W sidłach miłości tom 3 - Rozdział 18.pdf

(349 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 18
Niebo, tak jeszcze czyste i błękitne w południe, z upływem godzin zasnuwało coraz więcej
kłębiastych i ciemnych chmur, zasłaniając sobą również pięknie świecące słońce, przez co
popołudnie zamieniło się w szarość późnego wieczoru. Zerwał się wiatr, który z każdą chwilą
wzmagał swoją potęgę, sprawiając, że gałęzie drzew coraz bardziej poruszały się i uginały
pod jego naporem. Młode drzewka o cienkich pniach, krzewy, a nawet wysokie trawy kładły
się falą ku ziemi, nie potrafiąc oprzeć się napierającej na nie sile. Na horyzoncie błyskawice
rozdzierały niebo, budząc grozę i piękno zarazem, a huk gromów tętnił w uszach ludzi oraz
zwierząt niczym salwa wystrzelona z armat. Zaczęły padać pojedyncze, grube krople, powoli
zamieniając się w rzęsisty i ulewny deszcz, natychmiastowo tworząc niemałą rzekę płynącą
po ulicach, gdy deszczówka nie mogła zmieścić się w studzienkach ściekowych.
Zapowiadana burza zamieniła się w potężną nawałnicę. Odgłosy i błyski piorunów zbliżyły
się do miasta, by w końcu zawisnąć nad nim dając co kilka sekund przerażający spektakl, od
którego trudno było oderwać oczy, a przez który serce niemal stawało na myśl, że błyskawica
mogłaby uderzyć w czyjś dom.
Jonathan stał w pobliżu okna, na którego szybę bębnił zacinający deszcz napędzany
dodatkowo przez huraganowy wiatr. Co jakiś czas uderzały w okno latające w powietrzu,
małe gałązki drzew, sprawiając, że mężczyzna wzdrygał się.
– Odsuń się od tego okna – poprosił Richie, owijając się kocem. – Niebezpiecznie stać
przy oknach w czasie burzy. Oglądałem program, w którym pokazywali, jak w czasie
huraganu przez szybę wpadła deska. Gdyby ktoś stał przy oknie, zginąłby.
Johnny zerknął jeszcze na widoczną z okna rynnę, z której pędziła szaleńczo wzburzona
woda.
– Zaraz się będzie przelewać z rynien. Mam nadzieję, że nas nie podtopi. – Wycofał się od
okna i w tym samym czasie rozległ się potężny huk, a niesamowity błysk rozświetlił cały
pokój, w którym po chwili zrobiło się ciemno. – Ale walnęło.
– I zabrało światło. – Richie na kanapie jeszcze bardziej otulił się kocem. Nie było mu
zimno, po prostu się bał. Nigdy nie lękał się zwykłych burz, ale huragany wzbudzały w nim
strach.
– Pewnie linię zerwało lub bezpiecznik wywalił. Pójdę zobaczyć.
– Nie! Jeszcze coś tam widać. Usiądź koło mnie. Potem znajdziemy jakieś świece.
str. 1
Jonathan skinął głową i zajął miejsce przy partnerze, lecz ledwie to zrobił, obaj usłyszeli
donośne walenie do drzwi. Richie podskoczył, zaskoczony innym niż dotychczas dźwiękiem.
– Kogo niesie o tej porze? – zapytał Jonathan, wstając, kiedy dźwięk się powtórzył, a wraz
z nim odgłos gromu. Blask pioruna ponownie rozświetlił pokój. Wyjrzał przez judasza i
natychmiast przekręcił klucz w drzwiach, otwierając je. Uderzył w niego silny podmuch
wiatru, niemal go spychając z progu i odbierając mu przy tym oddech. Deszcz oblał go, jakby
ktoś wylał na niego wiadro wody. Wpuścił niespodziewanych gości do środka, zamykając za
nimi, przy czym mu pomogli, bo przez chwilę siłował się z popychanymi przez wicher
drzwiami.
Richie podniósł się z kanapy i zmrużył oczy, starając się zobaczyć, komu w takiej chwili
przyszło do głowy ich odwiedzić. Mógł się założyć, że w tej chwili ulice opustoszały, a ludzie
ukryli się w swoich domach lub wszędzie gdzie się dało, żeby tylko schronić się przed
rozpętanym szaleństwem. Dopiero moment później, kiedy do tego przysłużył mu się kolejny
piorun, rozpoznał niespodziewanych gości, mokrych jakby właśnie kąpali się w rzece.
– Sean? Drake? Co wy tu robicie?
– Hej, Richie, to ty? – odezwał się Drake, strzepując wodę z włosów. – Nie poznałem cię.
Chyba przez to, że masz koc na głowie. Chowasz się przed kimś?
– Bardzo śmieszne. – Poskoczył po tym, jak rozległ się wokół huk.
– Pójdę po świece i ręczniki. Pewnie chcecie coś do przebrania się – powiedział Jonathan.
– Chętnie. Nieźle przemokliśmy w czasie drogi z samochodu do was – poinformował
Sean.
– Albo chodźcie do łazienki. Richie, poszukaj tych świec.
– Dobra. – Zsunął koc z głowy, a nawet położył go na oparciu kanapy, pozbywając się
swojego schronienia. Skierował nogi do szafki stojącej w przedpokoju i odsunął wąską
szufladkę. Wyjął kilka świec i poszedł z nimi do kuchni. Mimochodem wyjrzał przez okno.
Nic nie zapowiadało, żeby w ciągu parunastu minut pogoda się poprawiła. Wydawało mu się
tylko, że grzmoty nieznacznie się oddaliły, ale nadal bardzo padało. Z rynny faktycznie już
zaczęło się przelewać, a woda stała wokół domu, nie mając gdzie spływać. Do tego w
sąsiednich domach nie paliło się światło, więc od razu przekonał się, że pewnie została
zerwana jakaś linia energetyczna. Nie wróżyło to dobrze, bo nie lubił siedzieć w
ciemnościach, nawet rozświetlanych przez płomienie świeczek.
Odnalazł zapałki obok kuchenki gazowej i jeszcze wziął wysokie szklanki, zamierzając w
nich umieścić świece. Następnie wrócił do salonu. Zaczął zapalać świece, po jednej
wstawiając do przygotowanych szkieł, a potem wziął jeden z nietypowych świeczników z
str. 2
zawartością i zasłaniając płomień dłonią, udał się do łazienki, gdzie Drake i Sean wycierali
sobie włosy. Postawił świecę na pralce.
– Tu macie trochę światła. Chwilę temu walnęło i prąd zniknął.
– Dzięki.
Do łazienki wszedł Jonathan w suchej koszulce, z latarką w ręku i stosem ubrań.
– Mam tutaj dresy. Powinny na was pasować. Parę koszulek jest dosyć dużych, to na
Drake’a powinny być dobre. Rozbudowałeś mięśnie, chłopie – pochwalił Johnny, kiedy
Drake zdjął swoją doszczętnie mokrą koszulę.
– Treningi nie na siłowni dają o wiele więcej.
– Zgadzam się. Zostawimy was samych. Czekamy na was w kuchni z gorącą herbatą.
Chyba że chcecie kawy.
– Herbata będzie w takim wypadku zbawieniem – odpowiedział Drake.
– Już się robi – dodał Richie, wyciągając Jonathana z łazienki.
W kuchni – gdy już rozświetlili ją za pomocą świeczek – nalał najpierw wody do czajnika
elektrycznego, ale szybko sobie przypomniał, że nie ma prądu, więc przelał ją do zwykłego
czajnika. W tym czasie Johnny przygotował kubki, wrzucając do nich po torebce herbaty.
Mieszkali razem od prawie dwóch miesięcy, kiedy to pod koniec marca Jonathan sprowadził
się do Richiego. Z początku ciężko im było żyć wspólnie ze sobą, bo mieli różne
przyzwyczajenia, ale z czasem zaczęli się coraz bardziej uzupełniać, po części dostosowując
się do partnera, lecz nie zapominając przy tym o sobie.
– Cukiernica jest pusta – powiedział Johnny.
Richie pochylił się do dolnej szafki, wyjmując kilogramowy worek cukru i podając
partnerowi, po czym otworzył lodówkę i wyjął szybko cytrynę, starając się nie wpuścić do
chłodni ciepła. Czując, jak robi mu się w buzi kwaśno, pokroił owoc na plasterki, które ułożył
na talerzyku podanym przez Jonathana wraz z szybkim całusem. Dobrze im było razem i jak
dotąd nie żałowali decyzji o wspólnym zamieszkaniu.
– Jak dobrze mieć na sobie coś suchego – powiedział Drake, który, niosąc w dłoni
świecznik ze szklanki, wszedł z Seanem do pomieszczenia. Akurat czajnik zaczął piszczeć,
oznajmiając gotującą się wodę. – Mokre rzeczy rozwiesiliśmy na suszarce.
– Spoko – odparł Richie, zalewając herbatę przeźroczystą cieczą i wydobywając z niej
miły dla nosa aromat. – Tylko nie mówcie, że tak zmokliście, przechodząc z samochodu do
nas do domu. – Postawił dwa kubki na stole, a Johnny zajął się dwoma innymi.
str. 3
– Coś ty. Chociaż dzisiaj wszystko możliwe. – Drake podszedł do okna, wyglądając przez
nie. – Samochód nam się zepsuł tam niedaleko. Zepchnęliśmy go na pobocze, a że byliśmy
blisko was, to postanowiliśmy do was dobiec.
– Nie lepiej byłoby zostać w samochodzie? – zapytał Richie. – Narażaliście się, że w was
piorun walnie lub jakaś gałąź.
– Richie ostatnio ogląda za dużo edukacyjnych programów – wymamrotał Wilson, słodząc
herbatę.
– I dobrze. Mądrze mówi. W samochodzie bezpieczniej, ale nie kiedy stoi pod drzewami –
odezwał się Sean, wrzucając do kubka plasterek cytryny.
– Powinno niedługo przejść, ale nie ręczę za to, że przestanie lać. – Drake wrócił do stołu.
– Na dworze zrobiło się też cholernie zimno.
– Nie wiedziałem, że przyjedziecie – rzucił Richie.
– Nikt nie wie. Przylecieliśmy parę godzin temu – odpowiedział Drake. – Potem
utknęliśmy na lotnisku, bo zaginęły nasze bagaże. Chcieliśmy zrobić rodzince niespodziankę.
– Na długo przyjechaliście? – zapytał Jonathan, przypominając sobie o herbatnikach
leżących w blaszanym pudełku i stawiając je na stole.
– Tylko na dwa dni. Skorzystaliśmy z dni wolnych, ale jak widać nie ma ich dużo. Sean
wyściubiłby na uczelni więcej, ale ja mam terminy. Jako kierownik budowy podobno jestem
niezastąpiony. – Sięgnął po ciastko.
– Niezastąpionych są pełne cmentarze – burknął Sean. – Sam nie mogę długo zostać, bo
czekają mnie egzaminy.
– To opowiedzcie coś o sobie, jak wam się tam żyje. W tym czasie zrobię jakąś kolację –
powiedział Johnny. – Pewnie jesteście głodni.
– Nie rób sobie problemów.
– Drake, to żaden problem. – Uśmiechnął się, popijając na stojąco kilka łyków herbaty i
wyciągając z szafki patelnię. – Warzywa z kurczakiem będą wam pasować?
– Jak najbardziej. Jak trzeba ci w czymś pomóc, to mów – zaproponował Drake.
– Spoko. Tu nie ma dużo pracy poza rozpakowaniem paru opakowań. – Kuchnię
rozświetliło kolejne przecięcie nieba przez pioruny. – Oho, chyba to coś się wraca.
– Bosz, nie znoszę, jak grzmi – burknął Richie. – Wiosna czy lato są super, ale nie kiedy są
burze.
– A ty byś się wtedy najchętniej schował w mysią dziurę? – zapytał Drake.
– Co tam w mysią? Za duża.
str. 4
Kuchnia
rozbrzmiała
śmiechem
czterech
mężczyzn,
dźwiękiem
grzmotu
oraz
skwierczeniem tłuszczu na patelni.
***
Płomień świecy zamigotał, kiedy JD poruszył się, próbując odrobić lekcje. Nie były to
najdogodniejsze warunki na uczenie się, lecz nic na to nie mógł poradzić. Na jutro musiał
napisać wypracowanie na cztery strony. Nawet on, mając doskonałe oceny – a trzeba
przyznać, że po powrocie ze szpitala nie obniżył swojej średniej, wszystko w mig nadrabiając
– musiał tak jak wszyscy robić zadania domowe. Caseya nie było, bo po szkole wziął
zastępstwo w pracy – dzwonił tylko, żeby mu przekazać, że u niego wszystko w porządku i
wróci, jak skończy się nawałnica. Ostatnio zdarzało się, że chłopak nie tylko weekendy miał
zajęte. Mówił, że zarabia na ich wakacje. Obaj planowali gdzieś wyjechać na kilka dni w
lipcu i JD również się do tego dokładał. Miał bardzo dużo uczniów i w tej chwili też powinien
prowadzić korepetycje, ale z powodu burzy chłopak, który miał tu dotrzeć, zadzwonił, że
dzisiaj go nie będzie. Miał też mieć lekcje z jakąś gimnazjalistką przez Internet i też nie
wypaliło. Dziewczyna powinna to zrozumieć, bo z tego co się orientował, to w całym mieście
nie było elektryczności, i przypuszczał, że dostawcy prądu mieli poważną awarię.
– JD, może zrobisz sobie przerwę? – zapytała mama, wzdrygając się, kiedy ponownie
zagrzmiało. – Jak ja tego nie znoszę.
JD rozumiał strach rodzicielki, gdyż kiedy była dzieckiem, od pioruna zapalił się dom, w
którym mieszkała. Ledwie wyszła z tego żywa i do dzisiaj w takich momentach powracały złe
wspomnienia.
– Chętnie. – Wyczuł, że mama chce o czymś porozmawiać, więc nie robił jej problemów.
Odłożył długopis i spojrzał na nią uważnie. Wyglądała na wypoczętą. Jeszcze parę miesięcy
temu miała sińce pod oczami od niewyspania i ciężkiej pracy, harując, żeby zarobić na ich
utrzymanie, bo oczywiście ojczulek, siedząc w więzieniu, nie mógł dawać im kasy. Obecnie,
kiedy obaj z Caseyem jej pomagali, nie musiała już tak ciężko pracować i nie brała
dodatkowych nocek, żeby więcej zarobić. Do tego też bardzo o siebie dbała i pomimo że
wciąż wyglądała na starszą niż te swoje trzydzieści sześć lat, które skończyła miesiąc temu, to
patrząc na nią, nie czuł już cierpienia.
str. 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin