Opowiadanie(przygodowe) Akt drugi - Rozdział 12.docx

(35 KB) Pobierz

#12              Rzeź

 

 

Marcel oglądał oddalający się oddział Kappy, oraz Marcina. Pomyślał, że idzie do ośrodka zdrowia. Z jego twarzą nie było najlepiej. Stał wraz z członkami grupy Beta i Gamma. Razem było ich dwudziestu czterech. Słuchał wyciszonych rozmów reszty. Wynikało z tego, że większość się mocno bała. Nikt nie chciał zabijać. Część osób chodziła głodna. Prawie każdy narzekał. On sam miał przed oczami ciało Laury. W zasadzie ono dalej tam leżało. Kto wie, co oni mogli z nim zrobić? Marcel miał dość. Najpierw Monika, teraz Laura. Kto następny? Zastanawiały go słowa Adriana. Że tak naprawdę jest Marcinem. Ale co to mogło znaczyć? Marcin pojawił się nie dawno i od razu było w nim coś dziwnego. Podobne ubranie, laptop. Do teraz mu to nie dawało spokoju. Wiedział jedynie, że jak tylko spotka Marcina i będzie czas, to go o to spyta.

-Dobra, zbliżają się. Idą dość sporą grupką. Idziemy w stronę mostu. – polecił dowódca Bety. Usłyszeli krzyki. Kilku Cieszynian zaczęło panikować. Część wleciała w poczną uliczkę do Policji.

-Brać kusze, proce i łuki, no i póki nas nie widzą walczymy! Przeżyjemy wszyscy! – stwierdził dowódca i napiął swój łuk. Marcel miał jedynie procę, jednak słabo nią władał. Bardziej pełnił rolę obserwatora. Koło niego stał jego sąsiad, Jarek.

-Co tu robisz? – zdziwił się Marcel.

-Marcel? Nie poznałem cię w tych ciemnościach! Nie umiem zbytnio strzelać, ale chcę pomóc. – odparł Jarek.

-Mam podobnie… - stwierdził Marcel. Obserwował jak lecący w ich stronę Cieszynianie padają Martwi, bądź okaleczani przez kamienie. Wybuch. Dość mocny wybuch. Najwidoczniej granaty poszły w ruch. Mieli cztery od Matiego, który z kolei, był po drugiej stronie mostu. Cieszynianie zorientowali się już w pułapce, więc ruszyli w stronę lasku, wprost do oddziałów Delta i Epsilon. Padło kilka strzałów w ich stronę. Ktoś trafił przywódcę Gammy, która raczej i tak podlegał dowódcy Bety. Marcel znał raczej większość grupy, więc mimo wszystko zrobiło mu się go szkoda.

-Za dużo tego na raz! – Marcel był zły, że tu przyszedł. Nic nie pomagał, a sam był narażony na ciosy. Schował się za wzgórzem z Jarkiem i wypatrywał co się działo. Oberwało jeszcze dwóch innych z ich oddziałów, ale więcej osób nie szło w ich stronę.

-Udało się! Walczą z Deltą i Epsilonem! Gońmy ich! – dowódca Bety ruszył przodem i stanęli jeszcze przed główną drogą. Miał wrażenie, że mało kto z Cieszynian ich widział. Mieli przewagę i mogli to zakończyć już teraz. Marcel i Jarek ruszyli za resztą. Marcel podniósł z ziemi pistolet. Widocznie któryś z zabitych go miał i upuścił. Przeładował go i czekał aż będzie dobry moment na użycie. I wtedy się zaczęło. Z lasu wybiegła garstka Cieszynian. W ich stronę, jak i w stronę mostu pomknęły dziwne przedmioty. Nagle zrobiło się mgliście. Marcel zaczął się dławić. Jarek upadł obok niego. Marcel pozwolił mu wstać. Odwrócił się i strzelił na oślep. Może nawet kogoś trafił, wolał jednak nie wiedzieć. Z raną od kuli, na szyi, leżał przed nim jego martwy kumpel z podstawówki. Wstrząsnęło to nim dość mocno. W końcu to mógł być on. Teraz już wolał uciekać, niż patrzeć na resztę. Zgubił gdzieś Jarka, jednak wierzył, że sobie poradzi.

-Uważajcie! Wchodzimy do posterunku i bronimy się! – poprosił dowódca Bety. Marcel stwierdził, że to zły pomysł. Poleciał dalej, w kierunku torów. Słyszał krzyki i wrzaski.

-Stój! – słyszał za sobą nieznany głos. Ktoś do niego strzelał. Leciał lekkim slalomem. Wbiegł na peron i wleciał do tunelu, łączącego peron z wyjściem. Wokół było pełno graffiti. Sam nawet kiedyś jedno zrobił, choć oczywiście nie było ono zbyt dobre i nikt nigdy nie wiedział co ono przedstawiało. Zbiegł na dół i przebiegł długim korytarzem. Ukrył się za końcem korytarza i nasłuchiwał. Serce było mu dość mocno. Nie wiedział co powinien zrobić. Usłyszał jak ktoś zbiegał na dół.

-I tak cię znajdę. – powiedział chłopak sam do siebie. Był coraz bliżej. Szedł szybkim krokiem. Marcel wiedział, że ma jedną szansę. Nie będzie mu łatwo, jeśli spudłuje. Nie wiedząc skąd miał przeczucie, że chłopak był wysoki i napakowany. Rozmiar buta czterdzieści pięć. Marcel nie wiedział skąd o tym wie, jednak odrzucił myśli. Problemem było to, że nie miał przeładowanej broni, więc musiał szybko działać. Zostały jakieś trzy metry… dwa. Marcel był gotów. Szybko przeładował broń, a jednocześnie wyskoczył. Nacisnął spust. Zamiast huku usłyszał kliknięcie. Zdał sobie właśnie sprawę, że został bez naboi. Jego przeciwnik był długowłosym blondynem. Wiedział, że miał tylko chwilę. Tamten się wystraszył, jednak już przeładowywał broń. Marcel skoczyła niego i wykrzywił mu dłoń. Huk ogłuszył ich oboje. Marcel poczuł pięść na swojej twarzy. Poleciał na twardy beton, jednak zdołał wykopać broń napastnikowi. Tamten rzucił się na niego z rykiem. Marcel odturlał się, a wróg wywalił się i przywalił trochę boleśnie o ścianę. Kilka godzin wcześniej został boleśnie potraktowany przez mutanta. Ból wrócił. Mimo wszystko Marcel skoczył na niego. Nigdy z nikim się nie bił. Wiele chłopaków z jego szkoły umawiało się po lekcjach na bójki na łączce za szkołą. On zawsze był jedynie obserwatorem. Miał nawet problem z utrzymaniem gardy. Teraz jednak starał się okładać przeciwnika. Tamten jednak był od niego nieco większy i miał jako tako masę. Zrzucił go z siebie i skoczył na niego. Kilka pięści wylądowało na jego twarzy. Starał się bronić, jednak wiedział, że ta walka będzie przegrana.

-Zostaw go! – usłyszał Marcel znajomy głos. Napastnik zleciał z niego i uderzył o ścianę. Teraz to ktoś inny go okładał już nieco mocniej niż on. Filip. Całe szczęście. Po chwili napastnik był nieprzytomny.

-Co z nim zrobimy? – zapytał Filip. Marcel się podniósł i podniósł broń napastnika. Przeładował broń i usłyszał kolejne kroki. Nie poznał jednak żadnego głosu, więc po cichu wycofali się z Filipem i Sebastianem.

-Idą tutaj… plan troszkę zawiódł, straciliśmy ludzi! – powiedział szeptem Marcel. Wybiegli z tunelu i znaleźli się na peronie.

-Mam plan! – krzyknął Sebastian. Powiedział to chyba za głośno i po drugiej stronie torów ich zauważyli. Poleciało kilka strzałów.

-Co chcesz zrobić? – zapytał Filip.

-Widzisz? Pociąg tu stoi. Potrafię prowadzić taki pociąg! – uśmiechnął się Sebastian.

-Dobry plan! Ale musimy ostrzec Marcina, no i szkołę. – odparł Marcel.

-To może innym razem. – westchnął Sebastian. Kilka strzałów pomknęło naprawdę blisko.

-Dużo ich tam jest. – westchnął Filip. Kilka osób wyleciało z tunelu i pomknęło za nimi. Oni znów, minęli już tory i zbiegli ze schodów. Zaraz po drugiej stronie ulicy mieli ośrodek zdrowia.

-Lecę do Marcina! Wy ich zatrzymajcie! – poprosił Marcel. Dał Filipowi broń.

-Co jest grane? – zapytał Długas.

-Bądź gotowy do odjazdu. – poprosił Marcel. Źle widział na jedno oko, więc prawie wywrócił się na schodach. Otworzył szeroko drzwi. W poczekalni siedziała Kinga.

-Tobie też oklepali mordę? – zaśmiała się nerwowo Kinga.

-Idź do Długasa. Musimy się ewakuować! – wrzasnął Marcel. Wbiegł do kolejnego pomieszczenia. Ujrzał jęczącego z bólu Nikodema, leżącego na łóżku, oraz Marcina i jakiś trzech lekarzy.

-Marcel? Tobie też oklepali mordę? – westchnął Marcin.

-Idą tutaj… - westchnął Marcel

-Skąd mają wiedzieć, że tu jesteśmy? – zapytał nerwowo Marcin. Usłyszał strzał. Później drugi. Wyjrzeli przez okno. Ze schodów zbiegało trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Z kolei więcej jak pięćdziesiąt osób biegło za nimi ze strony torów.

-Po co im to było? Stracili prawie wszystkich. – stwierdził Marcin. Wziął szybko łuk do ręki i otworzył okno.

-A teraz stracą jeszcze więcej. – dodał po chwili Marcin.

-Ja to bym raczej stąd uciekał.- stwierdził Marcel.

-A widzisz, żeby Nikodem był w stanie? – zapytał Marcin.

-Co mamy robić? – zapytała spanikowana pielęgniarka.

-Weźcie Nikodema do samochodu Długasa. Pomogę wam. Marcin i Filip będą osłaniać, tak długo jak będzie to możliwe.

-Ja się tylko pytam, co się stało z drużyną Kappa?! – wkurzył się Marcin.

-Jak byli z tymi, po drugiej stronie mostu, to raczej już ich z nami nie ma. – odparł Marcel. Marcin wypuścił strzałę. Wybuch podpalił kilku chłopaków. Zaczęli wrzeszczeć i uciekali jak głupi. Jeden z nich wleciał na jakąś dziewczynę i ona również zajęła się ogniem.

-Cztery za jedną strzałą? Dobrze! – zdumiał się Marcel.

-Schowaj się. Oni również mają broń. – stwierdził Marcin. Wciąż jednak nikt w nich nie strzelał. Marcin wypuścił kolejną strzałę. Tym razem nieco dalej. Trafił w okolicę wejścia na schody.

-Gdyby te gałęzie jeszcze tak nie przeszkadzały. – skomentował Marcin. Filip przestał strzelać. Możliwe, że skończyły się naboje. Pielęgniarki już wyniosły Nikodema.

-Dobra, musimy ich wystraszyć. Teraz, albo wcale. – powiedział Marcin. Miał kilka kamieni pod ręką. Wystarczyło, że wyobraził sobie kształt takiego kamienia, a kamień takim się stawał. Zrobił sobie idealnie okrągły kamień, który zamoczył w prochu od Szymona.

-Dobra, tak wiele prochu powinno ich wystraszyć. – stwierdził Marcin. Wyrzucił kamień z całej siły. Poleciał w gorę i zaczął opadać, mniej więcej na środek drogi, gdzie pierwsze osoby już powoli się zbliżały. Kamień poleciał idealnie pomiędzy dwie dziewczyny. Marcin otworzył szerzej oczy. Kamień uderzył w asfalt, tworząc kilkukrotnie większy wybuch, niż zrobił to za pomocą strzały. Dziewczyny dosłownie odleciały na kilka metrów, płonąc przy tym. Oczywiście nie wstały. Zaczął rzucać kamieniami. Robił to tak szybko, że wszyscy zaczęli się cofać w kierunku schodów. Niestety, ktoś w końcu wrzasnął, że ataki nadciągają z tego okna. Kilka strzałów wleciało przez okno, a on sam nie mógł nic zrobić.

-Cholera, idziemy, szybko! – Marcin wziął swoją broń i zleciał z Marcelem po schodach. Długas akurat odjeżdżał. Jedna z pielęgniarek leżała martwa.

-Cholera! Zostawili nas! – krzyknął Marcin.

-Ważne, że im się udało. – stwierdził Marcel.

-Na parking! Może jest coś tutaj co nam pomoże uciec! – polecieli za ośrodek zdrowia. Marcin szybko sięgnął do klamek dwóch samochodów. Drugie były otwarte, jednak bez kluczyków.

-Dobra, nie ma czasu. Idą tutaj. Uciekamy! – poprosił Marcel. Pierwsze strzału uderzyły w jeden z samochodów. Marcin powoli skradał się za kolejny samochód. Strzału umilkły. Słyszał tylko nawoływania, żeby przeszukać ośrodek i parking. Marcin pokazał Marcelowi, żeby przeszedł po cichu za dziurę w furtce. Odchylił mu i przeszedł bez głośnie. Dał mu swój kołczan, łuk, po czym sam przeszedł.

-Tam są! – usłyszeli w końcu czyiś głos. Kilka strzałów pomknęło w ich stronę.

-A żeby wam się amunicja skończyła! – krzyknął Marcin. Rzucił kamieniem w jeden z samochodów. Proszek Szymona miał to do siebie, że wybuchał tylko przy większych prędkościach. Temu tym razem nie eksplodował.

-To jest Marcin! On ma być żywy! – usłyszeli Adriana.

-Zabije go… - powiedział cicho Marcin. Wziął kolejny kamień. Uformował z niego coś w rodzaju dzidy. Na końcu dał drugi kamień, otoczony proszkiem. Zamachnął się i rzucił. Znów eksplozja była niczego sobie. Kilka osób krzyknęło. Przestali strzelać.

-Olać ich, jeszcze przyjdzie ich pora. A teraz na szkołę! – polecił Adrian.

-Aż tak dałem się wam znać? – zapytał wściekle Marcin.

-Oj, coś czuję, że my tobie bardziej. – powiedział zawadiacko Adrian.

-Zabije cię. Zobaczysz. – warknął Marcin.

-Śmiało. Stoję dziesięć metrów od ciebie. – zaśmiał się Adrian. Marcinowi skończyły się kamienie. Nie widział go, więc nie mógł go też postrzelić. Ruszył więc do siatki.

-Nie rób tego! On tylko czeka aż podejdziesz. – powiedział Marcel.

-Masz rację. No kurde. – Marcin był wściekły. Nie wiedziało powinien zrobić. Wtedy znów pomyślał wściekle. Gdzie się podział Szymon i Agnieszka? Co oni mieli zrobić? Przecież byli również oddziałem.

-Chodź szybko. – poprosił Marcel. Zauważył to samo co on. Ktoś przeszedł przez furtkę, kilkanaście metrów od nich. Zanim Marcin cokolwiek zdołał zrobić, usłyszał za plecami.

-Oddział Kappa melduje się! – powiedział Igor. Marcin był zdziwiony.

-Co się stało, meldować! – poprosił Marcin.

-Ostrzelaliśmy ich, może z trzydziestka od nas padła, no ale niestety, zostało nas trzech jedynie. Pojawiły się za nim dwie dziewczyny.

-Co z resztą? Zauważyli ich? – zapytał Marcin.

-Wbiegli dalej niż sądziłem. Byliśmy dobrze ukryci, na tyle, że przebiegli obok nas nic nie widząc. Wmieszaliśmy się w nich i zabijaliśmy kogo się dało. Te dwa oddzialiki za mostem padły całkowicie. – westchnął Igor.

-Was nie wykryli? – zapytał Marcin.

-Działaliśmy na tyle dyskretnie, że nie. Później było gorzej. Nagle zawrócili i ruszyli na most, oraz policję i dotarli tutaj. Beta trzymała się dzielnie, ale chyba również i oni padli.

-Jarek, cholera. – westchnął Marcel.

-Chciał pomóc. – westchnął również Marcin.

-Chodźmy, musimy pomóc szkole. – poprosił Igor.

-Którędy? – zapytał Marcel.

-Przez płoty i ogródki. Aż nie dotrzemy do jakiejś drogi. – odparła jakaś dziewczyna. Bez żadnego sygnału ruszyli. Przechodzili przez płoty, wzajemnie sobie pomagając. Szczególnie dziewczyny miały z tym problem. Marcin przypomniał sobie, że Mati był gdzieś wśród poległych.

-Cholera, straciliśmy dużo ludzi. – westchnął Marcin.

-Wiem. Kilka osób z mojej klasy padło. – stwierdził Marcel.

-Weronika i Oliwia, tak? – zapytał Igor dziewczyn.

-No, ja to Weronika a ona Oliwia. – Marcin przeszedł przez kolejny płotek. Gdzieś z boku słyszeli odgłosy Cieszynian. Byli tuż za nimi. Marcin pomógł przejść Weronice, a Marcel Oliwii. Znaleźli się na drodze przy ulicy Kwiatowej. Polecieli nią w dół i po chwili skręcili na ulicę Elizy Orzeszkowej. Kierowali się w stronę szkoły.

-Dobra, idziemy ulicą  Piękną i Cichą i przez ogródki!  - polecił Marcin. Jak powiedział, tak też zrobili. Tym razem mieli łatwiej. Otwarta furtka zaoszczędziła sporej chwili.

-Mutanty! – szepnęła Weronika.

-A tam. – Marcin wzruszył ramionami. Wziął do ręki jakiś kamień i rzucił w pierwszego lepszego. Jego siła się poprawiła. Był coraz lepszy w tym co robił. Wziął do ręki drugi kamień, jednak z niego zrobił w ekspresowym tempie coś w rodzaju pancerza na rękę. Zdumiał się, że potrafi coś takiego. Wziął do ręki swój nożyk i skoczył w szale na mutanty. Był wkurzony za Laurę i miał ochotę się zemścić. Pancerz dobrze chronił przed krwią mutantów. Sam załatwił całą gromadkę, zanim rzuciła się na resztę.

-Co to było?! – Oliwia była mocno zdumiona. Podobnie jak reszta.

-Zostało ich siedemdziesięciu trzech. – wypalił w pewnym momencie Marcel. Marcin popatrzył zaciekawionym spojrzeniem na Marcela.

-Skąd wiesz? – zapytał Igor.

-Czuję. Ziemia drga. Nie liczę nas. Powinno ich być siedem dziesięciu trzech. Siedemnaście dziewczyn. – powiedział Marcel. Zamknął oczy. Na chwilę wydawało się jakby odpłynął.

-Mają dwa karabiny maszynowe, może tuzin pistoletów. Nie wiem co by więcej powiedzieć. – odparł Marcel.

-Coś ty ćpał? – zdziwił się Marcin.

-Nie wiem. Mam tak od niedawna. Potrafię wyczytać informacje o kimś, lub czymś nawet go nie widząc. – odparł Marcel. Marcinowi od razu skojarzyły się fakty.

-O stary. To przyniesie nam przyszłość. Dajcie się oparzyć krwi mutanta! Tu i teraz! Chcecie móc coś więcej? – zapytał Marcin. Marcel również skojarzył.

-Są kilkanaście metrów za nami. Szybko! – poprosił Marcel.

-Jesteś pewny? – zapytał Igor.

-Słuchaj, popatrz! – Marcin dotknął ziemi. Kamienie zaczęły pełznąć po jego ciele i rozrastać się. Najpierw obie ręce, później nogi. Kamienie oblazły całe jego ciało. Łaskotało go to lekko, ale sam Marcin był zdumiony. Kamienie zaczęły wchodzić na jego głowę. Zrobił sobie kamienny hełm. Najlepsze było to, że nie czuł ciężaru stroju.

-Iron Man! – krzyknął zdumiony Marcel.

-Stone Man jak już! – Marcin na chwile zapomniało cierpieniu i dał ponieść się emocjom.

-Ale jak… - zapytała Weronika.

-Mówię wam, krew mutantów. Mam moc która sprawia, że kamienie są mi posłuszne. On z kolei ma moc wiedzy czy czegoś takiego. – odparł Marcin. Nie czekając na resztę rozpędził się, po czym wpadł na metalowy płot. Tamten jak gdyby nigdy nic, odleciał przy jego ciężarze.

-Bądź naszym czołgiem! – zaśmiał się Igor. Dostali się do płotku, który prowadził na szkolny parking. Ona również padła bez problemu. Zsunął się po zboczu na parking i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ta zbroja może dużo nie ważyła, jednak spowalniała jego ruchy. Poczuł na sobie strzały. Tak po prostu. Ktoś w niego strzelał. Rozpoznał napastnika.

-Filip, zdrajco! – zaśmiał się Marcin.

-Jezus Maryja! Myślałem, że jakiś nowy mutant opancerzony się pojawił! Nie strasz! – Filip był mocno wystraszony.

-Dobra, gdzie Nikodem? – zapytał Marcin.

-Długas zabrał go do Jastrzębia. Pielęgniarki mogą się przydać i są w szkole. – stwierdził Filip.

-Filip! Brachu! – Marcel podbiegł i go przytulił.

-Cieszę się, że się wam udało! – Pokiwał głową na widok reszty.

-Cóż. Nie działa na mnie amunicja? Ile we mnie puściłeś pocisków? – zapytał Marcin.

-Trzy? Nie wiem nawet. Nic nie widać prawie. Usłyszałem tylko dziwny dźwięki i zobaczyłem to coś. Co to jest w ogóle?! – zapytał Igor.

-Stone Man! Dzięki niemy wygramy!  - ucieszył się Igor.

-No nie wiem, czy chcę tam na nich wbiec. Mogę nie być zbyt mocny i po prostu padnę po kilku strzałach. Tym bardziej, że chyba skończyła mi się nieśmiertelność. – westchnął Marcin.

-Ilu mamy ludzi? – spytał Igor.

-Czterdzieści siedem osób, a ich jest siedemdziesięciu trzech. – wypalił Marcel.

-Co jak co, ale z matmy nigdy nie byłeś dobry. – zaśmiał się Filip.

-Cichaj, on wie co mówi. Szybko, bo są tuż, tuż! – poprosił Marcin. Nagle cała zbroja opadła a kamienie roztrzaskały się, bądź po prostu spadły i leżały obok niego.

-Po co? – zdziwił się Marcel.

-Używanie mojej mocy jest trochę męczące. A jestem już zmęczony. Idę do szkoły, będę strzelał z okien. – stwierdził Marcin. Marcel został z Filipem.

-Kappa, za Marcinem. – polecił Igor. Weronika i Oliwia pomknęły za Marcinem. Pierwszy wybuch przerwał ciszę.

-Kilkanaście metrów od nas, lepiej się pospieszmy! – polecił Marcin. Dotarli do wejścia. Został już tylko jeden strażnik, ten, który polecił im zabrać samochód z tyłu szkoły.

-Meldujemy się! Załatwiliśmy prawie wszystkich. Jakoś dwa razy tyle co naszych, jest w pobliżu. Musimy ewakuować szkołę. Dasz radę? Szkoda strat, a chyba są na tyle wkurzeni, że bez wahania zabiliby tu każdego. – powiedział Marcin.

-Szefie… to trochę potrwa. Trochę się porozchodzili wszyscy… - zaczął strażnik.

-Zbierz więc tylu, ilu się uda. Potrzebujemy być bezpieczni. – poprosił Marcin. Seria wybuchów, dała mu znać, aby się pospieszył.

-Na drugie piętra! Musimy mieć dobrą pozycję do strzelania! – poprosił Igor. Marcin biegł ostatni. Korytarze były pogrążone w całkowitej ciemności. Kilka osób stało i patrzyło się na nich ze zdziwieniem. Wybuchy ucichły. Marcin wiedział, że pozostałe oddziały były kiepsko rozlokowane i ciężko u nich było z celnością, więc wiedział, że to tak naprawdę od Kappy zależą losy wojny. Drzwi do sal były pozamykane. Marcin żałował, że nie miał przy sobie swojego sprzętu. Sam do końca nie pamiętał nawet, gdzie się podział jego plecak z laptopem, narzędziami i innymi drobiazgami. Wtedy po prostu zamknął oczy. Pomyślał, że chce po prostu, że klamka znikła. Zamiast  tego, klamka po prostu znalazła się w jego ręce, a drzwi zostały osłabione. Marcin popchał je mocniej i otwarły się.

-Tylko dwa okna, czekajcie. – poprosił Marcin. Równocześnie otworzył w podobny sposób klamkę w drzwiach obok.

-Dobra, jedna do mnie, druga z Igorem. – powiedział Marcin. Podszedł szybko do okna.

-Strzały mi się kończą. – odparła Weronika.

-Jak się skończą to powiedz, mam mało, ale mam moje kamienie. – odparł Marcin.

-Coś tak cicho na zewnątrz. No nie? – zapytała Weronika.

-No właśnie coś mi tu nie gra. Przydałby się Marcel i jego ocena sytuacji. – westchnął Marcin. Wystawił głowę przez okno. Zupełna cisza.

-No przecież chyba już nam do szkoły nie weszli. – zapytała Weronika. Wystrzał. Krzyk. Później seria wystrzałów, a to wszystko dosłownie pod nimi.

-Cholera! Weszli od strony basenu… - Marcin był nieco wystraszony.

-Czyli ominęli połowę oddziałów. – stwierdziła Weronika.

-Jeden oddział miał bronić szkoły. Tyle, że oni mają broń, a my nie bardzo. – Marcin wyszedł ostrożnie z pomieszczenia. Usłyszał wystrzał na zewnątrz.

-Dobra, mam jednego! – oznajmiła Weronika.

-Zostań tutaj, ja spróbuje ich zatrzymać. – stwierdził Marcin. Odwrócił się i od razu na kogoś wpadł. Nie rozpoznał jednak, więc po prostu ruszył dalej. Dotarł do schodów. Widział poniżej kogoś biegnącego z bronią. Wziął łuk do dłoni i napiął go. Był gotów do strzału. Bał się wychylić, jednak zrobił to. Widział co najmniej tuzin osób, odwróconych plecami do niego i idącymi przed siebie. Bał się tylko, że ktoś może wyskoczyć zza jego pleców. Wystrzelił. Strzała trafiła jakiegoś chłopaka w plecy. Ogień wypełnił małą część korytarza. Wrzaski. Wszyscy przeraźliwie krzyczeli. Marcin miał już dość zabijania. Musiał odpocząć. Ruszył schodami do góry. Usiadł przy drzwiach, gdzie była jego drużyna i rozpłakał się. Łzy szczypały go w rany policzkowe, ale nie zważał na to. Miał po prostu dość.

 

***

 

Marcel i Filip stali przy wejściu do basenu. Marcin i reszta Kappy opuściła ich pół minuty temu. Wiedzieli oboje, że zostało niewiele czasu. Wybuchy i krzyki, oraz strzały przerywały ciszę.

-Myślisz, że się uda? – zapytał Marcel.

-Zobaczymy. Mamy przewagę. Sam nie wiem, czy nie lepiej, jakby każdy wziął go rąk jakiś patyk i ruszył im na czołówkę? – zapytał Filip.

-Zależy od strat. Ale nie powinno być tak źle… patrz tam! – Marcel wskazał płot, blisko miejsca, gdzie rozwalił go Marcin. Zaczęli tam wchodzić po Cichu Cieszynianie.

-Cholera, chyba chcą wejść tędy! – Filip był lekko zaskoczony, że ponownie są na linii frontu. Marcel otworzył basenowe drzwi i je szybko zamknął. Przeszli też przez drugie, które były zaraz obok nich.

-Nie możemy ich zamknąć bo prądu nie ma i nie mamy czasu szukać klucza. – westchnął Marcel. Wlecieli do szkoły.

-Uciekać! Wchodzą tutaj! – Filip wrzeszczał na cały głos.

-Kurde, zmieszała mi się ilość wroga z naszymi, ale jest ich jakoś sześćdziesięciu. – odparł Marcel.

-O czym ty gadasz, cholera! – Filip był wystraszony.

-Nie choleruj mi tutaj! Musimy się pospieszyć. Ruchy! Ruchy! – Marcel był spięty, ale starał się trzeźwo myśleć.

-Jowita! Chodź z nami! – powiedział Filip widząc samotnie stojącą dziewczynę.

-Nie mogę… - westchnęła Jowita.

-Co jest… idą tutaj! – Filip wahał się, pomiędzy zabraniem jej siłą, a ucieczką.

-Judyta się gdzieś straciła. Była, a teraz jej nie ma. – powiedziała Jowita.

-Weszli do szkoły, nie mamy czasu! – poinformował Marcel. Wziął Jowitę za rękę i pociągnął za sobą. Filip strzelił ostrzegawczo, w kierunku basenu. Miał jeszcze pięć naboi, więc nie bał się jako tako, że je straci. Po jego wystrzale ktoś krzyknął. Nastąpiła seria wystrzałów. Marcel widział, że ktoś padł postrzelony co najmniej kilkukrotnie. Trzy strzały w klatkę piersiową, dwa w głowę i jeden w biodra. Znów nie wiedział skąd o tym wie, jednak mimo wszystko był tego pewien.

-Wyczuwam blisko trzydzieści wrogów w szkole. Drugie tyle jest gdzieś na zewnątrz. – odparł Marcel. Pomknęli schodami w dół, ku wyjściu ze szkoły. Gdy tylko ujrzeli wyjście, musieli szybko zmienić kierunek ucieczki. Mianowicie akurat ktoś postrzelił strażnika. Od strony gimnazjum nadleciało jedenaście osób. Mieli wszelakie bronie, niestety jednie były one do walki wręcz.

-Lepiej nie! Mają broń palną! – polecił Marcel.

-Mamy jeden granat i paralizatory. Coś zdziałamy! – odparł chłopak.

-Dobra, cały oddział Jota, za mną! – powiedział inny chłopak. Minęli ich i ruszyli dalej. Po chwili usłyszeli krzyk kilkunastu osób.

-Stężenie siarki wzrosło w naszej okolicy o całe dwie dziesiąte procenta! To może oznaczać tylko jedno. Marcin i jego strzały! – oznajmił Marcel.

-Jaja sobie robisz? – zdziwił się Filip.

-Serio mówię! Jedenaście osób krzyczało. Cztery dziewczyny, siedem chłopaków. – odparł Marcel.

-Ale… ich było jedenastu! Chyba ich nie zastrzelił! – Filip był lekko przejęty.

-Niee… czuje ich kroki, spokojnie. Do szkoły ktoś wszedł. Zrobi plecy oddziałowi Jota! – zauważył Marcel.

-Szefie! Straty są wielkie! – usłyszeli czyiś przejęty głos.

-Oj Danielu. To są nic nie znaczące jednostki. Pionki. Oni nic nie wiedzą. Myślą, że serio są tu, by odbić jedzenie. My musimy jedynie zdobyć trzy osoby, które miały styczność z portalem. Mogą i zginąć wszyscy. Musimy po prostu oczyścić to miejsce z osób, które by ich broniły. – usłyszeli głos Adriana.

-Nam nic nie grozi? – zapytał Daniel. Ich głos zanikał powoli. Ruszyli do piwnic.

-Jasne, że grozi… - głos Adriana zanikł. Po raz kolejny usłyszeli strzały od strony basenu.

-Trzy osoby? Chyba rozumiem. Potrzebuje Marcina no i jeszcze jakiś dwóch osób z ich siódemki. – oznajmił Marcel.

-Miał przecież trójkę, gdy nas uwięził. Mógł to już zrobić wtedy. – stwierdził Filip.

-A o co chodzi? – spytała niezorientowana Jowita.

-Za dużo tłumaczenia, naprawdę. – zapewnił Filip.

-Chciał nas złamać, ale coś mu nie wyszło, Marcin to jednak dobry wojownik. – oznajmił Marcel.

-Jak mi się spać chce. Eh, długi dzień. Mam dość stary. – stwierdził Filip.

-Wiem, wiem, Monika… - powiedział Marcel. Filip spojrzał na niego wściekle, ale nic nie powiedział. Ruszyli w ciszy. Jakiś wybuch zatrząsł budynkiem.

-Spadajmy stąd lepiej. – stwierdził Filip. Znaleźli się przy kuchni. Było to chyba jedyne wyjście  ze szkoły, które było póki co bezpieczne.

-Nie możemy ich przecież opuścić. – powiedział Marcel.

-Ale co ty chcesz zrobić? – zapytał Filip.

-Marcin wciąż gdzieś tam jest. – zauważył Marcel.

-Owszem. A pomiędzy nim, a nami, wciąż z trzydziestu Cieszynian. – oznajmił Filip.

-Ta, idą naszymi śladami, ale raczej chcą dogonić tych, co uciekli tyłami. – powiedział Marcel.

-Lepiej ich dogońmy i im zapewnijmy wsparcie. – powiedział Filip.

-Hmm… no dobra. – stwierdził Marcel. Weszli do kuchni i zamarli.

-Co jest?! – Filip popatrzył na blisko dwie setki osób zgromadzonych w pomieszczeniu. Było obszerne, więc spokojnie drugie tyle by tu weszło.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin