Ryszard Ćwirlej - Tam ci będzie lepiej.pdf

(3672 KB) Pobierz
Copyright © Ryszard Ćwirlej, 2015
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2015
Redaktor prowadząca:
Monika Długa
Konsultacja historyczna:
Marek Daroszewski
Redakcja:
Lidia Wrońska-Idziak
Korekta:
Paulina Wierzbicka, Lidia Wrońska-Idziak
Projekt okładki:
Katarzyna Borkowska
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Stanisław Tuchołka panbook.pl
Fotografie na okładce:
© Mark Owen / Trevillion Images
© narvikk/iStockphoto
http://www.shutterstock.com/David Hernandez
Wydanie elektroniczne 2015
eISBN 978-83-7976-298-9
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
fax: 61 853-80-75
redakcja@czwartastrona.pl
www.czwartastrona.pl
Prolog
Poznań
Poniedziałek, 3 marca 1924
Godzina 4.13 o świcie
Cała trzęsła się z zimna. Potarła zmarznięte dłonie, a potem
na powrót schowała je w głąb mufki. Ale to tylko z nazwy była
mufka. Cholerstwo prawie wcale nie grzało. Bo jak miało grzać
stare, wytarte futerko, które wyglądało jak wyliniały kot?
Skórka, którą obszyty był ten wełniany rękaw, pochodzący ze
starego swetra, pochodziła najprawdopodobniej z kota, a nie
z sobola, o czym próbował ją przekonać żydowski handlarz
sprzedający różne szmaty. Ale co miała robić? Przecież nie stać
jej było na nic porządnego, co nosiły te wszystkie damy
wysiadające przed Teatrem Polskim z ogromnych automobili.
Wkładały swoje drobne dłonie w mufki grube i puchate,
a włosie na nich aż lśniło w blasku elektrycznych latarni.
Kryśka Barciak, jej koleżanka, z którą dzieliła wspólny pokój
w kamienicy przy Mostowej, wyjaśniła jej, że te mufki robi się
z futra jakichś gronostajów i dlatego są takie piękne. Spojrzała
na swoją kocią mufkę i aż jej się płakać chciało. Dlaczego życie
jest takie niesprawiedliwe, że jedni mają wszystko i wcale nie
muszą na to pracować, a inni nie mają nic? Ona nie miała
kompletnie nic poza swoją nędzną mufką, parą pantofli,
dwoma sukienkami, jednym swetrem i parą bielizny na
zmianę. Miała jeszcze niewielką torebkę z koźlej skóry na
miedzianym łańcuszku, do której mogła wkładać zarobione
pieniądze. Ale dziś torebka była kompletnie pusta i nic nie
wskazywało na to, że trafi do niej jakiś grosz. Poczuła, jak
burczy jej w brzuchu. Była głodna. Ostatni raz jadła wieczorem,
pewnie gdzieś koło ósmej. Dokładnie nie wiedziała, o której to
było, bo przecież nie miała własnego zegarka. Zjadła kawałek
chleba z marmoladą i popiła kawą zbożową bez mleka. Mleko
kupowały tylko wtedy, gdy trafił się jakiś większy zarobek, czyli
bardzo rzadko. Na szczęście było w domu jeszcze trochę cukru,
więc jakoś dało się tę kawę wypić. Zjadły więc, wypiły i poszły
do pracy. Jadźka tutaj właśnie, koło mostu Chwaliszewskiego,
a Kryśka poszła pokręcić się trochę dalej, w kierunku centrum
miasta, w okolice Starego Rynku.
Już dawno umówiły się, że nie ma sensu stać we dwie
w jednym miejscu, żeby nie walczyć między sobą o tego samego
klienta. Bezpieczniej było zająć dwa punkty i polować w taki
sposób, bo zawsze była szansa, że wtedy choć jedna z nich
kogoś
trafi.
Założyły
więc
coś
w rodzaju
spółki
samopomocowej. Zarobione pieniądze trafiały do wspólnej
kasy i dzięki nim miały za co żyć, a co najważniejsze – opłacać
pokój. Bo z administratorem ich kamienicy nie było żartów.
Jeśli się nie zdążyło z zapłatą do dziesiątego, przychodził i robił
awanturę. Wtedy trzeba było mu zapłacić w naturze i na dwa–
trzy dni był spokój.
Niekiedy udawało się tak przeciągnąć jeszcze ze dwa dni,
szczególnie jak Heidemann był pokłócony ze swoją żoną Helgą
i przez to szczególnie wyposzczony. No, ale kłótnie
u Heidemannów zdarzały się najczęściej pod koniec miesiąca,
gdy administrator rozliczał się z właścicielem kamienicy panem
Aronem Zilbersteinem, który jak zwykle zarzucał Niemcowi
kiepskie przykładanie się do obowiązków i małą skuteczność
w egzekwowaniu czynszów. Po takiej rozmowie administrator
wracał do domu przygnębiony i kompletnie pijany. Wtedy
zaczynały się awantury, bo Heidemann nie potrafił zakończyć
picia w jeden dzień, ale następnego ranka musiał zalać kaca
i tak ciągnęło się to przez kilka kolejnych dni. Jeśli pił do
dziesiątego, wtedy był w stanie wojny z żoną i lubił nawet
odebrać zadłużenie w naturze. Gdy pił do dwunastego, też była
na to szansa. Ale piętnastego nigdy już nie pił, bo był
obowiązkowy i musiał wziąć się do roboty. I wtedy już nic się
nie dało zrobić. Trzeba było płacić, nawet kosztem jedzenia, bo
ten gruby wieprz Heidemann na trzeźwo nie znał litości.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin