Bezwarunkowo rozdział 11.pdf

(225 KB) Pobierz
Rozdział
Dzień odszedł
Cofnęłabym, cofnęłabym wszystko
Dla jeszcze jednej szansy z Tobą
Oddałabym, oddałabym wszystko
Żeby wszystko naprawić, żeby wszystko naprawić
Ale jest za późno, żeby wrócić
Widzę mrok w szczelinach
1
Day is gone - Noah Gundersen & The forest rangers
- Hospicjum? - wyszeptałam.
-
Zaraz wyślę ci adres. Proszę pospiesz się.
-
Zakończyła rozmowę.
- Sam
co się stało?
- zapytała
Diana, patrząc na mnie szeroko
otwartymi oczami.
Przez
chwilę siedziałam odrętwiała po czym wyrwałam ładowarkę i
wepchnęłam ją do torby. Wstałam potykając się o nóżkę od stolika.
- Alan
jest w hospicjum.
- Co? -
krzyknęła
Diana. -
Jak? Co się stało?
Wybiegłam z kawiarni nie zawracając sobie głowy pytaniami
Diany.
Cztery razy upadły mi kluczyki zanim otworzyłam samochód. Przeklęłam
moje trzęsące się dłonie, gdy nie mogłam trafić kluczykiem w stacyjkę. W
między czasie Linda przysłała mi adres i ruszyłam z piskiem opon.
W głowie cały czas widziałam Alana.
Jego
uśmiech.
Długie, blond włosy.
Świecące błękitne oczy.
Widziałam nas jak byliśmy młodsi, jak godzinami siedzieliśmy w jego
piwnicy oglądając filmy lub grając w bilard.
Jego żartobliwy uśmiech, gdy ze mną flirtował.
To jak mnie przytulał
w dniu urodzin lub imienin,
gdy całymi dniami
czekałam na telefon od mamy i nigdy się nie doczekałam.
Był moim najlepszym przyjacielem.
Najlepszym przyjacielem, który teraz był w hospicjum.
Umierał.
Szloch wyleciał mi przez usta, a łzy zamgliły wzrok.
Po kilku minutach
wjechałam na parking przed ogromnym
budynkiem z beżowej cegły. Wysiadłam z samochodu i przeszłam przez
drzwi, które się dla mnie otworzyły. Po lewej stronie była
recepcja do
której podeszłam i czekałam aż kobieta przede mną załatwi swoją sprawę.
Czułam jakby moje ciało było obok mnie. Niepojęte było dla mnie jak
mogłam stać, chodzić, jak wiedziałam gdzie iść i co robić.
Przez moją
głowę ciągle przelatywały wspomnienia z Alanem, przez co nawet nie
zauważyłam, że kobieta zza lady do mnie mówiła.
- Przepraszam - powiedziałam,
odgarniając włosy do tyłu.
- Szukam
Alana Hunt.
Proszę powiedz, że go tutaj nie ma. To tylko zemsta za to, że
zaniedbywałam ostatnio Alana a nic mu nie jest.
-
Czy mogę prosić pani dowód?
- spytała
rejestratorka i uśmiechnęła
się do mnie współczująco.
Chciałam na nią
wrzasnąć.
Chciałam jej powiedzieć, aby wsadziła
sobie ten uśmiech w dupę, nie potrzebowałam go, chciałam mojego
przyjaciela, żywego i uśmiechniętego. Zamiast tego szarpnęłam torebką i
wszystko wysypało się na zewnątrz. Druga z kobiet siedzących przy ladzie
podeszła do mnie i pomogła mi pozbierać rzeczy. Zaczęłam się trząść i
znowu czułam jakbym się dusiła.
Bez słowa podałam kobiecie dowód. Jej wzrok był pełen współczucia
i nie mogłam tego znieść. Chciałam stąd uciec. Zawrócić, pobiec do Chris'a
i zakopać się w jego ramionach. Jak to mogło się stać? Jeszcze pół godziny
temu byłam taka szczęśliwa.
-
Caroline, możesz zaprowadzić panią Cole
do dziewiątki?
-
Oczywiście, może chce pani najpierw napić się wody?
- spytała
kobieta,
która wcześniej mi pomogła z torebką.
Pokręciłam głową i w milczeniu za nią poszłam. Minęłyśmy dużych
rozmiarów świetlicę, gdzie wielu pacjentów siedziało na sofach lub w
wózkach inwalidzkich i grało w gry lub oglądało telewizję. Niektórzy
wyglądali na zdrowych, śmiali się, byli opaleni. Może hospicjum nie
oznaczało śmierci?
Zatrzymałyśmy się przed pokojem z numerem dziewięć.
Kobieta
uśmiechnęła się do mnie i ścisnęła za ramię.
-
W środku powinna być pani
Hunt.
Pan Hunt zapewne śpi, ale w razie jakby był rozbudzony proszę
spróbować być dla niego silną. Pacjenci czerpią siłę od swoich
najbliższych.
Pokiwałam głową i
nagle
w sercu poczułam iskierkę nadziei. Ojciec
Alana miał tak samo na imię jak on. Może Alan jest u taty i potrzebuje
mnie
do wsparcia. Może to pan Hunt
tutaj
leżał,
a ja niepotrzebnie
panikowałam. Zapukałam niepewnie i gdy uchyliłam drzwi potwierdziło się
najgorsze.
Na łóżku leżał blady jak prześcieradło Alan. Do jego ramion
przyczepione
były kroplówki,
a do nosa wsadzone wąsy
tlenowe. Jego
policzki były zapadnięte, a krótkie włosy oklapnięte.
Zamarłam.
Stałam w
uchylonych drzwiach i patrzyłam na żywego trupa. To nie był mój Alan, to
był jakiś koszmar, kiepski żart, który wcale mi się nie podobał. Miałam
ochotę podbiec do niego, wyszarpnąć wszystkie rurki i potrząsnąć,
aby
wstał i przestał się wygłupiać. Zanim miałam okazję przystąpić do
działania przede mną stanęła Linda. Wyglądała okropnie. Była bez
makijażu, jej oczy były czerwone i miała ogromne sińce pod oczami.
Ledwo mogłam poznać tę zawsze umalowaną i pewną siebie kobietę.
- Porozmawiajmy. - Wypchnęła
mnie z pokoju i zamknęła drzwi.
Oparła się o ścianę na przeciwko pokoju i odwróciłam się w jej kierunku.
- Dlaczego? -
Z miliona pytań zadałam to najmniej konkretne,
ale
też znaczące tak wiele.
- Alan ma raka - powiedziała
patrząc na
mnie. -
Trzustki. Tydzień
temu pojechał do szpitala i w czwartek miał operację. Znaczy... nie doszła
do skutku. Lekarze otwo... otworzyli go i...
- I...? -
Tonęłam, każde słowo pozbawiało mnie części serca.
Skurczyła się.
Skuliła
tak bardzo, że mogłaby schować się
za
malutkim drzewem. -
I już jest za późno. Ma przerzuty...
-
I nic nie zrobią? Chemia? Radioterapia?
-
Oparłam ręce o kolana.
-
Dali mu maksymalnie miesiąc, ale powiedzieli, że to zajmie
najwyżej kilka dni
- powiedziała
cicho.
Upadłam. Nogi nie chciały mnie już trzymać. Wpatrywałam sie w
malinowy dywan, gdy słowa we mnie wnikały. Nie chciałam ich słyszeć,
nie chciałam rozumieć.
-
Dlaczego nic mi nie powiedział?
Linda zsunęła się po ścianie i usiadła na dywanie.
-
Dowiedział się na
początku października. Dopiero po wielu badaniach okazało się, że był już
w poważnym stadium zaawansowania. Nie chciał nikomu mówić,
wiedziałam tylko ja i jego rodzice. Lekarze zachęcali go aby wcześniej
zaczął leczenie, ale z operacją łączyło się wielkie ryzyko. Alan najpierw
chciał
się pożegnać i spełnić swoje dwa marzenia.
- Wygrana turnieju -
szepnęłam.
-
I ślub.
-
Pokiwała i łzy popłynęły
po jej twarzy. -
Powiedział już
prawie wszystkim. Z
każdym się żegnał i tak bardzo tego nienawidziłam.
Tylko z tobą
nie potrafił. Kocha cię tak bardzo mocno, że nie raz byłam o
to zazdrosna. Przepraszam, gdybym wiedziała...
Kołysałam się w przód i w tył. Myśli plątały się w mojej głowie.
Wyglądał
źle. Przeczuwałam, że mógł być chory. Tylko nigdy
do
głowy by
mi nie przyszło, że umierał. Najgorsze było poczucie winy. Zjadało mnie i
miałam wielką nadzieję, że
zje mnie
całą.
- Co teraz?
- Teraz czekamy. -
Szloch wydarł się z jej gardła.
- Przepraszam, po
prostu w środku staram się być silna, gdy tylko wychodzę z pokoju
załamuję się. Prosił mnie abym do ciebie zadzwoniła. Chciał z tobą
porozmawiać. Budzi się czasami. Lekarze dają mu silne leki i większość
doby przesypia. Teraz pewnie nie obudzi się do wieczora, ale pielęgniarki
mówią, że podświadomie wyczuwa jak ktoś jest koło niego.
-
Nie wiem czy dam radę
-
załkałam.
- Musisz Samantha. - Linda
powiedziała twardo i wstała.
- To Alan.
Musicie... musicie się pożegnać. Postaraj się, ja pójdę do bufetu coś zjeść i
wrócę za godzinę. O dziewiętnastej kończą się wizyty.
Pokiwałam głową i patrzyłam jak oddalała się wąskim korytarzem.
Nie byłam na to gotowa.
Czemu nic mi nie powiedział? Czemu
chciał,
aby
mnie to
zgniotło i wbiło w ziemię?
Wzięłam głęboki oddech. Linda miała rację, musiałam być dla niego
silna. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić. Wstałam i stanęłam przed
drzwiami. Wzięłam kilka głębokich oddechów i otarłam łzy.
Nacisnęłam
klamkę i weszłam do pokoju. Usiadłam na krześle obok łóżka i złapałam
go za dłoń. Była taka krucha i słaba. Przysunęłam się bliżej i pogłaskałam
jego włosy. Włosy, które tak uwielbiałam i na których dawał mi uczyć się
nowych splotów i warkoczy.
-
Jesteś do dupy z tym, że mi nie powiedziałeś.
-
Szepnęłam i
pocałowałam jego dłoń.
-
Alan proszę nie zostawiaj mnie, nie możesz, nie
dam sobie bez ciebie rady.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin