Ząb Napoleona A5 ilustr.pdf

(3160 KB) Pobierz
Aleksander Minkowski
Ząb Napoleona
Ilustrowała Julitta Karwowska
Wydanie polskie 1971
-2-
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Uciekłem od miłości.
Przyjechałem do Róż o czwartej po południu i kiedy wysiadłem
z autobusu, zobaczyłem najpierw wielki kwietnik z różami,
cudowny klomb w kształcie gwiazdy, zdobiący plac przed
czerwonym ratuszem z wieżyczkami. Agnieszka byłaby
zachwycona. Powiedziałaby coś w rodzaju: „Ojej, ale bomba, róże
w Różach!”
Co mnie obchodzą teraz reakcje Agnieszki?
Rozejrzałem się po Rynku. Białe i żółte jednopiętrowe domki,
sklep z galanterią, sklep z obuwiem, księgarnia, poczta.
Zarzuciłem torbę na ramię i podszedłem do starej kobiety,
zapatrzonej w wystawę ze sweterkami.
- Przepraszam - powiedziałem. - Jak dojść do ulicy Francuskiej?
- Do Francuskiej?... - spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Skąd
wziąłeś tę nazwę?
- Moja babka tam mieszka - wyjaśniłem krótko.
- Nie ma u nas takiej ulicy.
- Musi być. - Poczułem lekki niepokój. - Dostałem list od babki,
na odwrocie było napisane: Róże, Francuska 6...
- Kiedyś była Francuska - powiedziała kobieta, uśmiechając się
w zadumie. - Pamiętam. Jeszcze przed wojną przemianowali ją na
Legionistów, a teraz - na Jesienną. Chyba wiem, do kogo
przyjechałeś. Twoja babka nazywa się Helena Obłomska?
- Tak - odparłem zaskoczony.
Kobieta przyjrzała mi się z uwagą, tak jakoś dziwnie
przechylając głowę.
- Toś ty wnuk pani Obłomskiej... Pierwszy raz tu jesteś. Więc
pogodziła się z rodziną?
-3-
- Babcia zaprosiła mnie na wakacje - mruknąłem, zirytowany
wścibstwem kobiety. - Powie mi pani, jak tam dojść?
- Pójdziesz w dół tą ulicą - powiedziała kobieta. - Kiedy
zobaczysz rzekę, skręć w lewo. To właśnie będzie dawna
Francuska, a teraz Jesienna.
Podziękowałem. Ruszyłem przed siebie, skruszałym,
popękanym chodnikiem, mijając otwarte okna z szeregami
doniczek, ciemne łuki bram i ogródki oddzielone pomalowaną na
zielono siatką. Na łączce przy jednym z domów pasła się krowa.
Wkrótce chodnik się skończył. Przeszedłem obok kilku
opuszczonych ruder, porośniętych zielskiem, z ponuro
sterczącymi kominami. Potem zobaczyłem siatkę rozciągniętą
między dwoma drzewami i szybującą nad nią piłkę.
Grających było pięcioro, czterech chłopaków i dziewczyna.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to pięciu chłopców, bo
wszyscy mieli włosy do ramion. Byli ubrani w kraciaste koszule i
jednakowe, wypłowiałe dżinsy.
- Ejże!
Zatrzymałem się, spojrzałem na wołającego.
- Ja ci się obejrzę!
Parsknęli śmiechem. Poprawiłem ramiączko torby, stanąłem w
lekkim rozkroku, ręce wsadziłem w kieszenie.
- Ale masz dowcip -- powiedziałem. - Jak ze „Szpilek”.
- No, no! - Chłopak przytrzymał nadlatującą piłkę i ruszył
wolno w moim kierunku. - Nie podoba ci się?
Obiema dłońmi przyciskał piłkę do piersi, szeroko rozstawiając
łokcie. Wiedziałem, co zamierza zrobić: raptowny wyrzut ramion
i piłka strzeli mi prosto w twarz.
Czekałem spokojnie patrząc mu w oczy. Zwężenie źrenic jest
niezawodnym ostrzeżeniem.
-4-
Dostrzegłem je w porę. Skontrowałem pięścią i piłka wróciła,
uderzając chłopaka w czoło, aż się zatoczył.
Był chyba starszy ode mnie. Wyższy, mocniej zbudowany.
Widziałem, jak się pochyla, zaciska pięści.
Gdybym nawet dał mu radę, jest jeszcze trzech. Wleją mi. Po co
reagowałem na zaczepkę? Mój przekorny charakter. Nieraz
miewałem przez to kłopoty. Nie trzeba się było zatrzymywać,
dobrze mi tak. Zjawię się u babki z fioletowym okiem.
- Daj mu spokój, Góral - odezwała się dziewczyna. - Nie
widzisz, że ma pietra?
- Oberwałem - mruknął Góral, przyjmując postawę bokserską. -
On też oberwie.
- Odbił piłkę - powiedziała dziewczyna. - Nic się nie stało.
Zostaw go, słyszysz?
Ostatnie słowa rzuciła tonem władczym, nie dopuszczającym
sprzeciwu.
Góral opuścił ramiona. Odwrócił się ode mnie i ruszył
niechętnie w stronę siatki.
- No wiesz, Inga... Mam chyba prawo...
- Nie masz. A ty spływaj - zwróciła się do mnie. - Żebym cię
więcej tu nie widziała.
Nie podobał mi się jej ton despotyczny, ważniacki.
Swoim może rozkazywać, ale mnie? Wzruszyłem ramionami.
Lepiej było jednak odejść, jeśli chcę stanąć przed babką bez
kolorowych ozdób na twarzy.
Pogwizdując melodię z „Białego kanionu” ruszyłem wolno w
dół ulicy. Zobaczyłem rzekę za drzewami i skręciłem w lewo.
Znów pojawiły się ślady chodnika między kępami chwastów. Do
drucianego ogrodzenia była przymocowana tabliczka nadżarta
rdzą. „Jesienna” - odczytałem.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin