Orwell G. W hołdzie Katalonii.pdf

(6364 KB) Pobierz
m
l
'
**
V
-
«
V H tD K T L N
O ZIf A A O II
Gog Owll
ere r e
W O D IE
HŁZ
KT L N
A A O II
W O D IEK T L N
H Ł Z A A O II
P ży L ekKz j
rzeło ł esz ua
Dg liz c ho j
yita aja olta
Hmg loCta n
o a e a lo ia
Ttu o g ału
y ł ry in :
T jest w kopiągdyńskiegow
ekst
ierną
ydaniaz 1 9 rokuw nictw A E T
90
ydaw a T X .
Wtekście pom zostałyprzypisy. Wceluichodszukaniaproszę sięgnąć d oryginału.
inięte
o
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na dzień przed wstąpieniem do milicji ujrzałem w Koszarach
im. Lenina włoskiego żołnierza milicji, który stał przed oficerskim
stołem.
Wyglądał na zahartowanego młodzieńca w wieku dwudziestu
pięciu lub sześciu lat, był barczysty i miał rudawo-żółte włosy.
Czapkę z daszkiem zawadiacko naciągnął na jedno oko. Stał bo­
kiem do mnie, brodę oparł na piersiach i z zakłopotaną miną
wlepiał wzrok w mapę rozłożoną na stole przez jednego z ofice­
rów. W jego twarzy było coś, co mnie poruszyło do głębi. Miał
oblicze człowieka, który równie łatwo popełni morderstwo, jak też
poświęci swe życie dla przyjaciela— tego rodzaju rysów oczekuje
się u anarchisty, a tymczasem on, co bardziej prawdopodobne, był
komunistą. Zawarły się w tej twarzy szczerość i okrucieństwo, ale
nie zabrakło w niej też patetycznej czci, jaką niepiśmienni ludzie
darzą swoich przypuszczalnych przełożonych. Było widoczne, że
nie potrafił posługiwać się mapą — czytanie jej uważał oczywiście
za niesłychany wyczyn intelektualny. Nie wiem, czemu to przy­
pisać, ale chyba nigdy dotąd nie spotkałem kogoś takiego, kogo
obdarzyłbym równie natychmiastową sympatią. Mimo, że byli
zajęci rozmową przy stole, coś jednak zdradziło moje zagraniczne
pochodzenie, bo Włoch podniósł głowę i rzucił:
— Italiano?
1
Odpowiedziałem swoim słabym hiszpańskim:
— No, Ingles. Y tu?
— Italiano.
Kiedy wyszliśmy, przeszedł przez pokój i uścisnął mi bardzo
mocno rękę. Dziwne, taka wylewność wobec obcego! To było
tak, jak gdyby przez krótki moment naszym duszom udało się
utworzyć wspólny pomost nad przepaścią jaką tworzyły język oraz
tradycja i wejść w absolutną zażyłość. Miałem nadzieję, że polubił
mnie tak bardzo, jak ja polubiłem jego. Ale wiedziałem też, że dla
utrwalenia pierwszego wrażenia, jakie na mnie wywarł, koniecznym
jest, abym go więcej nie spotkał — i co tu dużo mówić, tak też
się stało. Tego rodzaju spotkania były w Hiszpanii na porządku
dziennym.
Piszę o tym Włochu, ponieważ żywo tkwi w mojej pamięci.
Jego wystrzępiony mundur i dzika, patetyczna twarz są uosobie­
niem szczególnej atmosfery tamtego czasu. Wiąże się on z moimi
wspomnieniami z tego okresu wojny — czerwone flagi w Barcelonie,
ponure pociągi pełne obdartych żołnierzy wlokące się na front,
szare, dotknięte wojną miasteczka z dala od Unii frontu, błoto,
lodowato zimne okopy w górach.
Pomimo, że było to pod koniec grudnia 1936 roku, nie minęło
zatem nawet siedem miesięcy od momentu rozpoczęcia pisania,
to jednak okres ten jawi mi się w bardzo odległej perspektywie.
Późniejsze wydarzenia odsunęły go na plan dalszy niż rok 1935 lub
1905.£_Przyjechałem do Hiszpanii z zamiarem napisania artykułu
do gazety, tymczasem prawie natychmiast wstąpiłem do milicji,
ponieważ w tamtych dniach i w tamtej atmosferze wydawało się
to jedyną rozsądną rzeczą, jaką można było zrobić. Anarchiści
sprawowali faktyczną kontrolę nad Katalonią, a rewolucja znajdo­
wała się w rozkwicie. Dla kogoś, kto był tam od początku, już
nawet w grudniu lub w styczniu, zdawać się pewnie mogło, że
okres wrzenia dobiega końca, lecz dla przybysza prosto z Anglii
wygląd Barcelony był czymś zaskakującym i przytłaczającym. Po
ras pierwszy w życiu znalazłem się w mieście, gdzie klasa robot­
nicza była u władzy. Praktycznie każdy budynek, bez względu na
wielkość, był zajęty przez robotników i udekorowany czerwonymi
flagami lub czerwono-czarnymi barwami anarchistów; na każdej
2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin