Van Dyken Rachel - Ruin 02 - Toxic.pdf

(2795 KB) Pobierz
Koniec wiosennego semestru
Poszedłbym za nią wszędzie.
Zabawne, prawda? Ludzie twierdzą, że wiedzą czym jest miłość
-
jednak w chwili, gdy mają okazję to udowodnić
-
uciekają.
Chciałbym móc uciec. Chciałbym móc odejść cztery lata temu.
Wtedy może miałbym siłę aby odejść. Spojrzeć jej
w
oczy i powiedzieć.
-
Przepraszam, ale nie mogę
tego
znowu zrobić.
Ludzie rzadko kiedy myślą to co mówią. Dla mnie, przepraszam to
tylko słowo w słowniku, które jest nadużywane przez
ludzi - jak
kocham.
Kocham lody, kocham naleśniki, kocham kolor niebieski
- bzdury.
Ponieważ, kiedy ja mówię
kocham
-
to znaczy wykrwawię się dla ciebie.
Kiedy słowo
kocham
opuszcza moje usta -
mówię z centrum mojej
egzystencji. Wzmacniam moją duszę
-
łączę ją z twoją.
Zawsze słyszałem o rozstajach dróg, jak ludzie dostają wybory
w
swoim życiu, wybory, które mogą zadziałać lub ich złamać. Nigdy bym nie
przypuszczał, że dostanę drugą szansę, nigdy bym nie przypuszczał, że
zawiodę sięgając po nią.
Jej oczy
błagały mnie. Serce rozbiło mi się w piersi, usta poruszały
się aby przemówić
-
powiedzieć cokolwiek, aby zrozumiała jak głębokie są
moje uczucia, ale wiedziałem, że w chwili gdy jej powiem co czuję
-
będzie
po wszystkim.
Moje serce, moja dusza, nie przetrwa
jeśli coś jej się stanie. Gdyby
zniknęła z mojego świata, moje serce by się zatrzymało. Wiedziałem, że to
ją zabiję
-
ponieważ mnie
to
zniszczyło.
Ale
powrót do tego życia.
Nawet dla niej.
Nie było nawet mowy.
2|Strona
Zakochanie się, wskoczenie w to, nawet wiedząc, że ona by mnie
złapała. Nie było takiej opcji. Ponieważ każdy wiedział, że kiedy chodzi o
miłość, to nie spadanie boli... tylko lądowanie. I wiedziałem, że to tylko
kwestia czasu zanim też odejdzie ode mnie i pozwoli mi się załamać.
Ponieważ na końcu...
wszystko co mam to -
załamanie. Skorupa
człowieka.
- Nie rozumiem! -
Biła pięściami w moją klatkę piersiową.
-
Obiecałeś mi! Obiecałeś, że nigdy nie odejdziesz!
-
Łzy spływały po jej
twarzy, twarzy którą kochałem. Zamknąłem oczy po czym spojrzałem za
siebie, Saylor ściskała klucze w dłoni, czekając na moją decyzję.
Byłem
właśnie
na rozstaju
dróg. Jedna ścieżka prowadziła do mojej
przyszłości
-
druga do mojej przeszłości i całkowitego samozniszczenia.
Nie mogłem na nią patrzeć. Zignorowałem każde uczucie
-
rozkoszowałem się bólem mojego rozpadającego się na milion kawałków
serca, gdy wyciągnąłem dłoń przed siebie.
-
Masz rację, obiecałem.
- Gabe! -
Saylor krzyknęła za mną.
-
To nie musi tak być.
- Nie widzisz? -
Powiedziałem cicho nie odwracając się.
- Zawsze tak
było, zawsze tak będzie. Ostrzegałem cię.
- Ale...
-
Dosyć!
-
Krzyknąłem, łzy groziły spłynięciem
po mojej twarzy. -
Powiedziałem dosyć. Musisz iść.
Za mną trzasnęły drzwi.
-
W porządku!
-
Powiedziała, obejmując moją twarz.
- Nareszcie
będzie w porządku!
-
W porządku Księżniczko.
-
Wydusiłem słowa.
-
W porządku.
-
Zacisnąłem różowy szalik na jej szyi i objąłem ją ramionami.
-
Dzięki.
-
Westchnęła szczęśliwa.
- Zawsze obiecywałeś,
że będziesz
o mnie dbał. Nie możesz odejść, nie możesz...
- Nie
odejdę.
-
Obiecałem, ponieważ to była moja wina. Tak jak
wszystko inne.
-
Możemy teraz pograć Gabe?
3|Strona
-
Tak serduszko, możemy.
-
Położyłem kocyk dookoła jej nóg i
popchnąłem jej wózek inwalidzki z pokoju. Z każdym krokiem który
robiłem, wiedziałem, że wybrałem złą ścieżkę.
4|Strona
Smutne momenty oficjalnie minęły, tylko proszę, na miłość boską, znajdźcie
sobie pokój
- Gabe H
Gabe
Środek wiosennego semestru
-
Skup się Kiersten.
-
Strzeliłem palcami przed
jej
twarzą.
- Etapy
mitozy. Lecisz.
Przez cały ranek siedzieliśmy w pobliskim Starbucks.
Od zapachu
mielonej kawy zaczynałem mieć mdłości
-
o co mogłem obwiniać tylko
siebie. Najwyraźniej mielona kawa pachniała jak nowa kartka. A ja
oficjalnie przerzuciłem już tą stronę.
Spojrzenie Kiersten
padło na podręcznik. Odsunąłem go i czekałem
cierpliwie, składając dłonie na stole.
Otworzyła usta do odpowiedzi, spojrzała pusto i jęknęła.
- G-a-a-a-
a-be. -
Uśmiechnęła się.
-
Możemy zrobić sobie przerwę na kawę? Proszę?
- Nie wydymaj wargi.
Wysunęła ją i tak.
- Kiersten... -
Ostrzegłem.
-
Proszę!
-
Chwyciła dłońmi moje i wydęła
usta jeszcze bardziej.
Poddałem się z ciężkim westchnieniem
-
wiesz, aby pokazać, że nie
jestem zadowolony ulegając jej prośbom, mimo, że tak zawsze było w
naszej
przyjaźni. Mówiła
skacz
i ja pytałem
gdzie, jak wysoko, jak daleko i
jak długo mam to robić?
-
Zgoda, zrobimy przerwę na kawę.
5|Strona
Zgłoś jeśli naruszono regulamin