Delumeau J., Strach w kulturze Zachodu (14-18 w.), s. 1-151.pdf

(7262 KB) Pobierz
XIVXVIIIw.
Przełożył Adam Szymanowski
Instytut Wydawniczy P A X Warszawa 1986
Wstęp
HISTORYK NA TROPIE STRACHU
1. STRACH: TEMAT OKRYTY MILCZENIEM
W XVI wieku niełatwo jest dostać się nocą do Augsburga. Montaigne, go­
szczący w mieście w 1580 r., wpada w zachwyt na widok „ślepej bramy” ,
która dzięki dwóm strażnikom pozwala kontrolować podróżnych przybywają­
cych po zachodzie słońca. Najpierw ukryte żelazne drzwi, które pierwszy
strażnik otwiera nie wychodząc ze swojej izby położonej ponad sto kroków
od tego miejsca: odciąga za pomocą łańcucha „nader długą drogą i przez moc
zakrętów” również żelazny rygiel. Po przekroczeniu tej przeszkody brama
zamyka się nagle. Podróżny przechodzi przez okryty dachem most nad miej­
ską fosą i dociera na placyk, gdzie podaje swoją tożsamość i adres, pod
którym zamieszka w Augsburgu. Strażnik zawiadamia wówczas dzwonkiem
swojego towarzysza, który uruchamia sprężynę umieszczoną w galerii sąsia­
dującej z jego izbą. Sprężyna otwiera najpierw szlaban — też oczywiście
żelazny — a następnie, za pośrednictwem wielkiego koła, podnosi most zwo­
dzony „a nic z tych wszystkich ruchów nie jest widome: bowiem dokonuje
się ich przez grubość murów i bram i nagle wszystko to zamyka się z wiel­
kim hurkotem” . Za mostem zwodzonym otwierają się wielkie drzwi, „nader
grube, z drewna i wzmocnione znaczną liczbą wielkich sztab z żelaza” . Cu­
dzoziemiec wchodzi przez nie do sali, gdzie jest zamknięty, sam tylko i bez
światła. Ale kolejne drzwi, podobne do poprzednich, pozwalają mu dotrzeć
do drugiej sali, w której „jest światło” i w której dostrzega naczynie z brązu
zawieszone na łańcuchu. Składa w nim rogatkowe. Strażnik (ten drugi)
ciągnie za łańcuch, zabiera naczynie, sprawdza, jaką sumę włożył gość. Jeśli
nie jest zgodna z ustaloną taryfą, zostawia go, by „zmiękł do jutra” . Jeśli jest
zadowolony, „otwiera mu w tenże sposób jeszcze jedne wielkie drzwi, po­
dobne do innych, które zamykają się jak tylko przejdzie, i nareszcie jest
w mieście” . Ważny szczegół dopełniający to ten ciężki i jednocześnie pomy­
słowy mechanizm: pod salami i bramami urządzona jest „wielka piwnica mo­
gąca pomieścić” pięciuset zbrojnych wraz z końmi, by mogli stawić czoło
wszelkiej ewentualności. Jeśli zachodzi potrzeba, wysyła się ich na wojnę
„bez wiedzy miejskiego pospólstwa” . 1
Te zabezpieczenia świadczą o atmosferze niepewności: czworo wielkich
drzwi następujących po sobie, most nad fosą, most zwodzony i żelazna ba­
riera nie wydają się przesadną ostrożnością, kiedy chodzi o ochronę przed
wszelką niespodzianką najludniejszego i najbogatszego wówczas miasta w
Niemczech, które liczyło sobie 60 000 mieszkańców. W kraju nękanym kon­
fliktami religijnymi, w okresie, kiedy Turek grasuje na granicach cesarstwa,
s
Historyk na tropie strachu
każdy obcy jest podejrzany, zwłaszcza nocą. Jednocześnie żywi się nieufność
do „gminu” , którego „emocje” są nie do przewidzenia i niebezpieczne. Tak
więc urządza się wszystko w ten sposób, by nie spostrzeżono nieobecności
żołnierzy, zwykle stacjonujących pod skomplikowanymi urządzeniami „ślepej,
bramy” . W jej wnętrzu zastosowano najnowsze udoskonalenia ówczesnej,
niemieckiej metalurgii; dzięki temu miasto, będące tak łakomym kąskiem,
zdołało, jeśli nie całkowicie wyprzeć strach poza obręb swoich murów, to
przynajmniej osłabić go wystarczająco, by dało się z nim współżyć.
Misterne mechanizmy, które chroniły niegdyś mieszkańców Augsburga,
mają wartość symbolu. Bowiem nie tylko poszczególne jednostki, ale również
zbiorowości, a nawet cywilizacje są uwikłane w nieustanny dialog ze stra­
chem. Jednak historiografia nie zajęła się dotychczas przeszłością pod tym
kątem, chociaż możemy odnotować — jakże pouczający — przykład, jaki
dał G. Lefebvre, i pomimo sugestii, które wysunęli kolejno on sam i L. Fę-
bvre. Pierwszy z nich już w roku 1932 pisał w swojej książce poświęconej
Wielkiej Trwodze z 1789 r.: „W naszej historii zjawisko strachu pojawiało
się i przy innych okazjach, przed Rewolucją i po niej; istniało także poza
granicami Francji. Gzy nie można by znaleźć jakiegoś wspólnego rysu,
który rzuciłby nieco światła4na strach z roku 1789?”.2 Ćwierć wieku później
L. Febvre starał się również skierować historyków na tę drogę wytyczając
ją z grubsza: „Nie chodzi o to, by zrekonstruować historię obierając za punkt
wyjścia jedynie potrzebę bezpieczeństwa — co Ferrero miał ochotę uczynić
wychodząc od uczucia strachu (w gruncie rzeczy zresztą, czy oba uczucia,
jedno o charakterze pozytywnym, drugie negatywnym, nie łączą się w koń­
cu?) — ...chodzi głównie o przyznanie właściwego miejsca, powiedzmy, o przy­
wrócenie należnej cząstki określonemu kompleksowi uczuć, które przy
uwzględnieniu położenia geograficznego i epoki historycznej musiały odegrać
kapitalną rolę w historii ludzkich społeczeństw bliskich nam i swojskich” .*
Właśnie na ten podwójny apel próbuję odpowiedzieć niniejszą książką,
zakreślając od samego początku trzy granice mojej pracy. Pierwsza to ta
sama, którą wskazał L. Febvre: nie chodzi o zrekonstruowanie historii wy­
chodząc „jedynie od uczucia strachu” . Takie zwężenie perspektyw byłoby
niedorzecznością i jest bez wątpienia uproszczeniem twierdzić za G. Ferre-
rem, że wszelka cywilizacja jest wytworem długiej walki ze strachem.
Proszę więc czytelnika, by pamiętał, że obok mojego określonego naświet­
lenia przeszłości są inne sposoby jej widzenia, możliwe i pożądane, mogące
uzupełnić i skorygować moją wizję. Dwie pozostałe granice to czas i prze­
strzeń. Najchętniej — choć nie wyłącznie — czerpałem przykłady z okresu
1348—1800 i z tego wycinka geograficznego, który obejmuje cywilizację za­
chodnią, by w ten sposób nadać moim rozważaniom spójność i jednorodność
i nie rozpraszać światła reflektora kierując je na zbyt rozległą chronologię
i zbyt rozległe obszary. W tych ramach czekała na wypełnienie historiogra-
fiezna pustka, którą będę starał się w pewnej mierze usunąć, zdając sobie
doskonale sprawę, że tego rodzaju próba, nie mająca żadnego wzorca do
naśladowania, stanowi intelektualną przygodę. Ale przygodę ekscytującą.
Skąd to przedłużające się milczenie na temat strachu w dziejach? Bez
wątpienia mamy tu do czynienia z powszechnym błędem, który polega na
myleniu strachu z tchórzostwem, odwagi z zuchwałością. Natomiast hipo­
kryzja jest powodem, że i rozprawy pisane, i język mówiony — bowiem
Strach: temat okryty milczeniem
&
pierwsze wpływa na drugie — miały przez długi okres tendencję do kamu­
flowania naturalnych reakcji, które towarzyszą uświadomieniu sobie nie­
bezpieczeństwa, maskowanemu pozorem postaw hałaśliwie bohaterskich. „Sło­
wo »strach« jest tak obciążone wstydem — pisze G. Delpierre — że ukrywamy
go. Chowamy najgłębiej, jak się da ten strach, który skręca nam wnętrz­
ności.” 4
W okresie XIV—XVI wieku, kiedy zaczyna się w społeczeństwie zachod­
nim awans mieszczaństwa i jego prozaicznych wartości, literatura epicka
i narracyjna, nie bez zachęty ze strony zagrożonej szlachty, tym gorliwiej
sławi brawurę. „Jak bierwiono nie może płonąć bez ognia — poucza Frois-
sard — tak szlachcic nie może zyskać imienia bez skazy ni chwały doczesnej,,
jeśli czego wielkiego nie dokona.” 5 Trzy czwarte wieku później ten sam
ideał jest natchnieniem dla Jehana de Saintre (około 1456). Jego zdaniem
rycerz godny tego miana winien z miłości dla sławy i swojej damy
lekceważyć niebezpieczeństwa. Jest tym, „który... czyni tyle, że spośród
innych o nim to słychać nowiny”, bo głośne są jego wyczyny wojenne.6 Tym
więcej honoru się zyskuje, im bardziej wystawia się swoje życie na niebez­
pieczeństwo w nierównej walce. Tego rodzaju walki są chlebem powszednim
dla herosa romansu bretóńskiego, Amadisa z Galii, za którego sprawą „drże­
nie ogarniało najokrutniejsze z dzikich bestii” .7 Wydany w Hiszpanii w
1508 r., przetłumaczony na francuski na żądanie Franciszka I,
Amadis de
Gaule
i jego suplementy osiągają w XVI wieku 60 wydań hiszpańskich oraz
mnóstwo francuskich i włoskich. Jeszcze bardziej imponująca jest kariera
Orlanda szalonego
Ariosta: około 180 wydań między rokiem 1516 a 1600.8
,
Orland, „paladyn niedostępny strachowi” , gardzi naturalnie „nikczemnym
oddziałem Saracenów” , który atakuje go w Roncevaux. Za pomocą Duran-
dala „ręce, głowy, ramiona [wrogów] latają we wszystkie strony” (rozdz.
XIII). Jeśli chodzi o rycerzy chrześcijańskich, których Tasso wprowadza na
scenę w
Jerozolimie wyzwolonej
(1581), to docierając do świętego miasta
przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, „Każdy ochotnie we zbroję
ubrany /Ruszał się, kiedy ogromna zabrzmiała/ Trąba i w głośne bębny
uderzono” .9
Również literatura kronikarska niewyczerpanie sławi bohaterstwo szlachty
i książąt, którzy są szlachty kwiatem. Przedstawia ich jako niedostępnych
żadnemu lękowi. Tak jest w przypadku Jana Bez Trwogi, który swój zna­
mienny przydomek zyskuje walcząc z mieszkańcami Liege w 1408 r.1 Co
0
się tyczy Karola Śmiałego — inny przydomek wart zapamiętania — pochwały
mają charakter hiperboliczny. „Był dumny i wielce odważny; w obliczu nie­
bezpieczeństwa — bez strachu i trwogi; a jeśli niegdyś Hektor był waleczny
pod Troją, ten był tak samo”. Tak powiada Chastellain.1 A Molinet po
1
śmierci księcia jeszcze podbija bębenka: „Była to... roślina o honorze nie do
ocenienia, pniak błogosławionego powabu, drzewo świetnej cnoty, wonne,
urodzajne i nader wysokie.” 1 Znamienna jest z kolei sława, jaka otacza
2
Bayarda jeszcze za życia. Jest rycerzem „bez trwogi i skazy” . Tak więc
śmierć szlachcica z Delfinatu w 1524 r. pogrąża „całą szlachtę w żałobie” .
Zapewnia bowiem wierny sługa: „w śmiałości mało co ludzi doń się zbliżyło.
W dworności był to istny Fabius Maximus; w przedsięwzięciach subtelnych
Koriolan, zaś w sile i szlachetności drugi Hektor” .1
3
Ten archetyp rycerza bez trwogi, choć może nie zawsze bez skazy, jest
wynoszony coraz wyżej przez kontrast z masą uważaną za pozbawioną od­
wagi. Wergiliusz napisał niegdyś: „Ród niski jest skażony strachem” .1 To
4
10
Historyk na tropie strachu
stwierdzenie długo uważane było za oczywiste. Commynes przyznaje, że łucz­
nicy stali się „rzeczą najlepszą na świecie do bitwy” . Ale trzeba dodać im
odwagi przez postawienie u ich boku „wielkiej liczby szlachty i rycerstwa” ,
a także dać im przed walką wina, by oślepić ich na niebezpieczeństwo.1
3
Podczas oblężenia Padwy w 1509 r. Bayard buntuje się przeciw opiriii ce­
sarza Maksymiliana, który chciał spieszyć francuską ciężką kawalerię i rzucić
ją do ataku razem z lancknechtami, „ludźmi mechanicznymi, którzy nie
mają honoru w równie wielkiej pieczy jak szlachcice” .1 Montaigne przypi­
6
suje maluczkim, jako oczywisty rys charakteru, skłonność do trwożenia się,
nawet kiedy są żołnierzami: widzą kirasjerów tam, gdzie jest tylko stado
owiec, wiklinę biorą za lansjerów.1 Kojarząc poza tym tchórzostwo z okru­
7
cieństwem zapewnia, że jedno i drugie jest rzeczą „owej pospolitej kanalii” .1
8
W XVII wieku La Bruyere przyjmuje z kolei jako pewnik myśl, że masa
chłopstwa, rzemieślników i sług nie jest odważna, nie szuka bowiem —
i nie może szukać — sławy: „Prosty żołnierz nie czuje, aby go ceniono:
.ginie nieznany, jako jeden z wielu; co prawda tak też żył, ale zawsze było
to życie. To właśnie powoduje brak odwagi u ludzi niskiego i służebnego
stanu” .1 Powieść i teatr podkreślały z kolei niezgodność tych dwóch światów
9
społecznych i jednocześnie moralnych: świata waleczności indywidualnej —
szlachty i świata strachu zbiorowego,— biedaków. Kiedy Don Kichote gotuje
się do interwencji na rzecz armii Pentapolina przeciwko armii Alifanfarona,
Sanczo Pansa zwraca mu nieśmiało uwagę, że chodzi po prostu o dwa stada
baranów. Ściąga na siebie tę oto odpowiedź: „Twój lęk, Sanczo — odparł
Don Kichote — sprawia, że nie widzisz i nie słyszysz, jak należy, jednym
bowiem ze skutków przerażenia jest, że mąci zmysły i sprawia, iż rzeczy
nie wydają się tym, czym są: ale jeśli się tak boisz, usuń się na bok i zo­
staw mnie samego; dość mnie jednego, abym zwycięstwo przechylił na stronę
tych, którym przyjdę z pomocą” .2 Weźmy teraz pod uwagę indywidualne,
0
ale tym razem świętokradcze wyczyny Don Juana, „uwodziciela z Sewilli” ,
który rzuca wyzwanie duchowi komandora, Bogu i piekłu. Naturalnie jego
sługi ani na moment nie opuszcza trwoga i Don Juan czyni mu z tego
wyrzuty: „Czemu lękasz się śmierci? Cóż czyniłbyś, gdybyś żył? Głupi
i plebejski strach” .2
1
Ten frazes: prostaczek jest strachliwy — został jeszcze bardziej uwydat­
niony w epoce renesansu w dwóch ocenach sprzecznych w swoich intencjach,
ale zgodnych, jeśli chodzi o naświetlenie, jakie dają i jakie można streścić
następująco: ludzie sprawujący władzę postępują tak, by lud — chodzi
przede wszystkim o chłopów — czuł strach. Symphorien Champier, medyk
i humanista, ale pochlebiający szlachcie, pisze w 1510 r.: „Pan winien
czerpać zadowolenie i rozkosz z rzeczy, które są troską i pracą jego ludzi” .
Jego rolą jest „utrzymanie ziemi, bo ze strachu, jaki ludzie prości mają
przed rycerzami, orzą oni i uprawiają ziemię, albowiem czują strach i trwo­
gę, by nie byli zniszczeni” .2 Jeśli chodzi o Tomasza Morusa, który jest
2
w opozycji wobec ówczesnego społeczeństwa, sytuując się jednak w wyima­
ginowanej „Utopii” , stwierdza on, że „ubóstwo poddanych jest rękojmią
bezpieczeństwa monarchy (...) Niedostatek i ubóstwo onieśmielają, zmuszają
do uległości i pozbawiają ciemiężonych szlachetnego zapału, niezbędnego,
gdy chodzi o zrzucenie jarzma niewoli” .2
3
Tych kilka przypomnień — które można by mnożyć w nieskończoność —
ujawnia ideologiczne powody długiego milczenia w sprawie roli i wagi stra­
chu w historii ludzi. Od starożytności aż do niedawnych czasów, lecz ze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin