Amanda Quick
LEGENDA
Alicja miała się za osobę rozumną, obdarzoną ścisłym umysłem. Była damą, która nie dawała wiary legendom, ale też niewiele miała z nimi wspólnego. Do niedawna.
Dzisiejszego wieczoru pragnęła ze wszech miar uwierzyć w legendy: jedna z nich zasiadała właśnie u szczytu stołu w wielkiej sali Lingwood Manor.
Rycerz zwany Hugonem Nieugiętym zajadał polewkę i kiełbasę wieprzową niczym zwykły śmiertelnik. Alicja uznała, że widać nawet legendy muszą jeść. Ta trzeźwa, napełniająca otuchą myśl nawiedziła ją, gdy schodziła z wieży, ubrana w najlepszą swoją szatę z ciemnozielonego aksamitu, obszytą jedwabną krajką. Włosy zebrane w delikatną, złotą siatkę, która należała niegdyś do matki, spięła koronetką ze złocistego metalu. Na nogach miała trzewiki z miękkiej zielonej skórki.
Tak ubrana zdążała na powitanie legendy.
A jednak scena, którą zastała w sali, kazała jej zatrzymać się w pół kroku u podnóża schodów. Hugo Nieugięty mógł co prawda jadać sposobem zwykłych śmiertelników, ale na tym kończyło się wszelkie z nimi podobieństwo. Alicję przeszedł dreszcz zrodzony po części z lęku, po części z niedobrych przeczuć. Legendy są groźne i sir Hugo nie był tu wyjątkiem.
Stała na ostatnim stopniu przytrzymując spódnice szaty jedną dłonią i rozglądała się niespokojnie po wielkiej sali. Ogarnęło ją uczucie nierealności. Przez chwilę miała niemiłe wrażenie, że znalazła się w pracowni czarnoksiężnika.
Chociaż sala wypełniona była ludźmi, panowała złowieszcza cisza: ciężka atmosfera, jakby naładowana ponurym ostrzeżeniem. Wszyscy, nie wyłączając służby, zamarli bez ruchu.
Umilkła harfa trubadura. Psy kuliły się pod długim stołem, za nic mając rzucone im kości. Rycerze i zbrojni przypominali kamienne posągi. Blask płomieni wielkiego paleniska ginął w półmroku, pośród ruchomych cieni. Zdało się, że na wielką salę ktoś rzucił zaklęcie, zmieniając znajome kąty w obce i dziwne miejsce. Nie powinna się dziwić, pomyślała. Hugo Nieugięty zażywał sławy człowieka straszniejszego od czarowników.
Był to w końcu rycerz noszący miecz, na którym miała być wyryta inskrypcja „Zwiastun Burz”. Spojrzała na drugi koniec sali, gdzie rysowała się w oddali skryta w półmroku postać Hugona, i trzy rzeczy przedstawiły się jej z nieodpartą pewnością. Pierwsza ta, że najgroźniejsze musiały być nawałnice targające duszą przybysza, a nie te, które rozpętywał mieczem.
Druga, że lodowate porywy powściągał niezłomną wolą i żelazną determinacją.
Rzecz trzecią pojęła za jednym rzutem oka: Hugo wiedział, jak obracać legendarną sławę na swoją korzyść.
Choć był tu tylko gościem, dominował nad zgromadzonymi.
– Czy to ty, pani, jesteś lady Alicją? – przemówił z mrocznego cienia, a jego głos zabrzmiał tak, jakby dochodził z głębin jeziora na dnie skalnej groty.
Pogłoski poprzedzające jego przybycie nie były przesadzone. Czerni szat rycerza nie łagodziła żadna ozdoba, żaden kolor. Tunika, pas na miecz, wysokie boty, wszystko czarne niczym bezgwiezdne nocne niebo.
– Jestem Alicja, panie. – Z rozmysłem dygnęła nisko, dwornie, zakładając, że dobre maniery nikomu nie przynoszą ujmy. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, że Hugo patrzy na nią zafascynowany. – Posłaliście po mnie, panie?
– Juści, pani. Zechciejcie się zbliżyć. Zamienimy kilka słów. – Nie była to prośba. – Macie, jak rozumiem, coś, co należy do mnie.
Czekała na tę chwilę. Wyprostowała się i powoli ruszyła pomiędzy długimi rzędami stołów biesiadnych, próbując przywołać na pamięć wszystko, co zasłyszała o Hugonie w ostatnich trzech dniach.
Wątłe to były i wcale nie zadowalające informacje, w najlepszym razie zrodzone z pogłosek i legendy. Gdyby tylko więcej zasłyszała, wiedziałaby, jak się obejść z tajemniczym rozmówcą. Z braku czasu musiała jednak zadowolić się tym, co opowiadano sobie we wsi i na zamku stryja.
Pośród ciszy zalegającej wielką salę dało się słyszeć tylko szelest jej spódnic i trzask polan na kominku. Atmosfera naładowana była lękiem i oczekiwaniem. Rzuciła krótkie spojrzenie stryjowi, który siedział obok budzącego grozę gościa. Łysa czaszka lśniła potem.
Krępy, odziany w czyniącą go jeszcze grubszym tunikę koloru dyni, zdawał się niknąć w cieniu Hugona. Pulchną, upierścienioną dłoń zacisnął na kuflu z piwem, ale nie pił.
Wiedziała, że wuj, zwykle hałaśliwy i rubaszny, dzisiaj truchlał ze strachu. Jej dwaj krzepcy kuzyni, Gerwazy i Wilhelm, byli równie przerażeni. Siedzieli sztywno przy niskim stole ze wzrokiem utkwionym w Alicji. Czuła ich desperację i znała jej przyczynę. Naprzeciw nich zasiadali ponurzy wojowie Hugona. Pochwy ich mieczy błyskały w świetle płomieni.
To Alicja miała ułagodzić Hugona. Od niej zależało, czy dzisiejszego wieczoru poleje się krew.
Nie było dla nikogo tajemnicą, dlaczego Hugo Nieugięty przybywa do Lingwood Hall, ale tylko mieszkańcy zamku zdawali sobie sprawę, że nie znajdzie tu tego, czego szuka. Sama myśl o jego przewidywanej reakcji na tę wieść przyprawiała zebranych o dreszcz grozy.
Uradzono, że to Alicja wyłoży Hugonowi, jak się sprawy mają. Przez ostatnie trzy dni, od chwili kiedy rozeszła się wieść, że ponury rycerz złoży im wizytę, Ralf w głos biadał nad nieszczęściem, które nad nimi zawisło, a które było wyłączną winą Alicji.
Ralf uparł się, że to ona musi wziąć na siebie ciężar przekonania Hugona, by nie szukał pomsty na ich domu. Stryj był na nią wściekły, był też przerażony i miał ku temu powody.
Lingwood Manor niewielką posiadało załogę – zbieranina rycerzy i zbrojnych, którzy w głębi duszy byli bardziej rolnikami niż wojownikami. Bez doświadczenia w robieniu bronią, nie wyćwiczeni jak należy, nie daliby rady odeprzeć ataku Hugona Nieugiętego, który wraz ze swoją drużyną w mgnieniu oka obróciłby warownię w perzynę.
Nikogo nie dziwiło, że Ralf oczekiwał po swojej bratanicy, iż weźmie na siebie trud udobruchania Hugona. Odwrotnie, dopiero by się dziwowali, gdyby myślał inaczej.
Znali Alicję i wiedzieli, że nie traci łatwo rezonu, nawet w obliczu legendy.
Przy swoich dwudziestu i trzech latach była kobietą kierującą się własnym rozumem i bez zbędnych ceregieli dawała to odczuć innym. Wiedziała, że jej stanowczość nie w smak była stryjowi. Wiedziała też, że za jej plecami rozpowiada o jej przebiegłości, ale w oczy był słodki, zwłaszcza kiedy trzeba mu było jej naparów przynoszących ulgę w bólach kości.
Chociaż Alicja miała się za osobę rezolutną, nie była na tyle zadufana, by nie zdawać sobie sprawy, przed jakim staje niebezpieczeństwem. Rozumiała przy tym, że razem z przybyciem Hugona trafia się jej okazja nie do pogardzenia. Musi ją wykorzystać albo razem z bratem utknie na zawsze w Lingwood Hall niczym w potrzasku. Zatrzymała się u szczytu stołu i spojrzała na mężczyznę zasiadającego na dębowym rzeźbionym krześle, najokazalszym w całym domostwie. Powiadano, że Hugo Nieugięty nie był zbyt urodziwy w pełnym świetle, ale dzisiaj, w półmroku rozpraszanym tylko blaskiem płomieni, jego rysy zdały się iście diabelskie.
Ciemne włosy, czarniejsze od chalcedonu, były zaczesane do tyłu. Oczy o dziwnej barwie złocistego bursztynu rozświetlała bezlitosna przenikliwość. Łatwo pojąć, dlaczego zdobył sobie miano Nieugiętego. Alicja zrozumiała natychmiast, że tego człowieka nic nie powstrzyma przed wzięciem tego, czego chciał. Dreszcz ją przebiegł, ale nie zachwiała się w śmiałości.
– Żałuję, żeście nie chcieli z nami wieczerzać, lady Alicjo – powiedział Hugo powoli. – Mówiono mi, że doglądaliście przygotowań w kuchni.
– Juści, panie. – Posłała mu jeden ze swoich najbardziej zniewalających uśmiechów, odnotowując zarazem drobny fakt tyczący Hugona: ceni sobie dobrze przyrządzone jadło. Wiedziała, że wieczerza nie mogła przynieść jej ujmy. – Mam nadzieję, żeście zjedli ze smakiem?
– Ciekawe pytanie. – Hugo przez moment zdawał się je rozważać, jakby tyczyło kwestii filozofii czy logiki. – Jadło dobre i rozmaite. Wyznaję, żem się nasycił.
Uśmiech zniknął z twarzy Alicji. Zaniepokoiły ją starannie wyważone słowa i oczywisty brak pochwały. Spędziła w kuchni wiele godzin, doglądając przygotowań do biesiady.
– Rada jestem, żeście nie doszukali się żadnej ohyby w jadle, panie – powiedziała i kątem oka dojrzała, że stryj mruganiem daje jej znaki, iż przybrała nadto kwaśny ton.
– Nie, wszystko było jak trzeba – zgodził się Hugo. – Aliści przyznać muszę, że człowiek zawsze myśli o truciźnie, kiedy osoba doglądająca strawy sama nie siada do stołu.
– Trucizna? – Alicja nie posiadała się z oburzenia. – Myśl ta dodaje pieprzu biesiadzie, czyż nie?
Ralf podskoczył, jakby Hugo dobył miecza z pochwy. Służba jęknęła ze zgrozy. Zbrojni poruszyli się niespokojnie na ławach. Kilku rycerzy złożyło dłonie na rękojeściach mieczy. Gerwazy i Wilhelm mieli takie miny, jakby za chwilę mogły chwycić ich nudności.
– Nie, panie – wymamrotał Ralf pospiesznie. – Zapewniam, nie ma najmniejszych powodów, by podejrzewać moją siostrzenicę o chęć otrucia was. Klnę się na mój honor, nie uczyniłaby czegoś podobnego.
– Skoro nadal tu siedzę, po smacznej wieczerzy, gotów jestem się z wami zgodzić – przytaknął Hugo. – Nie możecie się przecież dziwić mojej czujności w tej cyrkumstancji.
– A cóż to za cyrkumstancja, panie? – zażądała uściślenia Alicja.
Zobaczyła, że zdesperowany Ralf, słysząc, jak siostrzenica od opryskliwego tonu przechodzi do otwarcie nieprzyjaznego, z przerażenia zacisnął powieki. Nie jej wina, że rozmowa zaczęła się od zgrzytliwej nuty. To Hugo uderzył w taki ton, nie ona.
Widział kto, trucizna! W głowie by jej taka myśl nie postała. Sporządziłaby któryś z trujących wywarów matki tylko w ostateczności, gdyby wiedziała, że Hugo jest bezrozumnym, okrutnym brutalem, ale nawet wtedy, myślała coraz bardziej poirytowana, by go nie zgładziła. Użyłaby jakiejś nieszkodliwej mikstury, od której on i jego ludzie, senni lub zdjęci nudnościami, tak by osłabli, że odeszłaby ich myśl o mordowaniu.
Hugo bacznie przyglądał się Alicji. Wreszcie, jakby czytał w jej myślach, wykrzywił lekko usta w uśmiechu pozbawionym wszelkiego ciepła, świadczącym jedynie o chłodnym rozbawieniu.
– Macie mi za złe, żem przezorny, pani? Niedawno się zwiedziałem, że studiujecie starożytne teksty, a wiadomo dobrze, że starożytni celowali w truciznach. Na domiar wasza matka znała się wybornie na tajemniczych ziołach.
– Jak śmiecie, panie? – W Alicję wstąpiła furia. Wszelka myśl o tym, by obejść się z tym człowiekiem ostrożnie, zniknęła w jednej chwili. – Jestem uczoną, a nie trucicielką. Studiuję tajniki filozofii naturalnej, nie czarną magię. Moja matka zaś była biegłą w herbalistyce uzdrowicielką. Nigdy nie użyła swych umiejętności na czyjąś zgubę.
– Rad to słyszę.
– Ja też nie zajmuję się mordowaniem ludzi – mówiła Alicja porywczo. – Nawet wtedy, gdy są to niewdzięczni i grubiańscy goście, tacy jak wy, panie.
Ralf aż szarpnął dłonią z kubkiem piwa.
– Na miłość boską, Alicjo, bądźże cicho!
Puściła mimo uszu jego słowa. Patrzyła na Hugona spod spuszczonych powiek.
– Możecie być pewni, panie, że nigdy w życiu nikogo nie zabiłam, czego wy, jak słyszę, nie moglibyście rzec o sobie.
Z kilku ust dobyły się stłumione okrzyki przerażenia. Ralf jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Gerwazy i Wilhelm osłupieli.
Jedyny Hugo wydawał się nieporuszony. Spoglądał w zamyśleniu na Alicję.
– Obawiam się, że macie rację, pani – powiedział bardzo cicho. – Nie mógłbym tego rzec o sobie.
Zaskakująca prostota owego stwierdzenia podziałała na Alicję tak, jakby z rozpędu walnęła głową w mur. Nagle się opamiętała. Mrugała oczami, usiłując odzyskać równowagę.
– Otóż to.
W bursztynowych oczach Hugona zapaliła się iskierka zainteresowania.
– Otóż co, pani?
Ralf podjął mężną próbę odwrócenia toku rozmowy. Uniósł głowę, otarł czoło rękawem tuniki i spojrzał na Hugona błagalnym wzrokiem.
– Zechciejcie zrozumieć, sir, że moja szalona siostrzenica nie zamierzała was znieważyć.
Hugo zrobił powątpiewającą minę.
– Nie?
– Ma się rozumieć, że nie – zapewnił bełkotliwie Ralf.
– Nie ma powodu do nieufności tylko dlatego, że nie zasiadła z nami do stołu. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie wieczerza z resztą domowników.
– Dziwne – mruknął Hugo.
Alicja tupnęła nogą.
– Tracimy czas, panowie.
Hugo spojrzał na Ralfa.
– Twierdzi, że woli zażywać samotności w swoich pokojach – pospiesznie wyjaśnił Ralf.
– Dlaczegóż to? – Hugo obrócił swoje zainteresowanie ku Alicji.
Ralf odchrząknął.
– Powiada, że poziom, jak ona to ujmuje, dyskursu intelektualnego, tu, w wielkiej sali, jest dla niej za niski.
– Rozumiem – rzekł Hugo.
Wypowiedziawszy tę zadawnioną rodzinną pretensję Ralf posłał Alicji mordercze spojrzenie.
– Widać biesiadne rozmowy prostych, szczerych rycerzy nie dość są wysmakowane jak na wysokie wymagania milady.
Hugo uniósł brew.
– Cóż to? Lady Alicja nie chce słuchać opowieści o porannych ćwiczeniach z kopią ani o łowach?
Ralf westchnął.
– Nie, panie. Przykro rzec, ale nie gustuje w takich rozmowach. Moja siostrzenica jest chodzącą ilustracją tezy, iż edukowanie kobiet to czyste szaleństwo. Wlać im trochę oleju do głowy, a zaczynają wierzyć, że powinny nosić portki. Najgorsza ze wszystkiego jest wszak niewdzięczność i brak szacunku dla nieszczęsnych mężczyzn, którzy owym niewiastom muszą zapewniać dach nad głową, wikt i opierunek.
Ubodzona do żywego Alicja posłała mu piorunujące spojrzenie.
– Bzdury opowiadasz, stryju. Okazałam stosowną wdzięczność za opiekę, którą roztoczyłeś nade mną i bratem. Gdzie też byśmy byli, gdyby nie ty?
– Zamilcz, Alicjo. – Ralf aż spąsowiał.
– Powiem ci, gdzie ja i Benedykt bylibyśmy, gdyby nie twoja wspaniałomyślna opieka. W swoim zamku, przy własnym stole.
– Święci pańscy, Alicjo. Rozum postradałaś? – Ralf patrzył na nią z rosnącą zgrozą. – Nie czas teraz do tego wracać.
– Bardzo dobrze. – Uśmiechnęła się ponuro. – Zmieńmy temat. Może wolałbyś rozważyć, jak rozporządzić tym, co zostało z mojego dziedzictwa, a co udało mi się zachować po tym, jak ojcowski majątek oddałeś swojemu synowi?
– Skaranie boskie, kobieto, twoje wymagania drogo kosztują. – Lęk Ralfa wywołany obecnością Hugona na chwilę przyćmiła długa lista nie wypowiedzianych żalów pod adresem Alicji. – Ostatnia książka, na kupno której nastawałaś, droższa była niż przedni pies gończy.
– Było to bardzo ważne lapidarium biskupa Marboda z Rennes – odparowała Alicja. – Opisuje wszelkie właściwości gemm i kamieni. Nabyta po bardzo okazyjnej cenie.
– Doprawdy? – parsknął Ralf. – Zatem pozwól sobie powiedzieć, że lepiej można było wydać te pieniądze.
– Dość. – Hugo sięgnął po swój kielich z winem.
Nieznaczny był to ruch, acz wśród martwej ciszy otaczającej rycerza wystarczył, by Alicja się wzdrygnęła. Mimowiednie cofnęła się o krok. Ralf szybko zapomniał o dalszych oskarżeniach, które myślał wysuwać.
Alicja oblała się rumieńcem, zażenowana głupią kłótnią. Jakby nie było ważniejszych spraw do omówienia, pomyślała. Porywczość była przekleństwem jej życia. Zastanawiała się przez chwilę – nie bez uczucia zawiści – jak Hugo potrafił zapanować w sposób tak doskonały nad własną naturą. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że trzymał się w żelaznym uścisku. To jedna z przyczyn, dla których zdawał się tak niebezpieczny. W jego oczach widziała refleksy płomieni buzujących na kominku.
– Dajcie pokój rodzinnym waśniom. Nie mam czasu ani cierpliwości, by je roztrząsać. Wiecie, czemu tu jestem, lady Alicjo?
– Juści, panie. – Alicja uznała, że nie ma sensu owijać w bawełnę. – Szukacie zielonego kamienia.
– Tydzień z górą, jakem trafił na jego ślad. W Clydemere usłyszałem, że kupił go młody rycerz z Lingwood Hall.
– W rzeczy samej, panie – powiedziała żywo Alicja.
Tak samo jak gość chciała przejść do sedna sprawy.
– Dla was?
– Tak jest. Mój kuzyn, Gerwazy, znalazł go u wędrownego handlarza na letnim jarmarku w Clydemere. – Gerwazy podskoczył na dźwięk swego imienia. – Wiedział, że kamień mnie zainteresuje, i był tak dobry, że go dla mnie zdobył.
– Powiedział wam, że handlarza znaleziono później z poderżniętym gardłem? – zapytał Hugo od niechcenia.
– Nie powiedział, panie. – Alicja poczuła suchość w ustach. – Widać nie wiedział o nieszczęściu.
– Widać nie wiedział. – Hugo spojrzał na Gerwazego niczym na swoją ofiarę.
Ten dwa razy otworzył usta, nim zdołał dobyć głosu.
– Przysięgam, nie wiedziałem, że to taki niebezpieczny kryształ, panie. Nie był drogi, tom pomyślał, że uczynię przyjemność Alicji. Bardzo jest rozmiłowana w niezwykłych kamieniach.
– Nie ma nic niezwykłego w zielonym krysztale. – Hugo nachylił się do przodu. Jego surowa twarz, inaczej teraz oświetlona, stała się jeszcze bardziej demoniczna. – Im dłużej go szukam, tym mniej mnie zajmuje.
Alicja zachmurzyła się.
– Pewniście, panie, że śmierć handlarza łączy się z kamieniem?
Hugo spojrzał na nią tak, jakby zapytała, czy słońce jutro wzejdzie.
– Wątpicie w moje słowa?
– W żadnym razie. – Alicja stłumiła gniew. Mężczyźni są tacy przewrażliwieni na punkcie własnych sądów. – Nie widzę tylko związku między śmiercią handlarza a zielonym kamieniem.
– Doprawdy?
– Tak. Podług mnie zielony kamień ani jest cenny, ani atrakcyjny. Prawdę rzekłszy, raczej paskudny.
– Z uwagą przyjmuję opinię znawczyni.
Alicja puściła mimo uszu sarkazm zawarty w tych słowach. Myśl miała zajętą logicznym aspektem problemu.
– Zrozumiałabym, gdyby jakiś rzezimieszek ważył się na mord, błędnie sądząc, że kamień posiada jakąś wartość, ale był tani, inaczej Gerwazy nie kupiłby go. Dlaczego ktoś miałby zabijać biednego handlarza, który już pozbył się kamienia? To nie ma sensu.
– Morderstwo jest logicznym czynem, kiedy ktoś chce zatrzeć ślady – rzekł Hugo tonem dalekim od grzecznego.
– Możecie mi wierzyć, że ludzie zabijają i giną dla mniej ważnych powodów.
– Bardzo być może. – Alicja podparła łokieć dłonią i pukała się palcem w brodę. – Wszystkich świętych biorę na świadków, że mężczyźni skorzy są do głupich, niepotrzebnych gwałtów.
– Bywa – zgodził się Hugo.
– Nie uwierzę jednak w związek między śmiercią handlarza a zielonym kamieniem, dopóki nie przedstawicie przekonujących dowodów, panie. – Kiwnęła głową, zadowolona z własnego rozumowania. – Handlarz mógł zginąć z innej przyczyny.
Hugo nic nie powiedział. Spoglądał na Alicję z budzącym dreszcz zainteresowaniem, jakby była jakimś dziwnym, nieznanym stworzeniem, które nagle objawiło mu się przed oczami. Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się coś na kształt ledwie zauważalnego rozbawienia. Ralf jęknął rozpaczliwie.
– Alicjo, na krucyfiks, nie spieraj się z sir Hugonem. Nie miejsce na ćwiczenia w retoryce i dysputach.
Alicja obruszyła się na to wielce niesprawiedliwe oskarżenie.
– Nie czynię mu ujmy, stryju. Chcę tylko wykazać sir Hugonowi, że nie można dedukować o motywach morderstwa nie mając solidnych dowodów.
– Możecie mi zawierzyć na słowo w tym względzie, lady Alicjo – oznajmił Hugo. – Handlarz zginął przez ten przeklęty kryształ. Obydwoje chyba się zgodzimy, iż najlepiej byłoby, gdyby już nikt więcej nie zapłacił życiem za ten kamień.
– Juści, panie. Mam nadzieję, iż nie pomyślicie, jakoby brak mi było manier. Podaję tylko w wątpliwość...
– Najwyraźniej wszystko – dokończył natychmiast.
Posłała mu kosę spojrzenie.
– Panie?
– Zdajecie się podawać w wątpliwość wszystko, lady Alicjo. Innym razem uznałbym to za dość interesujące, ale nie jestem w usposobieniu. Przybyłem tutaj tylko z jednego powodu. Chcę odzyskać zielony kryształ.
Alicja zebrała całą odwagę.
– Bez obrazy, panie, ale zważcie, że mój kuzyn kupił dla mnie ten kamień. Jest teraz moją własnością.
– Skaranie boskie, Alicjo – jęknął Ralf.
– Wielkie nieba, musisz się kłócić? – syknął Gerwazy.
– Biada nam – mruknął Wilhelm.
Hugo nie zwracał na nich uwagi. Wpatrywał się w Alicję.
– Zielony kamień to ostatni z kamieni Scarcliffe, a ja jestem panem lenna scarclifskiego. Kamień należy do mnie.
Alicja odchrząknęła. Starannie dobierała słowa:
– Rozumiem, że kamień należał kiedyś do was, panie. Ale nikt chyba nie będzie podawał w wątpliwość, że już nie należy.
– Doprawdy? Jesteście więc kształcona w prawie równie dobrze jak w filozofii naturalnej?
Posłała mu lodowate spojrzenie.
– Kamień nabył Gerwazy w zupełnie legalny sposób, po czym dal mi go w prezencie. Nie rozumiem, jak możecie się go domagać.
Nienaturalną ciszę przerwało zbiorowe westchnienie. Jakiś kielich upadł na posadzkę. Ostry dźwięk metalu uderzającego o kamień zabrzmiał głośnym echem. Zaskomlał pies. Ralf sarknął coś pod nosem. Patrzył na Alicję wytrzeszczając oczy.
– Co ty wyczyniasz?
– Wyjaśniam tylko swoje prawo do zielonego kryształu, stryju – oznajmiła, po czym zwróciła się Hugona: – Słyszałam, że Hugo Nieugięty jest człowiekiem twardym, ale honorowym. Czy to nieprawda, panie?
– Hugo Nieugięty – odparł zapytany złowieszczym głosem – wie, jak dochodzić swego. Zapewniam was, pani, że podług mego zdania kamień należy do mnie.
– Sir, ten kryształ jest mi bardzo potrzebny. Badam w tej chwili różne kamienie i ich właściwości i zielony kryształ zdaje mi się nader interesujący.
– Powiedzieliście, o ile dobrze słyszałem, że jest paskudny.
– Juści, panie, ale doświadczenie mówi, że przedmioty pozbawione zewnętrznej urody często kryją tajemnice o wielkiej wadze dla intelektu.
– Czy wasza teoria stosuje się także do ludzi?
Zbił ją z pantałyku.
– Ze świecą szukać człowieka, który nazwałby mnie urodziwym, madame. Ciekaw jestem, czym wydał się wam interesujący?
– Och...
– W sensie intelektualnym, ma się rozumieć.
Alicja przesunęła koniuszkiem języka po wargach.
– Jeśli o to idzie, można was nazwać interesującym, panie. Z pewnością. – Fascynujący byłoby właściwszym słowem, pomyślała.
– Pochlebiacie mi. Jeszcze bardziej interesującym znajdziecie zapewne fakt, że nie przypadkiem noszę swój przydomek. Zwą mnie Nieugiętym, bo mam zwyczaj każdą sprawę doprowadzać do końca.
– Anim przez chwilę w to nie wątpiła, panie, ale nie oddam wam mojego zielonego kamienia. – Alicja uśmiechnęła się promiennie. – Może kiedyś, z czasem, pożyczę go wam.
– Idźcie po kamień – polecił Hugo przerażająco spokojnym głosem. – Zaraz.
– Nie zrozumieliście, panie.
– Nie, pani, to wy nie rozumiecie. Dość mam tej gry, która przynosi wam taką radość. Przynieście kamień, albo inaczej będziemy rozmawiać.
– Zrób coś, Alicjo – zaskrzeczał Ralf.
– Właśnie – przytaknął Hugo. – Zróbcie coś, lady Alicjo. Przynieście mi natychmiast zielony kryształ.
Alicja przygotowała się do przekazania złej wieści.
– Obawiam się, że tego uczynić nie mogę, panie.
– Nie możecie, czy nie chcecie? – zapytał Hugo cicho.
Wzruszyła ramionami.
– Nie mogę. Widzicie, i mnie ostatnio spotkał ten sam los co was.
– O czym, do diabła, mówicie? – zapytał Hugo.
– Kilka dni temu ktoś ukradł mi zielony kryształ.
– Psiakość – mruknął Hugo. – Jeśli chcecie wzbudzić mój gniew kłamstwami i zwodzeniem, toście prawie dopięli swego, madame. Ostrzegam was, baczcie na skutki.
– Prawdę mówię – zapewniła pospiesznie Alicja. – Kamień zniknął z mojej pracowni kilka dni temu.
Hugo posłał Ralfowi pytające spojrzenie; ten skinął żałośnie głową.
– Jeśli to prawda – odezwał się Hugo, przeszywając Alicję lodowatym wzrokiem – dlaczego nikt mi o tym od razu nie powiedział?
Alicja ponownie odchrząknęła.
– Stryj uznał, że skoro kamień do mnie należy, ja powinnam wam o tym powiedzieć.
– Jednocześnie roszcząc sobie do niego prawo? – Uśmiech Hugona zdawał się ostry jak najostrzejszy brzeszczot.
Nie było powodu przeczyć temu, co oczywiste.
– Juści, panie.
– Pewnieście zwlekali z tą wieścią, by mi dać wieczerzać w pokoju – mruknął Hugo.
– W rzeczy samej, panie. Matka zawsze powiadała, że mężczyzna po dobrym jadle rozumniejszy. Radam wam rzec, że wiem już, jak odzyskać kamień.
Hugo jakby jej nie słyszał, zatopiony w myślach.
– Chybam nigdy nie spotkał podobnej wam niewiasty, lady Alicjo.
Na krótką chwilę straciła kontenans. Zalała ją fala nieoczekiwanego, miłego ciepła.
– Czy zdaję się wam interesująca, panie? – Ledwie śmiała dokończyć: – W intelektualnym sensie, ma się rozumieć?
– Juści, pani. Nadzwyczaj interesująca.
Spłoniła się. Nigdy jeszcze żaden mężczyzna nie powiedział jej podobnego komplementu. Nigdy jeszcze nikt nie powiedział jej żadnego komplementu. Uczuła miłe podniecenie. Fakt, że Hugo uznał ją za intere...
renmak