Jones Susanna - Ptak, ktory zwiastowal trzesienie ziemi.pdf

(821 KB) Pobierz
J
ONES
S
USANNA
P
TAK
,
KTÓRY
ZWIASTOWAŁ TRZĘSIENIE
ZIEMI
Żyjąca w Japonii Angielka Lucy Fly jest
podejrzana o zamordowanie swej przyjaciółki -
również Angielki, Lily. Lucy zamieszkała w Japonii,
by uciec przed życiem w Yorkshire. W jej romans z
bardzo japońskim i bardzo enigmatycznym Teijim
wdarła się niechciana, narzucona jej przyjaźń z Lily.
Lucy jest zazdrosna. Lucy boi się odrzucenia. Ale czy
Lucy byłaby gotowa zabić?
R
OZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia o świcie, na kilkanaście godzin przed moim
aresztowaniem, obudziło mnie drżenie ziemi. Wspominam tu o
tym nie dlatego, żeby zasugerować istnienie jakichś ukrytych
związków między oboma wydarzeniami - że niby zapadające
się uskoki tektoniczne mojego życia zmaterializowały się oto
pod postacią pary policjantów — ponieważ w Tokio takie
trzęsienia ziemi mamy raz na miesiąc lub częściej, a to nie było
nawet szczególnie imponujące. Po prostu przedstawiam fakty
w takiej kolejności, w jakiej nastąpiły. Dzień miał się okazać
zupełnie niesamowity i nie chciałabym absolutnie nic z niego
zapomnieć.
Spałam głęboko, zagrzebana w kocach na materacu.
Obudził mnie odgłos uderzeń wieszaków o ściany szafy.
Talerze w kuchni szczękały, podłoga skrzypiała. Już mnie
mdliło od kołysania się ziemi, ale mimo to z początku nie
miałam zielonego pojęcia, co się dzieje. Dotarło do mnie
dopiero po chwili, gdy usłyszałam rozbrzmiewający za oknami
charakterystyczny odgłos. Z oddali wiatr niósł metaliczny
śpiew. Usiadłam w ciemnościach, dygocząc niepohamowanie.
Po śmierci Lily i zniknięciu Teijiego zrobiłam się
strasznie nerwowa. Odsunęłam drzwi do szafy i przykucnęłam
pod kołyszącymi się wieszakami. Nałożyłam kask rowe-
rowy, wzięłam do ręki latarkę, wcześniej przymocowaną
taśmą do ściany, i skuliłam się w kącie. Poświeciłam dookoła,
aby się upewnić, że mam pod ręką gwizdek oraz butelkę wody,
specjalnie przygotowane na wypadek trzęsienia ziemi. Były na
miejscu. Po mojej gołej nodze przebiegł karaluch i usadowił się
na podłodze obok.
- Idź sobie - szepnęłam. - Sio. Słyszysz mnie? Nie chcę cię
tutaj.
Karaluch wyciągnął w moją stronę kołyszące się czarne
czułki. Zanim zniknął w jakiejś niewidocznej szparze, przez
moment ma jego pancerzu migotały iskierki odbitego światła.
Minęło kilka chwil, nim zdałam sobie sprawę, że
wszystko znieruchomiało. Trzęsienie ziemi się skończyło. Noc
była znowu cicha.
Wpełzłam z powrotem na ciepłe posłanie, ale już nie
potrafiłam usnąć. Miałam przemożne wrażenie, że nie jestem
sama w mieszkaniu. Wtuliłam głowę w poduszkę i zwinęłam
się w kłębek. Wiem, jak sobie radzić z duchami i bezsennością.
Jedna ze sztuczek polega na ćwiczeniu japońskiego. Wzięłam
słowo oznaczające trzęsienie ziemi,
jishin,
i próbowałam
wymyślić słowa, które mają taką samą wymowę, ale
zapisywane są innymi ideogramami. Kiedy połączyć ji,
oznaczające „ja",
oraz shin,
oznaczające zaufanie, otrzymuje
się wiarę w siebie. Z innymi ideogramami „trzęsienie ziemi"
staje się wskazówką godzinową, igłą kompasu albo zwyczajnie
byciem sobą, mną. I tu pomysły mi się wyczerpały. Z
pewnością były jeszcze jakieś inne słowa, ale żadne nie
przychodziło mi do głowy. Zazwyczaj dochodziłam do
siedmiu łub ośmiu, nim wreszcie zasypiałam, tego ranka
jednak fortel nie zadziałał.
Spróbowałam więc inaczej. Wyobraziłam sobie, że Teiji
leży obok mnie, obejmuje mnie swoimi szczupłymi
ramionami, kołysze do snu, jak za tamtych szczęśliwych dni,
gdy zasypialiśmy wtuleni w siebie niby dwie łyżeczki. W
swoim czasie oboje uwielbialiśmy trzęsienia ziemi, podobnie
zresztą jak burze i tajfuny. Wspomnienie przyniosło mi
pociechę i chyba w końcu zasnęłam na jakieś pół godziny,
może godzinę. Kiedy obudziłam się ponownie, pokój zalany
był światłem. Zwinęłam materac i wepchnęłam do szafy.
Spakowałam paczkę błyskawicznego makaronu na lunch,
wypiłam pośpiesznie filiżankę herbaty. O siódmej udałam się
do pracy, ani bardziej zmęczona, ani bardziej przygnębiona niż
każdego ranka w ciągu ostatnich kilku tygodni. Sądziłam, że
czeka mnie kolejny zwyczajny dzień w biurze.
Policja przyszła po mnie po południu. Siedziałam za
biurkiem, zajęta tłumaczeniem nowego projektu pompki
rowerowej. Praca pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie
zauważyłam przybycia moich gości. Nie dlatego nawet, że
tłumaczenie było szczególnie trudne - mój zawód polega na
przekładaniu nijakich technicznych tekstów i wykonuję go
dobrze - praca po prostu pozwalała mi oderwać myśli do
niedawnych tragicznych wydarzeń. W pewnej chwili zdałam
sobie jednak sprawę, że moi koledzy oderwali się od swoich
zajęć i patrzą na drzwi. Uniosłam głowę. W wejściu
zobaczyłem dwójkę policjantów. Nie mogę powiedzieć, by ich
widok szczególnie mnie zaskoczył. Pewna jestem, że w istocie
nie zaskoczył nikogo. Moi współpracownicy popatrywali to na
policjantów, to na mnie.
Aresztowanie w biurze, na oczach nieżyczliwej widowni,
było upokorzeniem, którego zdecydowanie wolałabym
uniknąć. Poderwałam się z krzesła, w nadziei, że uda mi się
uprzedzić policyjny atak.
- To do mnie - mruknęłam. - Przypuszczam, że chcą mi
zadać jeszcze kilka pytań. Nic ważnego.
Ale zanim zdołałam dojść do drzwi, usłyszałam:
- Pani Fly? Zabieramy panią na posterunek policji w celu
przesłuchania odnośnie do okoliczności zniknięcia Lily
Bridges. Proszę wziąć ze sobą kartę stałego pobytu.
Stanęłam przed odzianymi w ciemnogranatowe mundury
funkcjonariuszami i niezdarnie próbowałam nakłonić ich do
wyjścia.
- Mam ją przy sobie. Nigdzie się bez niej nie ruszam.
Przecież odpowiedziałam już na wszystkie pytania. Nie
potrafię sobie wyobrazić, co jeszcze mogłabym dodać.
- Pojawiły się nowe fakty. Chcielibyśmy, aby udała się
pani z nami do samochodu.
Zdenerwowałam się. Spośród ewentualnych nowych
faktów do głowy przychodziła mi tylko jedna rzecz, o nią
jednak nie ośmieliłam się zapytać. Czy znaleźli dalsze
brakujące członki Lily? W międzyczasie mogły się zaplątać w
sieci nocnych rybaków albo zostać wyrzucone na brzeg przez
przypływ. Zgromadzone razem pozwoliły na oficjalną
identyfikację. Byłaby to jednak czysta formalność. Wedle
informacji w gazetach, policja wiedziała, że chodzi o Lily.
W biurze nic już nie wyglądało tak samo, odkąd kilka
tygodni wcześniej, pewnego ranka, ktoś przyniósł do pracy
dziennik „Daily Yomiuri", który potem wędrował od biurka do
biurka, by po południu trafić wreszcie w moje ręce. Nagłówek
głosił: „Ciało kobiety odnalezione w wo-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin