Francis Clifford - Wszyscy ludzie sa teraz samotni.pdf

(654 KB) Pobierz
Francis Clifford
Wszyscy ludzie są teraz samotni
All Men are Lonely Now
Przełożyła z angielskiego Irena Doleżał–Nowicka
Dodo poświęcam
Wszyscy ludzie są teraz samotni. Oto godzina, kiedy nikt nie ma przyjaciela.
Edna St. Vincent Millay
Nie lubię ulegać wzruszeniom, ponieważ pobudza to naszą wolę, a działanie jest
czymś nad wyraz niebezpiecznym; obawiam się też tego co sztuczne, jakiegoś
niedbalstwa serca i niewłaściwego postępowania; jakże jesteśmy do tego skłonni pod
wpływem strasznego odruchu obowiązku.
Arthur Hugh Clough
Wszystkie postacie w tej książce są
całkowicie tworem fantazji autora i nie mają
żadnego związku z nikim żyjącym.
Część pierwsza
Rozdział 1
Najpierw zobaczyli błyskawicę, a w chwilę później rozległ się grzmot. Kiedy zaś
deszcz ogarnął jezioro, wrócili do domu i kochali się.
Kiedy potem leżeli odprężeni, wyczerpani, powiedziała: — Daj mi papierosa. — Głos
miała niski, jak gdyby nagły krzyk ekstazy sprzed paru minut ścisnął jej gardło. Deszcz
bębnił o szyby. Lancaster nie ruszył się; czekała kilka chwil, potem odwróciła głowę i
pogłaskała delikatnie jego udo.
— Dawid — powiedziała.
— Hm?
— Zapomniałeś o mnie?
Spojrzał na nią z udaną powagą, marszcząc czoło.
— No, twarz jest mi znana.
— Nienawidzę cię.
— Tak szybko?
— Prosiłam cię o papierosa.
— O, przepraszam.
Sięgnął do stojącego przy łóżku stoliczka, z otwartego pudełka wyjął dwa papierosy i
oba zapalił. Nad górną wargą dziewczyny dojrzał małe kropelki potu, starł je ustami
podając papierosa.
— To chyba Catherine? Catherine Tierney?
— Och, nienawidzę cię — powtórzyła cicho.
— Kiedy ja chcę być nienawidzony.
— Nie żartuj.
— Nigdy nie będziesz dorosła, jeśli wierzysz w miłość. Wydmuchując aż pod sufit
duży kłąb dymu, przysunął swoją głowę do jej głowy, tak że policzkiem przygniótł jej
czarne włosy. Przez zasłonięte okno raz po raz przeświecały błyskawice, ale grzmoty
następowały dopiero po dłuższej chwili, coraz słabsze, widać burza oddalała się na
wschód. Tylko deszcz nie tracił na sile, mocny, uporczywy, odcinający ich od reszty
Irlandii, od dalekiego Londynu i Departamentu Uzbrojenia… od reszty świata.
Była tu już dwa razy — miesiąc temu i w poprzedni weekend. Biały domek był
nieduży, parterowy, z dachem pokrytym strzechą, drzwi wejściowe miał pomalowane na
niebiesko. W środku znajdował się jeden pokój, łazienka i kuchnia, w której czasem jedli.
Od drogi aż po same drzwi pomiędzy nie przycinanymi krzewami róż prowadziła
wysypana żużlem ścieżka. Za domem była tylko trawa, zniszczone kamienne ogrodzenie i
trzciny nad jeziorem. „Kupiłem to za grosze — powiedział jej Lancaster.
— Wszystko razem, wliczając zrobienie łazienki, odnowienie i kupno kilku mebli, nie
przekroczyło trzycyfrowej sumy. Trudno uwierzyć, ale to prawda.”
Powiedział jej to w pewien letni wieczór w swoim mieszkaniu w Chelsea, nim jeszcze
zaczęli sypiać ze sobą. I nie dlatego, by w departamencie nie wiedziano, że posiada w
Connemarze coś na własność. „Moja kryjówka — mawiał. — Pięć godzin jazdy od
Londynu, a zegar cofa się o pięćset lat. I pstrągi w Lochmor biją wszystkie rekordy.” Ale
nie łowił ich, kiedy z nim była. Wędki trzymał za drzwiami wejściowymi i ona lubiła się
droczyć na ich temat.
— Czy wszystkie dziewczyny nimi czarujesz? — spytała podczas ubiegłego
weekendu.
A on odparł: — Za każdym razem. — I zaraz dodał: — Przed tobą nie było tu dotąd
żadnej dziewczyny.
Teraz leżeli nadzy obok siebie, zasłuchani w padający deszcz, i kończyli palić.
Catherine była smukła, drobnokoścista, o tak białej skórze, iż Lancaster był przy niej
wręcz śniady. Wysoki, o szerokich ramionach, muskularny, pomiędzy sutkami miał smugę
ciemnych włosów, jaśniejszych niż gęsta, krótko przycięta czupryna. Przez kilka minut
milczeli, raz czy dwa spojrzał z zachwytem na jej ciało, delikatnie ją pieszcząc. Wprost
trudno było uwierzyć, że jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu zwracała się do niego
„panie Lancaster”, a kiedy z jakimiś papierami wchodziła do jego gabinetu na tych swoich
wysokich obcasach, zachowywała się bardzo sztywno.
W Departamencie Uzbrojenia wiedzieli o domku, ale o tym nie. To była sprawa
osobista.
— Jesteś wspaniała — powiedział, a ona uśmiechnęła się do niego, podnosząc rękę,
by dotknąć jego twarzy.
— Która godzina?
— Chyba południe. — Spojrzał na zegarek. — Dokładnie dwunasta czternaście.
Pojedziemy do hotelu, kiedy tylko będziesz chciała. Wygląda na to, że deszcz ustaje.
Wstał z łóżka i odsunął zasłony. Grzmot zamruczał w oddali, ale chmury zaczęły
spływać ze wzgórz po drugiej stronie jeziora.
— Widać już czyste niebo. Wkrótce będzie ładnie. On pierwszy zaczął się ubierać.
Kiedy skończył, usiadł na krawędzi łóżka i przyglądał się jej, jak czesze przed lustrem
włosy. Jak większość mebli kupił to lustro prawie za darmo na którejś z miejscowych
wyprzedaży. Connemara umierała powoli, dom po domu, wieś po wsi, tylko piękno i
smutek były wieczne. Ludzie tutejsi mówili, że za dwadzieścia lat nic tu nie zostanie
oprócz hoteli, chat dla myśliwych i wędkarzy, przyjeżdżających na weekendy, i dużych
domów uratowanych od zniszczenia przez bogatych cudzoziemców.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin