Maria Dąbrowska - KLARA I ANGELIKA.pdf

(68 KB) Pobierz
KLARA I ANGELIKA
Nie chciałbym być natrętny...
― A obrał pan sobie zawód...
― ...który zmusza do naprzykrzania się ludziom. Właś
nie. I jeszcze w takim
dniu! Ale na tę niedzielę moje małe „Z wizytą u...” nie może się obejść bez pani.
Cała kolumna będzie zresztą poświęcona temu jubileuszowi. Pani raczy nie
zwracać na mnie uwagi. Jeszcze tylko jedno zdjęcie. O, tak jest świetnie.
Chwileczka...
Przeraźliwy błysk światła, drżący i bolesny niby igła wyjmująca nerw z zęba.
Klara Naimska stoi oszołomiona pośrodku pokoju zawalonego kwiatami jak
przedpogrze- bowa kaplica. Młody człowiek zamyka potrzaskując swoje przybory
fotoreportera, wyjmuje długopis i karteczkę pa
pieru.
― Jeszcze tylko parę słów tekstu. Na przykład, jak się zaczęła pani wielka
kariera teatralna? Co panią skłoniło? Albo ― jaka jest najulubieńsza pani rola?
Pani wybaczy, ale taki jestem zaharowany, że nie widziałem pani w tym... w tym...
Klara spostrzega, że młody człowiek mało wie o jej „karierze teatralnej”.
Prawdopodobnie chadza głównie do kina, jeśli i na to nie brakuje mu czasu.
Czułby się bar
filmową.
i― Jak się zaczęła?... ― powtarza młody człowiek.
!―Jak się zaczęła... ― powtarza Klara. Oboje nudzą się śmiertelnie. Młody
człowiek myśli, czy zdąży dzisiaj za
mieszkania i dlaczego ta
sławna baba tak długo nie wie, co mu powiedzieć. Ach, wreszcie mówi.
łatwi ć przeprowadzkę do nowego
dziej na swoim gruncie, gdyby miał do czynienia z gwiazdą
― Tak się zaczęła ― powiada ― że za młodu chciałam zostać pianistką.
Studiowałam fortepian. I wie pan gdzie? Aż w Brukseli.
― Expo pięćdziesiąt osiem! ― ucieszył się reporter. ― To już jest coś. Może
powiemy tak: miasto sławne z Expo pięćdziesiąt osiem było miejscem pierwszych
studiów arty
stycznych naszej wielkiej... Expo pięćdziesiąt osiem! Expo
pięćdziesiąt osiem!
― Expo pięćdziesiąt osiem ― powtarza machinalnie Klara. To brzmi, jakby
oboje przywoływali psa, który wabi się Expo.
― Więcej mi nie potrzeba ― raduje się fotoreporter. ―) Początki kariery ―
muzyka. Nieoczekiwanie przychodzi natchnienie, właściwa droga ― scena. I tak
dalej.
― I tak dalej ― powtarza Klara.
Dzwonek, Klara słyszy podziękowania, wśród których młody człowiek znika,
jakby wchłonięty przez ściany po
koju.
W uchylone drzwi wciska się głowa. Twarz frasobliwej mopsicy. Pod grubymi
okularami drwiące oczka w zaczer
wienionych powiekach.
― Przyśli ― oznajmia głowa ― z filmu.
― Jak to? Nie telefonowali przedtem? ― płoszy się Klara. ― Kto ich umówił?
― Pani kazała wyjąć telefon ― obraża się głowa bo
twarz. I do siebie: ― Zgłupieć można.
Jeszcze do tego wszystkiego ta niemiła nowa gospo
ta Pachulska! Mieć w tych oko
dodatkowa udręka.
A właśnie ze względu na „te okoliczności” nie można było dłużej zwlekać.
Biedna mała Zosia, taka miła i bliska, musiała iść na wiele miesięcy do
przeciwgruźliczego sana
sia ― martwi się Klara ―
leśnie krzywiąc mopsią
licznościach kogoś takiego w domu, to
torium. Cała rodzina mazowieckich małorolnych zagruźli- czona. Jeden z niej
tylko, zdrowy byś, wyszedł na powia
towego dygnitarza, ale ten nie chciał się
odpowiednio zająć mniej wydarzoną siostrą. Nieważne. Grunt, że trzeba było na
gwałt wziąć kogoś do pomocy w domu. Wybór nie
wielki, trzeba brać, co się
zdarzy. No, i nadarzyło się coś tak dziwnego, nieżyczliwego i obcego, jak ta
Pachulska. Już wczoraj, mimo dodanych jej stu złotych, orzekła, że nie godziła się
do tego, żeby co pięć minut otwierać drzwi i przyjmować depesze. „Jakbym
wiedziała, że to będzie taka zarwańska ulica ― żaliła się ― to bym tu nigdy nie
przyszła”.
Klara stoi nadal nieruchomo, pełna niesmaku, zdumie
nia i zaskoczenia.
Ba, gdybyż i ona wiedziała! Jubileusz czterdziestolecia jej pracy scenicznej, a
sześć dziesięciolecia jej urodzin, niechciany, nieproszony i nieoczekiwany wy
buchnął poza nią i wtargnął do jej domu jak powódź przez źle strzeżoną,
przerwaną tamę. Tego i owego się spodzie
jej intymnych i oso
wała, lecz nie aż takiego szturmu do
bistych progów. Obawia się, że nie podoła temu wydarze
niu. Tak nie spodziewała się najść już od dziś z rana, że nie zdążyła się ubrać.
Stoi ciągle w powszedniej domowej długiej sukni i w rannych patynkach, kiedy
ukazuje się, jeszcze młodszy od poprzedniego, chłopiec z filmu. Błaga („gotów jest
uklęknąć”) o udzielenie mu dwu dni po kilka godzin dla nakręcenia prywatnego
życia „największej, naj
popularniejszej aktorki naszych czasów”.
― Już był tu ktoś z największego, najpopularniejszego dziennika stolicy. Tak
powiedział. Już mnie fotografował, właśnie w moim prywatnym życiu. Prawie w
szlafroku...
― Dziennik? Najwyżej dwieście tysięcy czytelników ― osądza z pogardą
filmowiec. ― To nie ma tego znaczenia, co film. Nie wiem, czy pani zdaje sobie
sprawę... Miliony ludzi chcą widzieć swoich wielkich rodaków. A zwłaszcza
w ich domowym życiu, codziennym otoczeniu. Tylko film to może pokazać. Pani
chyba wie, czym pani jest dla, wszystkich. Najbardziej czczona, kochana,
szanowana... Tak, właśnie szanowana... O ten szacunek dziś niełatwo^
o tym ja już coś wiem, choćżem taki młody. A pani go zdobyła. I to powszechny.
Klara kipi od wewnętrznego protestu. Szacunek zdaje się jej wyłączać zachwyt,
jedyną rzecz, której pragnie artysta. Sztuka nie chce być szanowana. Chce być
kochaną bez tych szacunków, a za to wściekle, z pasją, która się kłóci, nawet lży,
aż pokonany bunt ukorzy się przed magią twórczą w uszczęśliwionym zachwycie.
Nie, żadna myśl Klary nie jest jubileuszowa. Wszystko w niej wre od nie
stosownych uczuć. Ale nie można dopuścić do skandalu, którego natury i tak by
nikt nie zrozumiał.
Mówi więc z hamowanym zniecierpliwieniem:
― Och, zaraz „dla wszystkich...”. Aktorzy znani są tylko w miastach. I to tylko
w dużych. W moim wieku coraz rzadziej zdarza mi się brać udział w teatralnych
objazdach po co głuchszej prowincji...
― Jak pani może mówić o wieku! Pani jest wiecznie młoda. Wszyscy to mówią,
jak Boga kocham. I taka foto- geniczna!
― Przypomniano mi tymi dniami bardzo dokładnie mój wiek. Czy to ktoś
młody grywa stuletnie baby? S żartuje Klara znużona i obezwładniona jak zwierzę
wśród poskra- miaczy.
― Właśnie ― potwierdza naiwnie młody filmowiec. I zaraz się poprawia:
― Tym bardziej trzeba panią pokazać na filmie, jaka pani jest naprawdę. Że
wiecznie młoda. Słowo daję, ja tych czasów nie pamiętam, ale ciągle słyszę, że
pani teraz wy
gląda piękniej niż kiedykolwiek.
dzi.
―Cóż stąd? Kochano nas, gdy byliśmy brzydcy i mło
― Ach, i jaka dowcipna! ― entuzjazmuje się operator filmowy. ― Co za szkoda,
że to ma być bez tekstu!
― Co ma być bez czego? ― powstrzymuje ziewanie Klara.
― No, ta nasza krótkometrażówka z pani życia osobi
stego, domowego. Pani
nie odmówi chyba. Pani wie, jak 'udzie lubią, żeby im to pokazać...
Dzwonek rozlega się teraz bez ustanku. Klara jest prze
sobie klnącą wściekłość Pachulskiej; zde
stosem depesz jubileu
szowych.
noszy? ― niepokoi się
rażona, czuje w
gustowana gosposia pojawia się ze
― Czy pani Pachulska ma jszcze dwuzłotówki dla listo
Klara. ― Tam jest zapas w port
fotela.
― To trzeba od razu powiedzieć, że koło fotela ― zży
monetce. Na stoliku. Nie na tym... na tym koło
ma się Pachulska.
-7- Na Boga ― mówi Klara do młodego filmowca. ― Przecież ja całe życie nic
innego nie robię, tylko się poka
prywatności, to tro
zuję. Zostawcie mi choć ten skrawek
chę życia osobistego... Tak wiecznie być na widowni, to
przecież można... ― Klara nagle upada na duchu. ― Nie mam już tyle sił, co wam
się zdaje. Stać mnie jeszcze na kreowanie ról, ale i na nic więcej.
―• Nie wierzę ― upiera się kokieteryjnie filmowiec. ― Pani ma w sobie tyle
życia. Panią stać jeszcze na wszystko. Błagam tylko o małe dwa dni. Proszę
wyznaczyć mi termin i już uciekam.
― Panie, robili już coś z mojego życia osobistego do kroniki filmowej. Czy to nie
dosyć?
― Kronika? To był „temat”, fragmencik ― obrusza się filmowiec. ― A my
zrobimy śliczny film krótkometrażowy.
Nasza genialna pani Klara w zaciszu domowym, powiedz
my. Robiłem to już z
kilkoma i pisarzami, i aktorami. ― Filmowiec wymienia sławne nazwiska. ―
Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Pani jedna się tak opiera. Najpopular
niejsza,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin