klucze do grudnia_kr33.doc

(182 KB) Pobierz
klucze do grudnia

 

Roger Zelazny

 

Klucze do Grudnia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożyła:

Bożena Jóźwiak

 

 

 


Jarry Dark, zrodzony z mężczyzny i kobiety zgodnie z normą kotowate Y7, klasa zimnolubne (zmodyfikowana dla planety Alyonal), 3 2–E, opcja GMI, nie był przystosowany do życia gdziekolwiek indziej we wszechświecie poza zagwarantowanym mu miejscem. Można to uważać za błogosławieństwo lub przekleństwo, zależnie od waszego poglądu.

Niezależnie od tego, jakie jest wasze zdanie, oto jak przedstawia się jego historia.

* * *

Zapewne jego rodziców stać było na aparaturę kontrolującą temperaturę, ale na niewiele poza tym. (Żeby czuć się dobrze, Jarry musiał mieć zapewnioną temperaturę nie wyższą niż –50°C). Mało prawdopodobne, by mogli sobie pozwolić na urządzenia kontrolujące ciśnienie powietrza i dostarczające mieszankę gazów niezbędną do utrzymania go przy życiu. Nic nie można było zrobić, jeśli chodzi o symulację grawitacji 3.2–E, więc Jarry potrzebował także codziennej porcji leków i fizjoterapii. Tego również rodzice nie mogli mu zapewnić..

Na szczęście objęła go opcja dla najbardziej poszkodowanych przez los. Dzięki niej miał zapewnioną opiekę zdrowotną i edukację. Zadbano też o to, by żył w dobrych warunkach ekonomicznych i zachowywał sprawność fizyczną.

Ktoś może twierdzić, że Jarry Dark nie byłby bezdomnym kotowatym zimnolubnym (zmodyfikowanym dla planety Alyonal), gdyby nie General Mining Incorporated, która była właścicielem jego opcji. Nie wolno jednak zapominać, iż nikt nie mógł przewidzieć pojawienia się supernowej, która zniszczyła planetę Alyonal.

Kiedy jego rodzice stawili się w Centrum Planowego Rodzicielstwa Publicznej Opieki Zdrowotnej z prośbą o radę i leki dla przyszłego potomka, poinformowano ich o dostępnych obecnie światach i wymaganych na nich formach cielesnych. Wybrali wówczas Alyonal, nabyty niedawno przez firmę General Mining w celu eksploatacji minerałów. Całkiem rozsądnie zdecydowali się też na opcję, to znaczy podpisali umowę w imieniu swojego spodziewanego potomka, który miał się doskonale nadawać do zamieszkania na tej planecie. Kontrakt przewidywał, że pozostanie pracownikiem General Mining aż do osiągnięcia pełnoletniości, kiedy to będzie mógł odejść i poszukać zatrudnienia gdziekolwiek zechce (choć trzeba przyznać, że jego wybór byłby mocno ograniczony). W zamian za tę gwarancję firma General Minung zobowiązywała się zadbać o jego zdrowie, wykształcenie i nieustający dobrobyt, dopóki będzie ich pracownikiem.

Kiedy Alyonal spłonął, wszystkie formy kotowate zimnolubne objęte opcją, a rozrzucone po całej zatłoczonej galaktyce, znalazły się na mocy umowy pod kuratelą General Mining. To dzięki temu Jarry Dark wzrastał w szczelnie zaplombowanym pokoju, gdzie temperatura i skład atmosfery były nieustannie kontrolowane. Ponadto poprzez system telewizji zamkniętej otrzymał pierwszorzędne wykształcenie i przez cały czas miał zapewnione lekarstwa oraz fizjoterapię Również dlatego przypominał w pewnym stopniu dużego, szarego ocelota bez ogona, miał błonę między palcami i nie mógł wyjść zobaczyć, co się dzieje na świecie, bez ciśnieniowego kombinezonu chłodzącego oraz dodatkowej porcji leków.

W całej rojnej galaktyce ludzie zasięgali porad Centrum Planowego Rodzicielstwa, tak że wielu wybrało podobnie jak rodzice Jarry’ego. Dokładnie mówiąc - dwadzieścia osiem tysięcy pięćset sześćdziesięciu sześciu. Trudno, żeby w grupie liczącej sobie ponad dwadzieścia osiem tysięcy pięćset sześćdziesięciu osobników nie znalazło się kilka utalentowanych jednostek. Jerry był jedną z nich Miał niebywały zmysł do robienia pieniędzy. Większość swoich zarobków w General Mining zainwestował w starannie wybrane akcje o charakterze spekulacyjnym (Prawdę mówiąc, po pewnym czasie sam stał się właścicielem znacznego udziału w General Mining)

W pewnym momencie pojawił się człowiek z Galaktycznego Związku Wolności Obywatelskich, wyrażając zaniepokojenie kontraktami przedurodzeniowymi. Jego zdaniem, formy kotowate mogłyby się stać dla Alyonalu świetnym precedensem sądowym (tym bardziej że rodzice Jarry’ego podlegali jurysdykcji obwodu 877., gdzie mogli liczyć na przychylną atmosferę na sali sądowej). Jednak rodzice Jarry’ego sprzeciwili się temu pomysłowi, w obawie, że może przepaść renta z General Mining. W późniejszym okresie sam Jarry również się na to nie zgodził. Nawet wygrana sprawa nie mogła z niego zrobić formy typowej dla planety Z, a tylko to by go interesowało. Nie był mściwy, a poza tym w owym okresie miał już pokaźny pakiet akcji General Mining.

Przebywał teraz w pokoju wypełnionym atmosferą metanu i mruczał, co oznaczało, że myśli. Mrucząc i myśląc, pracował jednocześnie na swoim kriokomputerze. Obliczał właśnie, czym w sumie dysponują wszyscy członkowie nowo utworzonego Klubu Grudnia.

Przestał mruczeć i zastanowił się nad sumą z przeniesienia; przeciągnął się i pokręcił powoli głową. Potem wrócił do swych obliczeń. Kiedy skończył, podyktował przez tubę głosową list do Sanzy Barati, prezesa Klubu Grudnia i swojej narzeczonej. Brzmiał on następująco:

 

Najdroższa Sanzo!

Tak jak podejrzewałem, dostępne nam fundusze są dalece niewystarczające. Przemawia to tym bardziej za tym, żeby zacząć niezwłocznie. Bądź tak uprzejma i przedstaw moją propozycję komisji gospodarczej, zapoznaj ją z moimi kwalifikacjami i postaraj się o natychmiastową aprobatę. Przygotowałem ogólny raport dla członków (załączam kopię). Jak wynika z przedstawionych liczb, zajmie mi to od pięciu do dziesięciu lat, o ile poprze mnie osiemdziesiąt procent członków. Musisz więc ich naciskać, kochanie. Tak pragnę spotkać cię pewnego dnia w miejscu pod purpurowym niebem.

Twój na zawsze, Jarry Dark, skarbnik.

PS Cieszę się, że podobał ci się pierścionek.

 

Przez następne dwa lata Jarry podwoił wartość netto Grudnia.

Półtora roku później podwoił ją powtórnie.

Kiedy otrzymał list od Sanzy, wskoczył na swoją trampolinę, odbił się na niej i wylądował nogach po drugiej stronie pokoju, po czym wrócił do przeglądarki i jeszcze raz go sobie puścił. List brzmiał następująco:

 

Drogi Jarry!

Załączam specyfikacje i ceny pięciu dalszych światów. Zespołowi badawczemu najbardziej podoba się ten ostatni. Mnie również. A co ty sądzisz? Alyonal II? Jeśli tak, to co myślisz o cenie? Kiedy będzie nas stać na taki wydatek? Eksperci twierdzą też, że sto zespołów do zmiany świata może go przekształcić w postać, jaka jest nam potrzebna, w ciągu pięciu do sześciu stuleci. Wkrótce prześlę ci ceny tych urządzeń.

Przybądź i zamieszkaj ze mną, mój ukochany, w miejscu, gdzie nie ma ścian.

Sanza

 

Tylko rok - odpisał jej - i będę mógł ci kupić świat! Przyślij jak najszybciej wykaz kosztów urządzeń i transportu…

 

Kiedy przybyły te dane, Jarry zalał się lodowymi łzami. Sto urządzeń zdolnych zmieniać warunki naturalne świata plus dwadzieścia osiem tysięcy łóżek–chłodni plus koszty transportu maszyn i ludzi plus… Za dużo! Poczynił szybkie obliczenia, po czym podyktował do tuby głosowej:

- Dodatkowych piętnaście lat to zbyt długo, kotku. Każ im obliczyć, ile to zajmie, jeśli kupimy tylko dwadzieścia zespołów zmiany świata. Kocham i całuję, Jarry.

* * *

Przez następne dni przechadzał się po swoim pokoju, najpierw w pozycji pionowej, a potem, gdy jego nastrój się pogorszył, na czterech kończynach.

- Mniej więcej trzy tysiące lat - brzmiała odpowiedź. Niech twoje futro będzie zawsze lśniące. Sanza.

- Poddajmy to pod głosowanie, Zielonooka - odparł.

* * *

Szybko! Opisać świat w nie więcej niż trzystu słowach! Wyobraźcie to sobie…

Tylko jeden obszar lądowy zawierający trzy czarne morza o słonawej wodzie. Szare i żółte równiny oraz niebo koloru suchego piasku. Niziutkie lasy z drzewami przypominającymi grzyby przetarte tamponem z jodyną. Nie ma gór, jedynie wzgórza zabarwione na brązowo, żółto, biało i lawendowe Zielone ptaki ze skrzydłami jak spadochrony, dziobem podobnym do sierpu, piórami jak liście dębu i czymś w rodzaju wywiniętej parasolki z tyłu. W górze sześć bardzo odległych księżyców wyglądających w dzień jak plamki przed oczami, w nocy niczym płatki śniegu, a o świcie i zmierzchu jak krople krwi. Trawa koloru musztardy w wilgotnych dolinach; mgły, które w bezwietrzne poranki przypominają białe płomienie, a gdy powietrze jest w ruchu, węże albinosy. Promieniujące rozpadliny niczym pęknięcia na pokrytej mrozem szybie, ukryte pieczary jak łańcuch ciemnych pęcherzy. Siedemnaście znanych niebezpiecznych drapieżników o długości wahającej się od jednego do sześciu metrów oraz gęstym futrze i potężnych kłach. Nagłe burze gradowe spadające z łomotem z czystego nieba, pokrywa lodowa na obu spłaszczonych biegunach. Nerwowe dwunogi wysokości półtora metra, raczej skąpo obdarzone mózgiem, włóczące się po niskich lasach i polujące na larwy oraz na ogromne gąsienice; zielone ptaki, ślepe krety oraz ponure, padlinożerne stwory. Siedemnaście potężnych rzek i chmury jak ciężarne, purpurowe krowy, które szybko przemierzają swoje trasy, żeby lec w połogu poza widzialnym wschodem. Galerie chłostanych wichrem głazów przypominające ściągniętą nagłym mrozem muzykę; noce ciemne jak smoła, tak że giną w nich pomniejsze gwiazdy; doliny na kształt kobiecych piersi lub instrumentów muzycznych; wieczny szron w zacienionych miejscach, a o poranku dźwięki przypominające pękanie lodu, drżenie blaszanek i trzaskanie stalowych powrozów.

Oni jednak wiedzieli, że przemienią to miejsce w raj.

* * *

Najpierw przybyła straż przednia; wyszła na zewnątrz w chłodzonych kombinezonach, zainstalowała po dziesięć urządzeń do zmieniania świata na każdej półkuli i zaczęła zakładać łóżka–chłodnie w kilku największych jaskiniach. Potem z piaskowego nieba nadciągnęli członkowie Klubu Grudnia. Przybyli, zobaczyli i uznali, że to niemal raj, po czym udali się do swoich jaskiń i zasnęli. Ponad dwadzieścia osiem tysięcy form kotowatych zimnolubnych (zmodyfikowanych dla planety Alyonal) przybyło do swojego własnego świata, gdzie miało przespać jakiś czas lodowym i kamiennym snem, by w końcu otrzymać nowy Alyonal. Podczas takiego snu nie masz marzeń sennych, gdyby jednak były, przypominałyby myśli tych, którzy jeszcze nie zasnęli.

- To okropne uczucie, Sanzo.

- Tak, ale to tylko na razie…

- …Mieć siebie nawzajem i własny świat, a nadal musieć żyć jak nurkowie na dnie morza. Czołgać się, kiedy ma się ochotę skakać.

- Ale to tylko na krótko, Jarry, w odczuciu naszych zmysłów to będzie krótki okres.

- Lecz w rzeczywistości to trzy tysiące lat! W czasie naszej drzemki może przyjść i przeminąć cała era lodowcowa. Światy, z których pochodzimy, zmienią się do tego stopnia, że ich nie rozpoznamy, gdybyśmy chcieli tam wpaść z wizytą - i nikt nas nie będzie pamiętał.

- Co chcesz odwiedzać? Nasze dawne cele? Niech sobie reszta światów przemija! Niech nas zapomną w miejscach naszego urodzenia. Jesteśmy ludzkim odrzutem i w końcu znaleźliśmy dom. Cóż więcej się liczy?

- Racja… To będzie zaledwie kilka lat i będziemy razem odbywać nasze kolejki czuwania i pilnowania.

- Kiedy wypada pierwsza?

- Za dwieście pięćdziesiąt lat. Trzy miesiące czuwania

- Jak tu wtedy będzie?

- Nie wiem. Chłodniej.

- Więc wracajmy i chodźmy spać. Jutro będzie lepszy dzień.

- Tak.

- Och, popatrz na tego zielonego ptaka. Unosi się, jakby to był sen…

* * *

Kiedy obudzili się pierwszy raz, przebywali we wnętrzu instalacji do zmieniania świata w miejscu zwanym Martwą Krainą. Tutejszy świat był już nieco zimniejszy, a krańce nieba zabarwiły się leciutko na różowo. Metalowe ściany potężnej budowli były czarne i oszronione. Jednak dla nich temperatura była nadal zbyt wysoka, a atmosfera śmiertelna. Większość czasu spędzali w specjalnych komorach, wychodząc na zewnątrz tylko po to, żeby przeprowadzić konieczne pomiary i skontrolować stan konstrukcji swojego domu.

Martwa Kraina - skały i piasek; żadnych drzew, żadnych śladów życia.

Ląd nadal omiatały straszliwe wichry, gdyż tutejszy świat walczył jeszcze z polem emitowanym przez ich maszyny. W nocy wielkie chmury materii wygładzały i rzeźbiły kamienne galerie. Kiedy wiatr cichł, pustynia lśniła jak świeżo odmalowana, a głazy wznosiły się niczym płomienie pośród światła i śpiewu poranka. Gdy słońce wzbiło się już wyżej i wisiało przez jakiś czas na niebie, znowu zrywał się wicher, zasnuwając dzień ciemnobrązową mgłą. Po odejściu porannego wietrzyska Jarry i Sanza przyglądali się często Martwej Krainie ze swojego ulubionego, wschodniego okna na drugim piętrze instalacji, skąd widzieli machający im głaz przypominający nieco zdeformowaną formę typową. Potem leżeli na zielonej kanapie, którą przyciągnęli z parteru. Czasami się kochali, słuchając narastającego znów wiatru, albo Sanza śpiewała, a Jarry prowadził swój dziennik lub przeglądał poprzednie zapiski notatki o przyjaciołach i nieznajomych sprzed wieków. Często sobie mruczeli, ale nigdy się nie śmiali, bo nie wiedzieli jak.

Wyglądając pewnego ranka przez okno, zauważyli podążającego w ich kierunku jednego z dwunogów zamieszkujących normalnie jodynowe lasy. Stworzenie upadło kilka razy; podnosiło się, szło kawałek, znów padało i teraz leżało już nieruchomo.

- Co ono robi tak daleko od domu? - spytała Sanza.

- Umiera - odparł Jarry. - Wyjdźmy na zewnątrz.

Przeszli pomostem, zeszli na parter, gdzie wciągnęli na siebie skafandry ochronne i opuścili stację.

W tym czasie stworzenie podniosło się i znów chwiejnie sunęło naprzód. Pokrywał je czerwonawy meszek, miało ciemne oczy i długi, szeroki nos, za to było właściwie pozbawione czoła. Obie jego ręce i nogi miały po cztery krótkie, zakończone szponami palce.

Kiedy dostrzegło ich wychodzących z wnętrza instalacji, zatrzymało się i przyglądało im przez chwilę. Potem upadło.

Podeszli tam jak najszybciej i przyjrzeli się, nie ruszając go z miejsca. Ono z kolei nie przestawało się w nich wpatrywać rozszerzonymi oczami, trzęsąc się przez cały czas.

- Umrze, jeśli je tu zostawimy - zauważyła Sanza.

- Umrze też, jeśli weźmiemy je do środka - odparł Jarry. Stworzenie wyciągnęło w ich kierunku górną kończynę, która po chwili znów opadła bezwładnie. Oczy mu się zwęziły, potem zamknęły.

Jarry dotknął ciała czubkiem buta, ale nie było żadnej reakcji.

- Nie żyje - stwierdził.

- Co z nim zrobimy?

- Niech tu zostanie. Piasek je zakryje.

Wrócili do wnętrza stacji, a Jarry opisał to zdarzenie w dzienniku.

W ostatnim miesiącu pełnienia przez nich dyżuru Sanza zapytała go:

- Czy wszystko poza nami tu wymrze? Zielone ptaki i wielkie drapieżniki? Te zabawne drzewka i włochate gąsienice?

- Mam nadzieję, że nie - odparł Jarry. - Przeczytałem raporty biologów i myślę, że życie może się tu przystosować. Kiedy już raz gdzieś zaistnieje, robi wszystko, by się dalej rozwijać. Prawdopodobnie z punktu widzenia stworzeń na tej planecie, dobrze się stało, iż mogliśmy sobie pozwolić tylko na dwadzieścia instalacji do zmieniania środowiska. Dzięki term mają trzy tysiące lat, żeby porosnąć gęstszym futrem, nauczyć się oddychać naszym powietrzem i pić naszą wodę. Mając sto urządzeń, zgładzilibyśmy je wszystkie i trzeba by było sprowadzić tu zwierzęta zimnolubne albo je wyhodować. Dzięki temu, że jest, jak jest, może uda się im przetrwać.

- Zabawne - zauważyła - ale właśnie przyszło mi na myśl, że to samo, co my robimy tutaj, zrobiono przedtem nam Zostaliśmy przystosowani do życia na Alyonalu, a supernowa nam go zabrała. Te stworzenia powołano do życia na tej planecie, a my im ją zabieramy. Wszystko, co żyje tutaj, zamieniamy w coś, czym byliśmy w naszych poprzednich światach - w istoty nieprzystosowane.

- Jest jednak różnica, gdyż my się nie spieszymy - wyjaśnił Jarry - i dajemy im szansę dostosowania się do nowych warunków.

- Mimo wszystko mam wrażenie, że tutejszy świat staje się tym, co mamy tu, na zewnątrz - wskazała ręką okno - jedną wielką Martwą Krainą.

- Martwa Kraina była tu jeszcze przed naszym przybyciem. Nie stworzyliśmy żadnych nowych pustyń.

- Wszystkie zwierzęta przemieszczają się na południe. Drzewa umierają. Kiedy dotrą najdalej jak się da na południe, a temperatura będzie nadal spadać i powietrze palić im płuca, nastąpi ich koniec.

- Do tej pory mogą się już przystosować. Drzewa się rozrastają, wykształcają grubszą korę. Życie przetrwa.

- Zastanawiam się…

- Czy wolałabyś spać, aż będzie po wszystkim?

- Nie, pragnę być zawsze przy tobie.

- W takim razie musisz pogodzić się z faktem, że każda zmiana kogoś rani. Jeśli ci się uda, nie będziesz sama czuła się zraniona.

Potem znów słuchali wycia wzmagającego się wiatru.

Trzy dni później, w chwili ciszy pomiędzy wiatrem dziennym a nocnym, Sanza przywołała go do okna. Wspiął się na drugie piętro i ruszył w jej kierunku. Zachodzące słonce oświetlało na różowo jej piersi, a miejsca pod nimi były srebrzystociemne. Sierść na ramionach i biodrach Zielonookiej przypominała mu aureolę dymu. Twarz miała bez wyrazu, a szerokie, zielone oczy nie patrzyły w jego kierunku.

Spojrzał przez okno.

Na tle różowego blasku spadały pierwsze wielkie płatki koloru błękitu. Przepływały obok kamiennej figury, przylepiały się do grubej, kwarcowej szyby. Opadały na pustynię i leżały tam niczym cyjaninowe kwiaty. W miarę jak opadało ich coraz więcej, zaczynały wirować w pierwszych, słabych jeszcze podmuchach straszliwego wichru. W górze gromadziły się ciemne chmury, z których teraz opadały już całe liny i sieci błękitu. Za szybą płatki migały im przed oczyma jak motyle, przesłaniając i odsłaniając widok na Martwą Krainę. Różowe zabarwienie nieba zniknęło i wszędzie widać było tylko kolor niebieski, ciemniejący wraz z dobiegającymi do ich uszu pierwszymi potężnymi westchnieniami wieczoru. Fale płatków zaczęły nagle pędzić poziomo, przechodząc w kolor indygo, w miarę jak się ścigały.

* * *

Maszyny nigdy nie cichną - pisał Jarry. - Czasami wydaje mi się, że słyszę głosy w ich ciągłym pomruku, chwilowym warkocie i trzaskach wyładowań. Jestem sam na stacji w Martwej Krainie. Minęło pięć wieków od naszego przybycia. Pomyślałem, że lepiej pozwolić Sanzie przespać tę kolejkę dyżuru na wypadek, gdyby widok miał być zbyt ponury (i jest). Niewątpliwie będzie wściekła. Kiedy dziś rano leżałem jeszcze nie całkiem przebudzony, wydawało mi się, że w sąsiednim pokoju słyszę głosy moich rodziców. Nie konkretne słowa, lecz dźwięk ich głosów, tak jak kiedyś słyszałem je przez swój stary interkom. Do tej pory już na pewno nie żyją, mimo rozwoju geriatrii. Ciekawe, czy myśleli o mnie, gdy wyjechałem? Nie mogłem nawet uścisnąć ojcu ręki bez swojej rękawicy ani pocałować matki na pożegnanie. Jakie to dziwne uczucie siedzieć tak samotnie, mając za towarzystwo tylko chrobot maszyn zmieniających skład powietrza i zamrażających świat, siedzieć w samym środku tego niebieskiego terenu. Martwa Kraina. I to mimo że dorastałem w stalowej grocie. Codziennie wywołuję po południu wszystkie dziewiętnaście stacji i obawiam się, że mają mnie już trochę dosyć. Nie połączę się z nimi jutro, a może pojutrze.

Dziś rano wyszedłem na zewnątrz bez skafandra chłodzącego, oczywiście tylko na chwilę. Nadal jest zabójczo gorąco. Zaczerpnąłem też łyk powietrza i zakrztusiłem się. Nieprędko nadejdzie nasz dzień. Była już jednak pewna różnica w stosunku do tego, którego próbowałem poprzednio, dwieście pięćdziesiąt lat temu. Ciekawe, jak to będzie, kiedy skończymy? A ja, ekonomista! Jaką będę miał funkcję na naszym nowym Alyonalu? No, ale dopóki Sanza będzie szczęśliwa.

Maszyny postękują i jęczą Jak okiem sięgnąć, cały teren jest niebieski. Nadal widać głazy, ale ich kształty się zmieniły. Niebo jest teraz całkowicie różowe, a rano i wieczorem staje się niemal kasztanowe. Przypuszczam, że to tak naprawdę kolor wina, ale nigdy go nie widziałem, więc nie mogę powiedzieć na pewno. Drzewa nie zginęły. Stały się mocniejsze. Mają grubszą korę, a liście ciemniejsze i większe. Jak mi powiedziano, rosną znacznie wyższe. W Martwej Kramie nie ma drzew.

Gąsienice nadal żyją. Wydają się o wiele większe, ale to chyba dlatego, że stały się znacznie bardziej włochate. Zdaje się, iż większość zwierząt ma obecnie o wiele grubszą skórę. Niektóre najwyraźniej zapadły w sen zimowy. Aha, dziwna rzecz. Stacja numer siedem poinformowała, że dwunogom rosną gęstsze futra. Na tamtym obszarze jest ich całkiem sporo i często pokazywały się w polu widzenia. Wydawały się bardzo włochate. Tymczasem przy dokładniejszych obserwacjach okazało się, że niektóre z nich noszą skóry martwych zwierząt. Czy to możliwe, żeby były bardziej inteligentne, niż sądziliśmy? Trudno w to uwierzyć, gdyż grupa biologów przeprowadziła bardzo drobiazgowe testy, zanim uruchomiliśmy urządzenia. Mimo wszystko to bardzo dziwne.

Wiatry nadal są bardzo ostre. Od czasu do czasu zasnuwają niebo popiołem. Na południowy zachód od tego miejsca mieliśmy do czynienia z ożywioną działalnością wulkaniczną i trzeba było z tego względu przenieść stację numer cztery. W odgłosach maszyny słyszę teraz śpiew Sanzy. Następnym razem pozwolę, żeby się obudziła. Do tego czasu sytuacja znacznie się już unormuje. Nie, to nieprawda. Po prostu z samolubstwa. Pragnę, żeby była tu, przy mnie. Czuję się, jakbym był jedyną żywą istotą na całym świecie. Głosy dochodzące do mnie przez radio to duchy. Zegar głośno tyka, a przerwy między tyknięciami wypełnia szum maszynerii, który również stanowi odmianę ciszy, ponieważ jest stały. Czasem wydaje mi ze go wcale nie ma - nasłuchuję go, wytężam uszy, a i tak nie wiem, czy jest szum, czy go nie ma. Sprawdzam wtedy wskaźniki, a one upewniają mnie, iż urządzenie działa. A może jest coś nie tak ze wskaźnikami? Nie. To tkwi we mnie. A błękit Martwej Krainy jest swego rodzaju wizualnym milczeniem. Rano nawet skały pokryte są niebieskim szronem. Czy to wygląda ładnie czy brzydko? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi. To część wielkiej ciszy i to wszystko. Może zostanę mistykiem. Może powinienem rozwijać w sobie moc okultystyczną lub osiągnąć jakiś stopień jasności i wyzwolenia, siedząc tak w samym środku wielkiej ciszy? Może powinienem mieć wizje? Słyszę już głosy. Czy w Martwej Krainie są duchy? Nie, nigdy nie było tu niczego, co mogłoby po śmierci zostać duchem. Chyba, że tamten mały dwunóg. Ciekawe, dlaczego wędrował przez Martwą Krainę? Dlaczego kierował się ku centrum zniszczenia zamiast w drugą stronę jak jego towarzysze? Nigdy się tego nie dowiem. No, chyba że miałbym wizję. Myślę, że czas już włożyć kombinezon i wyjść na spacer. Pokrywy lodowe na biegunach zrobiły się znacznie grubsze. Zaczęło się zlodowacenie już niedługo sytuacja się poprawi. Wkrótce nadejdzie kres ciszy, przynajmniej mam taką nadzieję. Zastanawiam się jednak, czy to właśnie ona nie jest normalnym stanem we wszechświecie, a nasze drobne hałasy służą tylko jej podkreśleniu jak czarna plamka na błękitnym polu. Niegdyś wszystko było ciszą i będzie nią znowu. A może już jest? Czy jeszcze kiedykolwiek usłyszę normalny dźwięk, czy tylko brzmienie ciszy? Sanza znowu śpiewa. Tak bym chciał obudzić ją teraz, żeby wyszła ze mną na spacer w tę przestrzeń. Zaczyna padać śnieg.

* * *

Jarry obudził się ponownie w przeddzień tysiąclecia.

Sanza uśmiechnęła się, wzięła jego dłoń w swoją i poklepywała, kiedy przepraszając równocześnie, wyjaśniał, dlaczego poprzednio pozwolił jej spać.

- Oczywiście, że nie jestem zła - odparła ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin