David Eddings
Król Murgów
Malloreon
Tom II
Przekład:
Tomasz Olijasz
PROLOG
Będący opowieścią o tym, jak wykradziono Syna Belgariona i jak on sam dowiedział się, że porywaczem był Zandramas, przed którym ostrzegał potężny Klejnot Aldura.
- z „Żywotów Belgariona Wielkiego” (Wstęp, tom IV)
Na Początku Dni Bogowie stworzyli świat i zapełnili go wszelkimi bestiami, ptactwem skrzydlatym i roślinami. Uczynili również człowieka, a każdy z Bogów wybrał spośród ras ludzkich tę, którą będzie prowadził i którą będzie władał. Lecz Bóg Aldur nie wybrał żadnego ludu, albowiem zdecydował prowadzić samotne życie w swej wieży i badać stworzenie, które oni uczynili.
Lecz nadszedł czas, gdy zjawiło się w wieży Aldura głodne dziecko, a Aldur wziął je do siebie i nauczył je Woli i Słowa, dzięki którym można używać wszelkiej mocy zwanej przez ludzi czarami. Ponieważ chłopiec dobrze się zapowiadał, Aldur nadał mu imię Belgarath i uczynił go swym uczniem. Potem przyszli inni; ich też Aldur przygarnął i uczynił ich swymi uczniami. Był pośród nich chłopiec o zdeformowanym ciele, którego Aldur nazwał Beldin.
Nadszedł dzień, w którym Aldur podniósł kamień, nadał mu kształt i nazwał go Klejnotem, ponieważ kamień ten spadł spoza gwiazd i był źródłem wielkiej mocy, siedzibą jednego z dwóch Przeznaczeń, które od Początku Dni walczyły o władzę nad całym stworzeniem.
Lecz Bóg Torak pożądał kamienia i skradł go, gdyż Ciemne Przeznaczenie pragnęło, by dusza Klejnotu mu służyła. Wtedy ludzie z Alorii, zwani Alornami, spotkali się z Belgarathem, który poprowadził Chereka o Niedźwiedzich Barach i jego trzech synów na daleki Wschód, gdzie Torak zbudował Cthol Mishrak, Miasto Nocy. Tam ukradkiem wykradli Klejnot i powrócili z nim.
Idąc za radą Bogów, Belgarath podzielił Alorię na królestwa: Chereku, Drasnię, Algarię i Rivę, a każda nazwa pochodziła od imienia króla, który miał nią władać. Rivie o Żelaznej Dłoni, który miał objąć władze nad Wyspą Wiatrów, powierzył piecze nad Klejnotem. On umieścił Klejnot w głowicy wielkiego miecza, który wisiał na ścianie sali tronowej w Cytadeli Rivańskiego Króla, za jego tronem.
Belgarath udał się wówczas na poszukiwanie swego domu, lecz zamiast niego znalazł rozpacz. Jego ukochana żona Poledra odeszła z tego świata, dając życie dwóm bliźniaczym siostrom. W swoim czasie czarodziej wysłał Beldaran Jasnowłosą, aby została małżonką Rivy o Żelaznej Dłoni i założyła dynastię Rivańskich Królów. Swą drugą córkę, Polgarę, zatrzymał przy sobie, gdyż wśród jej ciemnych włosów był jeden jasny kosmyk, co oznaczało, że jest czarodziejką.
Moc Klejnotu strzegła Zachodu, życie w nim płynęło spokojnie i pomyślnie przez tysiące lat. Potem, w dniu zła, Rivański Król Gorek, jego synowie i synowie jego synów zostali zamordowani przez plugawych zdrajców. Jednakże jedno dziecko przeżyło i odtąd Belgarath i Polgara strzegli chłopca, trzymając go w ukryciu. Na Wyspie pogrążony w smutku Strażnik Rivy, Brand, przejął władzę po swoim zamordowanym panu, a jego synowie strzegli Klejnotu przez wiele lat; wszyscy oni znani byli pod imieniem Brand.
Lecz nadszedł czas, gdy Zedar zwany Odstępcą znalazł dziecko tak niewinne, że mogło dotknąć Klejnotu i nie zginąć od jego płomieni. Dzięki temu Zedar ukradł Klejnot i uciekł z nim ku miejscu, w którym ukrywał się jego uśpiony Mistrz, Torak.
Kiedy Belgarath dowiedział się o tym, udał się na małą, spokojną farmę w Sendarii, gdzie Polgara wychowywała chłopca o imieniu Garion, który był ostatnim potomkiem dynastii rivańskiej. Wzięli dziecko ze sobą i wyruszyli na poszukiwanie Klejnotu. Po wielu mrożących krew w żyłach przygodach znaleźli chłopca, którego nazwali Podarkiem, a który był powiernikiem Klejnotu. Następnie powrócili, aby umieścić Klejnot na powrót w głowicy miecza.
Wtedy Garion, zwany Belgarionem odkąd wykazał się swoją siłą magiczną, poznał Proroctwo, które objawiło, że nadchodził czas, gdy on, jako Dziecię Światła, będzie musiał stawić czoło przeklętemu Bogowi Torakowi i zabić go lub samemu zginąć. Przepełniony lękiem młodzieniec wyruszył na wschód ku Miastu Nocy, aby wypełniło się jego przeznaczenie. Lecz dzięki pomocy wielkiego miecza z Klejnotem Aldura odniósł zwycięstwo i uśmiercił Boga.
W ten sposób Belgarion, potomek Rivy Żelaznopalcego, został Królem Rivy i Władcą Zachodu. Wziął sobie za żonę tolnedrańską księżniczkę Ce’Nedrę, natomiast Polgara wyszła za wiernego kowala Durnika, gdyż bogowie wskrzesili go z martwych i obdarzyli mocą czarodziejską, aby był jej równy. Belgarath, Polgara i Durnik udali się do Doliny Aldura w Algarii, aby tam zająć się wychowaniem dziwnego, delikatnego chłopca Podarka.
Mijały lata, a Belgarion nauczył się być mężem swojej młodej żony, zaczął doskonalić swoje zdolności magiczne oraz dbać o swój tron. Na Zachodzie panował spokój, ale niepokój nękał Południe, gdzie Kal Zakath, imperator Mallorei, prowadził wojnę przeciwko królowi Murgów. Powracający z Mallorei Belgarath potwierdził prawdziwość wieści o kamieniu zwanym Sardion. Ale czym mógł on być, oprócz tego, że był obiektem budzącym strach, tego czarodziej nie mógł powiedzieć.
Pewnej nocy, kiedy Podarek bawił z gościną w Cytadeli w Rivie, jego i Belgariona obudził głos Proroctwa, który odezwał się w ich umysłach i wezwał ich do sali tronowej. Tam błękitny Klejnot nagle poczerwieniał z gniewu i odezwał się tymi słowami: „Zagraża wam Zandramas!”. Ale w żaden sposób nie mogli dowiedzieć się, kim lub czym był ten Zandramas.
Po latach oczekiwania Ce’Nedra urodziła dziecko. Lecz fanatyczni wyznawcy kultu Niedźwiedzia ponownie dali o sobie znać. Krzyczeli, że żadna Tolnedranka nie może zostać Królową i że Król powinien ją oddalić i pojąć za żonę prawdziwą Alornkę.
Kiedy do rozwiązania pozostało już niewiele czasu, Królowa została napadnięta w kąpieli, a niedoszła zabójczyni prawie ją utopiła, po czym zbiegła na wieżę Cytadeli i rzuciła się stamtąd na skały. Książę Kheldar, Drasanin uwielbiający przygody, znany również jako Silk, stwierdził na podstawie ubrania kobiety, że mogła być wyznawczynią kultu. Belgarion zapałał gniewem, lecz jeszcze nie rozpoczął wojny.
Minął pewien czas i Królowa Ce’Nedra urodziła pięknego, zdrowego następcę Tronu Rivy. Radość na ziemiach Alornów i poza nimi nie miała granic, w Rivie zebrali się dostojnicy, by świętować i cieszyć się tymi szczęśliwymi narodzinami.
Kiedy wszyscy już odjechali i spokój znowu zapanował w Cytadeli, Belgarion dokończył swych studiów nad starożytnym Proroctwem, które ludzie nazywali Kodeksem Mrin. Długo niepokoiła go dziwna plama, aż zrozumiał, że w świetle Klejnotu może odczytać ukryte pod nią słowa. Dzięki temu dowiedział się, że Ciemne Proroctwo i jego, Belgariona, zobowiązania jako Dziecięcia Światła nie skończyły się wraz ze śmiercią Toraka. Dziecięciem Ciemności był teraz Zandramas, z którym musi się spotkać „w miejscu, którego już nie ma”.
Z ogromnym ciężarem na duszy udał się pospiesznie do Doliny Aldura, aby omówić tę sprawę ze swoim dziadkiem Belgarathem. Lecz wtedy, gdy rozmawiał ze starcem, posłaniec przyniósł mu kolejne złe wiadomości. Mordercy wdarli się nocą do Cytadeli i zabili wiernego Strażnika Rivy, Branda.
Wraz z Belgarathem i Polgarą Belgarion pospieszył do Rivy. Jeden z zabójców żył jeszcze. Przybył także książę Kheldar i stwierdził, że leżący teraz bez przytomności morderca był członkiem kultu Niedźwiedzia. Dzięki nowym poszlakom odkryto, że kult gromadził armię w Rheonie w Drasni i budował flotę w Jarviksholmie na wybrzeżu Chereku.
Wówczas Król Belgarion wypowiedział wojnę kultowi Niedźwiedzia. Idąc za radą pozostałych monarchów Alornów, uderzył najpierw na stocznie w Jarvikshohmie, aby uniemożliwić wrogiej flocie wpłynięcie na Morze Wiatrów. Atak był niespodziewany i okrutny. Jarviksholm został starty na proch, a na wpół gotowa flota została spalona, zanim jeden kil dotknął wody.
Lecz zwycięstwo obróciło się wniwecz, kiedy dotarły do nich wieści z Rivy. Mały syn króla został porwany.
Belgarion, Belgarath i Polgara za pomocą czarów zamienili się w ptaki i dolecieli do Rivy w jeden dzień. Miasto zostało już przeszukane dom po domu. Dzięki pomocy Klejnotu Belgarion udał się tropem porywaczy na zachodni brzeg Wyspy. Tam on i jego przyjaciele napotkali bandę Chereków, wyznawców kultu i napadli na nich. Jeden z wrogów przeżył i Polgara zmusiła go do mówienia. Powiedział im, że dziecko zostało porwane na rozkaz Ulfgara, przywódcy kultu Niedźwiedzia, którego siedziba znajdowała się w Rheonie we wschodniej Drasni. Lecz zanim Polgara zdołała wydusić z niego więcej informacji, fanatyk rzucił się z urwiska, na którym stali i zginał na skałach leżących poniżej.
Wojna przeniosła się do Rheonu. Belgarion zdał sobie sprawę, że przeciwnicy mają nad nim liczebną przewagę. Gdy zbliżał się do miasta, wpadł w zasadzkę. Groziła mu klęska, kiedy zjawił się Książę Kheldar z najemnymi Nadrakami i odmienił losy bitwy. Wzmocnieni przez Nadraków Rivańczycy rozpoczęli oblężenie miasta Rheon.
Belgarion i Durnik połączyli swoją Wolę, aby osłabić podstawy murów, dzięki czemu katapulty barona Mandorallena mogły szybciej je zburzyć. Prowadzeni przez Belgariona Ri-vańczycy i Nadrakowie wdarli się do miasta. Walka była zacięta, ale fanatycy musieli się cofnąć; w końcu większość z nich zginęła. Wówczas Belgarion i Durnik pochwycili przywódcę kultu, Ulfgara.
Choć Belgarion wiedział już, że jego syna nie ma w mieście, miał nadzieję, że dzięki dokładnemu przesłuchaniu uda mu się wyciągnąć z Ulfgara wiadomości o miejscu pobytu dziecka. Jednakże fanatyk uparcie odmawiał udzielenia odpowiedzi; wtedy nieoczekiwanie Podarek wydostał informacje bezpośrednio z jego umysłu.
Stało się jasne, że to Ulfgar był odpowiedzialny za próbę pozbawienia życia Ce’Nedry, ale nie brał udziału w porwaniu dziecka. W rzeczy samej, jego głównym celem było pozbawienie syna Belgariona życia, najlepiej jeszcze przed narodzinami chłopca. Najwyraźniej nic nie wiedział o porwaniu, które krzyżowało jego plany.
Wtedy przyszedł do nich czarodziej Beldin. Od razu poznał, że Ulfgar to Harakan, podwładny ostatniego ucznia Toraka, Urvona. Nagle Harakan zniknął, a Beldin udał się za nim w pościg.
Wówczas przybyli posłańcy z Rivy. Śledztwo, rozpoczęte po wyjeździe Belgariona, doprowadziło do wykrycia pasterza ze wzgórz, który widział postać niosącą coś, co mogło być dzieckiem, która wsiadła na nyissański statek i popłynęła na południe.
Wieszczka z Kell, Cyradis, wysłała do nich swoją projekcję, aby udzielić im więcej informacji. Według niej dziecko zostało porwane przez Zandramasa, który uprządł taką sieć kłamstw, aby zrzucić winę na Harakana, że nawet pozostali przy życiu fanatycy wierzyli w to wszystko, czego Polgara dowiedziała się na urwisku.
Wieszczka powiedziała, że Dziecię Ciemności ukradło syna Belgariona dla pewnego celu, który ma związek z Sardionem. Teraz muszą ścigać Zandramasa. Nie chciała im wyjawić niczego więcej, poza imionami osób, które muszą towarzyszyć Belgarionowi. Potem zniknęła, zostawiając swojego niemego, ogromnego przewodnika Totha, aby udał się z nimi.
Serce Belgariona zamarło, gdy zdał sobie sprawę, że porywacz miał nad nimi wiele miesięcy przewagi i że jego ślad był już bardzo niewyraźny. Pogrążony w smutku zebrał swych przyjaciół i ruszył w pościg za Zandramasem, gotów ścigać go na kraniec świata, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Wężowa Królowa
ROZDZIAŁ 1
Gdzieś w ciemnościach rozlegało się powolne, monotonne kapanie krystalicznej wody. Powietrze wokół Gariona było chłodne, pachniało skałami i wilgocią. Czuł także stęchły odór jakichś białych roślin, które krzewiły się w ciemności i kurczyły od światła. Stwierdził, że uważnie nasłuchuje wszelkich dźwięków, które rozlegały się w ciszy ulgoskich jaskiń - kapania wody, ślizgania się obluzowanych kamyków, które powoli sunęły po zakurzonym niskim stoku, jak również ponurych westchnień wiatru docierającego z powierzchni poprzez szczeliny skalne.
Belgarath zatrzymał się i uniósł w górę dymiącą pochodnię, która napełniała korytarz drżącym pomarańczowym światłem i ruchomymi cieniami.
- Zaczekajcie tu chwilę - powiedział i odszedł mrocznym pasażem, szurając po nierównym podłożu swymi butami pochodzącymi z dwóch różnych par. Jego towarzysze stali w ciemnościach napierających na nich ze wszystkich stron.
- Nie znoszę tego - burknął Silk na wpół do siebie. - Naprawdę tego nie znoszę.
Czekali.
Różowe, migoczące światło pochodni Belgaratha ukazało się na końcu pasażu.
- W porządku - powiedział. - Tędy.
Garion objął szczupłe ramiona Ce’Nedry. Otoczyła ją dziwna, głęboka cisza, odkąd wyruszyli na południe z Rheonu, kiedy stało się jasne, że cała kampania przeciwko kultowi Niedźwiedzia we wschodniej Drasni nie przyniosła żadnych efektów, oprócz tego, że dała Zandramasowi, uciekającemu z porwanym Geranem, przewagę, którą bardzo trudno będzie odrobić. Rozpacz sprawiająca, że Garion chciał zacisnąć pięści i walić nimi w skały, wyjąc z bezradnej złości, Ce’Nedrę pchnęła w stan głębokiej depresji. Szła potykając się przez ciemne jaskinie, pogrążona w zobojętniającym na wszystko cierpieniu, nie wiedząc i nie interesując się tym, dokąd ją prowadzą. Garion zwrócił twarz ku Polgarze, a na jego obliczu malowała się cała jego troska. Odwzajemniła się poważnym, nieprzeniknionym spojrzeniem. Rozsunęła poły swej niebieskiej tuniki i wykonała dłońmi niemal niedostrzegalne ruchy w drasnańskim tajnym języku.
- Upewnij się, że jest jej ciepło - powiedziała. - Jest teraz bardzo podatna na przeziębienie...
Pół tuzina rozpaczliwych pytań naraz przyszło Garionowi do głowy ale mając Ce’Nedrę przy boku i obejmując ją jedną ręką, nie miał jak ich zadać.
- Musisz zachować spokój, Garionie - rzekły do niego palce Polgary. - Nie pozwól, by się domyśliła, jak bardzo cię to dręczy. O, gdy nadejdzie czas...
Belgarath znowu się zatrzymał i stał, nerwowo tarmosząc ucho i wpatrując z powątpiewaniem w głąb jednego korytarza, a potem zaglądając do drugiego, który odchodził stąd w lewo.
- Znowu się zgubiłeś, prawda? - oskarżył go Silk. Mały Drasanin o czerwonej twarzy zrezygnował ze swego perłowo-szarego płaszcza, klejnotów i złotych łańcuchów i miał teraz na sobie brązową, starą, wyświechtaną tunikę, zżarty przez mole futrzany płaszcz i bezkształtny, zniszczony kapelusz. Po raz kolejny przywdział jedno ze swoich niezliczonych przebrań.
- Oczywiście, że się nie zgubiłem - odpowiedział ostro Belgarath. - Po prostu nie dość dokładnie mogę określić, gdzie się w tej chwili znajdujemy.
- Belgaracie, to właśnie oznacza słowo „zgubić się”.
- Bzdura. Myślę, że powinniśmy pójść tędy. - Wskazał na korytarz po lewej stronie.
- Myślisz?
- Och, Silku - kowal Durnik ostrzegł go szeptem. - Naprawdę powinieneś mówić ciszej. Ten sufit wcale nie wygląda solidnie, a czasami wystarcza jedno głośniej wypowiedziane słowo, żeby coś takiego spadło na głowę.
Silk zamarł i bojaźliwie wzniósł oczy do góry, a na czoło wystąpiły mu krople potu.
- Polgaro - powiedział zduszonym głosem. - Każ mu przestać.
- Daj mu spokój, Durniku - rzekła spokojnie. - Wiesz, jak on się czuje w jaskiniach.
- Ja tylko pomyślałem sobie, że powinien o tym wiedzieć, Pol - wyjaśnił kowal. - Różne rzeczy zdarzają się w jaskiniach.
- Polgaro! - w głosie Silka słychać było cierpienie. - Proszę!
- Wrócę i zobaczę, jak Podarek i Toth radzą sobie z końmi - oświadczył Durnik. - Tylko staraj się nie krzyczeć - poradził.
Kiedy minęli kolejny zakręt korytarza, ujrzeli przed sobą ogromną pieczarę. Po suficie biegła szeroka żyła kwarcu. W jakimś miejscu, może o wiele mil stąd, żyła wychodziła na powierzchnię i załamywała światło, które rozszczepiało się na ściankach minerału, po czym wlewało do pieczary roztańczonymi tęczami, które błyskały i znikały, przelatując nad powierzchnią małego, płytkiego jeziorka pośrodku jaskini. W drugim końcu jeziorka znajdował się mały wodospad, w którym huczała przewalająca się pomiędzy skałami woda, co napełniało całe pomieszczenie szczególną muzyką.
- Ce’Nedro, spójrz - zawołał Garion.
- Tak - uniosła głowę. - Ach, rzeczywiście - powiedziała obojętnym tonem. - Bardzo ładne. - Po czym powróciła do swego milczenia.
Garion spojrzał bezradnie na Polgarę.
- Ojcze - odezwała się Polgara. - Myślę, że czas już na lunch. Wydaje mi się, że w tym miejscu możemy odrobinę odpocząć i zjeść co nieco.
- Pol, nigdy tam nie dojdziemy, jeśli będziemy się zatrzymywać co milę lub dwie.
- Dlaczego zawsze się ze mną kłócisz, ojcze? Czy to jakaś twoja dziwaczna zasada?
Przez chwilę przyglądał się jej ze złością, po czym odwrócił się, mrucząc coś do siebie.
Podarek i Toth zaprowadzili konie nad brzeg krystalicznego jeziora, aby je napoić. Stanowili dziwnie niedobraną parę. Podarek był drobnym, młodym mężczyzną o jasnych, kręconych włosach; nosił zwykłą, brązową, chłopską bluzę. Toth górował nad nim jak gigantyczne drzewo nad młodym krzaczkiem. Mimo że do Królestw Zachodu nadciągała zima, olbrzymi niemowa nosił tylko sandały, przepasany w talii kaftan, a przez ramię przerzucił sobie bezbarwny wełniany koc. Nagie ramiona i nogi wyglądały jak pnie drzew, a muskuły prężyły się, gdy się tylko poruszył. Brązowe włosy zaczesane były do tyłu i związane przy karku krótkim rzemieniem. Niewidoma Cyradis powiedziała, że ten niemy olbrzym pomoże im w poszukiwaniu Zandramasa i uprowadzonego syna Gariona, ale dotychczas Toth z zadowoleniem szedł z nimi i do niczego się nie wtrącał, niczym nie zdradzając nawet tego, czy interesuje go, dokąd się udają.
- Czy mogłabyś mi pomóc, Ce’Nedro? - zapytała łagodnie Polgara, rozwiązując sznurek na jednej z paczek.
Ce’Nedra, obojętna i jakby nieobecna, przeszła powoli po gładkim, kamiennym podłożu pieczary i stanęła przy jucznym koniu, wciąż nic nie mówiąc.
- Będziemy potrzebować chleba - rzekła Polgara, grzebiąc w paczce, jakby nie zdawała sobie sprawy z braku zainteresowania Ce’Nedry dla brązowych bochenków wiejskiego chleba i ułożyła je na wyciągniętych rękach królowej, jak szczapy drewna na ognisko.
- I sera, oczywiście - dodała, podnosząc pokrytą woskiem bryłę sendariańskiego cheddara. - A może by tak jeszcze odrobinę szynki, co ty na to?
- Chyba tak - odpowiedziała Ce’Nedra niczego nie wyrażającym tonem.
- Garionie - mówiła dalej Polgara. - Czy mógłbyś położyć ten materiał na tamtym płaskim kamieniu? - Spojrzała znowu na Ce’Nedrę. - Nie znoszę jedzenia przy nie nakrytym stole, a ty?
- Mhm - burknęła.
Obie kobiety zaniosły bochenki chleba, ser i szynkę na zaimprowizowany stół. Polgara klasnęła w dłonie i pokręciła głową.
- Zapomniałam o nożu. Czy możesz mi go przynieść? Ce’Nedra skinęła głową i ruszyła z powrotem w stronę jucznego konia.
- Co jej jest, ciociu Pol? - zapytał Garion pełnym napięcia szeptem.
- To pewien rodzaj melancholii, kochanie.
- Czy to niebezpieczne?
- Tak, jeśli będzie trwało zbyt długo.
- Czy możesz coś z tym zrobić? To znaczy, czy możesz dać jej jakieś lekarstwo czy coś takiego?
- Wolałabym tego nie robić, o ile nie będę musiała, Garionie. Czasami lekarstwa tylko maskują objawy i wówczas zaczynają się pojawiać inne problemy. W większości przypadków najlepiej jest pozwolić, by choroba minęła sama.
- Ciociu Pol, nie mogę patrzeć, jak ona się męczy.
- Będziesz musiał znosić to przez jakiś czas, Garionie. Po prostu zachowuj się tak, jakbyś nie zauważał zmian w jej sposobie bycia. Jeszcze nie jest gotowa, by z tego wyjść. -Odwróciła się z uśmiechem. - Ach, jesteś - powiedziała, biorąc nóż od Ce’Nedry. - Dziękuję, kochanie.
Wszyscy zgromadzili się przy prowizorycznym stole Polgary, aby zjeść prosty posiłek. Kowal Durnik jadł i w zamyśleniu spoglądał na małe, krystalicznie czyste jeziorko.
- Ciekawe, czy są tam jakieś ryby - zadumał się.
- Nie, kochanie - powiedziała Polgara.
- Ale to jest możliwe, Pol. Jeśli do tego jeziora wpadają strumienie z powierzchni, to ryby mogły tu wpłynąć, kiedy były jeszcze małe i...
- Nie, Durniku. Westchnął.
Po lunchu weszli z powrotem w niekończące się, pełne zakrętów korytarze. Belgarath znowu szedł na czele i świecił im pochodnią. Godziny wlokły się, a oni z trudem poruszali się naprzód; napór ciemności był niemal fizycznie wyczuwalny.
- Jak daleko musimy jeszcze iść, dziadku? - zapytał Garion, idąc obok starca.
- Trudno to dokładnie określić. W takiej jaskini łatwo pomylić się co do odległości.
- Czy w ogóle wiesz, z jakiego powodu tu weszliśmy? To znaczy, czy coś jest napisane w Kodeksie Mrin albo w Kodeksie Darińskim o tym, co powinno się zdarzyć w Ulgo?
- Niczego takiego nie pamiętam, nie.
- Nie myślisz, że mogliśmy coś źle zrozumieć, prawda?
- Nasz przyjaciel był dosyć dokładny, Garionie. Powiedział, że po drodze musimy się zatrzymać w Prolgu, ponieważ coś, co ma się zdarzyć, właśnie tam się przydarzy.
- A czy to nie może stać się bez nas? - dopytywał się Garion. - Plączemy się po tych jaskiniach, a tymczasem Zandramas i mój syn są od nas coraz dalej.
- Co to? - zapytał nagle Podarek idący za nimi. - Chyba coś słyszałem.
Zatrzymali się i zaczęli nasłuchiwać. Migoczący płomień pochodni zdawał się nagle wydawać bardzo głośne dźwięki, gdy Garion wytężył słuch, próbując sięgnąć nim w ciemność i pochwycić każdy podejrzany odgłos. Gdzieś przed nim rozlegało się miękkie echo kapiących kropli, a ciche westchnienia wiatru docierającego tu przez szczeliny w skałach, stanowiły ponury akompaniament. Potem Garion usłyszał bardzo cichy śpiew, chór, który wznosił dziwnie nieharmonijny, lecz pełen szacunku hymn na cześć ULa. Rozbrzmiewał on tutaj przez ponad pięć tysiącleci, odbijając się od ścian jaskiń niekończącym się echem.
- Ach, Ulgos - odezwał się z zadowoleniem Belgarath. - Jesteśmy już prawie w Prolgu. Może teraz dowiemy się, co ma się tutaj wydarzyć.
Przeszli jeszcze około mili korytarzem, który dość nieoczekiwanie stał się bardziej stromy i prowadził ich coraz niżej w głąb ziemi.
- Yakk! - odezwał się przed nimi jakiś ostry głos. - Tacha velk?
- Belgarath, lyun hak - odpowiedział spokojnie czarodziej.
- Belgarath? - w nieznanym głosie słychać było zaskoczenie. - Zajek kallig, Belgarath?
- Marekeg Gorim, lyun zajek.
- Yeed mo. Mar ishum Ulgo.
Belgarath zgasił pochodnię, gdy ulgoski wartownik zbliżył się do nich, niosąc wysoko przed sobą fluorescencyjną drewnianą czarę.
- Yad ho, Belgarath. Groja UL.
- Yad ho - starzec odpowiedział rytualnym pozdrowieniem. - Groja UL.
Niski, szeroki w barach Ulgos skłonił się szybko, po czym odwrócił się i poprowadził ich ponurym pasażem. Od drewnianej czary rozchodziło się zielonkawe, jasne światło i napełniało ciemny korytarz jakąś niesamowitą poświatą, w której twarze wszystkich ludzi były blade, jakby byli duchami. Gdy przeszli kolejną milę, pasaż rozszerzył się i zmienił w jedną z obszernych pieczar. Blade, zimne światło, nad którym zapanowali Ulgosi, mrugało do nich z setek otworów w najwyższych częściach skalnych ścian. Ostrożnie przeszli wzdłuż wąskiego występu ku podstawie skalnych schodów, które wykuto w ścianie jaskini. Ich przewodnik zamienił kilka słów z Belgarathem.
- Będziemy musieli zostawić tutaj konie - powiedział starzec.
- Mogę z nimi zostać - zaofiarował się Durnik.
- Nie. Ulgosi zajmą się nimi. Chodźmy. - Zaczął wchodzić po wąskich schodach.
Wspinali się w milczeniu, odgłosy ich kroków odbijały się pustym echem w odległych częściach pieczary.
- Podarku, nie wychylaj się tak nad krawędź - powiedziała Polgara, gdy przeszli już mniej więcej połowę drogi.
- Chciałem tylko zobaczyć, jak tu jest głęboko - odrzekł. - Czy wiedziałaś, że tam w dole jest woda?
- To jeden z powodów, dla których wolałabym, żebyś trzymał się z dala od krawędzi.
Uśmiechnął się do niej i pomaszerował dalej.
Kiedy dotarli na szczyt schodów, pokonali jeszcze kilkaset jardów, obchodząc brzeg podziemnej przepaści, po czym weszli do jednego z pasaży, gdzie w wydrążonych w skale izdebkach mieszkali i pracowali Ulgosi. Za nimi znajdowała się słabo oświetlona pieczara Gorima z jeziorem, wyspą i dziwnym domem w kształcie piramidy, otoczonym dostojnymi, białymi kolumnami. Na końcu marmurowej grobli przecinającej jezioro stał Gorim z Ulgo, jak zawsze ubrany w białą szatę i przyglądał się im poprzez wodę.
- Belgarath? - zawołał drżącym głosem. - Czy to ty?
- Tak, to ja, Przenajświętszy - odpowiedział starzec. - Mogłeś się domyślić, że znowu się tu zjawię.
- Witaj, stary przyjacielu.
Belgarath ruszył ku grobli, lecz Ce’Nedra wyprzedziła go, biegnąc z rozwianymi lokami w kolorze miedzi i wyciągając przed siebie ręce.
- Ce’Nedra? - zapytał, mrugając oczami, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Och, Święty Gorimie - załkała, kryjąc twarz w jego ramieniu. - Ktoś zabrał moje dziecko.
- Co takiego? - wykrzyknął.
Garion niemal odruchowo podszedł do grobli, żeby stanąć u boku Ce’Nedry, ale Polgara położyła dłoń na jego ramieniu, żeby go powstrzymać.
- Jeszcze nie, kochanie - szepnęła.
- Ale...
- Może właśnie tego potrzebuje, Garionie.
- Ale, ciociu Pol, ona płacze.
- Tak, kochanie. Na to właśnie czekałam. Musimy pozwolić, żeby żal zapanował nad nią, zanim zacznie wychodzić z tego stanu.
...
krakus33