OR2 Woalki A5.pdf

(1345 KB) Pobierz
Krystyna Siesicka
Woalki
Cykl Opowieści rodzinne tom 2
Na okładce wykorzystano fragment reprodukcji obrazu Alfreda
Sisleya Miasteczka Villeneuve-La-Garenne na brzegu Sekwany
[Villeneuve-la-Garenne (Village on the Seine)]
Wydanie polskie 1996
MÓJ DZIADZIUŚ JEST UCZNIEM DIABŁA.
- Jestem chyba jedynym człowiekiem na świecie, który może
pochwalić się tym, że jest uczniem diabła! - mawia mój dziadziuś
i rozgląda się dokoła, żeby zobaczyć, jakie to na nas robi
wrażenie.
Największe robi na mnie i na księdzu proboszczu, o którym
dziadziuś mówi Pan Pleban. Ksiądz proboszcz kocha dziadziusia
jak brata, więc za każdym razem, kiedy słyszy jego przechwałki
na temat pobieranych niegdyś nauk, kręci jedynie głową i
wydobywając z siebie głos podobny do gulgotu indyka, karci
mojego dziadziusia.
- Dałbyś już spokój, Joachimie! - mówi.
Trzęsie mu się przy tym opięty sutanną brzuch, zwężają oczy i
unoszą w górę pulchne policzki.
- Och, Panie Plebanie, nie bądź taki drobiazgowy.
- Nie jestem, mój drogi, nie jestem.
-2-
Bywały takie chwile w moim życiu, kiedy bałam się
dziadziusia. W porównaniu z nim Baba Jaga wydawała mi się
rozkoszną paniusią, lepkim od słodyczy cukiereczkiem, pomijając
to, że w ogóle trudno mi było w nią wierzyć, bo nie dopuszczał do
tego mój zazdrosny o nią, przerażający dziadziuś. Jeszcze nie
umiałam dobrze mówić, kiedy wyskakiwał z jakiegoś ukrycia i
wymachując rękoma krzyczał: hu! hu! hu! Wrzeszczałam ze
strachu, a wtedy uszczęśliwiony dziadziuś zaśmiewał się, bo
uważał, że jest bardzo dowcipny.
Na moje piąte urodziny włożył mi do łóżka nakręcaną ropuszkę.
Sam usiadł w fotelu, przesłonił twarz gazetą i zerkał spoza niej,
żeby dokładnie widzieć, co też będzie się działo, kiedy wejdę pod
kołdrę. Działy się rzeczy okropne, więc mój dziadziuś śmiał się
tak, że w końcu w ogóle nie mógł złapać tchu. Zaczął się krztusić,
wszyscy tłukli go po plecach, na mnie nikt nie zwracał uwagi,
chociaż stałam na krześle i zgarniając przy kolanach długą nocną
koszulę darłam się jak opętana, widząc metalową żabę skaczącą
po moim łóżku.
Pamiętam również, że któregoś dnia nigdzie nie mogłam
znaleźć mojego kota Pinka. Dziadziuś wyjaśnił mi wtedy, że
właśnie gotuje z niego smaczny rosołek, bo małe dziewczynki
najlepiej żywić rosołkami z kotków.
- Jak zjesz rosołek z Pinka, będziesz duża i mądra! - powiedział,
uniósł pokrywkę garnka, przymknął oczy i z lubością wdychał
zapach parującej zupy.
Płakałam rozpaczliwie. Wreszcie znalazłam Pinka siedzącego
spokojnie na oknie i obserwującego wróble. Moi rodzice krzyczeli
na dziadziusia, prosili go, tłumaczyli, że jeśli dalej będzie tak ze
mną postępował, dostanę nerwicy.
-3-
- Przeciwnie! - bronił twardo swoich metod wychowawczych. -
Uodporni się tylko na wszelkie niespodzianki, które może jej
zgotować los.
Potem, jak już się stało to, co się stało, mój dziadziuś złagodniał
i w ogóle przestał mnie straszyć. Może doszedł do wniosku, że
wobec losu człowiek bywa bezradny i że odporność na ciosy nie
ma nic wspólnego z gotującym się rosołkiem z Pinka, а na
rozpacz nie ma rady, można ją tylko przetrwać. To właśnie wtedy
klękaliśmy obok siebie na dywaniku przed moim łóżkiem i
dziadziuś uczył mnie modlitwy do Anioła Stróża. Odnalazł ją w
książeczce do nabożeństwa, która kiedyś należała do jego babci, a
mojej praprababci, Tekli Chorążanki z męża Morsowej.
Na pierwszej stronie, pożółkłej i kruchej, widać zbrązowiały
napis: TA ŚWIĘTA KSIĄŻECZKA NALEŻAŁA KIEDYŚ DO
TEKLUSI CHORĄŻANKI. Litery starannie wyrysowane, tu
cieńsze, tu grubsze, bo Teklusia Chorążanka uczyła się pilnie
kaligrafii, nie to co jej praprawnuczka Paulina, która krzywe
słowa rozsypuje po całej stronie zeszytu tak, że nawet trudno
zebrać je w zdanie. NALEŻAŁA KIEDYŚ. Wzrusza mnie ten
zwrot, którym Teklusia Chorążanka dala przyszłości znak o
swoim minionym istnieniu. Jej książeczka jest gruba, oprawiona
w ozdobną okładkę z tłoczonej, czarnej skóry. Z masy perłowej
zrobiony jest na niej krzyż i piękne zawijasy ornamentów. Brzegi
stronic mają wyblakły, szmaragdowy kolor, a okładkę zamyka
pociemniały, fantazyjny zatrzask. To jedyna rzecz, która w mojej
rodzinie została po Teklusi Chorążance.
- Bardzo dużo... - mówi mój dziadziuś z zadumą. - Należała
kiedyś... jaka to musiała być mądra dziewczynka.
Nie wiem, w jaki sposób udało się dziadziusiowi pogodzić
głęboką wiarę w Boga z edukacją, którą pobierał u diabła. Myślę,
że pomogło mu w tym poczucie humoru, tak jak i mnie, kiedy już
podrosłam, pozwoliło twierdzić, że wierzę w to wszystko, co o
-4-
swoich studiach opowiada dziadziuś. Po tym, co wydarzyło się w
mojej rodzinie, już nigdy nie był taki jak dawniej, chociaż znowu
nauczył się uśmiechać, żartować, a po jakimś czasie wróciła mu
nawet chęć do życia, albo udawał. Po wypadku dziadziuś szybko
wyzdrowiał i tylko jedną nogę ma trochę sztywną w kolanie.
Utyka na nią, ale chodzi bez laski.
Właśnie widzę go przed sobą. Przechodzi przez mostek nad
rzeką, ciągnąc mały wózek, który mój tatuś zrobił specjalnie dla
niego, ze starego, drewnianego dywanika sprzed wanny i dwóch
kół, które kupił w zakładzie Pana Naprawa Rowerów. W
miasteczku, które wybrał sobie jako miejsce zamieszkania,
wszyscy znają dziadziusia i turkot jego wózka po chodniku.
Kłaniają się, zagadują, dziadziuś wita ich przykładając dwa palce
do daszka swojej płóciennej, poplamionej farbami czapki. Ludzie
w miasteczku noszą nazwiska wymyślone przez dziadziusia,
wiedzą o tym, ale nikt nie ma mu tego za złe. Pan Specjalista
Laryngolog, Pani Apteka, Pani Świetna Kapusta Kwaszona z
kiosku warzywnego, Panie Mądrale ze szkoły i w ogóle każdy tu
mówi o dziadziusiu: Mistrz. Myślę, że go kochają. Zapraszany jest
na śluby, chrzciny, wesela, chodzi na pogrzeby. Często znajduje
przed swoimi drzwiami a to kilka jajek, a to biały ser owinięty w
czyściutkie płótno, wiosną rzodkiewki, latem jabłka i wiśnie,
jesienią pomidory. Wszyscy wiedzą, że jest zamożnym
człowiekiem, te piękne dary, które mu składają, są dowodami
pamięci tych ludzi, a może ich wdzięczności za to, że taki sławny
malarz jak Joachim Mors zapragnął wśród nich spędzić resztę
życia.
Mówi o sobie, że był impresjonistą dobre sto lat temu i że
zostało mu to do dziś. Takie przesunięcie w czasie ma być jednym
z dowodów na fakt, że mój dziadziuś kształcił się u diabła.
Prawda, jego malarstwo nie jest dzisiejsze.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin