Abe Kobo-Schadzka.PDF

(897 KB) Pobierz
Abe Kōbō
Schadzka
(Przłożył z japońskiego Mikołaj Melanowicz)
NOTATNIK I
Płeć – męska
nazwisko - (opuszczone)
numer kodu - M73F
wiek - 32
wzrost - l 75 cm
waga - 59 kg
Na pierwszy rzut oka szczupły, lecz muskularny. Nosi szkła kontaktowe z powodu
średnio zaawansowanej krótkowzroczności. Włosy nieco pokręcone. Nieznaczna szrama przy
lewym kąciku ust - podobno rezultat kłótni z czasów studenckich, chociaż jest to osobnik
wyjątkowo łagodnego usposobienia. Pali poniżej dziesięciu papierosów dziennie. Szczególny
talent do jazdy na wrotkach. Okresowa praca w charakterze nagiego modela. Obecnie jest
zatrudniony w sklepie sportowym Subaru jako kierownik działu promocji sprzedaży butów do
skakania. (Sportowe obuwie ze specjalną elastyczną podeszwą, w którą wbudowano sprężyny
z baniek powietrznych). Hobby - budowanie maszyn. Już w szóstej klasie otrzymał brązowy
medal w konkursie wynalazczości uczniów, zorganizowanym przez pewną gazetę.
Poniższe sprawozdanie zawiera rezultaty śledztwa prowadzonego w sprawie wyżej
wymienionego mężczyzny. Ponieważ nie jest przeznaczone do publikacji, nie będę
przywiązywał szczególnej wagi do formy.
Przed świtem, na pewno koło czwartej dziesięć, zgodnie z umową udałem się na teren
dawnej strzelnicy wojskowej, aby dostarczyć jedzenie dla Konia, i właśnie tam powierzono
mi to zadanie. Nie sprawiło mi ono szczególnej przykrości, ponieważ zamierzałem zde-
cydowanie domagać się, żeby dochodzenie ruszyło wreszcie pełną parą. Co prawda miałem
na myśli dochodzenie w sprawie miejsca pobytu mojej żony. Niestety, na tym etapie nie
otrzymałem żadnej wskazówki co do obiektu poddanego śledztwu, nawet co do płci,
pomyślałem więc, że moje życzenia zostały uwzględnione. Prowadzenie śledztwa na ogół
daje prawo decydowania o jego treści. Sądziłem więc, że w końcu przynajmniej na tyle mi
zaufano.
Poza tym dziś rano, jak nigdy dotąd, Koń był w dobrym nastroju. Podobno udało mu
się
przebiec
osiem
razy
od
początku
do
końca
po
dobrze
udeptanym
dwustuczterdziesto-ośmiometrowym pasie strzelnicy. W ciągu całego tego biegu przewrócił
się zaledwie trzy razy; jeśli to prawda, to Koń odniósł niemały sukces.
- Krótko mówiąc, chodzi o gotowość duchową do biegu na tylnych nogach - mówił to
z trudem ciężko dysząc i wycierając pot z twarzy ręcznikiem owiniętym wokół szyi, następnie
wypił jednym haustem karton mleka, który mu przyniosłem, dumnie stanął na tylnych nogach
i lekko podskoczył.
- Chcąc nie chcąc, z przyzwyczajenia opieram się na przednich kończynach. A to
niedobrze. Biec jak Koń to znaczy kopać jedynie tylnymi nogami, przednie natomiast
połączyć, o tak, i wykonać ruch jak sterem.
Staliśmy blisko kulochronu, w długiej, przypominającej jaskinię strzelnicy, ciągnącej
się ze wschodu na zachód. Wzdłuż ścian pod sufitem widniał szereg świetlików niby okien w
pociągu, lecz mimo to było tu ciemno. Naprzeciw przy ścianie leżały warstwy worków z
piaskiem, a tuż przed nami znajdował się głęboki rów, służący do obsługiwania tarcz. Po obu
stronach rowu stały duże reflektory do oświetlania celów - to właśnie ukośne promienie
reflektorów rozpraszały nieco mrok korytarza. Zachodni jego kraniec, skąd oddawano strzały,
wygląda teraz jak czarna dziura. Gdy Koń wierzgnął, podwójny cień rozciągnął się na białej
wyschniętej ziemi, niby owad wijący się w pajęczynie.
On myśli, że jest koniem, dlatego nie przeczyłem mu w żywe oczy i nie
powiedziałem, że dosyć daleko mu do prawdziwego konia. Przede wszystkim nie może
utrzymać równowagi. Tułów ma krótki i gruby, biodra obniżone, tylne nogi zgięte jak w
przysiadzie na sedesie. Ześliznęłoby się z niego nawet papierowe siodło. Gdybym nawet
bardzo przychylnie patrzył na niego, to w najlepszym razie wyglądałby w moich oczach na
rachityczne wielbłądziątko lub czteronogiego strusia.
W dodatku miał na sobie niebieską sportową koszulę oblamowaną ciemnoczerwonym
paseczkiem, granatowe spodenki i trampki, poza tym wokół bioder owinął sobie bawełniany
materiał, aby zakryć ciało między koszulką a szortami. Zupełnie bez gustu.
- Na pewno, zastanowiwszy się nad tym trzeba powiedzieć, że podobnie jest z
rowerami. Bez hamulca działającego na tylne koło niebezpiecznie zjeżdża się z góry.
- No, w tym tempie, w specjalnych butach do jutra będę mógł biegać w podskokach
dokoła strzelnicy.
Koń zaśmiał się krótko, a ja nie. W zamian zawtórowało mu echo i odeszło niby
wydech powietrza. Budowa stropu o przemiennie ułożonych hakach i kwadratowych blokach
miała chyba służyć do zagłuszania huku, lecz tym razem nie dało to żadnego rezultatu.
Zresztą całkiem możliwe, że strop zbudowano w ten sposób po to, by nie trzeba było
stosować słupów wspierających.
Gdy nie gryząc połykał kanapkę z sałatą i szynką i siorbał kawę bez cukru z termosu,
powiedział, że chce jeszcze trochę dłużej zostać i poćwiczyć. Widać, że się denerwował,
ponieważ zostały mu zaledwie cztery dni do występu podczas święta w rocznicę zakładu.
Prawdopodobnie w celu wywarcia większego wrażenia pragnął do tego czasu utrzymać swoje
istnienie w tajemnicy, ale nie musiał się tym martwić, ponieważ nikt nie byłby na tyle
ciekawy, żeby przychodzić na tę starą strzelnicę o tej porze.
Już się pożegnaliśmy, gdy zwrócił się do mnie z prośbą o podjecie śledztwa w tej
sprawie. Jakby na wszelki wypadek wręczył mi notatnik i trzy kasety magnetofonowe.
Notatnik był duży, wykonany z dobrego papieru - to właśnie ten notatnik, w którym teraz za-
cząłem pisać. Naklejki na kasetach miały ten sam symbol M-73F wraz z numerami seryjnymi;
ze słów Konia wynikało, że zawierają zapis z podsłuchu i innych sposobów stosowanych
podczas inwigilacji obiektu śledztwa.
Jednak nie mogłem się oprzeć wątpliwościom. Mając informację na temat mojej żony
jednocześnie udają, że nic o niej nie wiedzą. To mnie rozgniewało, ale z drugiej strony
pocieszyłem się, że nie zmieniono - jak sądziłem - kierunku dochodzenia. W każdym razie od
zniknięcia żony mija już trzeci dzień. Trudno więc wymagać ode mnie spokojnego
wyczekiwania, Wróciłem do pokoju. Najpierw przesłuchałem od początku taśmę. Zajęło mi
to około dwu godzin. Po przegraniu całości przesiedziałem bezczynnie jeszcze z godzinę.
Zawiodłem się. Nagranie nie zawierało nawet najmniejszego śladu obecności mojej
żony. Nie tylko zresztą żony, nie było w nim cienia jakiejkolwiek kobiety. Tym, kogo aparaty
podsłuchowe oraz detektywi szpiegowali, obnażali i szatkowali na drobne kawałeczki, był
mężczyzna. Mlaskanie, charkanie, nucenie przez nos fałszem, żucie, błaganie, pusty służalczy
śmiech, odbijanie się, smarkanie, nieśmiałe przepraszanie... Pocięty na kawałki, wystawiony
na pokaz mężczyzna. Mężczyzna to nikt inny jak tylko ja sam, biegający wkoło w
poszukiwaniu zaginionej żony.
Konsternacja stopniowo ustąpiła, a jej miejsce zajął gniew. Co za idiotyczna historia!
Po prostu kpią sobie ze mnie. Czyżby chcieli powiedzieć: “Jeśli chcesz znaleźć żonę, wpierw
odnajdź siebie"? Niestety, chciałem tylko wiedzieć, gdzie ona jest, a nie prowadzić tak
kłopotliwe poszukiwania. Szukanie własnego miejsca pobytu to jakby okradanie własnego
portfelu przez siebie - kieszonkowca i zakładanie sobie kajdanek przez siebie - policjanta.
Teraz niech zachowają tego rodzaju morały dla siebie.
Poza tym zmusił mnie do przyjęcia dziwnych warunków. Na przykład, zażądał, abym
nie naginał faktów na własną korzyść, a nawet żebym poddał się testowi wykrywacza
kłamstwa zawsze wtedy, gdy zostanie przedstawiony mu taki wniosek. Dodał jeszcze jedno
Zgłoś jeśli naruszono regulamin