Francis Clifford - Odruch litości.pdf

(725 KB) Pobierz
Francis Clifford
Odruch litości
Act of Mercy
Przełożyła Irena Doleżał–Nowicka
Kiedy słońce zachodzi, cienie,
w południe tak krótkie, wydają się długie i straszne
Nathaniel Lee (1653–1692)
Wszystkie postacie, miejscowości, wydarzenia i sytuacje opisane w tej książce są
całkowicie zmyślone i nie mają najmniejszego związku z żadną prawdziwą osobą,
miejscem czy wydarzeniem.
Paulowi Scott
Rozdział pierwszy
Obudził go jakiś dźwięk. Uniósł się na łokciach i przechyliwszy głowę wstrzymał
oddech. Ale oprócz spokojnego miarowego oddechu Susan nic nie usłyszał. Było cicho,
niesamowicie cicho. Wtedy zauważył, że wentylator przestał działać. Rozwiązał
moskitierę, wysunął się z łóżka i wyjął rewolwer z szuflady komody. Jego bose stopy
cicho plaskały o podłogę, kiedy szedł po wypolerowanych płytach, i w łokciu mu
trzasnęło, gdy wyciągnął rękę do klamki drzwi. Bez wentylatora cisza była tak
intensywna, że najmniejszy dźwięk wydawał się głośny ponad miarę. Otworzył drzwi na
kilka cali i zajrzał ostrożnie do długiego, wysokiego salonu. Przez wielkie okna świt
łatwiej przenikał i było tu nieco jaśniej niż w sypialni. Ale tak samo spokojnie, tak samo
cicho.
Wyobraźnia? Może mu się zdawało? Pchnął szerzej drzwi, przeszedł przez pokój i
zbliżył się do okna. Kiedy tam stał wyglądając, usłyszał słaby ni to zgrzyt, ni to szelest
gdzieś w głębi domu. Odwrócił się gwałtownie, nasłuchując znowu pełen napięcia.
Ostatnie opary senności pierzchły. Po kilku sekundach usłyszał łomot gdzieś w okolicy
kuchni i czując wyraźny ucisk w klatce piersiowej zaczął bezszelestnie skradać się między
meblami. Przed drzwiami kuchni zatrzymał się chwilę, z trudem przełykając ślinę, potem
gwałtownie je otworzył.
Człowiek stojący w przeciwległym rogu na odwróconej skrzynce z rozszerzonymi z
przerażenia oczyma omal nie spadł na ziemię, przylgnął do ściany.
— Seńor Jordan!
— Gabriel! — Jordan patrzył na służącego, czując teraz, gdy napięcie ustąpiło, jak
igiełki potu kłują go w kark. — Cóż, u diabła, tu robisz?
— Korki, seńor.
— Korki? — w głosie jego brzmiało niedowierzanie. — O tej godzinie?
— Nie ma elektryczności, seńor. — Służący zdawał się wracać do życia. Zrobił
nieokreślony gest ręką w górę. — Nie ma prądu.
— Do diabła z prądem! — Jordan czuł, jak zamiast ulgi ogarnia go wściekłość. —
Dopiero świta, a ja omal cię nie zastrzeliłem.
— Tak, seńor. — Gabriel patrzył na rewolwer jak zafascynowany.
— Wiem, seńor.
— No to nie stój tu jak kolek. Jeżeli chodziło ci o korki, to mogą zaczekać… —
Gestykulował gwałtownie. — Złaź teraz i wracaj do siebie, ale to już, słyszysz?
— Tak, seńor.
— Jak można się tak idiotycznie zachowywać… A w ogóle która godzina?
— Chyba szósta — odparł Gabriel schodząc ze skrzynki.
— Szósta — powtórzył Jordan ironicznie. — Raczej piąta. — Miał już wyjść, ale
powiedział jeszcze: — Na miłość boską, nie próbuj o tej porze kręcić się po domu. Sam
powinieneś to wiedzieć, zwłaszcza teraz.
Palcami przeczesał włosy wracając do sypialni. Susan siedziała na łóżku, wycięcie
piżamy kończyło się tuż nad piersiami.
— Tom… — Nagle zauważyła pistolet. — Co się, u Boga, stało?
— Nic, nie przejmuj się. — Ze zdziwieniem zauważył, że ręce mu się trzęsą. — To
tylko Gabriel zachował się jak idiota.
— Gabriel? — Głos miała jeszcze zachrypnięty od snu.
— Nie wiadomo, dlaczego wbił sobie do głowy, że właśnie teraz musi się zająć
reperacją korków.
— Ale po co ci pistolet…
— Usłyszałem jakiś hałas i tyle. — Podniósł moskitierę i usiadł na brzegu łóżka,
ciągle jeszcze zirytowany, pełen napięcia. — Bałem się, że mógł to być któryś z ludzi
Zoreno albo Camary, albo w ogóle jakiś awanturnik. W każdym razie wolałem nie
ryzykować.
— Dobrze, że to tylko Gabriel.
— Miał cholerne szczęście, że nie wpakowałem w niego kuli.
— Roześmiał się. — Co za pomysł, hałasować o piątej rano.
— Nigdy nie słyszałam, żebyś tak do niego mówił. W ogóle do żadnego służącego.
Jordan mruknął:
— To najlepszy służący, jakiego mieliśmy. Lepszy niż wszyscy poprzedni.
Przysunął się do niej i objął jej szczupłe ciało. Wydawało mu się, że zawsze wygląda
młodziej, kiedy sen zburzy jej jasne miękkie włosy i kiedy nie jest umalowana.
— Wiesz — odezwała się po chwili — wentylator stanął.
— Coś podobnego! — Uśmiechnął się ukradkiem. Nie była nazbyt spostrzegawcza. —
Mnie się wydaje, że w ogóle nie ma prądu. Ciekawe, że elektrownia nie przestała
pracować w chwili rozpoczęcia nalotu. Podobno w San Pedro nie ma światła od niedzieli
po południu.
W chwilę później spytała sennie:
— Jaki dziś dzień, Tom?
Czuł, jak ciepło Susan rozgrzewa go, mocniej przytulił twarz do jej karku.
— Środa.
— Ciekawe, czy to wszystko już się skończyło…
— Bóg jeden wie. Wkrótce będą wiadomości radiowe.
Nagle usłyszał jej głęboki równy oddech, a on leżąc przy niej czuł, że napięcie
nerwowe powoli ustępuje. Zaczął rozmyślać, jak dobre były te ostatnie dwa lata —
pierwsze lata ich małżeństwa — i o tym, że polityka personalna Międzynarodowych
Plantacji Napiera nie pozwala swoim ludziom na kierowniczych stanowiskach przebywać
dłużej w jakimś miejscu czy kraju. W ciągu dwudziestu lat pracując dla nich był już w
Birmie, Sarawaku i Kenii. Spostrzegł, że z pewną nostalgią wspomina miejsca, gdzie
przebywał z ramienia MPN, i zastanawiał się leniwie, kiedy go odwołają z Tribulación, a
jeśli do tego dojdzie — czy będzie to ostateczne pożegnanie z Ameryką Południową.
Zdawało mu się, że czuwa i tylko pozwala błąkać się myślom, ale najwidoczniej
przysnął, bo kiedy znowu spojrzał na zegarek, było już prawie wpół do siódmej. W pokoju
cała szarość zniknęła, a siedzący na drzewie za oknem ptak zanosił się śpiewem jak
oszalały. Susan jeszcze spała, przerzuciwszy przez niego nogę, i drgnęła, kiedy obrócił się,
żeby włączyć radio tranzystorowe, stojące obok łóżka. Bateria była już słaba i musiał
nastawić głos na pełny regulator. Hałaśliwa orkiestra wojskowa szła w zawody z
zakłóceniami atmosferycznymi.
— Tom? — powiedziała sennie Susan otwierając jedno oko. — Seńor Umpah —
Umpah znowu przy pracy.
— Kto?
— Tuba Zoreny, jego nadworny spiker.
Aparat trzaskaniem wyrażał swoją dezaprobatę. Orkiestra grzmiała ostatnimi
ochrypłymi taktami. Wreszcie niecierpliwy głos przedarł się przez zalew dźwięków:
— Uwaga, uwaga! Za chwilę zostanie złożone niezwykle ważne oświadczenie. —
Mówiący bełkotał trochę, jakby wypił za dużo, ale może było to wynikiem podniecenia.
— Dziś rano, punktualnie o godzinie szóstej, dowódca sił lotniczych w Ampurias poddał
się bezwarunkowo armii wyzwoleńczej. Oznacza to, że opór przeciwników generała
Zoreny został całkowice złamany we wszystkich zakątkach kraju. — Aparat zakrztusił się
gwałtownie, głos, niezwykle agresywny, wzniósł się co najmniej o oktawę: — Niech żyje
Zor… armia wyzwoleńcza! Niech żyje republika! Niech żyje generał! — Reszta została
zalana dźwiękiem cymbałów i pierwszych taktów skocznego hymnu republikańskiego.
— O Boże — jęknął Jordan. — Nie, tego nie wytrzymam. — Wyłączył aparat. Ptak na
dworze ciągle się zanosił śpiewem. — Mam wrażenie — powiedział po chwili milczenia
— że cała ta szopka już się skończyła.
Wstał ziewając i boso poszedł do łazienki, po drodze usiłował włączyć wentylator
elektryczny, ale bezskutecznie. Dla jakiejś niezrozumiałej dla siebie przyczyny goląc się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin