Douglas.Carole.Nelson.Cykl.Irene.Adler.Tom.II.Dobranoc.Panie.Holmes.2010.POLiSH.eBook-Olbrzym.rtf

(1021 KB) Pobierz

CAROLE NELSON DOUGLAS

 

 

DOBRANOC, PANIE HOLMES 

Przełożył Łukasz Witczak 


 

SPIS TREŚCI

Prolog: czerwiec 1894

Rozdział I Nowa znajomość

Rozdział II Przejmująca opowieść

Rozdział III Perfidia wśród draperii

Rozdział IV  Połyskliwe zlecenie

Rozdział VI Herbatka ze śmietanką

Rozdział VII Niespodziewani goście

Rozdział VIII Pas w sprawie pasa

Rozdział IX Niechciane podarki

Rozdział X Prawdziwa twarz pana Nortona

Rozdział XI Black Jack Norton

Rozdział XII Odkopany skarb

Rozdział XIII Zdumiewające propozycje

Rozdział XIV Pojawia się Casanova

Rozdział XV Tako rzecze Casanova

Rozdział XVI Wieści z zagranicy

Rozdział XVII Wolanie o pomoc

Rozdział XVIII Zatruty spokój

Rozdział XIX Miłość w tonacji molowej

Rozdział XX Kieszeń pełna pytań

Rozdział XXI Gorzka pigułka

Rozdział XXII Skandal w Bohemii

Rozdział XXIII Ucieczka

Rozdział XXIV Gąski, gąski do domu

Rozdział XXV Przymiarki

Rozdział XXVI Szeroki gest adwokata

Rozdział XXVII Poufałości

Rozdział XXVIII Powrót Sherlocka Holmesa

Rozdział XXIX Lekcje muzyki

Rozdział XXX Lektura obowiązkowa

Rozdział XXXI Ogród wieczorową porą

Rozdział XXXII Brylanty są wieczne

Rozdział XXXIII Zasłona dymna

Rozdział XXXIV Niezwykła kobieta

Rozdział XXXV Kurtyna opada

Epilog Zbytki i spytki

 


 

 

Dla S.H. od godnej rywalki, w podzięce za niezliczone godziny zachwytu i zafrapowania 


 

 

LISTA NAJWAŻNIEJSZYCH POSTACI 

Irene Adler Norton: Amerykanka w Londynie, diwa i detektyw, która pojawia się w pierwszym z sześćdziesięciu opowiadań o Sherlocku Holmesie autorstwa Arthura Conana Doyle’a, zatytułowanym Skandal w Bohemii, a teraz doczekała się książki o swoich przygodach.

Sherlock Holmes: światowej sławy londyński detektyw o niezwykłej zdolności dedukcji.

Penelope „Nell” Huxleigh: sierota po brytyjskim pastorze, zagubiona w ogromnym i nieprzyjaznym Londynie.

Dr John H. Watson: lekarz, niekiedy współlokator Sherlocka Holmesa i często jego wspólnik w rozwiązywaniu zagadek.

Wilhelm Gottsreich Sigismond von Ormstein: przystojny następca czeskiego tronu.

Godfrey Norton: brytyjski adwokat.

Oscar Wilde: znajomy Irene Adler, znany w Londynie dandys i kpiarz.

Bram Stoker: agent najznakomitszego londyńskiego aktora Henry’ego Irvinga i obiecujący pisarz, który zasłynie powieścią pod tytułem Dracula.

Quentin Emerson Stanhope: wujek podopiecznych Nell z czasów jej pracy jako guwernantki.


 

 

Prolog: czerwiec 1894

Wspominki na Baker Street

— Otóż zauważyłem, Watsonie, przeglądając stary numer magazynu „Strand”, który dziwnym trafem leżał pod ręką, że ujrzała światło dzienne kolejna opowieść o moich drobnych perypetiach, tym razem tych związanych z osobą Irene Adler — napomknął pewnego letniego wieczora mój przyjaciel Sherlock Holmes znad ostatków sutej kolacji przyrządzonej przez panią Hudson.

Skryłem uśmiech zadowolenia w kieliszku burgunda. Od dawna nie mogłem się nadziwić, że mój towarzysz, bodaj najbardziej spostrzegawczy człowiek na ziemi, tak uporczywie ignoruje stosy numerów „Stranda”, które sprowadzałem do naszych pokojów za każdym razem, gdy na łamach miesięcznika ukazywał się świeży tekst mojego autorstwa. Takie relacje pojawiały się drukiem już od trzech lat, poczynając od roku 1891, kiedy to Holmes został przedwcześnie uznany za zmarłego.

Miałem głęboką nadzieję, że mój przyjaciel, powstawszy z martwych, zainteresuje się moimi próbami upamiętnienia jego niezwykłego talentu. Lecz on jak zwykle podchodził lekceważąco do własnych osiągnięć. Tym bardziej ceniłem sobie każdą wzmiankę, która by świadczyła o tym, że czyta wychodzące spod mojego pióra relacje z jego przygód.

— Odnoszę wrażenie, ze te opowiastki cieszą się dużą popularnością — zauważyłem niewinnie.

— Popularnością, hm. — Ostre rysy Holmesa rozmyły się na chwilę, gdy szukał ręką poobiedniej fajki. — Zapewne przyczynił się do tego chwytliwy tytuł.

— Pomyślałem, że Skandal w Bohemii dobrze oddaje istotę tej sprawy. — W moim tonie pobrzmiewał odcień urazy, żaden bowiem początkujący autor nie pisze jedynie dla taniej sławy.

— Doprawdy?

Niewiara Holmesa tylko pobudzała mnie do dyskusji.

— A ty jak nazwałbyś tę sprawę, jeśli można wiedzieć? Holmes popatrzył bystrym wzrokiem przez niebieskawą mgiełkę dymu tytoniowego.

— Niezwykła kobieta —  odrzekł.

— Gdyby król czeski podzielał twoje zdanie o Irene Adler, toby ją poślubił.

— A gdyby detektywów oceniano według szlachetnego pochodzenia, Watsonie, zapewne nie byłoby mi dane rozwiązywać najciekawszych zagadek. Poza tym nie zapominaj — lubość na twarzy Holmesa zdradzała rzadki nastrój do wspomnień — że nawet Jego Królewska Mość wykrzyknął: „Czyż nie byłaby z niej wspaniała królowa?!”. Nawiasem mówiąc, była to jedyna mądra rzecz, jaką powiedział w toku całej sprawy. Ale nie zrozum mnie źle, Watsonie. Jestem świadom, że w świecie prasy odrobina przesady jest nieodzowna. Jeżeli coś w twojej relacji budzi moje zastrzeżenia, to przede wszystkim przeinaczenie pewnego bardzo istotnego faktu.

— Przeinaczenie? Istotnego faktu?

— W rzeczy samej.

— To niemożliwe. Artykuł jest oparty na moich notatkach, a pracując u twojego boku, nauczyłem się zapisywać wszystko w najdrobniejszych detalach. Go prawda, od tamtych wydarzeń minęło sześć lat, jednak…

— Nie podważam sposobu, w jaki zrelacjonowałeś szczegóły tamtej sprawy, Watsonie, lecz to, że przyjąłeś na wiarę inne, niezweryfikowane doniesienia.

— Ale które? — zapytałem, odsuwając na bok napoczęty kawałek pysznej cytrynowej tarty pani Hudson.

— Te dotyczące przedwczesnej śmierci Irene Adler — a właściwie pani Norton. W niewybaczalny sposób piszesz o niej: „nieżyjąca Irene Adler”.

— O jej śmierci donosił „The Times”. Straszliwa katastrofa kolejowa we włoskich Alpach. Ona i jej mąż Godfrey Norton byli na liście ofiar.

— Mój drogi Watsonie, nie wszystko, co się ukazuje w „The Times”, jest prawdą. — Holmes przybrał mentorski ton, z którym, przyznaję, często potykałem się niejako dla zasady. — Nieraz przedwcześnie obwieszczano  czyjąś śmierć. Rozważ choćby mój przypadek.

Holmes nawiązywał do wydarzeń nad wodospadem Reichenbach oraz mojego mylnego przekonania o jego zniknięciu i śmierci. Trwałem w tym błędzie aż do zeszłego kwietnia, kiedy to Holmes niespodziewanie „zmartwychwstał”. Teraz moja pisarska próżność zaczęła ustępować ciekawości, która powiodła mnie ścieżką wytyczoną przez bystry umysł Holmesa.

— Naprawdę uważasz, że Irene Adler nie zginęła? — spytałem z pewnym zdumieniem.

Spojrzenie Holmesa powędrowało w stronę oprawnej fotografii tejże kobiety, zajmującej honorowe miejsce wśród jego pamiątek.

— To jedna z czterech osób, które zdołały mnie przechytrzyć, Watsonie, i jedyna w tym gronie kobieta. Dlaczegóż więc miałaby nie przechytrzyć i śmierci?

Olbrzymia, choć nieumyślna próżność Holmesa bywała tak irytująca, jak godna podziwu była jego niewiarygodna zdolność wywodzenia daleko posuniętych wniosków z najmniejszego strzępka dowodu.

— Uważasz, że ona żyje? —  powtórzyłem pytanie.

— Tak podejrzewam, Watsonie — odparł krótko po długiej przerwie. — Nie przeprowadziłem śledztwa w tej sprawie, dlatego wyrażam jedynie przypuszczenie. Ale znasz przecież metody, na których opieram swoje przypuszczenia.

Co tu dużo mówić, Holmes posiadał iście fenomenalną zdolność rozumowania; jego intuicja była wyostrzona twardym zmysłem logicznej obserwacji.

Jeszcze raz przyjrzałem się zdjęciu kobiety w gablotce. Choć przed ucieczką z Londynu i konfrontacją z Holmesem wyszła za Godfreya Nortona — pod listem zostawionym dla Holmesa podpisała się „Irene Norton, z domu Adler” — niezmiennie myślałem o niej jako o Irene Adler, operowej primadonnie i awanturnicy.

Podobnie jak wiele innych aktorek była bardzo przystojną kobietą. W toku sprawy raz tylko miałem sposobność ją zobaczyć, i to z pewnej odległości, lecz fotografia, przedstawiająca panią Norton w koronie bogato ufryzowanych ciemnych włosów, wiernie oddawała jej królewski sposób bycia. Miała na sobie strój wieczorowy odsłaniający okolice biustu — a był to cudowny biust, musiałem to obiektywnie przyznać — natomiast suknia i klejnoty tylko podkreślały jej zgrabną sylwetkę i piękną, spokojną twarz.

Według notatek Holmesa Irene Adler była dojrzałą trzydziestoletnią pięknością, gdy ją spotkał po raz pierwszy w roku 1888, a więc przed sześcioma laty. Holmes miał wtedy ledwie czterdzieści trzy lata. Przyznaję, że jego nieskrywany podziw dla tej kobiety dawał mi nadzieję, że Holmes, ta żywa machina do rozwiązywania skomplikowanych zagadek, chowa jednak, wśród maszynerii umysłu, serca i duszy, jakiś cień męskiej podatności na kobiece wdzięki.

— Poza tym naplotłeś banialuk o mojej obojętności wobec płci pięknej w ogóle —  mruknął Holmes, wyrywając mnie z zadumy.

— Banialuk? Wydaje mi się, że dowiodłem tego wręcz naukowo.

— Miłość w moim życiu byłaby jak „piasek w delikatnym instrumencie” — przytoczył Holmes z dobrotliwą kpiną w głosie. — Co za sposób na opisanie uczuć, które powodują ogromną większością rodzaju ludzkiego, Watsonie! Na stare lata stajesz się romantykiem.

— Odrobina uczucia na tym surowym i często brutalnym świecie nikomu chyba nie zaszkodzi?

— Ależ bynajmniej —  pod warunkiem jednak, iż nie kłóci się ono z faktami.

— Kiedy nie może być inaczej! Fakty nie mają nic wspólnego z uczuciami.

Spójrz na tych, którzy kochają na przekór wszystkiemu — kochają nawet nikczemnych morderców.

— Otóż to. W tym względzie masz rację, Watsonie, nie mógłbym postąpić wbrew rozumowi. Nie mogę pozwolić, by powab ślicznej twarzy przesłonił mi fakty, które z całej duszy pragnę obnażyć. Poza tym, skąd u ciebie ta potrzeba tłumaczenia mojego samotnictwa? Nie ja pierwszy wyrzekłem się towarzystwa kobiet, by skupić się na wyzwaniach umysłowych.

— Jak zwykle dotykasz samego sedna! Bo i czemuż właściwie miałbyś stawiać znak równości pomiędzy towarzystwem kobiet a uszczerbkiem na władzach umysłowych?

— Ponieważ większość kobiet jest ciężarem.

— Ciężarem? Jesteś okrutny, Holmesie. Nawet ty masz chyba w sobie dość ludzkich uczuć, by nie traktować połowy ludzkości jak utrapienia.

Holmes zacisnął usta w pobłażliwym uśmiechu, który oznaczał, że przeciwnik wpadł w zastawione przez niego sidła.

— Wiem, że jesteś w tej kwestii trochę uprzedzony, zważywszy na twoje bliskie związki z nieszczęśliwie, i niewątpliwie, zmarłą Mary Watson, niegdyś Mary Morstan — rzekł ze współczuciem. — Swoją drogą, to była wspaniała kobieta. Ale spójrz na ogół, nie na chlubny wyjątek. Pomyśl! Czy przeciętna kobieta mogłaby bez skrępowania chodzić ze mną w nocy po ulicach? Jak poradziłaby sobie na przedmieściach, które razem złaziliśmy, wbita w suknię z trzydziestometrowym trenem i zawoalowany kapelusz? Czy mogłaby na moje wezwanie chwycić za rewolwer i wyjść z domu o północy, tak jak się to zdarzało tobie? Jak ktoś nauczony mdleć pod najmniejszym pretekstem miałby zachować przytomność w obliczu brutalnej śmierci?

— Przy okazji twoich śledztw spotykaliśmy wiele śmiałych kobiet — wtrąciłem.

— Właśnie. Poznaliśmy kilka godnych podziwu kobiet i na ogół były to samodzielne istoty, które z wyroku losu same musiały o siebie zadbać. Twoja Mary Morstan wykazała się dużą szlachetnością charakteru: przedłożyła uznanie dla mojego znajomego, skromnego lekarza, ponad swoje dziedzictwo. Ale czy i ona nie omdlała, gdy napięcie sięgnęło szczytu? Sam o tym napisałeś w opowieści, którą zatytułowałeś Znak Czterech.

Zapłoniłem się na wspomnienie tych drażliwych relacji przedmałżeńskich, które mój przyjaciel skwapliwie wydobył ze swej niezawodnej pamięci.

— Irene Adler nie zemdlała —  odparłem cicho w zakłopotaniu.

— Otóż to, Watsonie! Irene Adler nie zemdlała. Nie sprawia też wrażenia osoby, która zginęłaby w katastrofie pociągu, w każdym razie nie prędzej, niż ja spadłbym z urwiska, choćby nawet w śmiertelne objęcia profesora Moriarty’ego. Ludziom pokroju Irene Adler nie jest pisany tak bierny koniec.

— Trudno doszukać się w tym żelaznej logiki.

— Moje rozumowanie jest zupełnie logiczne. Rozważ fakty. Czyż Irene Adler nie dowiodła wielokrotnie i ponad wszelką wątpliwość, że umie zapanować nad wydarzeniami oraz ludźmi, którzy ją otaczają? Miała dość sprytu, by przewidzieć ślubne plany króla czeskiego, i dość rozumu, by uciec, kiedy się zorientowała, że król wyznaczył jej miejsce w swoim życiu, lecz nie w swym sercu.

Przewidziała i to, że grozić jej będzie niebezpieczeństwo, dlatego wzięła ze sobą kompromitującą fotografię króla w jej towarzystwie. Pięciokrotnie wymykała się jego najlepszym agentom. Gdy Jego Królewska Mość wtajemniczył moją skromną osobę w całą sprawę, nie tylko poznała, że próbuje się na nią zarzucić sieć, lecz także miała odwagę — odwagę, Watsonie! — podążyć za mną i za tobą w męskim przebraniu aż pod same drzwi numeru 221B przy Baker Street i pożegnać mnie śmiałym: „Dobranoc, panie Holmes”.

Holmes oparł się na krześle, dym unosił się znad jego rozpłomienionej twarzy jak para z przegrzanej lokomotywy.

— Z królem czeskim — dodał — zgadzam się tylko w jednej kwestii: „Co za kobieta!”.

— Moim zdaniem to zuchwała latawica — odparłem, wciąż poczuwając się do obrony mojej szlachetnej Mary.

Holmes uśmiechnął się smutno.

— Jakie to niesprawiedliwe, że nierząd zawsze ma twarz kobiety. Jak to ująłeś w swoim tekście, Watsonie? „Nieżyjąca Irene Adler, osóbka tajemnicza, o raczej podejrzanej przeszłości”? Nazywasz ją „awanturnicą”. Dwieście lat temu określano tym mianem kobiety odznaczające się sprytem; teraz przywodzi ono na myśl raczej zakusy, zwłaszcza w stosunku do wpływowych i bogatych mężczyzn. Uważam, że mylisz się w swej ocenie, choć jako autor masz prawo snuć domysły na temat jej charakteru. Natomiast jej śmierć jest tylko niepotwierdzoną pogłoską. Obawiam się, Watsonie, że w l’affaire Adler my wszyscy graliśmy jedynie role drugoplanowe, byliśmy tłem dla sprytu i charakteru tej kobiety. Gdyby była mężczyzną, od razu dostrzegłbym farsę w tamtym powitaniu —  i pożegnaniu — wieczorem na Baker Street. Ona wie, że należy do słabszej płci, i umie zwodzić nas, aroganckich mężczyzn, ukrywając przed nami swoją odważną naturę. Ta kobieta nie ma sobie równych.

— A więc jesteś nią zachwycony! — wytknąłem mu natychmiast, bo nie pierwszy raz podkreślał jej kobiecość.

— Dużo bardziej, niż gdybym się w niej durzył, Watsonie. Choć twoje staromodne serce i czytelnicy twoich historyjek z pewnością woleliby usłyszeć, że mój zachwyt jest zaledwie miłosny. Otóż uważam, że uciekła z Anglii nie tylko dlatego, że deptał jej po piętach król czeski, ani dlatego, że byłem bliski złapania jej w sieć. Przypuszczam, że miała inne powody, a niektóre z nich dotyczyły tajemniczego pana Godfreya Nor— tona. — Holmes raptem zmrużył oczy. — W każdym razie Irene Adler nie zginęła — o nie, Watsonie, jestem tego tak samo pewien jak istnienia Moriarty’ego. Dałbym sobie głowę uciąć!

Zamilkłem wobec takiego wyznania. Kiedy Holmes wypowiadał się z podobnym zapałem, zawsze miał rację. Na jego niezwykły talent detektywistyczny składało się logiczne rozumowanie, ale i znajomość ludzkiej natury — i to pomimo tego, a może właśnie dzięki temu, że sam nieludzko izolował się od wszelkich delikatnych uczuć.

— Musisz jednak przyznać — odezwałem się w końcu — że wiele spraw, którymi się zajmujemy, wymaga od nas wniknięcia w najgłębsze emocje. Być może zetknąłeś się w swej pracy ze zbyt wieloma przykładami nieodwzajemnionych uczuć i rodzinnych waśni, nagłych porażek i śmierci; nie powinieneś przenosić tego smutku do własnego życia.

— Trudno się z tobą nie zgodzić. Kluczem do wielu spraw jest cofnięcie się o całe lata, odkrycie rodzinnych sekretów i zaszłości, które czasem sięgają jeszcze poprzedniego pokolenia. W pewnym sensie to przeszłość kształtuje ludzi, którzy stają się ofiarami lub sprawcami w melodramatach, jakimi są moje sprawy. Ja występuję w roli dramatopisarza, muszę podnieść kurtynę i odtworzyć sceny w logicznym porządku. Każde zdarzenie musi znaleźć swoje miejsce w długim ciągu poprzedzających je wypadków, jak szczeble w drabinie logiki. Wiele bym dał, żeby się dowiedzieć, jakie pasma nieuchronnych zdarzeń kształtują takich ludzi jak Irene Adler. Pokaż mi sposób na stworzenie większej liczby takich kobiet, a zacznę się nimi bardziej interesować!

Mój wzrok znów natrafił na obramowaną fotografię. Przyznaję, że obudziło się we mnie jakieś nowe uczucie, zachwyt nad czymś dużo mniej uchwytnym aniżeli tylko zewnętrzny powab tej znajomej twarzy.

— Kiedy myślę o sprawie Adler, jednej rzeczy głęboko żałuję — przyznał Holmes, przeciągając słowa.

Wstrzymałem oddech. Czyżby oto nadeszła nieprawdopodobna chwila, w której ta „niemająca sobie równych” kobieta ostatecznie poskromi niezawodny intelekt wielkiego detektywa?

Holmes westchnął, przybierając wyraz rozmarzonego skupienia, jaki znałem jedynie z sal koncertowych. Spoglądało się wtedy na niego, zatraconego w narastających tonach orkiestry lub smutnej arii solisty, i widziało się, jak niewzruszona matematyka dźwięków buduje wspaniały muzyczny most nad przepaścią, jaka dzieliła jego intelekt od emocji.

— Żałuję — powtórzył smutno wielki detektyw — że nigdy nie słyszałem jej śpiewu.

Rozczarowany, patrzyłem, jak Holmes unosi kieliszek w stronę zdjęcia.

— Dobranoc, panno Adler — wzniósł toast z uśmiechem, którego nawet ja nie umiałem rozszyfrować. — Gdziekolwiek się podziewasz.


 

 

Rozdział I
Nowa znajomość

Wieczorem, gdy lampy gazowe migocą we mgle, a kamienie brukowe lśnią jak wyglancowane buty, Londyn wydaje się krainą z Księgi tysiąca i jednej nocy. Za dnia wygląda już dość zwyczajnie, a ulice pełne są omnibusów, jednokonek i przechodniów.

Ale właśnie to jasne, dzienne oblicze Londynu potrafi onieśmielać bardziej niż jego ciemna, wieczorna strona; w każdym razie takie wrażenie zrobił na mnie, porządnej panience, wiosną 1881 roku. Spacerowałam londyńskimi ulicami z całym swoim dobytkiem upchanym w torbie podróżnej u boku, nie do końca jeszcze mogąc zrozumieć, jakim trafem znalazłam się w tym miejscu, pośród morza nieznajomych. Byłam sama, nie miałam żadnych przyjaciół i po raz pierwszy w życiu, czyli od dwudziestu czterech lat, byłam głodna i bez dachu nad głową.

Historia mojego życia jest zwyczajna. Jako jedyne dziecko owdowiałego pastora ze Shropshire chowałam się w domu bez luksusów, ale w atmosferze zupełnego bezpieczeństwa, zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego. Gdy ojciec umarł, nie zgłosili się po mnie żadni krewni.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin