyczna i potencjalna siła destrukcyjna bomb atomowych
to woda na młyn podświadomości. Najbardziej nawet
pobieżne badanie marzeń sennych i fantazji psychopatów
wykazuje, że pomysły zniszczenia świata drzemią w ludzkiej
podświadomości... Nagasaki zniszczone za pomocą magii
nauki to jak dotychczas najpełniejsza realizacja marzeń, które
nawet w bezpiecznej sferze snu przybierają zwykle formy
budzących grozę zmór.
Glover: Wojna, sadyzm, pacyfizm.
Przed trzecią: okres ten charakteryzował się w myślach
Travena przede wszystkim swoją moralną i psychologiczną
przewrotnością, poczuciem historii, a zwłaszcza najbliższej
przyszłości; dwa dziesięciolecia 1945-1965, zawieszone na
drżącym skraju wulkanu trzeciej wojny światowej. Nawet
śmierć jego żony i sześcioletniego syna w wypadku
samochodowym stała się dla niego tylko częścią tej
olbrzymiej syntezy historycznej i psychologicznej pustyni -
gorączkowe autostrady, na których każdego ranka ginęli
ludzie, drogi dojazdowe do ogólnoświatowej zagłady.
Trzecia plaża.
Wyszedł na brzeg o północy, po ryzykownych
poszukiwaniach przejścia w rafach. Mała motorówka,
wynajęta od australijskiego poławiacza pereł na Wyspie
Charlotty, utknęła na mieliźnie z dnem rozprutym ostrymi
koralami Wyczerpany, Traven poszedł w ciemnościach przez
wydmy w stronę, gdzie za palmami majaczyły niejasne zarysy
bunkrów i betonowych wież.
Ocknął się następnego ranka w pełnym słońcu, leżąc na
pochyłości szerokiego betonowego obrzeża pustego basenu o
średnicy około dwustu stóp, który stanowił część systemu
sztucznych stawów zbudowanych pośrodku atolu. Kratki
odpływowe zatkały się liśćmi i piaskiem i miał przed sobą
sadzawkę ciepłej wody o głębokości dwóch stóp, odbijającą
odległą linię palm.
Traven usiadł i ocenił sytuację. Ten krótki remanent, który
po prostu potwierdził jego tożsamość, ograniczył się głównie
do jego wychudzonego ciała i postrzępionego bawełnianego
ubrania. Jednak na tle otoczenia nawet ten zbiór łachmanów
zdawał się promieniować niezwykłą witalnością. Pustkę i
beznadziejność oraz brak jakiejkolwiek miejscowej fauny
podkreślały jeszcze olbrzymie rzeźbiarskie formy betonowych
basenów. Oddzielone od siebie wąskimi przesmykami stawy
ciągnęły się daleko wzdłuż krzywizny atolu. Po obu ich
stronach, czasami ocienione kilkoma palmami, które znalazły
niepewne zaczepienie w pękniętym betonie, ciągnęły się
drogi, stały wieże dla kamer filmowych i pojedyncze bunkry
tworząc razem nieprzerwaną betonową pokrywę wyspy,
funkcjonalną, megalityczną architekturę, równie szarą,
złowrogą i na pozór równie starą (bo jakby przeniesioną w
przyszłość i z powrotem) jak asyryjska czy babilońska.
Serie próbnych wybuchów stopiły piasek w
pseudogeologiczne warstwy, krótkie, mierzone
mikrosekundami epoki termonuklearnego czasu. Ta wyspa
odwróciła geologiczną maksymę mówiącą, że "klucz do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin