DARIUSZ LORANTY - Spowiedź psa. Brutalna prawda o polskiej policji.pdf

(2813 KB) Pobierz
Dariusz Loranty
Spowiedź psa
Brutalna prawda o polskiej policji
rozmawia
Aleksander Majewski
Wstęp, czyli o tym, że w tej opowieści wujek Halski
po Was nie przyjedzie...
Zazwyczaj słysząc słowo „gliniarz”, mamy przed oczami amerykańskiego
superherosa z FBI, który wykonuje rozmaite „misje niemożliwe”. Taki obraz często jest
kopiowany również w polskim kinie, przez co stereotyp dobrze ustawionego
przystojniaka w drogim garniturze, nadal pokutuje w naszych wyobrażeniach o policji.
Trudno zerwać z tym wizerunkiem, nawet po premierach takich filmów jak „Psy”,
„Pitbull” czy „Drogówka”, które pokazują „ciemną stronę” jej pracy policji.
Rzeczywistość odbiega od wyidealizowanych produkcji. Parafrazując słowa
Vincenta z filmu Grzegorza Lipca „Że życie ma sens” – w opowieści nadkomisarza
Dariusza Lorantego wujek Halski po Was nie przyjedzie.
Najsłynniejszy polski negocjator policyjny, odpowiadając na moje pytania, odsłania
bardziej ponurą prawdę o policji. Nie ma w niej miejsca na brawurowe pościgi
samochodowe – są oględziny zwłok, nie ma pięknych modelek i aktorek – są prostytutki,
nie wszystkie historie kończą się też happy endem. Jedyne, co łączy historię życia
wieloletniego gliniarza z fikcją filmową, to towarzyszące im zagrożenie. W końcu
przeciętny Kowalski nie odczytuje na swojej komórce SMS-ów o treści: „Zaraz
dostaniesz ze snajperki w łeb”...
„Spowiedź psa” to nie tylko szczera opowieść o brawurowych przygodach
gliniarza. To wiernie oddany pejzaż zmian, jakie nastąpiły w polskiej policji, jak i całej
Polsce po 1989 roku. A może to opis tego, że żadne zmiany nie nastąpiły? Odpowiedź na
tak postawione pytanie pozostawiam Czytelnikom, którzy sami mogą przekonać się, że
dialogi milicjantów i esbeków z „Psów” Władysława Pasikowskiego nie były tylko
wymysłem reżysera.
Książka, którą stworzyliśmy, to również opowieść o samotności gliniarza, który
całe życie oddaje pracy, który tłamsi rozbudzone emocje alkoholem i wszelkimi
„rozrywkami niegodnymi”. Gdy dowiedziałem się, że wątki z udziałem Gebelsa w filmie
„Pitbull” są zaczerpnięte z życiorysu Dariusza Lorantego, a na dodatek reżyser filmu –
Patryk Vega planował zrealizować serial „Bernard X” na podstawie przygód „Benka”,
pomyślałem, że taka historia po prostu nie może się zmarnować.
Nadkomisarz, początkowo wątpiący w ideę książki, wreszcie zdecydował się na
opowieść o sobie, ale w formie wywiadu. Teraz „pies”, nawet na przedwczesnej
emeryturze, może jeszcze ugryźć.
Rozmowę, jaką przeprowadził ze mną Alek Majewski, dedykuję wszystkim osobom,
które uraziłem swoimi wypowiedziami, oraz tym, które poczują się urażone faktem, że
je pominąłem. Moje wspomnienia mają charakter osobistej narracji o tym, co
przeżyłem i zapamiętałem, obarczoną subiektywizmem wynikającym z doświadczeń,
wiedzy, wrażliwości i osobowości. Wobec powyższego lub mimo wszystko:
przepraszam, ale pozostaję przy swoim.
Dariusz Loranty („Benek”)
[1]
Zanim narodził się pies...
Zaczynamy spowiedź psa – jest Pan gotowy?
– Tak, jestem gotowy. Kiedyś już Panu powiedziałem, że bycie gliną deprawuje.
Mimo to mam nadzieję, że ta rozmowa będzie udana dla nas obu. Choć wolałbym, żeby
nosiła ona tytuł „Jak nie zostałem lemingiem”, a nie „Spowiedź psa”.
– Chciałby Pan rozmawiać o polityce ?
Nie. Umawialiśmy się na rozmowę o policji, ale wydaje mi się, że to słowo jest
ważne w historii, którą opowiem. Rozumiem, że teraz słowo „leming” wiąże się
z bieżącą polityką i oznacza osobę ślepo i bezrozumnie wierzącą rządzącym. Kiedyś,
choć rzadko używane, było synonimem kogoś, kto bezwarunkowo podporządkowuje się
środowisku, w którym funkcjonuje, wbrew swojej dotychczasowej postawie czy
głoszonym poglądom. Wydaje mi się, że nigdy takim człowiekiem nie byłem, choć nie
miałem większych problemów ze społecznościami, w których przyszło mi żyć. Podam
przykład rozmowy o sytuacji społecznej homoseksualistów. Wśród policjantów na
początku lat dziewięćdziesiątych można było usłyszeć opinie: „Co te pedały chcą, kiedyś
>taki< (z obrzydzeniem) to się bał, że sąsiadka się dowie, a dziś robi karierę, bo jest
gejem”. Odchodząc, słyszałem co innego – że „katole” gnębią „kochających inaczej”.
Kiedyś Adam Michnik był dla nich kryminalistą, a teraz jest autorytetem, bo zwalcza
oszołomów. Tak myślą lemingi – ja do nich nie należę.
Jak się narodził pies?
– Rozumiem, że chodzi o moje przyjście do policji?
Tak. Rozpoczął Pan służbę w wieku 30 lat. Dlaczego tak późno?
– Wcześniej próbowałem prowadzić własną działalność gospodarczą – brukarstwo.
Odnotowałem nawet pierwsze sukcesy w tej dziedzinie. Gdzieś położyłem płytę
chodnikową, innym razem krawężnik. Korzystałem wówczas z coraz rzadziej używanych
materiałów budowlanych. Cała działalność opierała się na mnie i najemnych pijaczkach,
najczęściej dwóch, którzy wiedli kiepskie, proste życie. W 1990 roku zaczęła się w tej
dziedzinie rewolucja technologiczna. Okazało się, że ludzie już nie korzystają z płytek
chodnikowych, ponieważ na rynek wchodzą kostki brukowe. Ten, kto produkował, od
razu je też kładł. Podobnych do mnie gości były dziesiątki. W każdej gminie dwóch,
trzech takich układaczy chodników i krawężników znajdowało zajęcie. Potem przyszedł
czas upadków. Upadały spółdzielnie, GS-y, rosły zadłużenia przedsiębiorstw... Byłem
szefem w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Kunowie, później kierownikiem w Rolniczej
Spółdzielni Produkcyjnej „Postęp” w Nietulisku. Robiliśmy właśnie te płyty
chodnikowe. Był to czas zmian dziejowych, w których czynnie uczestniczyłem.
Walczyłem o kapitalizm, więc ten kapitalizm próbowałem dogonić. Nawet pomimo
niepowodzeń, nadal wierzyłem w jego polską wersję (śmiech). Właśnie dlatego, kiedy
skończyło się układanie płyt kupiłem sobie ciężarówkę i przeszedłem na działalność
transportową. Przewoziłem węgiel. Praca była ciężka, ale i cena węgla dosyć dobra,
więc jeździłem... Dowoziłem węgiel z Rudy Śląskiej do swojej miejscowości, czyli
Kunowa pod Ostrowcem Świętokrzyskim, na Kielecczyźnie.
To musiał być ciężki kawałek chleba...
– Niewyobrażalnie! W nocy wyjeżdżałem swoim starem i o świcie byłem
w kopalni, gdzie stawałem w kolejce. Po paru godzinach już załadowany ruszałem
w drogę powrotną! Zwykle koło północy byłem w domu. Trochę się przespałem i po
południu rozwoziłem węgiel do klientów. Na noc planowałem zwykle kolejny wyjazd.
Miałem przy tym przygody, raz zapalił mi się silnik, innym razem padły hamulce.
Szoferskie życie. Musiałem jednak pokonywać takie trudności, znosiłem to wszystko, no
i marzyłem o kapitalizmie, ale nigdy go nie mogłem dogonić.
To znaczy?
– Gdy woziłem węgiel jeżdżąc samą ciężarówką, byłem jakiś czas finansowo do
przodu i doszedłem do wniosku, że warto kupić przyczepę. Cena węgla zaczęła padać.
Dotychczasowy tonaż okazał się zbyt niski. Przestawało się opłacać wożenie dziewięciu
ton węgla. Ciężarówka poniżej osiemnastu ton nie miała już sensu. Doszła wtedy kolejna
„rewolucja technologiczna”: wyprzedawano duże ilości sprzętu, głównie z „enerdówka”.
Okazało się jednak, że nie stać mnie na taką inwestycję.
A kredyt?
– Bałem się pożyczek, nie chciałem wchodzić w coś takiego. Przekonanie, by nie
pożyczać, wyniosłem z domu. Liczyłem, że będę dorabiał się powoli, ciężką, codzienną
pracą. Niestety sam zapał to nie wszystko. Okazało się, że to nie wystarczy. Było to moje
pierwsze, ale nie ostatnie przykre doświadczenie w „nowej” Polsce. Nie o taką
rzeczywistość chodziło „Solidarności”, do której śmiem się zaliczać.
W którym momencie przyszła taka refleksja?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin