Dąbrowska Maria - Nic o ptakach.pdf

(42 KB) Pobierz
Nic o ptakach
Nic o ptakach w betlejemskiej stajence. Wół i osioł, zwierzęta robocze, przyszły
oddać hołd Dziecinie, co miała zapowiedzieć Królestwo Boże na ziemi, ogłosić
światu równość ludzi i uchylić wyrok: „będziesz pracował w pocie czoła”.
Przypowieść o ostatnim w winnicy, który wziął tę samą zapłatę, co inni dłużej
zatrudnieni, to pierwsza deklaracja praw człowieka do krótszego dnia pracy. Bli
sko dwa tysiące lat idziemy ku temu wszystkiemu „z Bogiem, a choćby mimo
Boga”, jak mówi Mickiewiczowska pieśń buntownicza. Zaszliśmy daleko i wysoko,
ale chyba jakoś gdzie indziej, równie dalecy od Królestwa Bożego na ziemi, jak owi
z betlejemskiej stajenki. Ale nigdy nie wyzuci z nadziei, że je znajdziemy tu lub
gdzie indziej, tak lub inaczej, w tym lub w czym innym.
Nic o ptakach w betlejemskiej stajence, ale sporo o nich w polskiej kolędzie,
mimo że w Polsce Jezus urodził nam się zimą. Cóż wśród zimy o ptakach? Ach,
wszystko!
Ptaki, co nie orząc, nie siejąc, wskazały człowiekowi drogę aż w kosmiczne
przestrzenie, są z nami zawsze. Te
go roku widziałam stada szpaków na
brzozie koło domu jeszcze w początkach listopada. Pogwizdywały i kwiliły jak na
wiosnę. To nie nasze wiosenne szpaki. To szpaki* syberyjskie, jesienni turyści
bawiący u nas kilka tygodni, by lecieć dalej na południe. Jest więc i taki szlak ―
od Syberii ku Polsce. Ptasi.
Zimowym gościem jest u nas duży gil, pyszna ptaszyna
o puszystej karmazynowej piersi, w czarnej czapeczce na głowie. Lubi siedzieć
długo na tej samej gałązce, rzekł
byś ― myśliciel zadumany. Zima zimie
nierówna ani też wiosna wiośnie. Różnią się nie tylko rodzajami pogody, ale
wyglądem roślin i zwierząt, pojawianiem się innych kwiatów i ptaków, innym
trochę czasem kwitnienia i śpie
lesie w te
wania, gnieżdżenia się i przelotów. Chodząc po
go roku
raźniejsze grudniowe dnie widzę ptaki, których tu zeszłe
o tej porze nie było. Smukłe, nieduże ptaszki, mie
cichutko i melodyjnie. Pew
pasz
nią się lazurowo, pośpiewują
no też jacyś zagraniczni turyści bez wizy, dewiz i
plejszych okolic.
portów zwiedzający Polskę w podróży z północy do cie
W zimowej gościnie bywają u nas jemio
łuszki. I także „barwny ich strój,
amaranty zapięte pod szyją”. Amaranty to jasne, prawie różowe, pod szyją ra
czej coś ciemnego, a na głowie czubek, jak zawadiacki pió
niedużymi popielato rumianymi stad
ropusz. Jemiołuszki
kami przysiadają na drzewach, na
śniegu. Najczęściej w lutym. Snadź dokądś wtedy się wybierają. A dokąd le
― ja nie wiem. To także ptaki dalekiej północy, dla których Polska jest tym, czym
dla nas „kraj, gdzie cytry
na dojrzewa”. Więc choć dla jemiołuszek...
le więcej, niż o tym
U nas jest dużo ptaków prześlicznie kolorowych, o wie
potocznie wiemy. I przelotnych, i sta
le w Polsce mieszkających. Ich barwność
leni.
łatwiej rzuca się w oczy zimą niż latem, kiedy skryte są w masywnej zie
Oto więc dzięcioł w purpurowej piusce, niby ptasi kardynał. A pod piuską ileż
kształtów, rozmiarów i ko
wszyst
lorów! Dzięcioł w czarnej sutannie, największy z
kich, dzięcioły duże, średnie i małe, pstre, zielone, i czar- no-biało-
rię przenikliwych okrzyków
czerwone. Znam tylko jeden głos dzięcioła ― se
brzmiącą jak histeryczny kwi
czący śmiech. Najczęściej słyszy się głos ten zimą
i zimą też ZOBACZYŁAM, że to dzięcioł tak wrzeszczy. Kucie dzięcioła przypomina
gwałtowne i natarczywe dobijanie
się do drzwi. Tętniący odgłos, donośny i pośpieszny, spra
nic nie interesujący się ptakami pod
wia, że nawet ludzie
noszą głowę i szukają wzrokiem, co to tak
kiego
puka. Rzadko też zdarza się nawet mieszczuch, co nigdy nie widział ta
lub innego dzięcioła. Czasem, gdy słucham dzięcio- łowego stukania, odzywają się
we mnie pierwsze takty V Symfonii Beethovena.
Z naszych „na stałe zameldowanych” kolorowych ptasz
ków
najpowszechniej, bo także w miastach, znana jest wszystkim sikorka. I z nią
częściej widujemy się zimą niż latem, kiedy niknie w zielonym gąszczu. Żyją u nas
różne gatunki sikorek. Lecz najbliższe znajome to modra i bo
gatka. Te właśnie
przylatują i na nasze miejskie balkony. Śliczne, ruchliwe, ciekawe, a zimą łase na
słoninkę.
I wreszcie zimorodek, istna papuga naszej strefy, szafi
rowy, żółty i rudo-
purpurowy. Ten mieszka głównie nad podgórskimi strumieniami, ale zimą
wędruje po całej Pol
sce bez ambicji na żadne podróże zagraniczne. Ja jednak
widziałam zimorodka raz tylko w życiu, u nas na wsi, w czasach mego
dzieciństwa, nad największym z russow- skich stawów.
Są ptaki, co noszą strój wyłącznie czarny lub czarny z bielą. Te również w
przejrzystym pejzażu zimy bardziej rzucają się w oczy. Gdy pierwszy raz ujrzałam
na śniegu kosa w jego pięknej jednolitej czerni z pomarańczowym dziobem,
wydało mi się, że to jakiś ptak egzotyczny, zbie
największy śpiewak ptasie
gły z klatki czy z ZOO. Kos to
go rodu, a jeśli słowik tenorem ― kos jest śród
zwyczaj z
ptaków barytonem. Jego tęgie, bogate gwizdanie składa się za
sześciu, lecz niekiedy dochodzi do ośmiu, a na
wet dziesięciu różnych tonów. I
nie dziwię się tym, co je słyszą w niektórych frazach Beethovena. Kos jest jedy
nym z wielkich ptasich śpiewaków, który uznał cywiliza
cję ludzką i częściowo
zamieszkał w miastach. Szczególnie
miasta zachodnie Europy roją się wprost od kosów. U nas kosy miejskie są tylko
w zachodniej Polsce. Najdalej na wschód wysuniętymi miastami, gdzie śpiewają, a
potem w milczeniu zimują kosy, są Poznań i Kalisz. W miarę jak cywilizacja
miejska i ogrodowa będą się u nas podnosić, kos miejski przesunie się może dalej;
za mego dzieciństwa nie było jeszcze w Kaliszu kosów. Na pozostałych ziemiach
Polski kos mieszka tylko w lesie, i to niegęsto. Warszawa nie ma kosów, niestety,
nawet w swych starych parkach.
Zimą na wsi nie schodzi prawie nam z oczu sroka, świetna tancerka. Żaden
ptak nie skacze po ziemi tak lek
ko, wysoko i sprężyście. Bawiące się sroki w
czarnych fraczkach na białym spodzie przypominają pełne gracji taneczne koło.
Wytworną ptasią publiczność, tak wiejską, jak i miejską, stanowią gawrony w
czarnym welurze i kawki z siwym karkiem i szyją, wyglądające jak czarne damy w
etolach z niebieskiego lisa.
A to zaledwie zerknęliśmy na skraweczek tego życia, którym ptaki towarzyszą
nam w zimie. Lecz i tego skra- weczka nie zauważą ludzie, co zimę mają za
martwotę przyrody. Ani ci, co patrząc na drzewa bez liści, zdumie
wają się, że
można je uważać za cudo. Ani ci, co w zimie widzą tylko szarość, białość i czerń, a
nigdy nie dostrze
lorów.
Bo zima to nie śmierć ani drętwa martwota. Zima to intensywny i barwny sen
o wiośnie. Leszczyny i brzozy już w grudniu gotowe są do wiosny, obwieszone
rezedo
wymi i żółtawymi, jeszcze twardymi baziami. Pąki na wszystkich
gają, jaka to fantastyczna kompozycja i kształtów, i ko
drzewach i krzewach już w grudniu gotowe są do wiosny. Stroszą się i czekają na
gałęziach, a gałęzie srebrzą się, złocą i rumienią, czernieją i szarzeją wymyśl
ną arabeską w stu odcieniach na tle śniegu albo szmarag
dowych ozimin.
Zresztą do końca grudnia ostatki jesień-
nego lata uparcie trwają tu i tam; krzaki są pełne jagód, a spodem lasu małe,
harde zioła wciąż jeszcze są zielone. A od Bożego Narodzenia w mrozach i w
śniegach, w desz
czach i wichrach idzie się już ku wiośnie. Nic więc dziw
piękniejszymi wiarami
nego, że od prawieków ludzkość czci koniec grudnia naj
i legendami. I że jedna cywiliza
wiecznie żywe Święta Nadziei.
cja podaje następnej tę przełomową porę jako
Zgłoś jeśli naruszono regulamin