Nelson DeMille - Adwokat diabła.doc

(2521 KB) Pobierz

Nelson DeMille

 

 

 

Adwokat diabła

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Jakże cudowny jest ten ogród; gdzie ziemskie kwiaty

Idą w szranki z gwiazdami nieba.

Cóż równać się może z ową alabastrową fontanną

Pełną krystalicznej wody?

Nic prócz księżyca w swojej pełni, połyskującego

Na bezchmurnym niebie!

 

Inskrypcja na ścianie pałacu Alhambra w Granadzie

The Alhambra, Washington Irving

 

Jest ciepły letni wieczór i w bladym świetle księżyca w pełni ja, John Whitman Sutter, przyglądam się mojej żonie, Susan Stanhope Sutter, jak mknie na swoim koniu Zanzibarze przez rozległe tereny swojej rodowej posiadłości Stanhope Hall. Wschodzący księżyc jest niesamowicie jasny i rzuca na okolicę nieziemską poświatę, zamieniając wszystkie kolory w jednakową niebieskobiałą srebrzystość.

Susan mija rząd wysokich sosen i wjeżdża na sąsiednią posiadłość zwaną Alhambra. Ciekaw jestem, dlaczego przekroczyła dzielącą posiadłości granicę, i mam nadzieję, że otrzymała na to pozwolenie od nowego właściciela Alhambry, szefa mafii, Franka Bellarosy.

Majestatyczne, wysokie drzewa rzucały długie cienie na rozległą płaszczyznę trawnika, a w oddali widziałem ogromną willę. Dom był pogrążony w ciemnościach prócz jednych przeszkolonych drzwi balkonowych na piętrze. Wiedziałem, że to jest balkon biblioteki, w której w swoim skórzanym fotelu siedział Frank Bellarosa.

Susan podjeżdża pod dom, zeskakuje i uwiązuje Zanzibara do drzewa. Podchodzi do brzegu wyłożonej marmurem sadzawki znajdującej się pośrodku klasycystycznego ogrodu ze sztucznymi rzymskimi ruinami. Na jednym krańcu sadzawki stoi posąg Neptuna z wysoko wzniesionym trójzębem, a u jego stóp z otwartych szeroko pysków kamiennych ryb woda spływa wprost do wielkiej alabastrowej muszli.

Na drugim krańcu, tym znajdującym się bliżej mnie, jest posąg Marii Panny, nowy w tym miejscu, umieszczony na polecenie żony Bellarosy, jako przeciwwaga dla wpółnagiego pogańskiego bożka.

Łagodna bryza porusza cyprysami, swoje trele rozpoczynają nocne ptaki. Jest piękny wieczór i Susan chyba jest urzeczona blaskiem księżyca i zachwycającym ogrodem. Mnie też ten magiczny wieczór oczarował. Zwracam ponownie swoją uwagę na Susan, która zaczyna się rozbierać, wieszając kolejne części garderoby na posągu Marii Panny. Zaskakuje mnie to i niepokoi zarazem.

Susan podchodzi do brzegu sadzawki, jej rude włosy falują na wietrze, i patrzy w dół na swoje nagie odbicie w wodzie. Mam ochotę także zrzucić ubranie i dołączyć do niej, ale dostrzegam, że światło w bibliotece zgasło, a drzwi balkonowe są teraz otwarte. I choć nikogo tam nie widzę, czuję się zakłopotany i pozostaję w cieniu.

Następnie dostrzegam na tle białych ścian Alhambry jakąś męską sylwetkę, która długimi, zdecydowanymi krokami zbliża się do sadzawki. Kiedy podchodzi bliżej, poznaję, że to Bellarosa. Ma na sobie czarny szlafrok. Zatrzymuje się przy posągu Neptuna, jego twarz wygląda w świetle księżyca nienaturalnie. Chcę zawołać Susan, ale nie mogę.

Susan zdaje się go nie zauważać, nie odrywa oczu od swojego odbicia, tymczasem Bellarosa intensywnie się w nią wpatruje. Do pasji doprowadza mnie to, że patrzy na nagie ciało mojej żony.

Cała scena jest nieruchoma, Susan i Frank stoją bez ruchu jak posągi. Ja, choć powinienem chronić Susan, też zamarłem, niezdolny do żadnej interwencji. Teraz widzę, że ona zdaje sobie sprawę z obecności Bellarosy, ale nie reaguje. Nie rozumiem tego; nie powinna stać naga w jego obecności. Jestem zły na nią, na niego; czuję narastającą wściekłość, której nie mogę jednak ubrać w słowa czy dźwięki.

Susan odwraca się tyłem do sadzawki i do Bellarosy i myślę, że zamierza odejść. Nagle kieruje głowę w moją stronę, jakby dosłyszała jakiś dźwięk. Robię krok w jej kierunku, ale ona unosi ręce nad głowę, wskakuje do sadzawki i długimi silnymi wyrzutami ramion płynie naga w kierunku Franka Bellarosy. Spoglądam na niego i widzę, że on także stoi zupełnie nagi z założonymi na piersiach rękami. Jest postawny, dobrze zbudowany i w świetle księżyca wygląda równie groźnie i imponująco jak stojący obok niego kamienny posąg.

Chciałem krzyknąć do Susan, ostrzec ją, żeby zawróciła, ale coś kazało mi milczeć i obserwować, co się wydarzy.

Susan dopływa do drugiego brzegu i wdrapuje się na alabastrową, wypełnioną wodą muszlę. Stoi tak i patrzy na Bellarosę, który nie poruszył się, tylko zwrócił w jej stronę twarz. Wpatrują się w siebie, nienaturalnie znieruchomiali, następnie Bellarosa wchodzi do płytkiej wody w muszli i staje naprzeciw Susan. Rozmawiają ze sobą, ale ja słyszę tylko szum płynącej wody. Jestem wściekły i wciąż nie mogę uwierzyć, że Susan chce tam być i nie wskoczy z powrotem do wody.

Im dłużej tak stoi przed nim naga, tym wyraźniej zdaję sobie sprawę, że przyszła tu specjalnie, by się z nim spotkać.

Kiedy już traciłem nadzieję, że Susan jednak odpłynie, ona klęka, zwraca twarz w stronę jego krocza i bierze jego penisa do ust. Zaciska dłonie na pośladkach Bellarosy i przyciąga go do siebie.

Zamykam oczy; kiedy otwieram je ponownie, Susan leży na plecach z szeroko rozrzuconymi nogami, zwisającymi swobodnie znad brzegu muszli, a Bellarosa stoi niżej, w sadzawce z twarzą zanurzoną pomiędzy jej udami. Nagle unosi jej nogi, opiera je na swoich ramionach, wynurza się z wody i wchodzi z nią z taką siłą, że z ust Susan wyrywa się głęboki jęk. Kolejne pchnięcia sprawiają, że Susan zaczyna głośno krzyczeć.

- Panie Sutter! Panie Sutter! Sir, lądujemy. Proszę zapiąć pasy.

- Co?

- Lądujemy - dobiegł mnie kobiecy głos. - Musi pan zapiąć pasy i ustawić oparcie fotela w pionie.

- Och...

Poprawiam fotel i zapinam pasy. Spostrzegam też, że mój Mały John również stoi na baczność. Mój Boże. To krępujące. Co go tak poruszyło? Wreszcie sobie przypominam sen...

Nigdy nie zapytałem Susan, jak, kiedy i gdzie zaczął się jej romans z Frankiem Bellarosa - nie jest to taka wiadomość, którą chciałoby się znać w szczegółach - ale też brakowało mi tej informacji. Psychoanalityk, gdybym do takiego chodził, powiedziałby, że jest to podświadoma próba wypełnienia luki. W zasadzie nie ma to znaczenia dziesięć lat po rozwodzie. Oskarżyłem ją o cudzołóstwo, a ona się przyznała. Państwo nie wymagało przy tym żadnych pikantnych szczegółów ani wyraźnych dowodów, wiec ja też się ich nie domagałem.

Samolot British Airways z Londynu do Nowego Jorku przeleciał właśnie nad cieśniną Long Island i zaczął schodzie do lądowania na lotnisku J.F. Kennedy’ego. Był słoneczny poniedziałek dwudziestego siódmego maja, krótko po szesnastej.

Przypomniałem sobie że dzisiaj w Ameryce jest obchodzony dzień pamięci poległych na polu chwały. Poniżej, na północnym brzegu Long Island, widziałem miejsce zwane Złotym Wybrzeżem, gdzie jeszcze dziesięć lat temu mieszkałem. Pewnie gdybym się lepiej przyjrzał, dostrzegłbym dwie sąsiadujące ze sobą ogromne posiadłości - Stanhope Hall oraz to, co kiedyś było Alhambrą...

Mieszkam teraz w Londynie, ale przyleciałem do Ameryki, żeby zobaczyć się ze starszą panią, która umierała albo może właśnie umarła podczas mojego siedmiogodzinnego lotu. Jeśli tak, to pojawię się na pogrzebie, gdzie ujrzę Susan Stanhope Sutter.

Śmierć i widok trumny powinny skłonić nas do głębokich przemyśleń na temat krótkotrwałości ludzkiego życia i ponownego przeanalizowania naszych licznych rozczarowań, urazów i zdrad. Niestety najczęściej takie rzeczy zabieramy ze sobą do grobu albo wkładamy do grobu osoby, której nie potrafiliśmy za życia wybaczyć.

Susan.

A jednak od czasu do czasu znajdujemy w naszych sercach wolę przebaczenia. Kosztuje to niewiele, tylko utratę odrobiny dumy. I może dlatego jest to takie trudne.

Siedziałem w kabinie klasy biznes. Głowy wszystkich współpasażerów zwrócone były w kierunku okien, za którymi widać było Manhattan. To jest naprawdę niesamowity widok z wysokości trzech czy czterech tysięcy stóp, a dodatkowo od dziewięciu miesięcy główną atrakcją dla tych, którzy znali miasto, był brak dwóch drapaczy chmur. Kiedy ostatnim razem leciałem do Nowego Jorku, kilka tygodni po jedenastym września, nad gruzowiskiem wciąż unosił się dym. Tym razem nie miałem ochoty na to patrzeć, ale siedzący obok mnie mężczyzna odezwał się:

- Tam stały wieże. Na lewo. - Wskazał palcem. - Właśnie tam.

- Wiem - odpowiedziałem i wziąłem do ręki gazetę.

Większość ludzi, których tu znam, mówiła mi, że po jedenastym września musieli ponownie przemyśleć pewne sprawy i spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. To dobry plan na przyszłość, ale nie mógł już zmienić przeszłości.

Samolot zaczaj obniżać pułap, aż wreszcie wylądowaliśmy.

- Dobrze jest być w domu - odezwał się mężczyzna obok i zaraz zapytał: - A to jest dla pana dom?

- Nie.

Za chwilę będę jechał wynajętym samochodem do miejsca, które kiedyś nazywałem swoim domem, ale teraz czas częściowo wytarł je z mojej pamięci wraz z mnóstwem dobrych wspomnień, pozostawiając same rozczarowania, urazy i zdrady.

Samolot wytracił prędkość i podkołował do terminalu.

Teraz, kiedy tu jestem i pozostanę pewnie aż do pogrzebu, powinienem może spróbować jakoś pogodzić przeszłość z teraźniejszością, po to choćby, by w drodze powrotnej mieć lepsze sny.

 

 

 

 

Część I

 

Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.

F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby

Przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz

 

Rozdział 1

 

Od mojego powrotu z Londynu minął tydzień; siedziałem przy stole w jadalni w niewielkiej stróżówce w Stanhope Hall - dawnej posiadłości mojej byłej żony - i przeglądałem stare dokumenty, rodzinne zdjęcia i listy, które przez ostatnie dziesięć lat przechowywałem właśnie tutaj.

Po rozwodzie z Susan spełniłem wreszcie wielkie marzenie i wybrałem się swoją żaglówką, czterdziestosześciostopowym morganem Paumanok II w trwający trzy lata rejs dookoła świata. Tak się składa, że Paumanok to indiańskie słowo na określenie Long Island i mój znamienity przodek, pochodzący właśnie stąd, Walt Whitman, stosował czasem to słowo w swojej poezji. Założę się, że gdyby wujek Walt miał czterdziestosześciostopowy jacht, nazwałby go Paumanok, a nie na przykład I Hear America Singing, bo to za długie, ani Leaves of Grass, bo nie ma nic wspólnego z morzem.

Tak czy inaczej moim ostatnim portem był Bournemouth w Anglii, skąd moi dalecy przodkowie, Sutterowie, przypłynęli trzysta lat temu do Ameryki. Zbliżała się zima, ja czułem w kościach trudy trzyletniego rejsu, pieniądze na moim koncie bankowym stopniały, a zamiłowanie do podróży zostało zaspokojone, sprzedałem więc łódź za połowę wartości i zacząłem w Londynie rozglądać się za pracą. W końcu podpisałem umowę z brytyjską firmą prawniczą, która poszukiwała specjalisty w dziedzinie amerykańskich podatków, a przecież zanim zostałem kapitanem Paumanoka II, właśnie tym zajmowałem się w swojej kancelarii w Nowym Jorku.

Rozłożyłem na stole kilka zdjęć Susan i przyjrzałem im się uważnie w świetle żyrandola. Susan była, i zapewne nadal jest, piękną kobietą z długimi rudymi włosami, przyciągającymi uwagę zielonymi oczami, pełnymi wargami i perfekcyjną figurą.

Podniosłem do oczu zdjęcie Susan zrobione na mojej pierwszej łodzi, Paumanoku, trzydziestosześciostopowym morganie, który był moją miłością, a którego musiałem zatopić w zatoce Oyster Bay, żeby nie wpadła w łapy rządu jako zapłata zaległych podatków. Moim zdaniem zdjęcie musiało być zrobione latem 1990 roku gdzieś w cieśninie Long Island. Był wtedy piękny, słoneczny dzień, a Susan stała na rufie, zupełnie naga, jedną ręką zasłaniając swój krzew gorejący, a drugą piersi. Na twarzy malowało się udawane zaskoczenie i zakłopotanie.

Okazją do zrobienia zdjęcia była jedna z wyreżyserowanych przez Susan fantazji erotycznych, i jak sądzę ja, wtedy wspiąłem się z kajaka na pokład, tam znalazłem ją samotną i nagą i uczyniłem z niej swoją seksualną niewolnicę.

Ta kobieta miała nie tylko wspaniałe ciało, cechowała ją również nieokiełznana wyobraźnia połączona z wyjątkowym libido. Jeśli chodzi o te seksualne przedstawienia, miały one, rzecz jasna, służyć podtrzymaniu małżeńskiego żaru. Działało to przez dobre dwadzieścia lat, bo zdradzaliśmy się w nich tylko ze sobą. Tak było do czasu, kiedy po sąsiedzku zamieszkał nowy aktor - Frank Bellarosa.

Sięgnąłem po znalezioną w kredensie butelkę koniaku i zakropiłem sobie nim kawę.

Powodem mojego powrotu do Ameryki byli dawni mieszkańcy tej stróżówki, George i Ethel Allard, starzy służący rodziny Stanhope’ów. George, dobry człowiek, zmarł dziesięć lat temu, a jego niezbyt miła żona Ethel przebywa teraz w hospicjum i pewnie za chwilę dołączy do męża, chyba że George rozmówił się z głównym klucznikiem, świętym Piotrem. „Czy nie przyrzeczono mi wiecznego spokoju i spoczynku? Czy ona nie może trafić gdzie indziej? Zawsze lubiła gorące kąpiele”. Tak czy inaczej jako adwokat zajmowałem się jej sprawami i dlatego powinienem uczestniczyć w tym pogrzebie.

Drugim powodem mojego powrotu było to, że stróżówka stanowiła mój jedyny legalny adres w Stanach Zjednoczonych, a za chwilę miała dostać się w ręce Amira Nasima, irańskiego dżentelmena, który był obecnie właścicielem głównej rezydencji Stanhope Hall i większej części posiadłości wraz ze stróżówką. Jak dotąd Ethel Allard miała tak zwane dożywocie, co oznaczało, że do dnia śmierci może nieodpłatnie korzystać z budynku. Otrzymała takie prawa od dziadka Susan, Augustusa Stanhope’a (ponieważ swojego czasu się z nim pieprzyła). Ethel była tak uprzejma, że pozwoliła mi trzymać tutaj moje rzeczy i pomieszkiwać, ilekroć znalazłem się w Nowym Jorku.

Ethel mnie nie znosi, ale to zupełnie inna historia. W każdym razie jej dni dobiegały kresu. Przyleciałem zatem z Londynu nie tylko po to, by pożegnać Ethel, ale także żeby znaleźć nowe miejsce na swoje graty i jakiś adres, co dla prawego obywatela i kredytobiorcy było rzeczą niezbędną.

W Nowym Jorku pojawiłem się po raz pierwszy od ubiegłego września, kiedy to przyleciałem z Londynu zaraz po wznowieniu połączeń lotniczych. Zatrzymałem się wówczas w Yale Club, którego nadal byłem członkiem i gdzie zwykle zatrzymywałem się podczas swoich nielicznych podróży służbowych do Ameryki. Pamiętam, że szokiem dla mnie było to, jak ciche, puste i trzeźwe stało się nagle to wielkie miasto.

Do nikogo nie dzwoniłem i z nikim się nie spotkałem. Miałem zobaczyć się ze swoją córką Carolyn, ale zaraz po jedenastym września uciekła ze swojego mieszkania w Brooklynie i przeniosła się do matki do Hilton Head w Karolinie Południowej. Mój syn Edward mieszka w Los Angeles. Przez trzy dni włóczyłem się po opustoszałych ulicach i dwukrotnie trafiłem do miejsca nazywanego Ground Zero.

Z bolejącym sercem i wycieńczony wsiadłem na pokład samolotu i wróciłem do Londynu, czując, że postępuję słusznie, tak jak wszyscy ludzie, którzy wracają do domu na wieść o czyjejś śmierci.

W ciągu następnych kilku miesięcy zdałem sobie sprawę, że znałem jedenaście osób spośród tych, które zginęły w wieżach WTC. Większość to byli dawni sąsiedzi albo partnerzy w interesach, ale był także jeden bliski przyjaciel, który osierocił trójkę małych dzieci i żonę.

I teraz, dziewięć miesięcy po jedenastym września, znów tu jestem. Wszystko zdawało się wracać do normalności, choć to były tylko pozory.

Popijałem kawę z koniakiem i patrzyłem na stosy papierów wokół mnie. Było tego całe mnóstwo i miałem nadzieję, że Ethel jeszcze trochę pociągnie, a pan Nasim nie będzie chciał odzyskać swojej stróżówki w tej samej chwili, kiedy Ethel wyda ostatnie tchnienie. Musiałem z nim o tym porozmawiać; proponowanie Ethel, żeby się wstrzymała, póki nie uporządkuję swoich papierów, mogłoby wydać jej się nieco nietaktowne i samolubne.

Ponieważ wieczór był chłodny, a ja nie miałem niszczarki do papieru, rozpaliłem ogień w kominku. Tak więc podsycałem ogień listami i fotografiami, które, w razie gdybym nagle wykitował, nie powinny trafić w ręce moich dzieci. W tej kategorii znalazły się zdjęcia, na których nagość ich matki mówiła dużo więcej o jej stanie umysłu niż ciała. Susan była, i jestem pewny, że jest nadal, lekko szurnięta. Ale mówiąc szczerze, wcale mi to nie przeszkadzało i nie to stanowiło powód naszych problemów małżeńskich. Naszym problemem był bez wątpienia jej romans z mieszkającym po sąsiedzku szefem mafii. Żeby skomplikować sprawy jeszcze bardziej, po tym wszystkim Susan go zabiła. Trzema strzałami. Jeden w krocze. Auuu...

Zebrałem zdjęcia i obróciłem się na krześle w stronę kominka. Wiem, wszyscy mają z tym kłopot, ale mówię wam jako prawnik i jako człowiek, że nie ma sensu przechowywać czegoś, czego nie powinna nigdy ujrzeć nasza rodzina lub nasi wrogowie.

Patrzyłem na tańczące w okopconym kominku płomienie i wciąż ściskałem w ręku fotografie. Tak więc zastrzeliła swojego kochanka, Franka Biskupa Bellarosę, capo di tutti capi, szefa szefów, i uszło jej to na sucho - całkiem legalnie. Departament Sprawiedliwości znalazł jakieś okoliczności łagodzące.

Faktem jest, że Departament Sprawiedliwości został postawiony pod ścianą. Wcześniej pozwolili pani Sutter odwiedzać bez przeszkód dona Bellarosę, który znajdował się w areszcie domowym w swojej willi i wyśpiewywał właśnie wszystko, co wiedział.

Jak się domyślacie, do tej pory jestem trochę wkurzony, ale już znacznie mniej niż kiedyś.

Tymczasem musiałem się zdecydować, czy moja podróż miała się ograniczyć do czuwania przy zwłokach, czy może powinienem zostać w Stanach dłużej. Nie zarzuciłem programu kształcenia ustawicznego prawników, nadal byłem członkiem palestry stanu Nowy Jork, więc nie spaliłem za sobą wszystkich mostów i teoretycznie mógłbym tu znaleźć pracę. W poprzednim życiu byłem wspólnikiem w dawnej kancelarii mojego ojca: Perkins, Perkins, Sutter & Reynolds pod numerem 23 Wall Street, w historycznym budynku, który na przełomie stuleci próbowali wysadzić w powietrze anarchiści, co w porównaniu z jedenastym września wydawało się takie staroświeckie.

Przez ostatnie siedem lat spędzonych w Londynie pracowałem w brytyjskiej firmie jako ekspert od amerykańskich podatków i tłumaczyłem, że oszukiwanie IRS, czyli urzędu podatkowego, to taka amerykańska tradycja. To był mój odwet. IRS spieprzył mi życie, a moja żona pieprzyła się z szefem mafii. Te dwie z pozoru niepowią...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin