Ulica Wyschłe kobiety o tragicznych licach, Pożółkłe dzieci ze śmiercią w źrenicach, Zgłodniali chłopcy w łachmanach i boso, Z świstkiem i żartem, które sytym niosą. Ociężałymi w dal sunący kroki Tłum robotniczy z fabrycznej pomroki, Nocne dziewczęta z tępymi oczyma, Wszystko, ci życie mrozi, jak kwiat zima, Idzie z pieczęcią pogardy: „Ulica”. Ludzkie się bydło wiek przewala cały! Choćbyś mu kazał rwać pazurem skały, Choćbyś je wysłał pod armat paszczęki Wał z trupów własnych krwawy słać i miękki, Choćbyś kochanki wydarł i żony, Jak psu chleb ciskał w błoci umoczony - Milczy – spode łba niepewnie spogląda, Nie wie, co myśli i czego pożąda, I jest jak wielka ciemna tajemnica Cuchnąca, nędzna, mrukliwa ulica! Ale niekiedy, raz na długie lata, Szalony płomień ulicę przelata, Zmętniałe oczy błyskawicą płoną, Serce się żagwią zapala czerwoną, Dławiony pomruk w ryk się lwi zamienia Dłoń wyprężona noża chce! kamienia! Jad nienawiści, skrywany tak długo, Wybucha żrącą, jak wytryol, strugą I piorunami grzmi, jak nawałnica, Dysząca, wściekła, rozżarta ulica! A nad ulicą, jak wichru muzyka, Zrywa się nagle pieśń ogromna, dzika! Pieśń, która wali gniewem i rozpaczą I niewiadomo: nucą ją czy płaczą? I nie potrzeba pieśni tej wyrazów: Ona przemawia do ludzi i głazów! I krzyczy w strasznym, bezpamiętnym śpiewie, Jako od głodu kurczące się trzewie! 988 I jak gwałcona wyje niewolnica! - To sztandar buntu podniosła ulica! Wprzód korze, ciche, posępne gromady, Patrz! one teraz rządzą z barykady! Zaklęta w mięśnie dusza robotnicza, Wyswobodzona, dumą lśni z oblicza, Wyschłe kobiety, dzieci z śmiercią w oku, Grzmiącym szaspotom nie ustąpią kroku! Uliczna dziewka, z górną zgonu wzgardą, Kartaczownicom pierś nastawia hardą! I jak czerwona, okropna źrenica, Szmatą chorągwi jarzy się ulica! Prąc żywiołowo ku jutrzejszej dobie, Moc nieprzyjacielską i twórczą ma w sobie! I chociaż sama w letarg znów zastyga, Konwulsją walki świat ku górze dźwiga! Do tego słońca, które z krwi powodzi Na horyzoncie gdzieś dalekim wschodzi I zawieszone nad ziemską dziedziną, Od ran czerwoną i od trupów siną, Nim buchnie światłem, tli się, jak gromnica… A dołem wlecze kondukt swój „Ulica!”… ...
Faficzek-10