Aleksander Błażejowski - Lidia Burowa .1 - Zemsta Grzegorza Burowa.pdf

(974 KB) Pobierz
Aleksander Błażejowski
ZEMSTA
GRZEGORZA BUROWA
POWIEŚĆ
2015
Spis treści
I
II
III
IV
V
VI
Opracowano na podstawie edycji Wydawnictwa Zygmunta Pomarańskiego, Zamość
1931.
Na okładce wykorzystano okładkę wydania oryginalnego.
I
W kapryśnych drgawkach zamierała jesień. Powietrze nagrzane było jeszcze
promieniami słońca, ale od strony rzeki dął chłodny wiatr, dotykał ludzi zimnymi palcami,
jakby ich ostrzegał, że wkrótce porozpina na ulicach miasta wiszary mokrych mgieł.
Główna arteria Moskwy, ulica Twerska, pęczniała pod naporem spacerujących. Ludzie
szli wolno, bez pośpiechu, jakby chcieli z góry zaznaczyć, że skończyli swój trud i zajęcie
i teraz nigdzie im się nie śpieszy. Czasem z ogólnej fali odpryskiwały poszczególne
grupki, aby zamienić ze sobą kilka słów. Spychano ich szybko na jezdnię, gdzie tworzyli
zaporę dla automobilów i pojazdów. Szoferzy i jamszczycy klęli głośno niesfornych, nie
pobudzając ich jednak krzykiem do ostrożności.
W ogóle tłum był osobliwy. Nie tkwiło w nim ani zadowolenie, ani radość. Śmiech
dźwięczał tu rzadko jak coś zupełnie zbędnego i nawet niepożądanego dla życia. Słowa
padały tak skąpe, jakby człowiek od człowieka nie pragnął niczego zaczerpnąć. Ulica
przypominała nurt głębokiej czarnej rzeki, której dno pozostaje tajemnicą dla oka
ludzkiego.
Posuwałem się równo wraz z rytmem ulicy i czekałem cierpliwie, dokąd mnie fala
ludzka zaniesie. Denerwowały mnie tylko krzykliwie ubrane kobiety, które zbyt
natarczywie patrzyły mi w oczy, starając się ułożyć swoje zniszczone i mocno
wymalowane twarze w grymas kokieterii lub tajemniczych obietnic. Czasem
wykarminowane usta szeptały mi bezczelnie wprost do ucha jakieś brutalne słowa.
Niekiedy kokieteria ograniczała się do zwykłej zaczepki. Wtedy spazmatycznie chwytały
mnie za rękaw palta. Nie odpowiadałem na ataki. Byłem zmęczony. W ciągu ostatnich dni
zbyt wiele energii i słów zużyłem dla przekonania referentów sowieckiego Torgpredu do
precyzyjnych polskich maszyn rolniczych i ich niskich cen. Pragnąłem teraz godzinę
odpocząć i naprędce obliczyć prowizję, którą wypłaci mi w Warszawie firma
Szrajer i
Bilski.
Wreszcie oczy moje oparły się o błyszczące tafle szyb kawiarni Filipowa. Szklany
kołowrót u wejścia jednym skrzydłem wyrzucał gości na ulicę, a drugim zagarniał nowych
do wnętrza rzęsiście oświetlonego lokalu. Wszedłem. Obok odpoczynku pragnąłem
również zabić kilka długich godzin, które dzieliły mnie jeszcze do chwili odejścia pociągu
kurierskiego w kierunku Stołpców.
O tej godzinie kipiał właśnie w kawiarni pełną parą tygiel sowieckiego życia. Kelner
wynalazł dla mnie stolik na pograniczu dwóch olbrzymich sal. Zająłem doskonałe
stanowisko obserwatora.
Przede mną przesuwał się korowód najrozmaitszych typów ludzkich. Mimo iż dym
tytoniowy wgryzał mi się w oczy, matował światła i złocenia sali, z ciekawością
przypatrywałem się życiu kawiarni. Obok kolorowych
rubaszek
i mundurów khaki, na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin