Roberts Nora - Nocne fajerwerki.pdf

(719 KB) Pobierz
Nora Roberts
Nocne fajerwerki
PROLOG
Ogień. Oczyszczający, a zarazem niszczący
Ŝywioł.
Jego
Ŝar
ratuje
Ŝycie
albo je odbiera.
Jedno z największych odkryć ludzkości, a zarazem
źródło
najsilniejszych lęków. Ale takŜe fascynacji.
Matki ostrzegają dzieci, by nie bawiły się zapałkami i nie dotykały rozpalonego do
czerwoności pieca. Bez względu na to, jak piękne potrafią być płomienie i jak kuszące ich ciepło,
parzą.
Płonący w kominku ogień stwarza romantyczny nastrój. Spowija wszystko wokół pachnącym
dymem i zalewa migoczącą złocistą poświatą. Starcy zwykli ucinać sobie przy nim drzemkę.
Na biwakach wystrzela snopem iskier w rozgwieŜdŜone niebo, a podniecone dzieciaki pieką w
nim kiełbaski, słuchając opowieści o duchach.
KaŜde miasto ma swoje mroczne, wstydliwe zakątki, gdzie bezdomni grzeją zmarznięte ręce
nad ogniskiem z puszek. W mdłym
świetle
twarze wydają się jeszcze bardziej wynędzniałe i znękane-
W Urbanie poŜary zdarzały się dosyć często. Powodów mogło być wiele.
NieostroŜnie rzucony niedopałek, od którego zajął się materac.
Wadliwa instalacja, którą przeoczył lub zlekcewaŜył przekupiony inspektor.
Grzejnik naftowy, postawiony zbyt blisko zasłon. Tłuste szmaty, wrzucone do dusznej
komórki. Zapomniana
świeczka.
Były jednak i inne sposoby, bardziej perfidne.
Po wejściu do budynku kilka razy szybko odetchnął. To naprawdę proste, a zarazem
ekscytujące. Cala władza spoczywała teraz w jego rękach. Dokładnie wiedział, co robić, i juŜ czul
dreszcz podniecenia. Sam. W ciemnościach.
JuŜ niedługo przestanie tu być ciemno. Wdrapując się na pierwsze piętro, zachichotał na samą
myśl o tym. Wkrótce zrobi się jasno.
Wystarczą dwa pełne kanistry. Benzyną z pierwszego zachlapał starą drewnianą podłogę. Idąc
od
ściany
do
ściany
i z pomieszczenia do pomieszczenia, zostawiał za sobą mokre
ślady.
Od czasu do
czasu przystawał, zrzucał towary z regałów i rozsypywał na nie zapałki. JuŜ wkrótce wszystko stanie
się poŜywką dla ognia i pomoŜe mu rozprzestrzenić się po całym budynku.
Zapach benzyny, słodki jak egzotyczne perfumy, pobudzał jego zmysły. Bez paniki i
pośpiechu wspinał się po krętych metalowych schodach na kolejne piętro. Mógł sobie pozwolić na
spokój, bo nie był przecieŜ głupi. Wiedział,
Ŝe
nocny straŜnik siedzi zgarbiony nad gazetami w
odległej części budynku.
Posuwając się do przodu, raz po raz spoglądał na spryskiwacze pod sufitem, podobne do
wielkich pająków. Zajął się nimi juŜ wcześniej; gdy buchną płomienie, woda nie zaszumi w rurach i
nie zabrzęczą ostrzegawczo czujniki dymu.
Ogień będzie się palił i palił, aŜ szyby eksplodują
pod naporem
Ŝaru.
Farba złuszczy się, metal zacznie się topić, zwęglone belki stropowe runą,
strawione przez płomienie.
Tak bardzo chciałby... Przez moment
Ŝałował, Ŝe
nie moŜe zostać w centrum tego wszystkiego
i być
świadkiem,
jak płomienie budzą się z cichym pomrukiem. Chciał podziwiać ogień, sunący z
sykiem i rozciągający swoje gorące, jasne macki. Chciał teŜ usłyszeć jego triumfalny ryk, gdy będzie
łapczywie poŜerać wszystko na swojej drodze.
Niestety, wtedy będzie juŜ daleko stąd. Zbyt daleko, by zobaczyć, usłyszeć i poczuć. Dlatego
będzie musiał to sobie wyobrazić.
Z westchnieniem zapalił pierwszą zapałkę, a potem długo trzymał ją przed oczyma,
podziwiając migotliwy płomyczek, który zdawał się go fascynować. Gdy rzucał maleńki ogienek do
ciemnej kałuŜy benzyny, uśmiechał się z dumą. Patrzył przez chwilę, ale tylko przez chwilę, jak bestia
oŜywa, sunąc
śladem,
który jej zostawił.
Wyszedł cicho w rześką noc. Musiał się pospieszyć.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Natalie wróciła do swojego apartamentu zirytowana i wykończona. Wieczorne spotkanie z
dyrektorami marketingu przeciągnęło się do północy. Zrzucając buty, przypomniała sobie,
Ŝe
mogła
juŜ wtedy wrócić do domu, ale tego nie zrobiła. PoniewaŜ siedziba firmy znajdowała się na trasie
pomiędzy restauracją a jej domem, nie mogła sobie odmówić, by raz jeszcze nie rzucić okiem na
ostatnie modele i nie obejrzeć reklam, zwiastujących uroczyste otwarcie.
Nad jednym i drugim trzeba było jeszcze trochę popracować, ale miała w planie tylko
napisanie kilku krótkich notatek słuŜbowych.
Czemu, wobec tego, szła, zataczając się, do sypialni o drugiej w nocy? Odpowiedź była
prosta. Jest pra-coholiczką, czyli po prostu idiotką. Tym większą,
Ŝe
juŜ o ósmej rano ma spotkać się
na
śniadaniu
z grupą przedstawicieli handlowych ze Wschodniego WybrzeŜa.
To
Ŝaden
problem, zapewniła samą siebie. Kto potrzebuje snu? Z całą pewnością nie Natalie
Fletcher, dynamiczna bizneswoman lat trzydzieści dwa, która zamierza rozszerzyć Fletcher Industries
o kolejną zyskowną branŜę.
Bo zyski będą, oczywiście. PrzecieŜ włoŜyła umiejętności, doświadczenie i kreatywność w
stworzenie „Pięknej Pani" od podstaw. Przedtem jednak będzie sporo podniecenia, towarzyszącego
poczęciu, później narodziny, a dopiero potem rozwój. Pierwsze radości i kłopoty młodej firmy,
próbującej odnaleźć własną drogę.
Moja firma, pomyślała ze znuŜeniem, a zarazem satysfakcją. Moje ukochane dziecko. Będzie
o nią dbać, kształcić ją i rozwijać i oczywiście w razie potrzeby bez szemrania będzie się kładła spać o
drugiej w nocy.
Jedno spojrzenie w lustro wystarczyło, by zrozumiała,
Ŝe
nawet tak dynamiczna osoba
potrzebuje czasami odpoczynku. Policzki jej straciły nie tylko naturalny kolor, ale i kosmetyczny
rumieniec, skutkiem czego jej twarz wydawała się zbyt blada i wydelikacona. Prosty węzeł, w jaki
upięła włosy, tak szykowny i misterny na początku wieczoru, teraz uwypuklał jeszcze cienie pod jej
zielonymi oczyma.
PoniewaŜ zaś naleŜała do kobiet, które cenią sobie wytrwałość i energię, oderwała wzrok od
lustra, zdmuchnęła z oczu grzywkę w odcieniu miodu i poruszyła ramionami, by rozluźnić
zesztywniałe mięśnie. Rekiny nigdy nie
śpią,
przypomniała sobie. Nawet rekiny biznesu. Ten jednak
tutaj, przed lustrem, czuł nieprzepartą chęć, by paść na łóŜko w ubraniu.
To wykluczone, pomyślała, zdejmując płaszcz. Dobra organizacja oraz dyscyplina są w
interesach równie waŜne, jak głowa do liczb. Podeszła do szafy i właśnie odwieszała aksamitną
narzutkę, gdy zadzwonił telefon.
Ach, niech odbierze maszynka, pomyślała, jednak po drugim sygnale podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Pani Fletcher?
- Tak? - Zawadziła słuchawką o szmaragdowy kolczyk. JuŜ miała go zdjąć, ale powstrzymała
ją panika w głosie dzwoniącego.
- Mówi Jim Banks. Nocny straŜnik w południowym skrzydle magazynu. Mamy kłopoty.
- Jakie kłopoty? Włamanie?
- PoŜar. Pani Fletcher, wszystko się pali!
- PoŜar? - Przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha. - W magazynie? Czy ktoś był w budynku?
Ktoś tam jest?
- Nie, tylko ja. - Głos mu się łamał. - Byłem na dole, w barku kawowym, kiedy usłyszałem
wybuch. Nie wiem, co to było, moŜe bomba. Zadzwoniłem po straŜ poŜarną.
Natalie usłyszała w słuchawce inne odgłosy - wycie syren, głośne krzyki.
- Jest pan ranny?
- Nie, na szczęście nic mi się nie stało. Pani Fletcher, to straszne!
- JuŜ do was jadę.
Jazda z eleganckiej zachodniej dzielnicy na południowe obrzeŜa Urbany, gdzie znajdowały się
magazyny i zakłady przemysłowe, zajęła Natalie piętnaście minut. PoŜar zobaczyła na długo przed
tym, zanim zatrzymała samochód za długim rzędem wozów straŜackich. MęŜczyźni z twarzami
umazanymi sadzą ciągnęli węŜe i chwytali topory. Ogień zmieszany z dymem buchał z rozbitych
okien i tryskał w górę przez dziury w zniszczonym dachu.
śar
był nie do zniesienia. Nawet z tej
odległości czuła, jak kąsają w twarz, podczas gdy lodowaty lutowy wiatr dmie jej w plecy.
Wszystko stracone. Od razu wiedziała,
Ŝe
przepadło wszystko, co było wewnątrz budynku.
- Pani Fletcher?
Rozdarta pomiędzy uczuciem trwogi a fascynacji, odwróciła się i zobaczyła tęgiego, starszego
męŜczyznę w szarym mundurze.
- Jestem Jim Banks - przedstawił się roztrzęsionym głosem.
- Ach tak. - Machinalnie uścisnęła mu rękę. - Nic się panu nie stało? Na pewno?
- Na pewno, proszę pani. To okropne.
Przez chwilę patrzyli w milczeniu na ludzi, którzy walczyli z ogniem.
- A czujniki dymu?
- Nic nie słyszałem aŜ do eksplozji. Popędziłem wtedy na górę i zobaczyłem ogień. Paliło się
wszędzie. -- Nigdy w
Ŝyciu
czegoś takiego nie widział i nie chciałby widzieć. - Wybiegłem z budynku
i z mojej furgonetki zadzwoniłem po straŜ poŜarną.
- Dobrze pan zrobił. Nie wie pan, kto nimi dowodzi?
- Nie wiem, proszę pani. Ci ludzie uwijają się jak w ukropie. Nie tracą czasu na rozmowy.
- W porządku. Myślę,
Ŝe
powinien pan pojechać do domu. Ja się teraz tym zajmę. JeŜeli będą
chcieli z panem porozmawiać, podam im numer pańskiej komórki.
- Niewiele da się tu zrobić. - MęŜczyzna pokręcił głową. - Ogromnie mi przykro, pani
Fletcher.
- Mnie teŜ. Dziękuję,
Ŝe
pan zadzwonił.
Po raz ostatni popatrzył na budynek, wzdrygnął się, a potem zmęczonym krokiem poszedł do
furgonetki. Natalie nie ruszyła się z miejsca. Czekała...
Gdy Ryan wkroczył do akcji, wokół magazynu zebrał się spory tłum. PoŜar niezmiennie
przyciągał gapiów, podobnie jak bójka albo wypadek. Ludzie
obstawiali nawet jedną czy drugą stronę, przy czym większość stawiała na ogień.
Wysiadł z samochodu - szczupły, szeroki w barach, o zmęczonych szarych oczach. Pociągła,
koścista twarz nie zdradzała
Ŝadnych
uczuć. Buchające płomienie to oświetlały ją, to rzucały cienie,
uwypuklając niewielki dołek w brodzie, który podobał się kobietom, ale jego samego lekko irytował.
Postawił buty ochronne na pokrytej sadzą ziemi i wsunął w nie stopy. Zręczne i oszczędne
ruchy
świadczyły
o długich latach praktyki. Gdy spojrzał na języki płomieni i snopy iskier,
zorientował się,
Ŝe
poŜar został juŜ opanowany i niemal ugaszony.
Dlatego juŜ wkrótce będzie mógł zabrać się do pracy.
WłoŜył czarną kurtkę, sięgającą do pół uda. Pod spodem miał flanelową koszulę i dŜinsy.
Przeczesał ręką niesforne ciemnobrązowe włosy. Nasunął na oczy pognieciony, poczerniały od sadzy
kapelusz, zapalił papierosa, a potem naciągnął rękawice ochronne.
W trakcie wykonywania tych rutynowych czynności lustrował wzrokiem otoczenie. W jego
zawodzie trzeba mieć trzeźwy osąd na temat poŜaru. Dlatego będzie musiał dokonać oceny miejsca i
pogody, ustalić kierunek wiatru oraz porozmawiać ze straŜakami. Trzeba będzie równieŜ
przeprowadzić całą serię rutynowych testów.
Najpierw jednak zaufa swoim oczom i swojemu węchowi.
Magazyn był juŜ prawdopodobnie spisany na straty. Zresztą, nie do niego naleŜy jego
ratowanie. Jego zadaniem jest ustalenie wszelkich „jak" i „dlaczego".
Wciągając w płuca dym, wodził jednocześnie wzrokiem po tłumie.
Wiedział juŜ,
Ŝe
alarm wszczął straŜnik z nocnej
zmiany. Trzeba będzie przesłuchać tego człowieka. Czujny i skupiony, Ryan lustrował
wzrokiem kolejno twarz po twarzy. Podniecenie to rzecz normalna. Dostrzegł je w oczach młodego
człowieka, który w osłupieniu patrzył na ogrom zniszczeń. Szok takŜe był czymś zwyczajnym. Jak u
jego towarzyszki, tulącej się do niego z otwartymi ustami. PrzeraŜenie, ulga,
Ŝe
to nie ich i bliskich
dotknęło to nieszczęście. To wszystko takŜe widział.
A potem zatrzymał wzrok na blondynce.
Stała z boku, odizolowana od reszty, spoglądając prosto przed siebie, a wiatr wyszarpywał jej
z koka kosmyki w miodowym odcieniu. ZauwaŜył,
Ŝe
ma na nogach drogie skórzane pantofle, równie
nie na miejscu w tej części miasta, jak jej aksamitny płaszcz i
śliczna
twarz.
Niesamowita twarz, pomyślał, podnosząc do ust papierosa. Delikatny owal
Ŝywcem
wzięty ze
staroświeckiej kamei. A oczy... Nie widział ich koloru, ale na pewno nie były ciemne. Nie wyraŜały
Ŝadnych
uczuć: przeraŜenia czy szoku. MoŜe zaledwie cień gniewu. Albo była kobietą pozbawioną
uczuć, albo umiała nad nimi panować.
Cieplarniana róŜa, pomyślał. Ciekawe, co ona tu robi, wyrwana ze swego otoczenia, o
czwartej nad ranem?
- Witam, inspektorze. - Brudny i przemoczony, porucznik Holden podszedł, by wycyganić
papierosa. - Dopisz jeszcze ten jeden do mojego rachunku.
Ryan, który znał dobrze Holdcna, juŜ wyciągał paczkę.
- Wygląda na to,
Ŝe
dobiliście drania.
- Ten tutaj, to był prawdziwy kawał łobuza. - Osłaniając twarz od wiatru, Holden zapalił
papierosa. -Kiedy dotarliśmy na miejsce, paliło się juŜ wszystko.
Wezwanie od straŜnika zarejestrowano o pierwszej czterdzieści. Ogień pochłonął większą
część pierwszego i drugiego pietra, ale wyposaŜenie parteru takŜe nieźle ucierpiało. Przyczynę
znajdziesz pewnie na pierwszym piętrze.
- Tak? - Znając Holdena, Ryan wiedział,
Ŝe
moŜna wierzyć jego słowom.
- Znalazłem strzępy materiału pomieszanego z zapałkami na schodach we wschodnim
skrzydle budynku. Pewnie od tego się zaczęło. To była damska bielizna.
- Hm?
- Damska bielizna - powtórzył Holden z uśmiechem. - To właśnie tu ją składowali. Całe masy
koszul nocnych, komplecików i tak dalej. Zachował się wyraźny szlak, ułoŜony z bielizny i zapałek. -
Poklepał Ryana po ramieniu. - Baw się dobrze. Hej, rekrut! - krzyknął do jednego z początkujących
straŜaków. - Trzymasz porządnie tego węŜa czy się nim bawisz? Człowiek ani na moment nie moŜe
spuścić z nich oka.
- Wiem coś na ten temat... - mruknął Ryan.
Mówiąc to, kątem oka spostrzegł,
Ŝe
jego cieplarniany kwiat zmierza w kierunku wozu
straŜackiego, zostawił więc Holdena.
- Nie macie mi nic do powiedzenia? - zaczepiła Natalie zmęczonego straŜaka. - Jaka jest
przyczyna poŜaru?
- Proszę pani, ja jestem tylko od gaszenia - odparł, po czym przysiadł na stopniu szoferki.
Dymiące zgliszcza przestały go interesować. - Szuka pani odpowiedzi? - Wskazał kciukiem w
kierunku Ryana. - Niech pani spyta inspektora.
- Pogorzelisko nie jest miejscem dla cywilów -odezwał się Ryan za jej plecami. Kiedy się
odwróciła,
zobaczył,
Ŝe
ma oczy zielone, w głębokim szmaragdowym odcieniu.
- To moje pogorzelisko. -W jej głosie, zimnym jak wiatr, rozwiewający jej włosy, wychwycił
nutę południowego akcentu, który przywiódł mu na myśl kowbojów. - Mój magazyn - ciągnęła - i mój
problem.
- Naprawdę? - Ryan znów jej się przyjrzał. Trzymała się prosto, unosząc delikatny podbródek.
- Pani jest wobec tego...
- Natalie Fletcher. Jestem właścicielką budynku wraz z zawartością. Chciałabym usłyszeć
kilka odpowiedzi. - Unosząc cienkie brwi, zapytała: - A pan...?
- Piasecki. Sekcja Podpaleń.
- Podpaleń? - wyrwało jej się, ale zaraz się opanowała. - Myśli pan,
Ŝe
to było podpalenie?
- Moim zadaniem jest to zbadać. - Popatrzył w dół. - Zniszczy sobie pani te buciki.
- Moje buciki to ostatnie, co... - Urwała, gdy chwycił ją za ramię i zaczął odciągać na bok. -
Co pan robi?
- Pani tu zawadza. Tam stoi pani wóz, prawda? -Skinął w stronę nowiutkiego, lśniącego
mercedesa z otwieranym dachem.
- Tak, ale...
- Proszę wsiadać.
- Nie ma mowy. - Bezskutecznie próbowała strząsnąć jego rękę. - Zechce mnie pan puścić?
Pachniała sto razy lepiej niŜ dym i mokre
śmieci.
Ryan zachłysnął się jej zapachem, a potem
postanowił uciec się do dyplomacji, która, co sam przyznawał, nigdy nie była jego mocną stroną.
- Niech mnie pani posłucha, zmarznie pani. Jaki jest sens stać na wietrze?
- Rzecz w tym,
Ŝe
to mój budynek. A raczej to, co z niego zostało.
- Dobrze. -Niech jej będzie, zwłaszcza
Ŝe
i jemu to odpowiadało. Kazał jej jednak stanąć przy
samochodzie i swoim ciałem zasłonił ją przed lodowatymi podmuchami wiatru. - Czy
środek
nocy to
nie jest zbyt późna pora na sprawdzanie stanu posiadania?
- Rzeczywiście, trochę późno. - Schowała ręce do kieszeni, bezskutecznie próbując je
rozgrzać. - Wyruszyłam z domu zaraz po telefonie straŜnika.
- A było to...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin