Sidła miłości rozdział 41.pdf

(217 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 41
Poranne słońce nie obudziło Richiego, ale zrobiła to ręka owijająca się wokół jego pasa
oraz gorący oddech na szyi. Otworzył oczy i przekręcając lekko głowę na bok, napotkał
ciemne włosy swojego chłopaka. Podniósł rękę, wsuwając ją we włosy Johnny’ego, na co ten
zamruczał, ale niemal od razu zachrapał. Richie zachichotał, przytulając policzek go głowy
śpiącego. Kochał go całym sercem, które zaczynało wierzyć, że śpiący przy nim chłopak jest
jego i tylko jego. Nigdy, a tym bardziej teraz, nie potrafił wyobrazić sobie bycia z kimś
innym. Nawet kiedy jego miłość była wyłącznie w jego sercu, a Jonathan go nie znosił, to i
tak nie potrafił spotykać się z kimś innym. Rozumiał, że zdaniem wielu może być jeszcze za
młody, aby wiązać się na całe życie, ale to go nie obchodziło. Jego zdaniem to nie wiek
decyduje o tym, czy chce się z kimś być, czy nie. Na to wpływa wiele innych czynników, a on
jest w pełni świadom swoich uczuć. Z początku mogło to być zauroczenie, z czasem
zakochanie, ale to zamieniło się w prawdziwą miłość zdolną pokonać wszelkie przeciwności
losu, sprawiającą, że człowiek chce się zestarzeć z tą drugą osobą, na zawsze z nią pozostać.
Pytanie czy Johnny też go tak chciał. Kochał, ale czy tak samo pragnął pozostać z nim? Jesteś
moim światłem od lat, omal nie wypowiedział tych słów na głos, przekręcając się na bok i
przytulając do Jonathana, ale odsuwając od niego biodra, gdyż jego porannemu wzwodowi
nie przeszkadzała plątanina myśli i ten nie ustępował, jakby nie miał kiedy się pojawić. Szlag.
Delikatny pocałunek na szyi Richiego sprawił, że chłopak zadrżał.
– Nie śpisz – stwierdzenie Richiego spotkało się tylko z ruchem głowy Jonathana. –
Musimy już wstawać? – Dobrze mu się leżało, a poza tym coś mu musiało opaść. Na pewno
nie wstanie pierwszy. Spaliłby się ze wstydu, gdyby Johnny go zobaczył. Co tam, już się
wstydził, ale nie zamierzał tego okazywać.
– Wstaniemy, kiedy będzie słychać, że na dole już chodzą. Nie będziemy im przeszkadzać.
– Johnny przeciągnął się.
– Gdzie podziała się twoja wredota? Nie chcesz tam wpaść i wylać na nich kubła swoich
złośliwości? – Podparł głowę na ręce, unosząc jasną brew.
– To nie złośliwości tylko sympatia. – Cmoknął słodkie usta Richiego.
– Sympatia? Boję się pytać, jak w twoim przypadku wygląda złośliwość.
– Nie jestem złośliwy. Raczej…
– Wredny inaczej i… – nie dokończył wypowiedzi, ponieważ Johnny rzucił się na niego,
zaczynając go łaskotać, przez co dusił się ze śmiechu, próbując odciągnąć od siebie jego ręce.
– Przestań, Johnny. Żeby cię tak stado kaczek podziobało.
Puścił Richiego i usiadł, patrząc na niego zdziwiony.
– Kaczek?
– To co, gęsi? – Uniósł kącik ust. – Jesteśmy przecież na wsi.
– Richie?
– No co?
Jonathan wziął w obie dłonie twarz chłopaka i pocałował go krótko, ale mocno.
– Jesteś… uroczy. Kocham cię. Kocham… Kocham… Kocham. – Po każdym słowie
całował go, to w usta, to nos, policzki, ciesząc się, że nareszcie zmądrzał. – Nie wątp w to, że
cię kocham.
Richie otworzył usta, zamknął, znów otworzył i z mocno bijącym sercem powiedział:
– Też cię bardzo kocham.
– Mój. Mój Richie. – Pogłaskał czule policzek młodszego partnera, a potem po prostu go
objął, głośno wzdychając.
– Nic tylko rzygać tęczą. – Zaśmiał się Richie, z zadowoleniem pozwalając się przytulać i
czując, jak pierś Jonathana trzęsie się ze śmiechu. Penis w końcu postanowił pójść odpocząć,
stwierdzając, że nie będzie zabawy.
***
Sapnął, czując kolejne mocne pchnięcie Josha. Uniósł nogę wyżej, dając mu do siebie
pełen dostęp. Leżał na boku, mając swojego partnera za plecami, trzymającego go mocno
przy sobie, pieszczącego ustami jego szyję i powtarzającego słowa uwielbienia, które
zamroczony przyjemnością Alex odbierał jak najdoskonalszy afrodyzjak. Uwielbiał go,
całego mężczyznę, jego penisa w sobie i wszystkie spędzone z nim chwile. Te zwykłe i te
intymne momenty sprawiające, że to właśnie przy nim stawał się rozdygotanym pragnieniem,
pragnącym zarazem dojść jak i trwać w niekończącym się stanie podniecenia.
– Alex… Ja zaraz…
Coraz bardziej chaotyczne pchnięcia Josha upewniały młodszego partnera, o co chodzi.
Jemu jeszcze trochę brakowało do końca, a Josh naprawdę musiał być nieźle napalony, skoro
nie wytrzymał długo.
– Dalej. – Obejrzał się na niego, a ich usta spotkały się w gorącym pocałunku zduszającym
jęk szczytującego Joshuy, ściskającego go przy tym bardzo mocno.
– Kocham cię – stęknął Josh, całując Alexa jeszcze raz i stanowczo chwytając jego penisa.
Wysunął się z niego i obrócił go na plecy. – Chcę cię wyssać do ostatniej kropelki – szepnął,
masując kciukiem jego mokrą główkę.
– Nie mów, tylko działaj.
Josh pochylił się, biorąc penisa swojego partnera w usta, a dłonią chwytając i masując jego
jądra, by po chwili przesunąć ją dalej i wsunąć w niego dwa palce. Alex jęknął cicho,
zaciskając palce na włosach Joshuy i poruszając biodrami. Niewiele było mu trzeba i doszedł,
doprowadzony do wytrysku przez sprawne usta kochanka i jego język.
– Poranny seks jest niesamowity – westchnął Alex.
– Zwłaszcza, że wieczorny nie wyszedł, bo zasnęliśmy – dodał, zdejmując prezerwatywę
ze swojego penisa.
– Dobrze, że zasnęliśmy na początku, a nie w trakcie. Wyobrażasz to sobie?
– Zachowaliśmy się nie jak napaleni na siebie faceci, ale jak zmęczeni życiem
staruszkowie, którzy chcą, a nie bardzo mogą. – Położył głowę na brzuchu Alexa, który
wcześniej ucałował i polizał wokół pępka.
– Nawet nie snuj takich wizji. Zawsze będę mógł. W każdym razie to planuję. Trzeba się
pójść umyć, zanim tamci wstaną. – Gładził powolnymi, posuwistymi ruchami ramię Josha. –
Johnny gotów jest przez godzinę nie wychodzić z łazienki po to, żeby tylko mnie tam nie
wpuścić. Potem zjemy śniadanie i wybierzemy się gdzieś. Przy ludziach ze wsi musimy
udawać kumpli, jakby co – przypomniał mu. Nie znosił się ukrywać, ale też nie należał do
ludzi otwarcie wołających „jestem homoseksualistą”.
– Pamiętam. Nawet sam o tym mówiłem. – Pochylił się nad nim, kładąc się na jego ciele. –
Ważne, że i tak będziemy mogli być razem. – Oparł ich czoła o siebie, czując obejmujące go
ręce Alexa. – To co, myju, myju, pucu, pucu, a potem coś wrzucimy na ząb i pójdziemy
zwiedzać okolicę? We dwóch? – dodał.
– We dwóch, ale wieczorem w czwórkę pojedziemy do kina. Mają takie małe w
miasteczku pięć kilometrów stąd, gdzie puszczają klasyczne filmy.
– Mrau, lubię takie – szepnął, miziając się z nim.
– Znam cię już trochę i wiem, co lubisz. Kocham cię.
– Zdradzę ci sekret, ja ciebie też. – Potarł ich nosy o siebie, a potem podniósł się,
pociągając Alexa za sobą. – Czas ruszyć tyłki z wyrka.
***
Odłożył umyte talerze, patrząc z niedowierzaniem na stertę kolejnych. Dzisiaj w barze, w
którym JD pracował co drugi weekend albo częściej, był tłum ludzi. Dwie wycieczki
postanowiły zjeść obiad właśnie tutaj i jakkolwiek było to dobre dla baru, gdyż dobrze
zarobią, tak on sam musiał radzić sobie z myciem garów. Nie powinien narzekać, bo dzięki
temu sam ma pieniądze na własne wydatki i może pomóc mamie. Właściwie było to jedyne
miejsce, gdzie przyjęli chłopaka w jego wieku. Starał się też o dorywczą pracę w paru innych
miejscach, w tym w studiu muzycznym, gdzie mógłby być chłopakiem od parzenia kawy lub
takim ogólnie przynieś, wynieś, pozamiataj, byle tylko kręcić się w środowisku, do którego w
przyszłości chciał należeć, lecz nic z tego nie wyszło, bo był za młody. Nie zamierzał wiązać
przyszłości z wokalistyką, mimo że jego nauczycielka usilnie go do tego namawiała, ale wolał
po prostu pracę w studio nagrań, a wokal traktował jako hobby i coś, co przesądziło o pomocy
finansowej, dzięki czemu mógł chodzić do wymarzonego liceum.
– JD, ruchy! Na sali mamy Armagedon i zaraz braknie nam czystych naczyń. – Do kuchni
wpadła Vivian, kierowniczka zmiany.
– Nie moja wina. – Nie znosił tej kobiety. Zazwyczaj nic nie robiła, chętnie rozkazywała
innym, czekając, aż komuś noga się powinie, a ona na tym skorzysta. Vivian nie lubiła go i
robiła wszystko, żeby stąd wyleciał. Mimo tego nie zamierzał być dla niej łagodny i traktował
ją tak, jak ona jego. – Sama ruszyłabyś tyłek, a nie tylko latała i pierdoliła w kółko o tym
samym. Nie ma to jak urodzić się do wydawania rozkazów.
– Ktoś musi to robić. – Podparła się pod boki. – Trzeba mieć nad wami kontrolę i mówić,
co macie robić. Inaczej wszystko spierdolicie. Lois! – wydarła się do jednej z kelnerek. –
Zabieraj te talerze i ruszaj dupę. Zostawić was samych na chwilę i nie wiecie co robić. Banda
patałachów.
Odprowadził flądrę wzrokiem, powstrzymując silną potrzebę rzucenia w nią talerzem,
najlepiej kilkoma. Niestety nie dość, że musiałby zapłacić za rozbitą porcelanę, to jeszcze za
sprawą Vivian zostałby zwolniony i nawet lubiący go szef kuchni nie byłby w stanie pomóc.
– Nienawidzę jej – syknęła Lois, dwudziestopięcioletnia kelnerka pracująca tutaj od kilku
miesięcy.
– Nie tylko ty.
– Ja ci mówię, chłopa jej brakuje i nie ma się jak wyżyć. – Wzięła w obie ręce stos talerzy.
JD roześmiał się, puszczając starszej koleżance z pracy oczko.
– Dobra, to powodzenia z garami. Pocieszę cię, że na sali nie jest lepiej.
– Ta, dzięki. – Odłożył wytarte łyżki do innych.
Godzinę później był w stanie odetchnąć i wyjść na przerwę, podczas której w końcu mógł
się napić i coś zjeść. Usiadł na zapleczu, przy podłużnym stoliku, z kubkiem herbaty i
talerzem spaghetti. Jako jeden z pracowników dostawał porcję darmowego obiadu, dzięki
czemu nie musiał nosić z domu kanapek.
Wyjął z kurtki telefon i sprawdził, czy ktoś chciał się z nim skontaktować. Zaskoczyło go
to, że dwa razy dzwonił Casey, w różnych odstępach czasowych. Do tej pory spotkali się trzy
razy u niego i musiał przyznać, że zapaśnik nie był taki głupi. Może nie pojmował
wszystkiego w try miga, wszak nie każdy jest geniuszem, ale zaczynał rozumieć matematykę,
a nawet z angielskiego więcej pojmował. Co było najdziwniejsze, to ostatnio mniej sobie
dogryzali, a McPherson sam, z własnej i nieprzymuszonej woli, odwoził go do domu.
Zanim do niego oddzwonił, odpisał na esemesa mamy, odpowiadając, że wróci do domu
jak zwykle po dziesięciu godzinach pracy. Dopiero po wysłaniu wiadomości nacisnął
przycisk połączenia i przystawiwszy telefon do ucha, zaczął jeść, zanim obiad ostygnie.
– To ja. Czego jaśnie pan chciał?
– Człowieku, dodzwonić się do ciebie jest gorzej niż zdobyć tego, no... Mont Everesta.
– Nie narzekaj, w robocie jestem. Mam piętnaście minut przerwy i żarełko wcinam. Co
tam?
– Co szamiesz?
– Spaghetti Carbonara, ale gadaj o so bieda, nie mam sasu. – Zapchał sobie usta
makaronem, przez co trudno było zrozumieć jego ostatnie słowa.
– Nie mieliśmy mieć korków w ten weekend, ale starzy jutro wychodzą, więc może
zamiast w poniedziałek, byśmy spotkali się jutro.
– Odpada. – Przemknęło mu przez myśl, dlaczego Casey tak układał ich korepetycje, żeby
nie spotkał jego rodziców. W sumie co mu do tego, nie zamierzał bratać się ze starymi
mięśniaka. – Mam iść wieczorem na przedstawienie, w którym gra moja siostra. Obraziłaby
się na mnie do końca świata, gdybym nie przyszedł.
– To może miałbyś czas wcześniej.
– Też nie. Pracuję i ledwie zdążę do domu się przebrać. Nawet zastanawiam się, czy
lepszych szmat nie wziąć ze sobą do pracy i po niej ubrać się od razu w nie. Co tobie tak pilno
do widzenia się ze mną?
– Nic, tylko pytałem, Emośku. Czym więcej korków, tym lepiej dla nas, co nie?
– Ano. Chociaż raz masz rację, mięśniaku.
– O której jutro kończysz robotę?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin