As_1936_nr45.pdf

(15578 KB) Pobierz
AS
f
Nr
45
8 L I S T O P A D A 1 9 3 6 R .
C E N A
4 0 G R O S Z Y Piękność
Nowego
Świata
Fot Polonsky, Hollywoo«
Fot Polonsky. Hollywood
W PRACOWNIACH ZNANYCH ARTYSTEK:
ZOFJA STRYJEŃSKA
Na lewo: Fragment obrazu
Ubrania wasze, was, nieszczęs-
nych mężczyzn, to p a r o d j a bar-
wy. Szarość, szarość i szarość 1
W
7
tym szarym świecie miasta
i cywilizacji, malarz nie może
znaleźć barwy, k t ó r e j tak po-
trzebuje i tak szuka, jak muzyk
melodji. Trzeba iść po barwę na
wieś, bo kraje, w których tej
barwy jest jeszcze dużo, więc
egzotyka, ta centrala światowa
kolorów, są, niestety, zbyt da-
leko i dla nas niedostępne...
— Stąd wniosek — odpowia-
dam — że gdyby nasza współ-
czesność była bardziej barwna,
kolorowa, sztuka stałaby o wie-
le wyżej?
— Ależ naturalnie! — odpowiada Zofja
Stryjeńska z przekonaniem. — J e d n o s t a j n o ś ć
jest wrogiem malarstwa w szczególności,
a sztuki wogóle. Wielka sztuka, mogła po-
wstać wtedy, gdy artysta otoczony był światem
pięknym. Więc naprzykład prawdziwie wiel-
ka rzeźba zrodzić mogła się w Grecji, gdzie
artysta stale widział wiele pięknych nagich
ciał. A potem średniowiecze, renesans. J a k -
żeż były barwne! Ot, dla przykładu — „Pie-
k a r k a " Rafaela. Przecie to zwyczajna, prosta
kobieta. J a k wspaniale u b r a n a ! Niech pan to
porówna z portretem n a j w y t w o r n i e j s z e j da-
my współczesnych czasów! Jakież p a n u j e
tam ubóstwo kolorów! Więc i sztuka dzisiej-
sza porównać się nie da do epoki rafae-
lowskiej.
— Gdy zanikła barwność średniowiecza - -
ciągnie dalej artystka — wielcy malarze
sięgnęli po raz pierwszy do egzotyki. Byli to
Cezanne i Gaugain. Dusili się w szarości
otaczającej ich, a wyzwolenie odnaleźli w
egzotycznych roślinach, strojach i ludach. Im
należy zawdzięczać nowy pęd i nowe warto-
ści w sztuce. Dziś, jak mówiłam — świat jest
bardziej szary, niż kiedykolwiek. Może po-
wrót Olimpjad i rosnąca ich popularność,
wskrzesi znowu piękne t r a d y c j e rzeźby grec-
kiej. Mam w tym kierunku wielkie nadzieje.
Rozmawiamy dłuższą chwilę o malarstwie
wpółczesnem, o tematach poruszonych przez
artystkę w j e j pięknych obrazach, któremi
ozdobione są główne sale naszych trans-
a t l a n t y k ó w , „Batorego" i „Piłsudskiego";
wreszcie zadaję niespodziewane pytanie:
— Które ze swych dzieł uważa Pani za
najdoskonalsze?
Zofja Stryjeńska uśmiecha się:
— Żaden z moich obrazów. Napewno pan
nie zgadnie!
Jestem zaintrygowany i d o p y t u j ę się na-
tarczywie. Wreszcie słyszę nieoczekiwaną
odpowiedź:
— Moi d w a j synowie — Kantuś i Jacek!
To są dwa m o j e dzieła najdoskonalsze, na
jakie stać mnie było, jako kobietę. Jestem
z nich o tyle bardziej jeszcze d u m n a , bo
żadna malarka nie może się poszczycić ta-
kimi dwoma rozkosznymi bliźniakami! Jeden
z nich jest czarny, o typie włoskim, czupur-
ny, drugi jego przeciwieństwem — blondyn,
typowy słowianin, łagodny i cichy.
Pa ni Stryjeńska p o k a z u j e mi fotografję
swych synów.
— No, niech pan powie — z a p y t u j e mnie
czy w życiu można stworzyć coś pięk-
niejszego, jak dwoje zdrowych, kochanych
dzieci?...
j
Jedno z ostatnich zdjęć p. Zofji Stryjeńskiej,
z dedykacjq dla Czytelników „Asa".
„foto-Arie",
Warszawa.
ofja Stryjeńska
to artystka na wiel-
ką miarę. Niepospolity talent czyni ją
najpopularniejszą malarką w Polsce.
Posiada ona nadzwyczajną fantazję, prze-
chodzącą w bezgraniczne uwielbienie bar-
wy i jest zwolenniczką twardej, określo-
n e j formy. Przy tern jest to artystka, k
lo-
ra, bodajże jedyna w dziejach malarstwa
polskiego, potrafiła wydobyć z naszego fol-
kloru ludowego nieprzebraną tęczę barw
i akordy istotnego piękna. Niema chyba za-
kątka Polski, od Huculszczyzny do Kujaw,
od Podkarpacia do Kaszubów, skądby Zofja
Stryjeńska nie czerpała natchnienia, przenie-
sionego następnie w obrazy, to kipiące ogni-
słym mazurem, to znów przemawiające smęt-
kiem poleskiej zadumy...
Nie odrazu udało mi się wkroczyć w pro-
s a n k t u a r j u m Zofji Stryjeńskiej, to jest do
j e j pracowni malarskiej. Artystka lubi pra-
cować w ciszy i spokoju. Nieukończony je-
szcze obraz, to tabu dla zwykłego śmiertel-
nika...
Wreszcie, któregoś dnia składam wizytę
znakomitej artystce. Pracownia, mieszcząca
się na terenach sejmowych przy ulicy Wiej-
skiej w Warszawie, niewielka i skromna.
Tak zwany „artystyczny nieład", w którym
czuje się raczej artystyczną, niż kobieca
rękę. Na sztalugach ukończone właśnie płót-
na „Kowal wiejski" oraz „Przed chatą". Oby-
dwa
to fragmenty życia wiejskiego, u j ę t e
z właściwą artystce werwą i rozmiłowaniem
w kolorystyce.
_ Te dwa dzieła dają odrazu temat do inte-
resującej rozmowy.
W czem tkwi tajemnica
z a p y t u j ę
tego wielkiego zamiłowania Pani w naszych
ludowych tematach? Czy mogłaby mi Pani
to bliżej wyjaśnić?
Artystka godzi się chętnie na zwierzenia.
Zaznacza jedynie, i ż bardzo rzadko udziela
wywiadów dziennikarskich, możliwe zatem,
vi.
rozmowa nie pójdzie zbyt gładko.
Czy każda rozmowa dziennikarza musi
zaraz być oficjalnym wywiadem?
zapy-
tuję.
Będziemy poprostu mówili o różnych
ciekawych rzeczach i na tem koniec! Poco
zaraz myśleć o uroczystym interwiewie...
Zatem doskonale
zaczyna artystka
przedewszystkiem powiem panu rzecz za-
sadniczą. Nie dlatego sięgam na wieś po te-
maty, aby opiewać życie chłopa. Poprostu
dlatego, ponieważ tam jedynie znaleźć je-
szcze można barwę. Nasze życie jest okropnie
szare. Nawef taksówki w mieście są szare.
Z
Fragment obrazu „Piast".
Fot.
E. Koch,
Warszawa
W kole: Kantuś i Jacek Stryjeńscy, dwaj syno-
wie znanej artystki, są zapalonymi lotnikami.
Romit.
2 As
ILUSTROWANY
MAGAZYN
TYGODNIOWY
ILUSTROWANY
MAGAZYN
TYGODNIOWY
WYDAWCA: SPÓŁKA WYDAWNICZA „KURYER" S. A.
REDAKTOR ODPOWIEDZIALNY: JAN STANKIEWICZ
KIEROWNIK LITERACKi: JULJUSZ LEO.
KIEROWNIK GRAFICZNY:
JANUSZ MARJA BRZESKI.
ADRES REDAKCJI i ADMINISTRACJI: KRAKÓW,WIELOPOLE 1 (PAŁAC
PRASY). - T E L 150-60, 150-61, 150-62, 150-63, 150-64, 150-65, 150-66
KONTO P. K. O. KRAKÓW NR. 400.200.
Numer 45
ASY NUMERU 45-GO:
W pracowniach znanych artystek:
ZOFJA STRYJEŃSKA.
Pogawędka w cztery oczy
1
z ma
larką, która zdobyta sobie uzna-
nie w kraju i zagranicą.
Str. 2.
Niedziela 8 listopada 1936
A
S
CENA NUMERU GROSZY
PRENUMERATA K W A R T A L N A 4 ZŁ. 50 GR.
CENY OGŁOSZEŃ: Wysokość kolumny 275 mm. — Szerokość kolumny
200 mm. — Strona dzieli się na 3 łamy, szerokość łamu 63 mm. Cała stro-
na zł. 600 Pół strony zł. 300.1 m. w 1 łamie 90 gr. Za ogłoszenie kolorowe
doliczamy dodatkowo 50°to za każdy kolor, prócz zasadniczego. Żadnych
zastrzeżeń co do miejsca zamieszczenia ogłoszenia nie przyjmujemy
Rok II
DD
POLSKI CASANOWA.
Koleje losu generała Chadźkie-
wicia czarują barwnością epoki
rococo w Polsce.
Str. 4—5.
DO
OMNIBUS WYNALAZCÓW.
Jak powstał szereg drobiazgów
codziennego użytku, przechodzą-
cych zmienne koleje losu? Str. 6.
aa
MISS WENUS 1934.
Młoda Małopolanka p. Mokry -
Nowicka, która zdobyta na Par-
nasie piękności pierwsze miejsce.
Str. S.
OD
„STREFA MILCZENIA".
Rząd wioski uczcił pamięć Dan-
tego, łworząo z pamiątkowej dziel-
nicy Rawenny „rezerwat" histo-
ryczny.
Str. 14—15.
DO
GWIAZDY PO 30-STCE.
O tych, które zdają slię usuwać
z pod żelaznych reguł ozaisu.
Str. 16—17.
•a
1IALLO! HALLO!
CZY MÓWI SIĘ DA LEJ ł
Wesoły przegląd wydarzeń ty-
godnia.
Str. 18.
•D
KWATERY KSIĘCIA PEPI.
Miejsca, które gościły w r. 1812
ks>iecia Józefa, osnuta legenda,
kturia na Litwie żyje dotychczas.
Str. 19.
OD
Nasz przebój muzyczny!
MARSZ ORACOYII.
Muzyka i słowa Juljusza Leo.
Str. 22.
aa
5 MINUT POŚWIĘCONYCH
MODNEJ FRYZURZE.
Praktyczne raidiy „salonu piękno-
ści Asa".
Str. 26.
aa
PANIE FAWORYZUJĄ
DOBRYCH TANCERZY.
Zapoznana sztuka taneczna przy-
czynić się może do sukcesów sa-
lonowych, o .ile jej adepci! zdobę-
dą sile na odrobinę amblejn w tej
dziedzinie życia towarzyskiego.
Stir. 27.
ao
NOWOCZESNA AMAZONKA.
Strój pueknej pa nr, uprawiającej
sport jeździecki, przeszedł w o-
s>?aitn:cih 30-tu latach duże zmiany.
Str. 28—29.
Nowele. — Dzaał gospodarstwa do-
mowego. — Kącik filatelistycz-
ny. — Humor i rozrywikii umysło-
we. — Na scenie. — .Nowe książ-
ki. — Program radjowy.
Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów techniki, coraz to nowe wyczyny elektryzujq
wyznawców postępu. Oto należy zanotować wspaniały przelot znanego lotnika Jamesa Mollisona,
który ostatnio przebył na swym samolocie „Bellanca" północny Atlantyk w rekordowym czasie
13 godzin i 10 minut. Start nastąpił w Nowym Jorku i po lądowaniu w Harbour Grace na Nowej
Fundlandji, Mollison poleciał prosto na lotnisko londyńskie w Croydon. Samolot Mollisona po-
siada motor o sile 7 0 0 KM, i rozwija szybkość 370 km na godzinę. N a zdjęciu widzimy szczę-
śliwego lotnika po przybyciu
W
Croydon.
Fot. Neui York
Times,
London.
AS'3
Imć Pan Generał
ChadźkiewiczGd
Polski Casanova
WANDA klESZKOWSRA
Czem ten człowiek nie był, czego nie robił!
Zycie jego mogłoby dostarczyć tematu do
napisania rycersko awanturniczego romansu,
on sam zaś był wymarzonym typem na boha-
tera zbrodniczych poematów byronowskich.
Dusza jego stanowiła przedziwną mieszaninę
dobra i zła. Charakter składał się z najdzi-
waczniejszych zestawień, z najzupełniejszych,
trudnych do pogodzenia kontrastów i krań-
cowości. Burzliwe życie było wiernym od-
powiednikiem jego charakteru.
Przyjaciel generała Jasińskiego, a zarazem
najzaciętszy wróg konstytucji 3 maja, stron-
nik Targowicy, przed ostatecznym upadkiem
ojczyzny jeszcze naprzemian oficer polskiej
gwardji k o r o n n e j i kapitan grenadjerów ro-
syjskich, w legjonach, dokąd przywiał go je-
go niespokojny duch,
intrygant, wichrzy-
ciel i rabownik, kolejno a d j u t a n t generałów
Championnefa, Masseny i Macdonalda, sły-
nący pod imieniem generała Lodoiski, odzna-
czający się lwią odwagą w boju, fałszerz
banknotów, agent t a j n e j policji Fouche'go.
w międzyczasie bałamut i uwodziciel kobiet,
szuler i oszust, o którego najdziwniejszych,
przeróżnych awanturach tomy pisaćby moż-
na
oto pan Chadźkiewicz we własnej oso-
bie. Jeśli przysłowie: fortuna kołem się toczy,
z n a j d u j e zastosowanie do życia ludzkiego, to
n a j l e p i e j chyba m a l u j e ono koleje losu
Chadźkiewicza. Sto razy był 011, jak się to
mówi, pod wozem i zawsze umiał się zpod
niego na wierzch wydobyć.
A przecież było w tym człowieku niewątpli-
wie pewne piętno niezwykłości i wyższości,
wyróżniające go zpośród wszystkich współ-
czesnych mu awanturników i jakiś niezwy-
kły urok, przyciągający ludzi ku sobie, jeśli
mimo wszystkich sprawek, z któremi się nie
krył, a przeciwnie nawet zdawał się chlu-
bić, był p r z y j m o w a n y bardzo skwapliwie
w najlepszych towarzystwach i wszędzie,
gdziekolwiek się pokazał, mile był widziany.
Przyczyniała się do tego niewątpliwie jego
piękna, rasowa postawa i pańskie ułożenie,
lecz musiały istnieć i jakieś inne. głębsze
przyczyny. Być może, że społeczeństwo, roz-
czytujące się z takim zapałem w fantastycz-
nych, romantycznych poematach, pociągała
ku niemu właśnie owa zagmatwana miesza-
nina najbrudniejszych cech ze szlachetnemi,
czystemi odruchami. Dziwną zaiste zagadkę
stanowił ten człowiek, łączący w sobie bru-
talną, bezwzględną przemoc ze wspaniało-
myślnością; drażliwą miłość własną z zupeł-
ną zatratą poczucia honoru; najniższy cy-
nizm z pobożnością; cechy bezinteresowności
i pańską hojność z wyrafinowanem oszust-
wem; nieustraszoną odwagę w ogniu z bier-
nem przyjmowaniem zniewag, spotykających
go niejednokrotnie po przyłapaniu na nie-
uczciwej grze w karty;
arystokratyczne
poglądy i wielkopańskie maniery z zadawa-
niem się ze zgrają łotrów, pieczeniarzy i swa-
wolników,
stanowiących jego przyboczną
ćwitę, zwaną „plotkami" czerpiącemi nie-
dbałość z mściwością; pełnemi garściami zło-
:o z jego szkatuły, a obowiązanymi wzamian
za to do bezwzględnego posłuszeństwa i dys-
krecji; a nadewszystko żywą wiarę z znka-
mieniałem życiem zła, którem świadomie
kroczył.
1LUSTR. A. ŻMUDA
A przytem posiadał generał Chadźkiewicz
jedną wielką zaletę towarzyską, zjednywu-
jącą mu niebywałą popularność i s y m p a t j ę
w szerokich kołach — dowcip! Jeśli chcemy
wierzyć licznym pamiętnikarzom, zajmują-
cym się jego osobą, należał 011 do najdowcip-
niejszych ludzi swego czasu. Każde najprost-
sze słowo, nabierało w jego ustach specjal-
nego zabarwienia. Umiał w lot pochwycić
i po mistrzowsku odbić iskrzącą rakietę do-
wcipu.
Przytoczę tu kilka powiedzeń.
Jeden z dygnitarzy, spotkawszy się pewne-
go razu z Chadźkiewiczem w towarzystwie,
zawołał o nim ze szczerym podziwem, zwra-
cając się do zebranych gości:
„Co za głowa, gdyby statek!" (powaga,
stateczność).
Chadźkiewicz nie pozostał dłużny w odpo-
wiedzi. Kiwając z politowaniem głową, bd-
palił bez wahania w stronę owego dygnitarza:
„Co za statek, gdyby głowa!"
Znana jest również jego zuchwała odpo-
wiedź, jaką dał generałowi Witte. gdy tenże,
odwiedziwszy swego przyrodniego brata Ale-
ksandra Potockiego w gospodzie podczas jar-
marku w Berdyczowie, rzekł ironicznie, uj-
rzawszy go siedzącego przy kartach, między
Chadźkiewiczem a drugim szulerem
omantyzm, którego pierwszych przebły-
sków można się już dopatrzeć w drugiej
połowie XVIII w., obok nowych pier-
wiastków, jakiemi otaczał literaturę, wycisnął
również pewne swoiste piętno i na ludziach
swej epoki, kształtując odpowiednio ich uspo-
sobienie, charakter i życie. Poruszył 011 drze-
miący w duszach ludzkich melancholijny,
poetycki smutek, pogardę szarej rzeczywisto-
ści, rozbudził wybujały indywidualizm, nie-
nasycone pragnienie wybicia się, wyróżnie-
nia, wystrzelenia ponad zwykły tłum, którym
gardził, rozpalił niepohamowaną żądzę nad-
zwyczajnych, tajemniczych przygód. Tem
właśnie tłumaczy się ów nagły pęd do podró-'
ży, włóczęgostwa i awantur, który zawitał
także i do naszego k r a j u . Ludzie porzucali
ojczyznę, kąt rodzinny, gdzie się wychowali
i pracowali, obowiązki, żonę, dzieci, mienie
i rozpoczynali wędrówkę po obcych krajach,
w niedostatku często o chłodzie i głodzie,
poszukując owych wyimaginowanych, niezna-
nych, a przez to stokroć bardziej pociągają-
cych przygód.
Przy tak sprzyjających po temu okolicz-
nościach wytworzył się pewien specjalny ko-
smopolityczny typ awanturników, wyzyski-
waczy i oszustów. Zpośród całej czeredy
najprzeróżniejszych typów tego rodzaju, pal-
ma pierwszeństwa należy się niewątpliwie
i nić panu generałowi Chadźkiewiczowi.
Ignacy Chadźkiewicz, herbu Kościesza, ów
polski Casanova, „król cyników, łotrów w ca-
łej powadze i potędze majestatu", jakiemi
to nazwami obdarzają go współcześni mu pa-
miętnikarze, pochodził ze starej szlacheckiej
rodziny, zdawna osiadłej na Litwie, a skoli-
gaconej z wieloma dworami pańskimi.
R
,Co za głowa, gdyby statek!"
4 AS
... został porwany i wywieziony
do Wiatki.
„Cóż widzę, biedny bracie, jesteś jak
Chrystus na krzyżu między łotrami".
„Cóż to nadzwyczajnego widzieć Chrystusa
na krzyżu między dwoma łotrami" — odparł
zimno Chadźkiewicz, wzruszając ramionami,
poczem dodał, spoglądając
wymownie na
liczne krzyże i ordery, zdobiące pierś gene-
rała Witte: „znacznie trudniejsza i ciekaw-
sza to rzecz ujrzeć tyle krzyżów na jednym
łotrze".
Aluzja hyła tak przejrzysta, że niepodobna
j e j było nie pojąć. Została więc nietylko zro-
zumiana, ale i zapamiętana i w odpowied-
niej chwili pomszczona.
Cynizm jego sięgał niebywałych
wprost
granic Upadłą kobietę nazywał „maliną ze
swego ogrodu", o złym księdzu mówił, że to
„jego kapelan". Przedstawiając swego syna,
dodawał bezwstydnie:
„Bardzo porządny młodzieniec, tylko ma
dwie wady: jest moim synem i nazywa się
Chadźkiewicz".
Kiedy zaś inni, chcąc mu sprawić przyjem-
ność, chwalili przed nim zalety jego syna,
przerywał im szyderczo:
„Dosyć, dosyć, im bardziej obsypujecie go
pochwałami, tem większe podejrzenie wżbu-
dzacie we mnie, że nie jest on moim synem,
bo i gdzieżby taki łotr, jak ja, takiego pocz-
ciwca spłodził".
Nie wstydził się przyznawać głośno, że
utrzymuje się z pieniędzy, wygranych w kar-
t)-. Owszem chwalił się tem przy lada okazji.
Lubił naprzykład powtarzać z wielką»chełpli-
wością, że 011 jeden jest prawdziwym panem
z panów, wszyscy zaś magnaci są panami
z chłopów, ponieważ zyski swe ciągną z
włościan, sami zaś jemu składają haracz.
Kiedy go kto zadrasnął,
kiedy się uczuł
czein dotknięty, umiał się mścić, najczęściej
po swojemu, smagając ironją, ośmieszając bo-
leśnie, doszczętnie, nie znając już żadnej
miary. Często jednak najdotkliwsze obelgi
puszczał płazem. Parokrotnie przy kartach,
kiedy przyłapano go na szulerce, został czyn
nie znieważony przy świadkach i starał się
zawsze pokryć tę zniewagę, zatuszować jo
błyszczącym dowcipem. Kiedy podczas kon
traktów kijowskich sąsiad
Chadźkiewicza
z p r a w e j strony zauważył jego nieuczciwą
grę i oburzony zerwał się z miejsca, wymie-
rzając mu potężny policzek, Chadźkiewicz,
niezmieszany bynajmniej, uderzył z zimną
krwią sąsiada, wołając:
„Sequens!"
Wzbudziło to powszechną wesołość i całe
zajście, zamiast pojedynkiem, zakończyło się
huczną pijatyką i uraza została zatopiona
w szampanie.
A przecie ten wykolejeniec życiowy bez
zasad, nie znający żadnych względów, ten
gracz zawodowy, ten szuler bez skrupułów,
nie chciał nigdy grywać z Franciszkiem Sa-
piehą, ani Kossakowskim, mówiąc, że sumie-
nie nie pozwala mu ogrywać kolegów szkol-
nych. I nigdy też podobno nie ogrywał niko-
go do ostatniego grosza, zostawiając zawsze
drobną sumę na najpierwsze potrzeby. Jeżeli
widział czyjąś rozpacz, zwracał nawet część
wygranej. Nie mógł nigdy przejść kolo że-
braka, nie udzieliwszy mu jałmużny. .
Opowiem tu jeszcze na zakończenie znany
figiel, jaki wyrządził Chadźkiewicz głośnej
z dziwactw i tonów, jakie lubiła przybierać,
pani Bobiatyńskiej. Pewnego razu gruchnęła
po Wilnie wieść, że pani ta, odnowiwszy swe
apartamenta, zaprowadziła zwyczaj, by ża-
den z odwiedzających ją gości nie był wpu-
szczony do salonu, zanim obuwie jego nie zo-
stanie starannie oczyszczone przez przezna-
czonego specjalnie do tych usług lokaja. Sły-
sząc o tem, jedni śmiali się i wzruszali lek-
ceważąco ramionami, inni zżymali się we-
wnętrznie na te dziwactwa, nikomu wszakże
nie przyszło do głowy przeciwstawić się im
czynnie. Skoro wieść ta doszła do uszów
Chadźkiewcza, wezwałi on niezwłocznie całą
zgraję przyboczną i udał się w ich otoczeniu
z wizytą do pani Bobiatyńskiej, poleciwszy
wpierw wszystkim zabrudzić możliwie naj-
bardziej obuwie w głębokich rynsztokach
uliczek wileńskich. Sam oczywiście „świecił"
przykładem. A dzień był dżdżysty, błotny.
Kiedy stanęli wreszcie u celu, nadbiegła cala
czereda przerażonych sługusów, która jęła
się biedzić nad oczyszczaniem skorupy błota,
pokrywającej obuwie przybyłych. Pani Bo-
biatyńska zaś, zawiadomiona o przybyciu
słynnego generała Chadźkiewicza, przywdzia-
ła naprędce stosowną toaletę i pełna dumy
i zadowolenia z odwiedzin tak pożądanego
gościa, udała się do salonu, by przybrawszy
malowniczą pozę, oczekiwać z niecierpliwo-
ścią. Lecz oto ledwo pod wprawną ręką wy-
ćwiczonej służby straszliwie zanieczyszczone
obuwie poczęło nabierać połysku tafli lustrza-
nych, co kosztowało przeszło kwadrans mo-
zolnej pracy, a wygalowany lokaj kierował
się w stronę salonu, by zaanonsować ich
przybycie pani domu, Chadźkiewicz spojrzał
nagłe na zegarek i wykrzyknął z udanem
zdziwieniem i żalem:
.,Patrzcie, toż to już piąta! O tej godzinie
mieliśmy być u NN. łla, niema innej rady,
musimy tam iść koniecznie. Podziękujże te-
dy pani — zwrócił się do zdumionego loka-
ja — za j e j wielką grzeczność i powiedz, że
przy pierwszej sposobności przyjdziemy po-
dziękować osobiście".
Na dany przez Chadźkiewicza znak cała
świta obróciła się na pięcie i opuściła za
swym przewodnikiem te tak niezwykle go-
ścinne podwoje, pozostawiając za sobą panią
domu, pełną urazy i gniewu.
Koniec Chadźkiewicza był żałosny. Prze-
brała się wreszcie miarka bezkarności i swa-
woli. Za jakiś żart, nie gorszy zresztą od
wielu innych, które uchodziły mu na sucho,
został porwany i wywieziony do Wiatki,
gdzie też wkrótce życia dokonał.
Tak zmarł człowiek, obdarzony od natury
niepospolitemi darami, który mógł stać się
chlubą swego narodu, a stał się jego zakałą.
... uderzył z zimną krwią sąsiada z lewej, wołając:
v
sequens/".
AS-5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin