Rachel van Dyken - Utrata tom 1.pdf

(1784 KB) Pobierz
Przekład: Anna Dobrzańska
Redakcja: Elżbieta Derelkowska
Korekta: Karolina Pawlik
Projekt okładki: P.S. Cover Design
Copyright © 2013 RACHEL VAN DYKEN
Copyright for Polish edition and translation © Wydawnictwo JK, 2015
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani
rozpowszechniana za
pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez
uprzedniego
wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-7229-482-1
Wydanie I, Łódź 2015
Wydawnictwo JK,
ul. Krokusowa 1-3 92-101 Łódź
tel. 42 676 49 69
fax 42 646 49 69 w. 44
www.wydawnictwofeeria.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Prolog
– Słyszysz mnie? Kiersten? – Jego głos był tak blisko; może gdybym
zamknęła
oczy, wydałby mi się bardziej rzeczywisty. Wyciągnęłam rękę, żeby go
dotknąć, ale
napotkałam jedynie powietrze. Nie było go tam. Odszedł.
A więc to rzeczywiście się wydarzyło.
Zamrugałam kilka razy i spróbowałam skupić się na tym, co miałam
przed
oczami. Wyglądało jak on, ale stało zbyt daleko. Dlaczego leżałam na
ziemi?
– Wróć do mnie. – Poruszał ustami, przemawiając do mnie łagodnie. –
Nie tak,
Kiersten. Nie tak, kochanie. – Dostrzegłam błysk w jego
jasnoniebieskich oczach. –
Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Ale nie było dobrze. Wiedziałam o tym. On też to wiedział.
Odszedł, a ja miałam halucynacje.
Utraciłam miłość swojego życia, mojego najlepszego przyjaciela. Jak
wiele razy
człowiek doświadcza straty, zanim sam umrze? Zanim strawi go
smutek?
Wspomnienia zalały mój umysł; wspomnienia rodziców, wspomnienia
o nim, kiedy
grał w futbol i kiedy dawał mi liściki.
Nasz pierwszy pocałunek.
Czas, kiedy w końcu byliśmy razem.
A później szpital.
Nie dostaliśmy wystarczająco dużo czasu i nienawidziłam Boga za to,
że odebrał
mi wszystkich. Nie mogłam znieść myśli, że już zawsze będę
opłakiwać
w samotności tych, których tak bardzo kochałam.
Po raz ostatni spróbowałam dotknąć jego twarzy. Tym razem
poczułam pod
palcami ciepłą skórę. Śniłam. Cóż, jeśli to był sen, zamierzałam
cieszyć się tym, jak
jego uśmiech rozjaśniał mrok pokoju. Jego usta musnęły moje czoło.
Zamknęłam
oczy i modliłam się do Boga, żeby zabrał mnie do siebie.
Wiedziałam bowiem, że gdy się obudzę, znowu będę musiała się
pożegnać, a nie
byłam pewna, czy po czymś takim kiedykolwiek dojdę do siebie.
Ż
egnaj
ktokolwiek wymyślił to słowo, powinien smażyć się w piekle.
Rozdział 1
S
ł
abo
ść
to tylko b
ó
l, kt
ó
ry
opuszcza nasze cia
ł
o.
Trzy miesiące wcześniej
Kiersten
Powtarzałam to w kółko niczym mantrę, aż pomyślałam, że tracę
rozum. To nie
działo się naprawdę. Nie śniłam znów tego samego koszmaru. To nie
działo się
naprawdę.
Kiedy człowieka budzi jego własny krzyk, to nie wróży nic dobrego.
Usłyszałam
kroki. Chwilę później drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja
współlokatorka,
dziewczyna, którą poznałam ledwie kilka godzin temu.
– Wszystko w porządku? – Niepewnie weszła do pokoju i skrzyżowała
ramiona.
– Słyszałam krzyk.
No to pięknie. Byłam dziwadłem. Chciałam zacząć wszystko od nowa i
co
dostałam w zamian? Medal za przestraszenie swojej współlokatorki;
jedynej
przyjaznej osoby, jaką spotkałam, odkąd przyjechałam na Uniwersytet
Waszyngtoński.
– No… tak. – Udało mi się powstrzymać drżenie głosu. – Wiem, że to
dziwne, ale
wciąż mam koszmary. – Widząc niedowierzanie na jej twarzy,
dodałam pospiesznie:
– Ale tylko kiedy jestem naprawdę zestresowana. – No i kiedy biorę
prochy,
dodałam w myślach, ale nie powiedziałam tego na głos.
– Och. – Oblizała wargi i spojrzała w głąb korytarza. – Chcesz, żebym
spała na
podłodze albo co? Zrobię to, jeśli się boisz.
Bogu niech będą dzięki za jej południową gościnność.
– Nie. – Uśmiechnęłam się. – Nic mi nie będzie. Mam nadzieję, że cię
nie
przestraszyłam.
– No cóż… – Lisa zbyła mnie machnięciem ręki. – I tak nie lubiłam
tamtej lampy.
– Mój krzyk strzaskał ci lampę? – Aż się wzdrygnęłam.
– Nie. – Pokręciła głową. – Stłukłam ją, jak spadałam. Wygląda na to,
że
wyskakiwanie z łóżka piętrowego o pierwszej w nocy to sport
kontaktowy. Tym
razem trafiło na lampę. Nie przejmuj się – westchnęła. – Nie cierpiała.
Pękła
w kontakcie z podłogą. I roztrzaskała się, gdy poślizgnęłam się na
misiu, który
razem ze mną spadł na podłogę. Na szczęście, bo zamortyzował mój
upadek, dzięki
czemu się nie poobijałam.
Ukryłam twarz w dłoniach.
– Jasna cholera! Tak mi przykro!
– Nic się nie stało. Jestem chodzącą katastrofą. – Roześmiała się. –
Ale jeśli
zamierzasz krzyczeć całą noc, będę spała na podłodze. Skończyłam
już
z rozbijaniem lamp.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową.
– Jasne. Ja tylko… nie chcę, żebyś…
– Przestań przepraszać. – Uśmiech Lisy był ciepły i opiekuńczy. – A
tak przy
okazji, lunatykuję, więc jeśli się obudzisz i zobaczysz, że stoję nad
tobą, nie wal
mnie pięścią w twarz.
– No to nieźle się dobrałyśmy.
Ściągnęła koc z mojego łóżka i rzuciła go na podłogę.
– Zauważyłaś rubrykę „Komentarze”, kiedy wypełniałaś formularz?
– Tak. Co z nią?
– Założę się, że jest po to, żeby wszyscy dziwacy wylądowali razem
na kupie.
Ziewnęłam.
– Potrzebuję poduszki – oświadczyła Lisa. – Zaraz wrócę. Koniec z
krzyczeniem.
Zamknij oczy, a rano pójdziemy zapolować na facetów. Śnij o tym.
– Facetów?
– Aha… – Lisa odsunęła za ucho kosmyk brązowych włosów. – Chyba
że wolisz
dziewczyny. Nie mam nic przeciwko, chciałam tylko powiedzieć…
– Nie, nie, nie – roześmiałam się cicho. Czyżbym wyglądała na taką,
co woli
dziewczyny? – Nie, nic w tym stylu. Po prostu nigdy nie miałam
chłopaka.
– Biedactwo! – Nie wiedziałam, czy mówi poważnie. – Więc jak
dawałaś sobie
radę?
– Jakoś dawałam. Dzięki Netflixowi, Johnny’emu Deppowi i książkom.
Wzruszyłam ramionami. – Wierz mi, gdybyś dorastała tam, gdzie ja,
też nie
chodziłabyś na randki.
– No coś ty! Dlaczego? – Podniosła rękę, dając mi znać, żebym nie
odpowiadała,
i wybiegła z pokoju. Chwilę później wróciła z poduszką. Rzuciwszy ją
na podłogę,
usiadła po turecku i ziewnęła. – W porządku, możesz mówić.
– Chłopaki… – Położyłam się na boku, żeby ją widzieć. – Nie
umawiałam się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin