Williams Cathy - Zakochani w Irlandii.pdf

(631 KB) Pobierz
Cathy Williams
Zakochani w Irlandii
Tłumaczenie:
Alina Patkowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zapadał zmierzch i Leo Spencer znów zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił,
wybierając się w tę podróż. Podniósł wzrok znad ekranu laptopa i marszcząc brwi, wpatrzył się
w ciemniejący wiejski krajobraz. Miał ochotę poprosić kierowcę, by przyspieszył, ale właściwie
po co? Na tych krętych, nieoświetlonych i pokrytych resztkami nieuprzątniętego śniegu wiejskich
drogach nie zaoszczędziliby wiele czasu, mogliby tylko wylądować gdzieś w rowie. Już od
kilkunastu minut nie minął ich żaden samochód. Leo nie miał pojęcia, jak daleko jest do
najbliższego miasta.
Luty był chyba najgorszym miesiącem na wyjazd do tej części Irlandii. Nie przewidział, że
dotarcie do celu zajmie mu tak dużo czasu i teraz pluł sobie w brodę, że mimo wszystko nie wziął
firmowego samolotu. Do Dublina doleciał bez żadnych komplikacji zwykłym rejsem, ale od
chwili, gdy wsiadł do samochodu prowadzonego przez szofera, podróż zmieniła się w koszmar.
Wciąż trafiali na korki albo objazdy, a gdy w końcu zostawili za sobą cywilizację, znaleźli się
w pajęczynie kiepskich, niebezpiecznych i zaśnieżonych dróg. Śnieg wisiał w powietrzu i mógł
zacząć znów sypać w każdej chwili.
Porzuciwszy wszelką nadzieję, że uda mu się w drodze zrobić coś pożytecznego, Leo
zamknął laptop i wpatrzył się w ponury krajobraz. Wąskie pola przechodziły na horyzoncie
w łagodne wzgórza porozdzielane siecią jezior, strumieni i rzek, o tej porze dnia już zupełnie
niewidocznych. Leo przywykł do sztucznych świateł Londynu. Nigdy nie przepadał za wsią i jego
niechęć zwiększała się z każdą milą.
Ale musiał wybrać się w tę podróż. Patrząc na swoje życie, rozumiał, że jest to konieczne.
Jego matka zmarła przed ośmioma miesiącami, niedługo po ojcu, który nieoczekiwanie dostał
zawału, grając z przyjaciółmi w golfa, i teraz Leo nie miał już żadnej wymówki, by odkładać tę
wyprawę. Musiał się przekonać, skąd naprawdę pochodzi i kim byli jego biologiczni rodzice. Nie
szukał ich, dopóki żyli rodzice adopcyjni, bo wydawało mu się, że mogliby to uznać za brak
szacunku, ale teraz nic go już nie powstrzymywało.
Przymknął oczy. Obrazy z życia przemykały przez jego umysł klatka po klatce, jak
w starym filmie. Zaraz po urodzeniu został zaadoptowany przez zamożne, zbliżające się do
czterdziestki małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Wychował się
w uprzywilejowanej klasie średniej, chodził do prywatnych szkół i spędzał wakacje za granicą.
Skończył studia z doskonałymi wynikami i przez jakiś czas pracował w banku inwestycyjnym. Ta
praca stała się dla niego trampoliną do świata finansów, w którym zabłysnął jak meteor, wznosząc
się coraz wyżej. Teraz, w dojrzałym wieku trzydziestu lat, miał więcej pieniędzy, niż mógł wydać
do końca życia, i pełną wolność, by z nich korzystać. Obdarzony był dotykiem Midasa: żadna
z firm, które dotychczas przejął, nie upadła, a ponadto odziedziczył spory majątek po rodzicach.
Jedyną skazą na tym opromienionym sukcesami życiu pozostawało jego prawdziwe dziedzictwo,
które, niczym uporczywy chwast, nigdy nie zostało do końca wykorzenione. Leo zawsze był
ciekaw, kim jest naprawdę, i wiedział, że ta ciekawość nie zniknie, dopóki nie zostanie
zaspokojona raz na zawsze.
Nie był typem refleksyjnego introwertyka, ale czasami podejrzewał, że jego pochodzenie
pozostawiło w charakterze ślady, których nie mogły wymazać nawet wzorce otrzymane od
adopcyjnych rodziców. Jego związki nigdy nie były trwałe. Spotykał się z najpiękniejszymi
kobietami w Londynie, ale z żadną nie miał ochoty związać się na dłużej. Powtarzał, że jest bez
reszty oddany pracy i nie ma czasu na budowanie relacji, choć w głębi duszy podejrzewał, że jego
nieufność i niewiara w stałość związków mają źródło w fakcie, że prawdziwi rodzice oddali go
komuś innemu.
Już od kilku lat doskonale wiedział, gdzie może znaleźć matkę, ale aż do tej pory te
informacje spoczywały nietknięte w zamkniętej szufladzie. O ojcu nie wiedział nic; nie miał nawet
pojęcia, czy jeszcze żyje. W końcu wziął sobie tydzień wolnego w pracy, informując sekretarkę, że
przez cały czas będzie dostępny przez mejla i komórkę. Zamierzał odnaleźć matkę, wyrobić sobie
o niej własne zdanie i po zaspokojeniu ciekawości, która dręczyła go od lat, wyjechać. Mniej
więcej wiedział, czego może się spodziewać, ale chciał potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie
szukał odpowiedzi na pytania ani wzruszających połączeń po latach, chciał po prostu zamknąć ten
rozdział. Naturalnie, nie miał zamiaru zdradzać jej swojej tożsamości. Był bezwstydnie bogaty
i już tylko z tego powodu mógł się spodziewać wszystkiego, a nie zamierzał pozwolić, by jakaś
nieodpowiedzialna baba, która oddała go do adopcji, teraz wyciągnęła do niego proszącą dłoń,
deklarując matczyną miłość. Poza tym mógł mieć przyrodnie rodzeństwo, które na pewno również
zechciałoby się podczepić pod jego pieniądze. Na samą myśl o tym skrzywił się ironicznie.
W lusterku napotkał spojrzenie kierowcy.
– Czy są jakieś szanse, żeby udało się wrzucić piąty bieg?
– Nie podobają się panu widoki, sir?
– Harry, pracujesz dla mnie od ośmiu lat. Czy przez ten czas usłyszałeś ode mnie chociaż
raz, że lubię wieś? – O dziwo, Harry był jedynym człowiekiem, z którym Leo potrafił być szczery.
Łączyła ich silna więź. Leo gotów był powierzyć życie swojemu kierowcy i często dzielił się z nim
myślami, którymi nigdy by się nie podzielił z nikim innym.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz, sir – odrzekł Harry spokojnie. – Nie, nie dam rady
jechać szybciej. Nie na tych drogach. Zwrócił pan uwagę na niebo?
– Przelotnie.
– Niedługo zacznie padać śnieg.
Mrok zasłaniał horyzont. Leo słyszał tylko potężny głos silnika, poza tym otaczała ich cisza
tak zupełna, że gdyby zamknął oczy, odniósłby wrażenie, że wszystkie jego zmysły przestały
działać.
– Mam nadzieję, że zdążę wcześniej skończyć to, co mam do zrobienia.
– Pogoda nie słucha nikogo, sir, nawet takich ludzi jak pan, przywykłych do tego, że
wszyscy wypełniają ich polecenia.
– Za dużo gadasz, Harry – uśmiechnął się Leo.
– Moja żona też tak mówi, sir. Czy jest pan pewien, że nie będę panu potrzebny
w Ballybay?
– Zupełnie pewien. Możesz wynająć taksówkarza, żeby odprowadził samochód do
Londynu, i polecieć do żony. Firmowy samolot ma czekać w pogotowiu. Dopilnuj, żeby był gotów
także później, gdy ja będę potrzebował wrócić do Londynu. Nie mam zamiaru znów tłuc się
samochodem.
– Oczywiście, sir.
Znów otworzył laptop, odpędzając od siebie myśli o tym, co zastanie, gdy wreszcie dotrze
na miejsce. To były bezsensowne spekulacje, zwykła strata czasu.
Po dwóch godzinach kierowca oznajmił, że są już w Ballybay. Leo albo nie zauważył
miasta, albo też nie było czego zauważyć. Dostrzegał tylko ogromne, nieruchome jezioro, kilka
domków i sklepów utkniętych pomiędzy wzgórzami.
– To wszystko? – zdziwił się.
– Czy pan się spodziewał zobaczyć Oxford Street, sir? – uśmiechnął się Harry.
– Spodziewałem się odrobiny życia. Czy tu w ogóle jest jakiś hotel? – Zmarszczył brwi
i pomyślał, że tydzień urlopu to chyba zbyt wiele. Dwa dni powinny w zupełności wystarczyć.
– Jest pub, sir. – Kierowca wyciągnął rękę i wskazał palcem. Za szybą starego pubu
widniała wywieszka: „Wolne pokoje”.
– Wysiądę tutaj. Możesz już odjechać.
Miał ze sobą tylko jedną, nieco poobijaną walizkę, do której teraz wrzucił cienki laptop.
Mimowolnie zaczął porównywać to miasteczko na końcu świata z ruchliwą wioską w Salis,
w której dorastał, pełną modnych restauracji i sklepów znanych marek. Uporządkowane
i wypielęgnowane Salis miało doskonałe połączenia do Londynu, a za bramami i długimi drogami
dojazdowymi kryły się imponujące rezydencje. W soboty główna ulica miasteczka zapełniała się
ludźmi, którzy mieszkali w tych drogich domach i jeździli drogimi samochodami.
Wysiadł z range rovera na ostry wiatr i przenikliwe zimno i bez wahania ruszył w stronę
starego pubu.
Brianna Sullivan walczyła z narastającym bólem głowy. Nawet w środku zimy piątkowe
wieczory ściągały do pubu tłumy klientów. Choć cieszyło ją to, bo interes się kręcił, tęskniła do
ciszy i spokoju, ale łatwiej było znaleźć złoty samorodek w zlewie kuchennym niż ciszę i spokój
w pubie. Odziedziczyła to miejsce po ojcu, prowadziła je od sześciu lat i nie mogła go tak po
prostu zamknąć. Była sama i musiała się jakoś utrzymać.
– Powiedz Patowi, że może odebrać drinki przy barze – mruknęła do Shannon. – Jest duży
ruch i nie będziesz mu nosić tacy do stolika tylko dlatego, że pół roku temu miał złamaną nogę.
Może przyjść po nią sam albo przysłać brata.
Przy drugim końcu baru Aidan z dwoma przyjaciółmi zaczęli śpiewać piosenkę o miłości,
żeby przyciągnąć jej uwagę.
– Wyrzucę was za zakłócanie spokoju – powiedziała ostro, popychając w ich stronę
napełnione szklanki.
– Przecież mnie kochasz, skarbie.
Spojrzała na niego z desperacją i zagroziła, że jeśli natychmiast nie zapłaci całego
rachunku, to nie dostanie już ani kropli więcej.
Przydałby jej się ktoś do pomocy za barem, ale w dni robocze ruch w pubie był znacznie
mniejszy i nie usprawiedliwiał takiego wydatku. Z drugiej strony, brakowało jej czasu na
wszystko. Sama prowadziła księgowość, składała zamówienia, obsługiwała klientów i każdego
wieczoru stała za barem. A czas mijał szybko. Miała już dwadzieścia siedem lat. Za chwilę będzie
miała trzydzieści, potem czterdzieści, pięćdziesiąt… i wciąż będzie robiła to samo co teraz, nie
mogąc się odkuć. Była młoda, ale często czuła się bardzo stara.
Aidan coś do niej wołał, ale nie zwracała na niego uwagi. Gdy zaczynała się nad sobą
użalać, zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością. Przecież nie po to kończyła studia, żeby resztę
życia spędzić w pubie! Bardzo lubiła swoich znajomych i wszystkich mieszkańców miasteczka,
ale miała chyba prawo do odrobiny rozrywki! Zaraz po studiach zrobiła sobie sześciomiesięczne
wakacje, a potem wróciła do Ballybay, żeby opiekować się ojcem, któremu udało się
przedwcześnie zapić na śmierć. Czuła jego brak każdego dnia. Przez dwanaście lat po śmierci
matki byli tylko we dwoje. Tęskniła do jego śmiechu, wsparcia i żartów. Zastanawiała się, co by
pomyślał, gdyby się dowiedział, że jego córka wciąż prowadzi pub. Zawsze chciał, by wyfrunęła
z gniazda i została artystką, ale nie miał pojęcia, że nie będzie żył wystarczająco długo, by jej to
umożliwić.
Naraz przy barze zapadła cisza. Brianna podniosła głowę znad napełnianego kufla.
W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Potargane ciemne włosy otaczały nieprzyzwoicie przystojną
twarz. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że wszyscy na niego patrzą. Rozejrzał się
i zatrzymał spojrzenie czarnych oczu na jej twarzy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin