Thank you ilustr.pdf

(2143 KB) Pobierz
Arkady Fiedler
Dziękuję ci kapitanie
Okładkę i kartę tytułową projektował Konstanty Sopoćko
Zdjęcia wykonał autor.
Wydanie polskie 1956
Spis treści:
„Thank you, capt’n. Thank you!"...................................................................................................................................4
„La France est morte!” krzyknął Murzyn i dostał tęgiego szturchańca........................................................................30
Roch płata figle.............................................................................................................................................................50
S/S „Bielsk" - Statek z charakterem..............................................................................................................................60
Smarownik Łoza chce jeść............................................................................................................................................75
Wspaniały kapitan i niezłomny statek..........................................................................................................................90
Ich bitwa......................................................................................................................................................................155
Ostatnia walka o ląd...............................................................................................................................................155
Konwój się rodzi....................................................................................................................................................157
Przyjaźń między morzem a powietrzem................................................................................................................158
Ponury Atlantyk i wesoła melodia.........................................................................................................................161
Potężna magia maszyn...........................................................................................................................................163
Morskie uniesienia.................................................................................................................................................165
Kapitan: problemat ludzkiej duszy........................................................................................................................168
Marynarskie koty i mewy......................................................................................................................................171
Zgrzyty i blaski Anglików.....................................................................................................................................175
Cieśla ostoją moralną.............................................................................................................................................178
Po przebiciu wielkiej mgły....................................................................................................................................180
Ich bitwa.................................................................................................................................................................183
-2-
-3-
„Thank you, capt’n. Thank you!".
1.
Wybitnym, może najwybitniejszym marynarzem wśród
kapitanów polskiej marynarki handlowej był kapitan Szworc
1
. Nie
dlatego, że od trzydziestu trzech lat wiernie służąc morzu, poznał
wiele jego tajemnic i zdobył wszystkie stopnie sztuki żeglarskiej i
że jak nikt inny wyprowadzić potrafił statek z każdej przygody -
nie dlatego: wielkość jego była w tym, że kapitan Szworc całego
siebie poświęcił morzu, całe serce swe z jakimś niebywałym
zapamiętaniem oddał statkom, wszystkie myśli swe, wszystkie
poloty swe, wszystkie sny zatopił w statkach. Posiadł władzę nad
nimi ogromną, lecz przy tym tak głęboko zagrzązł w tej pasji, że
już nie stać go było na nic innego i że zaniedbał innego kunsztu,
równie ważnego w życiu, może nawet ważniejszego, a przy tym
pozornie tak prostego: pokochania ludzi ludzkim sercem.
Kapitan nie nauczył się kochać człowieka, nie umiał przyjść z
człowiekiem do ładu. W tym obcym dla siebie żywiole stale
popełniał błędy, często wybuchał gniewem, ranił. Ranił człowieka
na morzu i ranił go na lądzie. Był twardy i zawzięty, jak
zawziętym trzeba być przy zwalczaniu morskich sztormów. Lecz
tych osobistych sztormów nie przezwyciężył: z człowiekiem
przegrywał. Przegrywał swój wielki morski dorobek. Gdy zaszedł
w lata, w których pragnie się Widzieć owoce swej pracy, i gdy od
ludzi żądał uznania swych niezaprzeczonych zasług, spotykał go
Postacie marynarzy, dzieje statków oraz wypadki, opisane w niniejszej książce, są prawdziwe, natomiast nazwy
statków i nazwiska marynarzy - przeważnie zmienione.
(W wydaniu 1956 użyte zostało nazwisko Czarnecki zamiast prawdziwego nazwiska Szworc {Stanisław Szworc
1893-1977 - W latach 30. dowódca statków "Żeglugi Polskiej": s/s "Chorzów", s/s "Tczew" i s/s "Cieszyn", później
dowódca m.in. s/s "Wisła", m/s "Rozewie" i m/s "Lechistan". Od 1945 służył na statkach amerykańskich.}- Przyp.
red.)
-4-
1
zawód: odmawiano mu uznania. Omijały go awanse i nagrody,
unikało go słowo wdzięczności. Kapitan pienił się i gorzkniał.
Ludzie wzruszali ramionami.
Gdzieś na sinych przestrzeniach między Gdynią a Ameryką,
później zaś między Londynem a Atlantykiem narastał dramat
ludzkiego istnienia: wielki marynarz przegrywał sens swego
życia, ponieważ nie umiał rozwiązać po ludzku swych spraw
ludzkich. Był wewnętrznie czysty jak kryształ, lecz na zewnątrz
szorstki jak zmarznięta gruda; był na wskroś uczciwy w swej
spartańskiej surowości, lecz przy tym - a może dlatego - bezradny
jak dziecko. Odpychał ludzi od siebie, a przy tym - o rzewna
niekonsekwencjo ludzkiej natury! - łaknął ich wdzięczności. Owo
niezaspokojone pragnienie podzięki stało się w końcu dla niego
udręką prześladującą go dniem i nocą. Nie opuszczało go na
mostku kapitańskim w czasie sztormu ani w kabinie, ani na
ulicach kontynentów. Było z nim w zgiełku Manhattanu i było w
ciszy Kanału Manchesterskiego. Coraz rozpaczliwiej kapitan
potrzebował ludzkiej wdzięczności. Już nie tylko dla ratowania
treści własnego życia, dobiegającego jesieni, lecz i dla życia
swego syna; gdzieś w Kanadzie żyła podczas wojny jego żona i
rósł kilkuletni synek.
Więc coraz żarliwiej domagał się wdzięczności, walczył o nią
uporczywie, zgrzytał, warczał, ranił i w coraz biedniejszych motał
się sieciach. Była w tym wielka bezbronność, beznadziejność i
okrucieństwo losu i czasem miało się wrażenie, jak gdyby
zmartwychwstał któryś z tragicznych bohaterów Conrada i żywy
obnosił swą dolę po świecie.
Aż oto którejś nocy w tej wojnie, która zaczęła się tragicznym
wrześniem, podczas jednego z najkrwawszych epizodów Bitwy o
Atlantyk, gdzieś u wybrzeży śnieżnej Grenlandii kapitan posłyszał
nareszcie słowa wdzięczności. Wypływały z najgłębszych uczuć
ludzkiej duszy. Nie wypowiedział ich żaden możny tego świata.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin