Wood Barbara - Przeklnij ten dom.pdf

(1302 KB) Pobierz
W0OD
PRZEKLNIJ TEN DOM
Przełożyła z angielskiego
Anna Pajek
BARBARA
Książkę tę dedykuję z miłością mojej matce,
Ruth Reta — łagodnej, pięknej i wrażliwej
1
Gdy tylko zobaczyłam to miejsce, gdzie lodowaty wicher
walczył o zawładnięcie moim płaszczem i czepkiem, zaczęłam
się zastanawiać, czy nie popełniłam błędu. To, że po tylu la­
tach stanęłam wreszcie przed tym domem, nie przywołało
żadnych wspomnień, na co miałam nadzieję. Prawdę powie­
dziawszy, kiedy tak stałam, opierając się atakom wzmagającej
się, narastającej burzy, i spoglądałam w górę na ponury stary
dwór, nawet najmniejszy przebłysk nie rozświetlił mroków
mojej pamięci.
Może nie powinnam była tu przyjeżdżać? — pomyślałam.
To prawda — w tym domu się urodziłam, nosiłam nazwisko
Pemberton, mój ojciec i jego ojciec także się tu urodzili.
Jakież jednak mogłabym sobie rościć do tego domu prawa,
skoro nie mogłam przypomnieć sobie lat, które w nim spędzi­
łam, ani nawet ludzi, którzy tu mieszkali?
Ludzie... Stałam, walcząc z podmuchami porywistego
wiatru i przysłuchując się odgłosowi kół oddalającego się pod­
jazdem powozu, dopóki nie zniknął mi z oczu. Ze zdrętwiałą
z zimna twarzą i rękami wpatrywałam się w stary elżbietański
dom, zastanawiając się, co z ludźmi, którzy tu mieszkają. Kim
są i dlaczego zupełnie ich nie pamiętam? Jak przyjmą mnie po
wszystkich tych latach?
A potem pomyślałam o liście. Jakże byłam zaskoczona,
gdy pocztą nadeszła koperta z papieru w dobrym gatunku,
opatrzona niebieską victoria za dwa pensy. List zaadresowany
BARBARA
WOOD
byt do mojej matki, zaniosłam go zatem na górę, do jej poko­
ju, a ponieważ spata, położyłam go na łóżku z zamiarem
zwrócenia na niego uwagi matki, gdy tylko się obudzi. Jednak
kiedy wieczorem udałam się do jej pokoju, zauważyłam, że
list zniknął, a matka nie uczyniła na ten temat żadnej wzmian­
ki. Musiała mieć swoje powody, a ponieważ była już wów­
czas bardzo chora, postanowiłam nie męczyć jej wypytywa­
niem.
Znalazłam list tydzień później, gdy porządkowałam skrom­
ny dobytek matki po jej pogrzebie. Nigdy nie dowiem się,
dlaczego postanowiła go zatrzymać, teraz jednak wiem, cze­
mu nie chciała powiedzieć mi, co zawierał.
Kiedy tego dnia wysiadałam z dwukółki, walcząc z wi­
churą, która usiłowała pozbawić mnie czepka, nie miałam
najmniejszego przeczucia, na jak dziwaczne ścieżki sprowadzi
mnie ten list. Gdybym o tym wiedziała, nigdy nie wróciłabym
do Pemberton Hurst.
Uczyniłam ten krok na ślepo, uzbrojona niemal wyłącznie
w list o zagadkowej treści i wspomnienie nielicznych rozmów
z matką, która wyrażała się o tym miejscu nader niechętnie
i z widoczną powściągliwością. Teraz, kiedy na własne oczy
ujrzałam wreszcie ten dom, zobaczyłam także twarz matki,
która od czasu do czasu zwykła przyglądać mi się z dziwnym,
nieodgadnionym wyrazem oczu. Spoglądała na mnie ukrad­
kiem — a przyłapałam ją na tym wielokrotnie —jakby szuka­
ła w mojej twarzy oznak czegoś, co spodziewała się w niej
znaleźć. A kiedy w końcu, gdy już nieco podrosłam, zapytałam
ją o to, odpowiedziała tylko: „Należysz do rodziny Pemberto-
nów".
Wiedziałam zatem, iż jestem w jakiś szczególny sposób
związana z tym domem, lecz chociaż kiedyś w nim mieszka­
łam, mój umysł nie zachował z tego okresu żadnych wspo­
mnień. A moja matka w czasie dwudziestu lat spędzonych
w ubogich dzielnicach Londynu rzadko wspominała o tym
miejscu. Lecz teraz miałam ten list. Dlatego wróciłam.
Był jednak powód, dla którego tego ponurego dnia z wa­
haniem stanęłam przed progiem Pemberton Hurst. Gdy bo­
wiem stałam tak przed wejściem, zbierając się na odwagę, by
8
PRZEKLNIJ
TEN
DOM
zadzwonić, w moim umyśle odżyły nagle zasłyszane podczas
podróży opowieści dotyczące tego miejsca.
I tak przypomniałam sobie o zasłonie zła, która podobno
zawisła nad Hurst, o czarodziejskich praktykach i duchach
nawiedzających dom. Były to opowieści, które miejscowi chło­
pi snuli podczas posępnych wieczorów, a które sprawiały, że
ludzie z towarzystwa także trzymali się z daleka. Mimo to,
kiedy przyglądałam się starej budowli z szarego kamienia,
a moja pamięć przywoływała historie zasłyszane w pociągu
i w wiejskiej gospodzie, nadal widziałam przed sobą wyłącznie
piękny, stary georgiański dwór, pamiątkę lepszych czasów.
Taki właśnie wydał mi się wówczas ów dom, gdy stałam
przed nim mroźnego zimowego dnia 1857 roku, ubrana
w czepek z rondkiem, krynolinę i płaszczyk, szarpana przez
niesforny wiatr.
Dom był niewątpliwie wspaniały i choć ponury, otoczony
zaniedbanymi ogrodami, wciąż sprawiał imponujące wraże­
nie. Czy nazwałam go georgiańskim? Był nim w pewnym
stopniu, a przynajmniej w tym stylu dokonano przeróbek
i dlatego na pierwszy rzut oka styl ten był najbardziej wyra­
zisty. Po bliższym przyjrzeniu się głównej bryle widać było
jednak, że dwór został zbudowany w epoce Tudorów, a jego
początki sięgają czasów elżbietańskich i okresu panowania
królowej Anny.
Słowem, był to elegancki, solidny dom, przypominający
miejskie siedziby arystokracji, stojące wzdłuż Park Lane
w Londynie, lecz co dziwne, otaczające go grunty wydawały
się zaniedbane, wyglądały tak, jakby nikt się nimi nie zajmo­
wał. Już frontowy dziedziniec nie oferował zbyt wiele oku
przybysza: żwirowy podjazd, obrośnięte zbrązowiałym blusz­
czem witrażowe okna, zaniedbane trawniki i nagie drzewa.
Ten na pozór zaniedbany fragment krajobrazu po dokład­
niejszym przyjrzeniu się sprawiał jednak wrażenie dzikiego
i nieposkromionego, zdającego się szczycić pełną godności
swobodą, która wyzywała przybysza, by stawił jej czoło i podjął
próbę jej poskromienia. Drzewa wdzierające się na podjazd
rosły dziko, ich korony szeleściły w porywach wiatru, siejąc
wokół martwe liście i gałązki. Zaniedbane klomby, którymi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin