Resnick, Mike - Na tropie Jednorożca.pdf

(1047 KB) Pobierz
Mike Resnick
Na tropie Jednorożca
(Stalking the Unicorn)
Przekład Danuta Górska
Rozdział pierwszy
20.35 - 20.53
Mallory podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz przez warstwę brudu.
Pięć pięter niżej ludzie niezmordowanie pędzili ulicą z teczkami i pakun-
kami w rękach, a obok krawężnika cal po calu posuwał się rozciągnięty sznur
żółtych taksówek.
Gwiazdkowe dekoracje wciąż jeszcze poprzyczepiane były do latarni, a
kilku Świętych Mikołajów — którzy widocznie nie zdawali sobie sprawy, że
był już Sylwester, albo po prostu postanowili wykazać trochę własnej inicja-
tywy — potrząsało dzwoneczkami, zanosiło się śmiechem i dopominało o
datki.
Mallory oparł się o szybę i spojrzał prosto w dół, na chodnik przed
frontem budynku. Dwaj krzepcy mężczyźni, którzy pełnili tam wartę przez
cały dzień, odeszli.
Uśmiechnął się szeroko: nawet bandyci bywają głodni. Zanotował w
myślach, żeby wyjrzeć jeszcze raz za półgodziny i sprawdzić, czy wrócili na
posterunek.
Telefon zadzwonił. Mallory obejrzał się, nieco zdziwiony, że aparat nie
został jeszcze wyłączony z sieci, i przelotnie zaciekawił się, kto mógłby do
niego dzwonić o tej porze. Wreszcie dzwonek umilkł, a on podszedł do
krzesła i ciężko usiadł.
To był długi dzień. To był również wyjątkowo długi tydzień. To był w
dodatku zdecydowanie za długi miesiąc.
Rozległo się pukanie do drzwi. Zaskoczony Mallory wyprostował się
gwałtownie i zaskowytał z bólu.
Drzwi otwarły się ze skrzypieniem i do środka zajrzała wiekowa, obramo-
wana siwizną twarz.
— Nic panu nie jest, panie Mallory?
— Chyba coś sobie naciągnąłem — mruknął Mallory, delikatnie masując
kark prawą ręką.
— Mogę wezwać lekarza — zaofiarował się staruszek.
Mallory potrząsnął głową.
— Wszystkie potrzebne lekarstwa mamy na miejscu.
— Czyżby?
— Jeśli otworzysz szafę, na najwyższej półce znajdziesz butelkę —
oznajmił Mallory. — Zdejmij ją i przynieś tutaj.
— Ho, ho, to bardzo wspaniałomyślnie z pana strony, panie Mallory —
oświadczył staruszek drepcząc po zniszczonym linoleum w stronę szafy.
— Pewnie masz rację — przyznał Mallory. Przestał rozcierać sobie kark.
— No więc co mogę dla ciebie zrobić, Ezekielu?
— Zobaczyłem, że światło się pali — wyjaśnił staruszek wskazując
samotną lampę wiszącą nad pustym drewnianym biurkiem Mallory’ego — i
pomyślałem, że zajrzę do pana, żeby panu życzyć szczęśliwego Nowego
Roku.
— Dzięki — odparł Mallory. Uśmiechnął się ze smutkiem. — Nie
wyobrażam sobie, żeby ten nowy rok mógł być o wiele gorszy od poprzed-
niego.
— Hej, to musiało sporo kosztować! — zawołał staruszek odsuwając na
bok kilka znoszonych kapeluszy i wyciągając butelkę. Przyjrzał się jej
uważnie. — Tu jest wstążka. Dostał to pan na Gwiazdkę od jakiegoś klienta?
— Nie całkiem. Dał mi ją mój wspólnik. — Urwał. — Mój były wspólnik.
Taki pożegnalny prezent niespodzianka. Leży tutaj prawie od czterech
tygodni.
— Na pewno wybulił za nią ze dwadzieścia dolców — stwierdził Ezekiel.
— Co najmniej. To pierwszorzędny słodowy burbon z Kentucky. W swojej
naturalnej postaci został pewnie użyźniony przez Postrach Seattle albo Sekre-
tarza.
— Nawiasem mówiąc przykro mi z powodu pańskiej żony — zmienił
temat Ezekiel.
Otworzył butelkę, pociągnął łyk, wymamrotał z zadowoleniem: — Ach!
— i podał butelkę Mallory’emu.
— Nie musisz się przejmować — odparł Mallory. — Świetnie sobie radzi.
— Więc pan wie, gdzie ona jest? — zagadnął Ezekiel, sadowiąc się na
krawędzi biurka.
— Oczywiście, że wiem, gdzie ona jest — odpowiedział Mallory z
irytacją. — Jestem detektywem, pamiętasz? — Odebrał staruszkowi butelkę i
napełnił brudny kubek z emblematem drużyny baseballowej New York Mets i
pękniętym uszkiem, które niegdyś osobiście przykleił z powrotem. — Nie
wymagam, żebyś mi wierzył na słowo. Sprawdź na drzwiach biura.
Ezekiel strzelił palcami.
— Cholera! Właśnie o tym chciałem z panem pomówić.
— O czym? — zdziwił się Mallory.
— O drzwiach do pańskiego biura.
— Strasznie skrzypią. Trzeba je trochę naoliwić.
— Trzeba je nie tylko naoliwić — stwierdził Ezekiel. — Pan przekreślił
nazwisko pana Fallico czerwonym lakierem do paznokci.
Mallory wzruszył ramionami.
— Nie mogłem znaleźć innego koloru.
— Administracja żąda, żeby pan wynajął malarza, który zrobi to
porządnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin