Becker.Frank.S.Zmierzch.Orla.2010.POLiSH.eBook-Olbrzym.pdf

(1382 KB) Pobierz
Frank S. Becker
ZMIERZCH ORŁA
ROZDZIAŁ 1
BURZOWE CHMURNY
(259 r. po Chr.)
Nie brakuje nam czasu, tylko nie potrafimy go wykorzystać.
SENEKA
W powietrzu unosiły się jeszcze resztki kadzidlanego dymu, gdy siwowłosy mężczyzna
wyciągnął żelazny klucz z portalu. Jak zawsze, gdy mrugając oczyma, wychodził z cienia
kolumn, jego dłoń musnęła nos lwa z brązu po lewej stronie. Przed nim rozciągały się
jasnoczerwone dachy, zaś ku wieczornemu, skąpanemu w blasku zachodzącego słońca niebu
wędrowała smuga dymu. U dołu zwężała się, górą zaś była szeroka, więc wydawało się, że
nad miastem zawisł ogromny sztylet. Nieco dalej rysowały się blanki murów miejskich, a za
nimi błyszczała wstęga rzeki z dostojnie kołyszącymi się na niej masztami statków.
Mężczyzna zszedł już po schodach, gdy nad dziedzińcem przemknął cień. Wyciągnął więc
szyję, przyłożył dłoń do ucha i spojrzał, jak skrzydlaty przybysz znika w przybudówce
świątyni. Kiwając z zadowoleniem głową, otworzył drzwi, wszedł do columbarium i wyjął
stamtąd szarego ptaka. Poczuł bicie serca gołębia pocztowego, który dziobnął go kilka razy w
palec. Ostrożnie odwiązał z jego nogi skórzany woreczek, po czym wpuścił go z powrotem do
klatki i sypnął mu garść ziarna. Gdy wyszedł na plac, pod jego stopami zaszeleściły liście
zwarzone jesiennym chłodem.
Wracając do domu, sługa świątynny uśmiechał się. Już od kilku dni jego pan pytał go o
gołębia pocztowego. Najwidoczniej oczekiwał ważnych wiadomości. Być może nawet
wciśnie mu do ręki jakąś monetę. Niewiele brakowało, aby się spełniło marzenie starego
niewolnika. Jeszcze tylko kilka miesięcy. Wtedy wreszcie uzbiera tysiąc denarów i wykupi się
na upragnioną wolność.
Nie mógł wiedzieć, że trzy dni później będzie już martwy.
Na górnym piętrze miejskiej willi ostatnie promienie światła padały przez szybki małego
okna na stół założony zwojami papirusów. Ale siedzący na krześle mężczyzna wpatrywał się
tylko w pogrążającą się w ciemności czerwień ściany. Jego palce bębniły po drewnianym
blacie. Jeszcze tylko przez dwa tygodnie jego żona będzie przebywać w posiadłości pod
Augusta Treverorum. Każdy dzień bezsensownego czekania mógłby spędzić z niewolnicą o
czarnych kręconych włosach, wystawioną na sprzedaż w Bicastrum. Jego przyjaciel Caius
Cassius Doryphoros, lekarz w tamtejszym kasztelu, wspomniał mu o niej podczas jednej z
wizyt: jej czerwone, lekko otwarte usta, pełne piersi i lekko kołyszący chód. Skrycie wcisnął
Grekowi mieszek złota, a do tego gołębia ze świątyni. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć,
gdyż ptaki pocztowe przeznaczone były jedynie do przenoszenia oficjalnych raportów. Ale
Doryphoros, lubujący się raczej w chłopięcych wdziękach, okazał się godny zaufania. Teraz
więc radcę rozpalała ciekawość, kiedy wreszcie zakosztuje wdzięków ciemnoskórej Wenus.
Czekała już nawet przygotowana izba w gospodarstwie jednego z dzierżawców. Nikt z
Lopodunum nie mógł się o tym dowiedzieć, a już na pewno nie jego żona Druzylla. Wszystko
zostało szczegółowo zaplanowane.
Przeciągnął ręką po rzadkich włosach, gdy pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
– Modestusie? Wejdź!
Do środka wszedł muskularnie zbudowany niewolnik o dobrotliwym obliczu. Z uśmiechem
podał swojemu panu woreczek, który ten wziął, otworzył i wyjął z niego mały zwój. Prawie
zapomniał o obecności przybysza.
– Dziękuję. Zobaczymy się później.
Mężczyzna o ciężko zwisających powiekach rozwinął papirusowy zwitek. Jego spojrzenie
padło na szereg drobnych wierszy: tajne pismo Doryphorosa. Wiadomość po łacinie zapisana
alfabetem greckim. Oblizał wargi, podczas gdy jego palec przesuwał się wzdłuż linijek. Ale
to, co przeczytał półgłosem, w żadnej mierze nie odpowiadało jego oczekiwaniom:
„Salve, nieszczęśliwie zakochany Juliuszu!
Niestety, nie mogę dać ci żadnej nadziei na uleczenie twojej żądzy, a zamiast tego muszę
przesłać ostrzeżenie. Barbarzyńcy przekroczyli limes i puścili z dymem obozowisko. Tylko
niewielu udało się ujść z życiem do kasztelu. Nie ma pośród nich niewolnicy o ciemnych
lokach, której wdzięków tak bardzo pożądasz.
Oblegają nas germańskie hordy. W dzień zbijają drabiny, a wtedy rozlegają się uderzenia
ich siekier i młotów. Nocą słyszymy odgłosy ich kroków przed naszymi murami. Straciliśmy
nadzieję na ratunek. Większość wypróbowanych w walce żołnierzy wyruszyła wcześniej do
Persji z cesarzem Walerianem, resztę wycofał jego syn Galien, aby stłumić powstanie w
Panonii. Błagam Marsa, żeby nasi wrogowie nie dowiedzieli się, że załoga kasztelu składa się
jedynie z oddziałów pomocniczych. Wysłaliśmy gońca z prośbą o odsiecz.
Oby Mars i Fortuna mieli nas w swej opiece!
Twój przyjaciel Caius Cassius Doryphoros”.
Juliusz podszedł do stołu, opadł na krzesło, upuścił trzymany w ręku zwitek papirusu i
wsparł głowę na dłoniach. Co teraz? Zwołać radę miejską – tylko jaki podać powód? Nie
może przecież pokazać publicznie tego listu, nie narażając się na utratę dobrego imienia,
godności i stanowiska. Wtajemniczyć w sprawę Avitusa, cesarskiego prefekta przebywającego
w mieście? Już widział uśmieszek tego intryganta, w którego ręce musiałby złożyć swój los.
Nie, list powinien zniknąć bez śladu!
Ale bez dowodów nikt mu nie uwierzy, a przy tym nie był pewien, czy za całą sprawą nie
kryło się coś więcej niż tylko jedna ze zwykłych napaści. Tylko co będzie, jeśli zachowa swą
wiedzę dla siebie, a hordy napadną na miasto?
Długo jeszcze siedział, wciąż na nowo czytając wiadomość i porządkując myśli.
Pozostawała mu tylko nadzieja. Bicastrum leżało w odległości około 50 leug, a więc dobre
trzy dni marszu. Co barbarzyńskie hordy robiły po zwycięstwie? Plądrowały, piły i gwałciły.
A na to trzeba było czasu. Być może już wkrótce w bramach pojawią się pierwsi uciekinierzy i
ostrzegą mieszkańców.
Ale czy on jako duunwir, jeden z dwóch wybranych przez radę miasta burmistrzów, może na
to czekać? Przed półwieczem, wznosząc mury miejskie, chciano raczej wywrzeć wrażenie na
przybyszach, niż odstraszyć napastników. Blanki zwieńczały kute misternie kamienne bloki, ale
brakowało wież. Poza tym fortyfikacje były długie. Zbyt długie, aby bronić ich siłami
obywateli, którym cesarskie reskrypty zabraniały obcowania z bronią. Nikt też nie wiedział,
ile czasu potrzebował gołąb ani też czy inne oddziały nie ruszyły bezpośrednio w kierunku ich
osady. Juliusz kolejny raz przebiegł oczyma po linijkach tekstu. Bogowie przekazali mu
wiadomość. Musiała być jakaś możliwość ostrzeżenia miasta, bez narażania się przy tym
samemu na niebezpieczeństwo. Ze zmarszczonym czołem zaczął nerwowymi krokami
spacerować po gabinecie. Wreszcie stanął na chwilę. Na jego wargach pojawił się uśmiech,
który stawał się coraz szerszy, aż wreszcie rozjaśnił całą twarz. Podszedł do drzwi i
przywołał sługę.
Z niewolnicy musiał zrezygnować, ale nie z dobrego napitku. Co za luksus móc się nim
delektować, bez konieczności wysłuchiwania zwykłych upomnień żony. Rozwiązanie się
znalazło, zasłużył sobie na wino! Po trzecim kubku przytrzymał papirus w płomieniu oliwnej
lampki.
Następnego dnia burmistrz wyklinał pod nosem – jak zawsze, gdy przy oficjalnych okazjach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin