Sidła miłości rozdział 20.pdf

(270 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 20
Pogoda już coraz bardziej przypominała tę jesienną. Szczególnie było to widać na
cmentarzu usłanym kobiercami kolorowych liści. Idąc, słyszał, jak szeleszczą pod jego
butami. W przedszkolu zawsze robili z takich dowodów jesieni bukiety lub obrazy, naklejając
różne listki na kartki z bristolu rysunkowego. Później z pomocą pani przedszkolanki
wywieszali swoje dzieła na specjalnie do tego przygotowanej tablicy korkowej. Zajmowała
ona prawie całą pięciometrową ścianę i była prezentem dla dzieci od jednego z ojców. Dzięki
niej dzieciaki z radością tworzyły małe dzieła sztuki. Johnny też, ale od dziecka fascynował
go taniec i gdy już miał okazję do jego nauki, podjął się tego zadania z pasją.
Usiadł na wąskiej ławeczce naprzeciwko pomnika z marmuru, otulając się szczelniej
bluzą, kiedy zawiał chłodniejszy wiatr. Zagapił się na stojące w wazonie kwiaty. Mama
Patricka od pięciu lat co drugi dzień przynosiła nowe. Wiedział, bo sam się tutaj pojawiał co
tydzień i czasami zdarzyło mu się ją spotkać. Nie bardzo odzywała się do niego i nie winił jej
za to. Miała powody, bo przecież to on był winien śmierci jej syna. Jej ukochanego,
najmłodszego rodzynka wśród pięciu córek, które urodziła.
– Dlaczego nie? – zapytał Patrick, patrząc na niego smutnymi oczami.
Za tydzień miał odbyć się bal w szkole i siedemnastolatek pragnął, żeby jego chłopak z nim
poszedł. W szkole była już jedna para homoseksualna i oni też mogliby się ujawnić. Spotykali
się od kilku miesięcy. Tydzień temu kochali się pierwszy raz i sądził, że coś dla Johnny’ego
znaczy.
– Nie mogę pójść z tobą jako para. – Cofnął się o krok. Bardziej chciał uciec z tego pokoju
niż zostać.
– Możemy tam pójść jako kumple. Nigdy nie byłem na balu…
– Nie wzbudzaj we mnie litości, Pati.
– Nie wzbudzam. Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał. Nie rozumiem, dlaczego wciąż się boisz
ujawnić. Twoi rodzice cię akceptują. Lubią mnie i popierają nasz związek. Twój brat też jest
świetny i nie wyśmiewa nas. Co cię obchodzi zdanie innych? Obcych?
– Nie mogę pójść z tobą, bo już się umówiłem z Joanną – oznajmił Jonathan, obserwując,
jak oczy zawsze wesołego chłopaka przewiercają go na wylot, a cała postać zastyga w
bezruchu.
– Kiedy… Kiedy ją o to poprosiłeś?
– Tydzień temu.
Patrick przymknął powieki. Czując, że nie może utrzymać się na nogach, usiadł na łóżku.
Schował twarz w dłoniach i zaczął głęboko oddychać. Nagle uniósł spojrzenie na swojego
chłopaka.
– Przed tym jak się kochaliśmy czy później? – Johnny nie musiał mu odpowiadać, wszystko
odczytał z jego miny. – Później. Po tym, jak ci powiedziałem, że chciałbym iść z tobą na bal.
Nic nie odpowiedziałeś, więc uznałem, że nie słyszałeś, ale ty słyszałeś i dlatego ją zaprosiłeś.
Następnego dnia, po… Wiedziałeś, że cię jeszcze raz poproszę… – Oczy wypełniły mu się
łzami, a broda zaczęła niebezpiecznie drżeć. – Byłem ślepy. Przez te miesiące byłem ślepy i
miałem nadzieję… – Zacisnął dłonie na kolanach, wpatrując się w przestrzeń. – Nigdy mi nie
powiedziałeś, że mnie kochasz. Nie tak naprawdę. Wszystkie randki, nie wiem, czy tak je
można nazwać, wymogłem na tobie ja. Ty zawsze byłeś bierny. Nic nas nie łączy, prawda?
Zmyśliłem to sobie.
Nie mógł tego słuchać. Dlaczego ten chłopak zawsze musiał siebie dobijać? Uklęknąwszy
przed Patrickiem, wziął jego dłonie w swoje.
– Dlaczego to sobie wmawiasz? Ja tylko nie chcę iść z chłopakiem na bal. Nie mogę, Pati.
– Pójdziesz z dziewczyną. Jesteś w końcu biseksualny. Nawet się nie obejrzę, jak będziesz z
nią.
– Pati, co ty mówisz? – Otarł kciukiem jego łzy – spływające dowody ran, które mu zadał.
Patrick zawsze był zbyt delikatny, co było wkurwiające, ale i jednocześnie urocze, a on miał
słabość do takich chłopaków. Nie chciał go krzywdzić, lecz czemu on nie może go zrozumieć?
– Prawdę. Gdybyś miał wybierać, wybrałbyś ją. Spokojne życie z dziewczyną, tak jak
nakazuje większość społeczeństwa. Prędzej czy później pójdę w odstawkę.
– Nie. Przyrzekam, że nie. – Przycisnął go do siebie i bardzo mocno przytulił, całując w
skroń. – Tak się nie stanie.
Johnny zacisnął szczękę. Obiecał mu coś, czego nie dotrzymał. Strach przed tym, że ktoś
się o nich dowie, był tak silny, że po balu zaczął spotykać się z Joanną. Zaczął coś do niej
czuć. Ukrywał to przed Patrickiem, ale chłopak się dowiedział. Zupełny przypadek w jednej
chwili zmienił wszystko.
– Jak mogłeś?! Nie mogę ci już wierzyć! Zabawiłeś się tylko moimi uczuciami!
Zażartowałeś z nich! – Patrick rzucił w niego książką.
– Nie. – Znów znajdowali się w pokoju siedemnastolatka, ale tym razem nie wyglądało na
to, że czeka ich leniwy wieczór we dwóch.
– Zamknij się! Nie chcę cię słuchać! Wiem tylko, że tak naprawdę mnie nie kochałeś i nie
kochasz. Wykorzystałeś mnie. Oszukałeś. Zdradziłeś. – Osunął się po ścianie na podłogę. –
Mniej by bolało, gdybyś po prostu ze mną zerwał. Zrób to. Chcesz to zrobić, prawda?
Johnny przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. Nie wiedział, co miał zrobić z rękoma. Te ze
zdenerwowania trzęsły się niczym galaretka. Raz wkładał je do tylnych kieszeni płóciennych
spodni, raz bawił się palcami, byle tylko przeciągnąć nieuniknione. Patrick miał rację. Chciał
z nim zerwać, ale nie wiedział jak i od dwóch tygodni to ciągnął. Po prostu nie mógł być z
chłopakiem. Zrozumiał to na balu. Przeczytał też w gazecie, co zrobiono takiej parze. Nie
chciał tak. Poza tym chciał być tancerzem i tańczyć w zespole, więc nie potrzebował łatki
pedała. Nie pragnął, żeby chłopaki z zespołu obawiali się przed nim przebierać, traktując go
niczym trędowatego. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko wyolbrzymia, ale to było
silniejsze od chęci bycia z Patim. Będzie mu go brakowało, kiedy już drzwi zamkną się za nim
na zawsze.
– Co tak patrzysz? Zerwij, Johnny. Przecież to łatwe. Powiedz, że nie chcesz mnie więcej
widzieć i że to koniec, bo masz kogoś, a mnie nie kochasz.
Część niego chciała podejść do Patricka i wytrzeć mu te łzy, sprawić, żeby piękne oczy
znów się śmiały, ta druga część była jednak silniejsza, więc powiedział:
– To koniec, Patrick. Nie chcę cię już więcej widzieć, rozmawiać z tobą. Chcę być
normalny, a nie taki jak ty.
Patrick tylko skinął głową.
– Czyli jestem nienormalny. Dobrze słyszeć prawdę z twoich ust. Naprawdę cudownie,
Johnny. Nie bój się, nie będziesz musiał mieć już ze mną więcej do czynienia. Zejdę z twojej
drogi. – Pociągnął nosem. – Życzę ci szczęścia, Johnny. Idź już – powiedział przepełnionym
pustką głosem.
Po tamtych słowach wyszedł, nie wiedząc, że wyrwał komuś serce. Żałuje tego do dzisiaj,
że nie został, nie obejrzał się, może wtedy coś by zauważył. Niestety opuścił dom chłopaka,
jakby się za nim paliło. Sądził, że tak będzie dobrze, przecież go nie kochał tak naprawdę,
wydawało mu się, że to czuje. Dopiero kiedy było za późno, poznał siłę swoich uczuć do
Patricka. Przeklinał swój strach i wszystko to, co zrobił. Nie on podał mu żyletkę, nie on
podciął żyły Patrickowi, ale doprowadził do tego. Kochał go całym sobą, a jednak go zabił z
powodu głupich, dziecinnych obaw i nigdy sobie tego nie wybaczy.
Sięgnąwszy do kieszeni bluzy, wyjął znicz w kształcie serca i zapalił go. Patrzył na mały,
żółty płomień poruszający się na wietrze, który mógłby go zgasić jednym podmuchem.
Patrick lata temu był tym płomieniem. Palił się mocno i opierał się różnym podmuchom, aż
napotkał jego, silniejszy wiatr, który bawił się nim, a potem go zniszczył. Nakrył znicz
metalową osłoną chroniącą płomień świecy przed czynnikami atmosferycznymi i
postawiwszy go na pomniku, odszedł z postanowieniem, że wróci za tydzień, czego tak
naprawdę nie był już pewny.
Dotarłszy na przycmentarny parking, przystanął, kiedy ujrzał, że samochód mamy Patricka
podjeżdża w pobliże jego auta. Z pojazdu wyszła kobieta w ciemnym, jesiennym płaszczu i z
bukietem świeżych kwiatów. Ujrzawszy go, podeszła bliżej.
– Przestałbyś w końcu tutaj przychodzić. Daj mu wreszcie spokój. Odrzuciłeś go za życia,
to zrób to jeszcze raz. Nie chcę cię tu więcej widzieć – powiedziała twardo.
– Nie wie pani, czego chciałby Patrick.
– Wiem, czego chciał za życia. Nie potrafiłeś mu tego dać, więc tym bardziej teraz nie
masz prawa tutaj być.
– Kochałem go.
– Śmiesznie to brzmi w twoich ustach. Za późno na wszystko, Johnny. Jesteś osobą, która
nie jest w stanie nic dla kogoś zrobić, bo liczysz się tylko ty i to, co inni o tobie pomyślą.
Egoista od siedmiu boleści. Cieszę się, że cierpisz, Jonathanie, i mam nadzieję, że na swojej
skórze poznasz to, co on czuł, tracąc ciebie. Życzę ci tego – rzekła przesiąkniętym
nienawiścią głosem. Ominęła go, kierując się w stronę grobu syna.
Wsiadłszy do samochodu, uderzył dłonią w kierownicę. Ta kobieta doprowadzała go do
szaleństwa. Sam pewnie na jej miejscu by tak mówił. Nie wiedział, czy umiałby wybaczyć,
gdyby ktoś skrzywdził mu kogoś bliskiego, a jedynymi bliskimi mu osobami byli rodzice i
Alex. Natomiast o swoje serce się nie martwił. Nie poczuje tego, co Patrick, bo nigdy nie
będzie już kochał.
***
Z ulgą przyjął koniec lekcji i najszybciej jak tylko mógł, zjawił się u Josha. Mężczyzna
skończył pracę godzinę wcześniej, więc czekał na niego z ciepłą zupą. Alex chciał wymigać
się od jedzenia, bo nadal nie potrafił nic przełknąć, lecz kochanek nie ustąpił. Dopiero po
wspólnym zjedzeniu obiadu obaj usiedli w pokoju na kanapie. Josh patrzył na niego z
pytaniami w oczach, popijając sok.
– Powiesz mi wreszcie, co to było w szkole? Chyba nie znasz konsekwencji takiego
zachowania.
– Wiem, że zrobiłem głupotę, ale na pewno nikt nas nie widział. Po prostu
potrzebowałem...
– Czego?
Raczej kogo lepiej brzmiałoby. Ciebie, Josh, powiedział do siebie myślach Aleksander.
– Czy to ważne, czego potrzebowałem? Może po prostu potrzebuję z kimś pogadać i nie
jest tym kimś mój przyjaciel, brat czy też rodzice.
– Potrzebujesz porozmawiać z rówieśnikiem, wybrać się na pizzę, colę, do kina i
zwyczajnie pogadać, a nie ze mną, będąc ciągle zamkniętym w moim mieszkaniu.
– Tylko kumplom nie mogę powiedzieć tego, co chcę powiedzieć tobie, bo wiem, że ty
tego nie zignorujesz. Zresztą to nie jest temat, który bym mógł wszędzie rozgłaszać. –
Odstawił szklankę z sokiem na stolik, musząc się przy tym dość mocno wychylić. Zmienił
pozycję, siadając po turecku, przodem do Josha. – Jestem wściekły na mojego starszego brata
za to, jak traktuje Richiego. Mówiłem ci o tym. Jednocześnie martwię się o niego.
– No tak.
Alex opowiedział całą sytuację z wczoraj i dzisiejszego poranka. Opisał swoje uczucia
wściekłości i niepokoju, które dotyczyły Jonathana. Nie chciał ulegać bratu, niańczyć go jak
małe dziecko, bo ten był już dorosły, lecz mimo wszystko po otrzymaniu od niego esemesa
przestraszył się, że najtrudniejsze pół roku ich życia może wrócić. Z drugiej strony do tego
doprowadziła całkiem inna sytuacja.
– Dopiero kiedy Patrick się zabił, Johnny zrozumiał, jaki błąd popełnił i poznał swoje
prawdziwe uczucia – mówił. – To znaczy, on go kochał, ale to jak mocno zrozumiał…
Niestety było za późno na naprawę wszystkiego. I teraz tutaj pojawia się mój niepokój o
niego. Mam ochotę zrobić mu krzywdę, ale i dać spokój. – Wziął na kolana jedną z poduszek
leżących na kanapie i zaczął ją ugniatać oraz podskubywać maleńkie frędzle doszyte po jej
rogach.
– Co się działo później? – dopytał Josh.
– Kolejne pół roku było straszne dla rodziny. Brat wpadł w depresję, próbował się zabić.
Zaliczył szpital psychiatryczny. Brał bardzo silne leki antydepresyjne, nie było z nim
kontaktu. Zamknął się w sobie, odcinając od rzeczywistości. Było cholernie ciężko, Josh.
Później jakoś powoli zaczął do siebie dochodzić, ale każde przypomnienie o Patricku
sprawiało, że znów się oddalał. Żył i żyje w przeświadczeniu, że zabił kogoś, kogo nad życie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin