613.Power Elizabeth - Włoska układanka.pdf

(577 KB) Pobierz
Elizabeth Power
Włoska układanka
Tłumaczenie:
Katarzyna Berger-Kuźniar
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy tylko go zobaczyła w drzwiach winiarni po tylu latach, od razu się
zorientowała, że on jest ojcem jej dziecka. Nie domyśliła się, nie zaczęła się
zastanawiać czy analizować. Po prostu wiedziała.
Kieliszek, który właśnie zmywała, pękł na pół, ściśnięty zbyt mocno.
– Magenta? Wszystko w porządku? – usłyszała zaniepokojony głos kolegi
z pracy, Thomasa.
Długowłosy student pracujący dorywczo przy kasie, tak jak i ona, dopóki nie
znajdzie się nic lepszego, podszedł bliżej i przyjrzał się jej badawczo. Pokręciła
tylko głową, ale nie w odpowiedzi na pytanie. Próbowała w ten sposób uciszyć
wspomnienia, które zalały ją chaotycznym strumieniem.
Gniew, wrogość, namiętność… najbardziej jednak głęboka namiętność.
Ktoś chyba usiłował wydać jej jakieś polecenie. Popatrzyła w stronę, z której
dobiegał głos, niewidzącym spojrzeniem przepięknych piwnych oczu.
– Czy możecie obsłużyć mojego klienta? – wyszeptała tylko, wyrzucając do
zlewu zmywak i dwie połówki kieliszka. Sekundę później wybiegła zza baru do
toalety.
Gdy wpadła do kabiny, z trudem pohamowała mdłości.
Andreas Visconti! Bez wątpienia. Jak mogła nawet przez moment ulec
wrażeniu, że ktokolwiek inny mógłby być ojcem jej dziecka. Przecież nawet
w tamtym zamkniętym na zawsze, bezpowrotnie straconym, beztroskim okresie
życia, miała swoje zasady.
Była tak wzburzona, że nie miała odwagi wyjść z kabiny. Przed oczami
przesuwały jej się porwane, niekompletne obrazy z przeszłości, których nie była
w stanie poskładać w logiczną całość. Lekarze mówili, żeby nie starała się
niczego przyspieszać. Uprzedzali, że pamięć może nigdy do końca nie wrócić.
Sądząc po dzisiejszych przeżyciach, chyba jednak powróci. Na razie przypomina
to wybrakowaną układankę, ale z czasem trzeba będzie odzyskać brakujące
elementy. Póki co, musi się zebrać na odwagę i wrócić na salę. Zwłaszcza że
woła ją już ktoś z personelu zza drzwi toalety. Trzeba znaleźć siły i wypić piwo,
którego kiedyś się nawarzyło.
Winiarnię okupował tłum gości. Zanim obsłużono Andreasa Viscontiego, minęły
wieki. Nie zwrócił na to większej uwagi, zajęty obserwowaniem pięknej
barmanki. Szczupła, niewątpliwie fotogeniczna, o niepowtarzalnych rysach
i wielkich piwnych oczach, w czarnej prostej sukience, z jedynym kolorowym
elementem w postaci szerokiego, czarno-czerwonego naszyjnika. Czy mógłby
się pomylić, ulec halucynacji, zobaczyć ducha? Nic z tych rzeczy. Nie taki cynik
jak on. Wtedy ktoś zawołał ją po imieniu, rozwiewając resztę wątpliwości.
Magenta! A więc to maprawdę Magenta James! Kobieta, dla której stracił
kiedyś głowę, a gotów był stracić i życie. Dawne dzieje.
Barmanka rozmawiała ze starszym mężczyzną, prawdopodobnie właścicielem,
i na koniec zaśmiała się krótko, w charakterystyczny, przytłumiony sposób.
Ostatni raz słyszał ten śmiech przed laty, gdy zarzucała mu brak planów na
przyszłość i oskarżała o podcinanie skrzydeł. I cóż robi po latach napuszona
panna? Nalewa drinki w prowincjonalnej winiarni. Postanowił, że podejdzie
i zabawi się odrobinę jej kosztem. Wstał, ryzykując nieodwracalną utratę
z trudem wywalczonego miejsca, i zaczął się przedzierać w stronę baru przez
świętujący początek weekendu tłum mężczyzn. Tam, gdzie znajdowała się
urodziwa barmanka.
– Witaj, Magenta – powiedział, gdy dotarł do kresu niełatwej wędrówki.
Kobieta znieruchomiała, choć przeczuwała, że on również ją zauważy
i spotkanie będzie nieuniknione. Nie była jednak przygotowana na siłę własnej
reakcji. Najwidoczniej nie przestał robić na niej wrażenia mimo upływu czasu.
– Andreas… – wyszeptała, nie mogąc wydobyć z siebie normalnego głosu.
Elektryzujące szafirowe oczy, odziedziczone po angielskiej matce. Ich nie
zapomniała, chociaż jej umysł walczył obecnie, by przypomnieć sobie cokolwiek
więcej. Bezskutecznie. Nie miała pojęcia, co między nimi zaszło poza niejasnym
przeczuciem, że nie było to nic dobrego. Raczej coś bardzo złego.
– Co za niespodzianka. Chyba dla każdego z nas – skomentował cierpko.
W jego głosie usłyszała lekki amerykański akcent. Wydawało jej się, że
w przeszłości tak nie mówił. Być może również i swój egzotyczny, ciemnawy
kolor skóry zawdzięczał nie tylko angielsko-włoskim korzeniom, lecz
przebywaniu w gorącym klimacie południowych Stanów. Poza tym wyglądał dużo
dojrzalej, był szerszy w ramionach, zmężniał. Musiał sporo przeżyć przez
minione lata.
– Muszę przyznać, że nie spodziewałbym się zobaczyć cię w takim miejscu.
Jego źle skrywany sarkazm powstrzymał ją przed wszelkimi wyjaśnieniami.
A chciała mu powiedzieć, że w winiarni dorabia tylko w dwa wieczory
tygodniowo, na co dzień zaś pracuje jako maszynistka, wprowadzając dane do
komputera, w oczekiwaniu na rozmowy kwalifikacyjne na wyższe stanowiska, na
które aplikowała. Najbliższa rozmowa ma się odbyć już w nadchodzącym
tygodniu.
Chęć odzyskania utraconych wspomnień była silniejsza niż potrzeba
dowartościowania. Nie zważając na obawy, co usłyszy, zapytała:
– A gdzie spodziewałbyś się mnie zobaczyć?
– Czy to ma być jakiś żart? – skrzywił się.
Miał stalowe, zimne spojrzenie. Nie wiedziała, czego się spodziewał, ale na
pewno nie mógł przewidzieć, że straciła pamięć. Nie umiała mu o tym
powiedzieć, był zbyt wrogo do niej nastawiony. Z drugiej strony próbowała
zrozumieć, dlaczego nadal budzi w niej tak niekontrolowany ogień. Z zakątków
niekompletnej pamięci docierały niepokojące obrazy, jak ją całował, rozbierał
i szeptał zmysłowe słowa, dla których traciła rozum. Nie mogła jednak ułożyć
z tego wszystkiego jakiejkolwiek całości. Nie pamiętała, choć jej ciało
najwyraźniej niczego nie zapomniało. Na pewno w przeszłości podzielił ich ostry
konflikt, ale jego szczegóły i podłoże były jej całkowicie obce.
Starała się maksymalnie skoncentrować i wtedy niechcący wyszeptała:
– Nie pamiętam cię.
Zaśmiał się nerwowo.
– Rozumiem. Jak chcesz, to masz wybiórczą pamięć.
Nie. Po prostu cię nie pamiętam, pomyślała.
Znów przez chwilę starała się za wszelką cenę wydobyć coś z uśpionej części
mózgu, przywrócić choćby urywek wypartych wspomnień.
– Byłeś młodszy, szczuplejszy… – mówiła powoli i jakby z trudnością.
I z pewnością miałeś o połowę mniej energii niż ten olśniewający mężczyzna,
który stoi przede mną.
– Raczej tak. Miałem wtedy tylko dwadzieścia trzy lata.
I orałeś jak wół w restauracji ojca. Boże, skąd się biorą te fragmenty
wspomnień?
– Wszystko w porządku? Aż takie wrażenie na tobie zrobiłem? Jesteś taka
blada… – W jego głębokim głosie wyczuła odrobinę troski.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin