Różewicz Tadeusz - Piwo.pdf

(54 KB) Pobierz
"Piwo"
(Z tomu „Opadły liście z drzew”)
Henryk zatrzymał się, (pchnął żołte, oszklone drzwi i gestem ni to gościnnym, ni
rozkazującym, wpakował mnie do wnętrza wielkiej, mrocznej oberży. Knajpy tego
typu, obskurne i pozbawione wdzięku, spotkać można co sto krokow w każdym
powiatowym mieście. Na krzesłach leżeli porozwalani nieliczni goście; między ich
głowami wisiały smugi dymu i kłęby pary przetykane gęstymi zapachami potraw.
Henryk machnął kilka razy ręką, jakby tym ostrym ruchem nie tylko chciał
rozpędzić mdłe opary, ale przeciąć wszystkie nici, ktore nas łączyły z resztą sali.
Goście oddalili się od nas i rozmazali w dymie. Nagle potoczył się do mnie grubas
z czerwonym karkiem i wyczknął prośbę o ogień. Pochylił się tak nisko, że
słyszałem świst i bulgotanie powietrza w jego krtani i poczułem zapach spoconej
skory. Podałem mu papierosa, odpalił i wrocił do swojego kąta, zwalił się na
krzesło.
— To bydlę żyje sobie spokojnie, co — Henryk wskazał spojrzeniem nieznajomego
grubasa. — Przeżył jakoś wojnę na handelkach, kombinacjach, kolacyjkach z
żandarmami, teraz po wojnie znow jakoś żyje i jest zadowolony, spokojny...
Kelner wypłynął z obłoku dymu i ustawiał na stoliku szklanki, ćwiartkę z
czerwoną kartką i dwie wymiętoszone kanapki, przystrojone zielonym wąsikiem
szczypioru. Henryk mowił dalej, wpatrzony uporczywie w tłuściocha, żłopiącego
ktoryś tam kufel piwa.
—Siedzi tu i żre. Czy myślisz, że w jego głowie telepie się jakaś niespokojna myśl,
jakaś wątpliwość? Zeby mu kiedykolwiek przyszło do łba, że to niezupełnie w
porządku, że on siedzi tutaj, a dokoła mego skaczą ludzie. Wiesz, jestem pewien,
że ten gość maczał palce w rożnych brudnych sprawach, Zobacz, taka kufa...
przecież widać, że to bydlę zdolne jest do wszystkich podłości, taki wszystko
potrafi. Spojrzałem na Henryka, był rozgorączkowany, mowił prawie głośno,
gestykulował; słuchałem tej gadaniny, ktora stawała się coraz gwałtowniejsza.
Miałem uczucie, że pod tymi potokami słow kryje się jakaś inna sprawa.
— Co ty — wzruszyłem ramionami — gadasz jak na mękach. Gość jak gość, piwo
pije, czepiasz się.
— Gość jak gość, piwo pije! — wykrzyknął niemal i cisnął się w moją stronę. -
Masz rację, gość jak gość, piwo pije — zaśmiał się nieprzyjemnie. — O to
właściwie chodzi, rozumiesz? On tu siedział przed wojną, siedział za Niemcow i
siedzi teraz, siedzi przy tym samym stoliku i pije piwo.
— No i co z tego? — mruknąłem. — A ty co robisz lepszego?
— Ja — uśmiechnął się — jak by ci to powiedzieć, coż ja...— Henryk przysunął się
do mnie. — Ja takiego wieprza mogę wybebeszyć bez mrugnięcia, takiego jak ten,
rozumiesz?
— No to co?— spytałem — no to co, że go możesz wybebeszyć?
Henryk Wzruszył ramionami.
— Ano. nic, taki ze mnie Hamlet, bracie. Wiesz, rozglądam się tak dokoła, po
ludziach się rozglądam, i myślę, co ja z nimi... taki ze mnie Hamlet, bracie,
wszystko rozlatuje mi się w palcach, ani rusz nie złożysz. Czasem mam ochotę
wyrwać stąd do Anglii, Ameryki, ale przecież od swoich myśli nie uciekniesz, no i
matka też stara. W zeszłym roku chodziłem i ja na jakiś wydział filozoficzny,
nawet zacząłem w to wszystko obrastać. Wyobraź sobie, zrobiłem plan wykładow,
wypisane tam były rownym, schludnym pismem dni i godziny wykładow, ćwiczeń
i proseminariow. Aaa! Zaznaczyłem, że to pismo było schludne, chodziło o to, że
niby od zewnętrznej strony zacząłem się doskonalić, od drobnostek, potem miała
przyjść kolej na rzeczy ważniejsze. Zacząłem uczęszczać na wykłady — tu
uśmiechnął się nieszczerze —i tego... więc i biblioteka, i ćwiczenia, nawet jakieś
tam koło, koleżeńska herbatka. W rozmowach ze starszymi czasem podkreślałem,
że jestem studentem jakiegoś tam filozoficznego wydziału, nawet z pewnym,
zapałem głosiłem, że ciężko, ale nadrobimy i dogonimy, takie bzdury dla starych
piernikow. No i teraz, bracie, wszystko... eech! więc ja m wszystko puściłem
kantem. I teraz piję sobie piwo. — Henryk zalśnił spoconą, białą twarzą i zamilkł.
Bezmyślnie rzucił na stolik jakiś zmięty banknot i zwrocił się do wyjścia.
— Odprowadź mnie na dworzec, wyjeżdżam nocnym kurierem.
Brnęliśmy wpław , przez kałuże, aż woda sikała na boki. Dokoła rozpościerała się
ślepa noc, spływająca strugami zimnego, jesiennego deszczu. Okna domow
wyglądały jak szklanki mętnej herbaty wstawione w ciemność. Henryk mamrotał
coś do siebie i pocierał czoło podnosząc rondo kapelusza do gory. Przyśpieszał
kroku.
— Ty, Gustaw, znasz moją matkę?
— No?
— Wiesz, jestem jedynaczek... - Henryk zaczął coś mruczeć, — Tak — powiedział
po chwili tak, miętowe cukierki kupuję za pieniądze i od piatku i uczę się
angielskiego. Chcę dogonić, co ia właściwie mówię? Pamiętasz Gustaw, kolację w
Cieniach, szliśmy z Tomaszem na robotę...
Słuchałem
gadaniny
Hariryka,
mowił
niby
do
rzeczy
i
przytomnie,
ale
przeskakiwał z tematu na temat i nie kończył zaczętych zdań. Najpierw przyczepił
się do tego gościa z piwem, potem zaczął o studiach filozoficznych, wreszcie o
matce, cukierkach i nagle o kolacji’w Cieniach, o partyzantce. Kołował, kołował,
ale o .właściwej sprawie nie powiedział jeszcze ani słowa. O tym, co chciał mi
powiedzieć.
Drzwi obroiowe wrzuciły nas do wnętrza dusznej poczekalni dworcowej. Henryk
pociągnął mnie w kąt, usiadł przy stoliku i milczał. Po chwili wyprostował, prawe
ramię i palcem wycelował w jakiś przedmiot, trzymał tak wyciągniętą sztywną
rękę, ludzie zaczęli mu się przyglądać, widać to zauważył.
Opuścił rękę i pochylił się w moją stronę.
— Widzisz zatarty napis nad tymi małymi drzwiami, tam przy wyjściu? No, ten
wyskrobany czarny napis —niecierpliwił się, kiedy nic nie odpowiedziałem. —
Tam był wtedy posterunek Bahnschutzpolizęi. — Skinąłem głową, Henryk mowił
dalej: — Jak tu siedzisz, przy tym stoliku, to dobrze widzisz te drzwi, a sam jesteś
niewidzialny, możesz sobie tu siedzieć i pić piwo; przyglądasz się, jak z peronu
wychodzą ludzie. Wiesz, że między nimi nie będzie dzisiaj nikogo znajomego,
czekasz. Jakiś szczegoł, rys twarzy, grymas łudzi cię, żę to przyjechał ktoś bliski i
wtedy wstajesz od stolika, ale nim się podniesiesz, to rozpoznasz, że to jest
zupełnie obca osoba; wtedy zasiadasz mocno w krześle i możesz pić piwo.
Piwo, no tak, dlaczego masz sobie odmowić piwa? Chociaż wtedy niełatwo było
kogoś odrożnić, wszyscy ubierali się prawie jednakowo, żeby nie odbijać od
tłumu; czasem jakiś głupi szalik albo kapelusz i gość wpadał niepotrzebnie;
wszyscy chcieli być jednakowi, podobni, po co narażać się swoim i wyglądem.
Matka tak samo. Ubierała się w jakiś fartuch, chustkę na głowę, takich wszędzie
pełno, i w mieście; i na wsi. Matka w tej chustce jeździła na wieś po prowiant. Ale
jak ci się, Gustaw, wydaje, czy jak się kogoś dobrze zna... — Henryk chwycił mnie
za rękę. A Właśnie matka nosiła przez kilka lat chustkę, o ktorej mowię, chyba ją
znałem, czasem w nocy przychodziła do łożka i okrywała mnie. To była taka
cienka, wytarta chuścina; gdzie tam z tego ciepło... no, ale chustkę można
pomylić, a oczy, Henryk powtorzył jeszcze raz: — Oczy.
Jakiś chłopak siedzący przed nami pociągał nosem i siorbał herbatę. Henryk
kazał podać dwa małe piwa. Kiedy mowił „dwa piwa”, spojrzał na mnie z jakimś
krzywym uśmieszkiem, jakby chciał uprzedzić moje słowa,.
a właśnie miałem powiedzieć: „Czego, u diabła, czepiasz
się w knajpie gościa, ze pije piwo? Bzdury!”
Henryk mowił do mnie teraz cicho, ale wyraźnie i rowno,
jakby odczytywał rozdział jakiejś ustawy ezy umowy; nie
podnosiłem głowy i nie patrzałem na niego przez cały czas tego
beznamiętnego opowiadania; nie wiem, czy -trwało kwadrans, czy
godzinę. ■Bjak się siedzi przy naszym stoliku, można widzieć
ludzi wychodzących z peronu, można siedzieć,, pić piwo i
przyglądać się...
„Gdzie ja to słyszałem, przecież on ciągle powtarza to samo
—* pomyślałem — już raz to mowił.”
x
Podejrzewałem, że jest
pijany i z uporem-powraca do jakiejś wymyślonej historii.
Henryk poruszył się.
To była chwila. Tłum przy wyjściu zakotłował. Widziałem dwa
razy twarz tej kobiety, właśnie wychyliłem się ze swego kąta,
gdzie piłem piwo, miała twarz przestraszonego dziecka i oczy,
zupełnie mi nie znane oczy. Blady trzasnął ją pięścią między
oczy, może zresztą przypadkowo, bo walił i kopał wszystkich.
Schowałem się do mojego kącika, tak, bracie, schowałem się do
kącika, i zacząłem dalej pić to piwo. Bo trzeba ci wiedzieć,
że ja wtedy wyszedłem po matkę na dworzec, matka woziła ze wsi
mąkę, chleb, słoninę, mleko. Nie pracowałem, w domu było
ciężko. Matka jest chora na serce, a to były ciężkie
toboły. Więc wtedy też wyszedłem, żeby, jej pomoc, zresztą dla
siebie to robiłem, bo przecież żarłem... Zacząłem myśleć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin