Jerzy Andrzejewski - Paszportowa żona.pdf

(85 KB) Pobierz
Jerzy Andrzejewski
Paszportowa żona
1944
W rok po zajęciu miasta Lwowa przez Niemców pewien młody człowiek, z
zawodu radiotechnik, nie czując się z wielu względów dość bezpiecznym,
uznał za wskazane opuścić rodzinne miasto. Uczynił to i z niewielką
walizeczką, nie posiadał bowiem żadnego osobistego majątku, przybył do
Warszawy. Wkrótce ponowny nieprzyjazny zbieg okoliczności, spowodowany
uporczywym uprawianiem zawodu radiotechnika, zmusił lwowianina do
zmiany nazwiska. W tej kłopotliwej sytuacji przyszedł mu z pomocą dawny
kolega szkolny z Chyrowa, Tonio, wychowaniec jezuitów i były właściciel
ziemskiej posiadłości koło Trembowli. Ów Tonio miał się teraz doskonale,
założył bowiem w Warszawie do spółki z jednym grafikiem przedsiębiorstwo
fałszywych ausweisów i kartek żywnościowych, pozostając również w ścisłym
kontakcie z innym, bratnim przedsięwzięciem, które poświęciło się produkcji
fałszywych dolarów.
Niebawem lwowianin otrzymał wzorową, autentyczną kennkartę wydaną w
Biłgoraju i należącą ongiś do człowieka, który zmarł był przed kilku
miesiącami w okolicznościach bliżej nie określonych. Otrzymawszy po
nieboszczyku jego personalia, lwowianin począł się nazywać Janem Bielskim.
Wiek — rocznik 1918 — został mu ten sam, zmienił natomiast zawód oraz
stan cywilny, z radiotechnika stając się leśnikiem, a z kawalera człowiekiem
żonatym. Żona zmarłego miała na imię Stefania i — jak zapewnił przyjaciela
chyrowianin — nie żyła, co rozproszyło skrupuły i obawy młodego
lwowianina. Pod nowymi zatem personaliami wrócił bezpiecznie do dawnego
życia.
W tym samym mniej więcej czasie popadła w podobne kłopoty pewna młoda
warszawianka, panna, słuchaczka tajnych kursów medycznych. Wkrótce
potem przyjaciele dostarczyli jej wzorową, autentyczną kennkartę wydaną w
Biłgoraju na nazwisko Stefanii Bielskiej, która zmarła przed rokiem w
okolicznościach bliżej nie określonych. Mąż zmarłej miał na imię Jan i także
1
nie żył, co rozproszyło skrupuły i obawy młodej warszawianki. Pod nowymi
zatem personaliami wróciła bezpiecznie do dawnego życia.
Przez pewien czas skojarzeni w ten sposób małżonkowie żyli w Warszawie nic
o sobie wzajemnie nie wiedząc. Aż pewnego dnia zdarzyło się, że lwowianin,
uprzykrzywszy sobie handel angielskimi papierosami, przerzucił się za
namową jednej pani z towarzystwa na handel obrazami i dziełami sztuki.
Owa pani w obawie przed ulicznymi łapankami bardzo rzadko i tylko w
najbliższe sąsiedztwo wychodziła z domu, wszystkie zatem sprawy handlowe
załatwiała w swoim mieszkaniu, przekształconym dyskretnie i ze smakiem
na antykwariat. Jan Bielski nie znał się na obrazach, porcelanie i dywanach,
ale będąc chłopcem sprytnym i obrotnym rychło wśród swoich
dotychczasowych odbiorców fałszowanych lucky-strike'ow i chesterfieldów
wychwycił paru, których zdołał zainteresować korzyściami wynikającymi ze
skupywania dzieł sztuki.
Jednym z jego klientów stał się wieloletni inkasent Urzędu Skarbowego,
niejaki pan Mariusz Głowacki, człowiek cichy i pracowity, który niechybnie
zginąłby teraz na mizernej pensji, gdyby idąc w ślady swoich kolegów nie
począł w ramach sabotowania zarządzeń władz okupacyjnych umarzać
podatków, pobierając za to od płatników połowę należnej sumy. Dzięki tym
patriotyczno-prywatnym manipulacjom działo mu się nieporównanie lepiej
niż przed wojną, a ponieważ był człowiekiem samotnym i wrażliwym na
piękno, niebawem za pośrednictwem obrotnego lwowianina stał się klientem
pani z towarzystwa i posiadaczem dwóch starych perskich dywanów,
empirowego zegara, gablotki Chippendale oraz kolbuszowskiej sekretery. Tę
sekreterę zwłaszcza polubił i przyzwyczaił się codziennie wieczorem
rozkładać przy niej pasjanse, które nigdy zresztą nie chciały mu wychodzić,
musiał więc im dopomagać odpowiednim przestawianiem kart.
Drugim klientem lwowianina był eks-właściciel budki z wodą sodową na
ulicy Wolskiej. Ten człowiek — Teodor Baścik się nazywał — gdy jego budka
uległa zniszczeniu podczas działań wojennych, zaraz po katastrofie
zainteresował się rynkiem giełdowym i posiadając obecnie prywatne biuro w
okolicach placu Napoleona oraz licznych agentów skupujących na mieście
obce waluty, złoto i brylanty, przemyśliwał od pewnego czasu nad założeniem
2
po wojnie wydawniczego koncernu pism i książek. Ponieważ urządzał właśnie
czteropokojowe mieszkanie, lwowianin dostarczył mu wielu obrazów,
fortepian koncertowy Steinwaya, kredens i dwie skrzynie renesansowe,
trochę kopenhaskiej porcelany, kilka tureckich makat oraz parę starych
żydowskich świeczników i kolekcję angielskich sztychów. W wolnych
chwilach Baścik odwiedzał lokale, w których role kelnerów i barmanów objęli
znani aktorzy i aktorki. W tych to miejscach publicznych chętnie występował
w charakterze tzw. „cyca" i do ludzi ze sfer artystycznych, którym fundował
obiady, kolacje i liczne kolejki przy bufecie, zwykł mówić: „Trzymajcie się
Baścika, a nie zginiecie!" Toteż się go trzymali. Niebawem jedną z aktoreczek
wziął Bascik na dorywcze utrzymanie i dzięki jej zgrabnym nogom zamówił
swoje popiersie u rzeźbiarza, który miał ładne oczy.
Otóż ów przyszły potentat wydawniczy, również za namową aktoreczki
planując urządzanie u siebie artystycznych zebrań, poszukiwał właśnie
odpowiedniego serwisu do herbaty. Pani z towarzystwa, zawiadomiona przez
lwowianina o nowym korzystnym zamówieniu, natychmiast rozpoczęła
telefoniczne poszukiwania. Wkrótce w mieszkaniu jej znalazł się piękny
niebieski fajans angielski z osiemnastego wieku na dwanaście osób. Pan
Bascik wyraził chęć obejrzenia sprzętu, lecz gdy lwowianin omówiwszy
spotkanie u pani z towarzystwa przybył po klienta na pół godziny przed
oznaczonym terminem, mecenas sztuki wykrzyknął na jego widok:
— Schowaj się pan ze swoim fajansem! Pańska żona wykombinowała lepszy
sprzęt.
Lwowiasnin nie dał po sobie poznać wrażenia, jakie na nim ta wiadomość
uczyniła, i powiedziawszy: „A, to świetnie!", dał się wprowadzić do salonu,
gdzie na ścianach wisiały konie i ułani Jerzego Kossaka oraz różowofioletowe
Arabki Adama Styki. Na stoliku Louis XVI, w cieniu żydowskiej menory z
orłami, stał wspaniały japoński serwis do herbaty.
— No? — zawołał Bascik.
Lwowianin lekko się skrzywił.
— Czy ja wiem? Przyznam się, że osobiście nie przepadam za japońszczyzną.
Za krzykliwa.
— Ale, ale, ale! — zawołał tamten. — Gadaj pan sobie zdrów. Do herbaty
3
tylko się nadaje japoński sprzęt, też się pan zna! Pańska żona posiada lepszą
smykałkę do gustu.
— Możliwe — mruknął lwowianin.
— A wiesz pan, dla kogo to Japonce sprokurowali ten sprzęt?
Mąż Stefanii Bielskiej przyznał się, że nie wie. — Dla samego mikada! —
wykrzyknął Bascik. — Patrz pan tylko, jak to zgrabnie wyporządzili...
Istotnie, malowane w piękne ptaki filiżanki miały być w swoim czasie darem
japońskich kupców dla obecnego mikada, gdy był jeszcze następcą tronu.
Dwunastu znakomitych artystów malowało po jednej filiżance, lecz czy
serwis okazał się niedostatecznie okazały, czy też inne zadecydowały względy,
dość że syn mikada otrzymał nowy dar, a serwis ofiarowano sławnemu
generałowi, jednemu ze zwycięzców spod Cuszimy. Ów zaś generał w dowód
kurtuazji podarował filiżanki wziętemu do niewoli generałowi rosyjskiemu.
Ten z kolei przekazał je swemu bratankowi w charakterze prezentu ślubnego.
Rewolucja zagnała bratanka generała wraz z filiżankami aż do Rzymu i tam
na licytacji serwis przeszedł do rąk fabrykanta konserw z Chicago,
kolekcjonera japońszczyzny. Niestety, fabrykant zginął niebawem w
katastrofie samochodowej i serwis otrzymał w spadku syn, który ze względów
patriotycznych nienawidził Japonii i ojcowskie zbiory natychmiast wystawił
na licytację. Wówczas niedoszły prezent dla japońskiego władcy ozdobił
wnętrze mieszkania gwiazdy z Hollywood. Ale gwiazda na skutek zaburzeń
hormonalnych zaczęła tyć i serwis kupił stary angielski markiz dla
młodziutkiego paryskiego tancerza. Gdy markiz porzucił tancerza dla
niemieckiego boksera, japoński serwis zakupił grecki bankier, skoro jednak
wskutek bankructwa wyskoczył wkrótce potem z samolotu — drogocenny
sprzęt nabył bogato ożeniony radca polskiej ambasady w Paryżu i po
pewnym czasie razem z dwunastoma filiżankami zawitał do Warszawy. We
wrześniu radca szybko ujechał do Rumunii, a serwis sprzedawała obecnie
uboga kuzynka radcy, pilnująca mieszkania. Wprawdzie jedna filiżanka
stłukła się w czasie oblężenia miasta, lecz siostrzeniec ubogiej kuzynki,
uczeń gimnazjalny, skleił ją bardzo zgrabnie.
Podczas gdy Baścik opowiadał tę długą i zawiłą historię, lwowianin, niewiele
słysząc, przeżywał przykre wrażenia człowieka obdarzonego naraz przez los
4
nieznaną żoną. Z tej nieprzyjemnej zadumy wyrwał go okrzyk Baścika:
— To rozumiem sprzęt! Geologię ma jak sam Radziwiłł.
— Rzeczywiście — potwierdził lwowianin. Zaś Baścik postukując palcami w
cieniutką jak szczęście ludzkie porcelanę ciągnął dalej:
— Przyznam się, że nawet nie wiedziałem, że pan masz żonę. Myślałem, że
kawaler. Ale powinszować, ładna kobieta i obrotna.
Lwowianin odchrząknął lekko, a Baścik ciągnął dalej:
— Przychodzi wczoraj do mnie do biura, przedstawia się i powiada: „Chce
pan kupić serwis do herbaty?" Ja na to: „Czemu nie, mogę." A ona mówi: „Bo
ja mam dla pana serwis." „To już wiem — powiadam — angielski fajans."
„Dlaczego fajans?" — pyta się ona. To jej mówię: „No ten, co mi pani mąż
wtrynią." Tu widzę, zaskoczyłem kobitę. „Mój mąż?" — pyta. „A to nie pani
małżonek, pan Jan Bielski?" — powiadam. Na to ona się śmieje i mówi:
„Owszem, ale ja mam do sprzedania wcale nie fajans, bo my z mężem osobno
prowadzimy interes."
— Tak, rzeczywiście — bąknął lwowianin. — Całkiem osobno.
— Wybuliłem forsy, bo wybuliłem — uderzył się w kolano Baścik — ale
drugiego takiego sprzętu w całej Warszawie pan nie znajdziesz. Przyznasz
pan?
Znalazłszy się na ulicy lwowianin wstąpił do pobliskiej kawiarenki i stamtąd,
popychany przez tłum ludzi łakomie pochłaniających ciastka i torty,
zadzwonił do pani z towarzystwa, aby powiadomić ją o niepowodzeniu
interesu. Ponieważ pani z towarzystwa, polegając na zapewnieniach swego
pośrednika, poczyniła na poczet zysku pewne wydatki, telefon lwowianina
przyjęła z cierpkim niezadowoleniem. Ten zaś, zirytowany niepowodzeniem
oraz humorami pani z towarzystwa, odpowiedział kilku słowami
niegrzecznymi i cisnął słuchawkę, odcinając sobie w ten sposób drogę do
dalszej kariery sprzedawcy antyków i dzieł sztuki. Po czym odszukał kolegę z
Chyrowa, aby uczynić go odpowiedzialnym za nielojalne wskrzeszenie
nieboszczki Bielskiej. Jednak Tonio nie poczuwał się do winy.
— Czego się martwisz, chłopie? — powiedział wreszcie na zakończenie. —
Masz żonę na czas wojny, nie musisz z nią ani żyć, ani płacić jej alimentów.
Jeszcze ci źle?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin