Brandys Marian - Nieznany książę Poniatowski.pdf

(1794 KB) Pobierz
Marian Brandys
Oficer największych nadziei
— Mój adiutant Sułkowski, przeprowadzając rankiem 1
Brumaire (22 października 1798 r.) rozpoznanie ruchów
nieprzyjacielskich w okolicy Kairu, został w drodze powrotnej
napadnięty przez całą ludność przedmieścia. Po pośliźnięciu się
konia Sułkowski poniósł okrutną śmierć— Był to oficer
największych nadziei.
Z raportu generała Bonapartego do Dyrektoriatu.
Sfinksy rydzyńskie
Do Rydzyny pojechałem jedynie po to, żeby ożywić nieco moją
erudycję historyczną o Józefie Sułkowskim. To maleńkie
miasteczko pod Lesznem Wielkopolskim było niegdyś ściśle
związane z karierą romantycznego bohatera dwóch polskich
dramatów, kilku powieści i jednej nie dokończonej opery. W
Rydzynie — na dworze możnych kuzynów — spędził lata
wczesnej młodości; tam rozwijał swe wszechstronne talenty,
którymi do tego stopnia zafascynował Bonapartego, że cesarz
wspominał je jeszcze na Wyspie Świętej Heleny; tam wreszcie
— w młynie rydzyńskich konfliktów — dojrzewały w nim
radykalizm społeczny późniejszego arcyjakobina i zawzięta
nienawiść do feudalnego świata.
Wycieczkę do Rydzyny polecam gorąco wszystkim amatorom
nieprzetartych szlaków turystycznych. Szlak jest naprawdę
nieprzetarty. Z dworca kolejowego do miasteczka trzeba
wędrować pieszo dobre pięć kilometrów; wprawdzie usłużny
funkcjonariusz pobliskiego Punktu Skupu Zboża proponuje
telefoniczne wezwanie z miasta taksówki — lecz osiągnięcie
tego jest równie trudne, jak wygrana w totolotka, ponieważ
jedyny taksówkarz rydzyński, pan Feluś, przeważnie bywa „na
wyjazdach".
Ale po przejściu tych pięciu kilometrów doznaje się pełnej
satysfakcji. Miasteczko jest wyjątkowo urocze i niepokalane w
swoim osiemnastowiecznym kształcie. Prześliczny stylowy
ryneczek, grający wszystkimi kolorami tęczy, wygląda tak samo
jak za czasów pierwszych ordynatów rydzyńskich. W środku
miasteczka dziwaczny pomnik upamiętnia wielkość książęcego
rodu Sułkowskich. Zza przesłony drzew parkowych prześwituje
potężny masyw zamku, pokrytego po wojnie nowym dachem z
czerwonej blachy. Właśnie w tym zamku wychował się
legendarny adiutant Bonapartego. Obecnie zabytkowy gmach
stoi pusty i bezpański. Odbudowuje się już wprawdzie siódmy
rok, ale nie może jakoś znaleźć odpowiedniego użytkownika. O
jego minionej świetności świadczą dwa kamienne sfinksy,
strzegące niegdyś wrót zamkowych. Wydobyte po wojnie z
fosy, do której strącili je niemieccy żołnierze, stoją teraz na
placu podzamcza jak dwaj niepotrzebni, pozbawieni funkcji
emeryci.
Poza szkieletem zamku i osiemnastowiecznymi sfinksami nic
już w Rydzynie nie przypomina Józefa Sułkowskiego. Nie ma
po nim żadnych pamiątek, nie ma ani śladu ustnej tradycji.
Na próżno włóczyłem się przez kilka godzin po uliczkach
malowniczego miasteczka, na próżno odwiedzałem po kolei
wszystkie instytucje kulturalne i urzędowe, na próżno
zasypywałem pytaniami starych ludzi, którzy zazwyczaj z takim
pietyzmem kolekcjonują wspomnienia i legendy dotyczące
historii stron rodzinnych. Nie dowiedziałem się o Sułkowskim
niczego. Sławny bohater romantyczny — bliski tysiącom
polskich
czytelników
i
bywalców
teatralnych
w
miejscowości nieodłącznie związanej z jego nazwiskiem okazał
się postacią zupełnie zapomnianą.
Zmęczony i zniechęcony daremną bieganiną po mieście,
powróciłem do parku zamkowego. Między drzewami snuł się
już zmierzch, na pustym placu podzamcza szarzały dwa
osiemnastowieczne sfinksy. Zajrzałem w ich puste kamienne
oczy — i w tym momencie z niezwykłą wyrazistością
wyobraziłem sobie genialnego chłopca, który przed dwustu laty
żył w Rydzynie, a później poległ w Egipcie, w pobliżu
prawdziwego Sfinksa.
Opadły mnie znowu wszystkie nie wyjaśnione tajemnice tej
pięknej krótkiej biografii. Cóż my właściwie wiemy o
Sułkowskim poza romantyczną legendą, dowolnie kształtowaną
przez dramaturgów i powieściopisarzy? Odczułem nagle
nieprzepartą chęć skonfrontowania tej legendy z surową prawdą
dokumentów — przekazaną nam przez historyków.
I oto — podbechtany przez sfinksy rydzyńskie — ruszam do
ataku na cztery zasadnicze zagadki życia Józefa Sułkowskiego.
Syn dwóch ojców i trzech matek
Rodowód Józefa Sułkowskiego stanowi splot tajemnic, którego
historycy nie potrafili rozwikłać do dnia dzisiejszego. Wysuwa
się w tej sprawie różne przypuszczenia, całkowicie ze sobą
sprzeczne — a za każdym z nich stoi autorytet innego
wybitnego historyka. Dla wyjaśnienia, w czym leży sedno
sporów, trzeba powiedzieć kilka słów o osobliwej strukturze
rodu Sułkowskich.
Osiemnastowieczna plotka głosi, że wielkość tej magnackiej
familii narodziła się zupełnie nagle — w... sypialni króla
Augusta II Sasa. Jurny monarcha w przedziwny sposób umiał
godzić temperament niepoprawnego cudzołożnika z iście
saskim zmysłem rodzinnym. Był szczodrym ojcem nie tylko dla
potomstwa prawego, lecz również dla dzieci naturalnych. W
wyniku tych dwóch cech królewskich pierworodny syn
skromnego
burgrabiego
Stanisława
Sułkowskiego
Aleksander Józef — doszedł w saskiej Polsce do najwyższych
dostojeństw, a na starość stał się założycielem książęcej linii
Sułkowskich.
W chwili pojawienia się na scenie dziejowej naszego bohatera
książę Aleksander Józef już nie żył — żyli natomiast jego
czterej synowie. Ponieważ każdy z nich wywarł jakiś wpływ na
życie młodego Józefa, spróbuję ich pokrótce scharakteryzować.
Najstarszy — książę August, ten, który był później opiekunem
Józefa — słynął z głębokiej uczoności i szalonej pychy
nuworysza. Jedno i drugie nie przysparzało mu popularności u
szlachty i dawało powód do wielu złośliwych dowcipów.
Jednakże ten brzydki, pyszny garbus był osobistością naprawdę
wybitną, znaną i cenioną w całej ówczesnej Europie. Serdeczny
przyjaciel króla Stanisława Augusta i wielu innych monarchów,
marszałek Rady Nieustającej, jeden z najczynniejszych choć nie
najuczciwszych działaczy Komisji Edukacyjnej/*, wojewoda
poznański i pierwszy ordynat na Rydzynie — większą część
życia spędzał na zagranicznych wojażach, zbierając po obcych
dworach najwyższe ordery i związane z nimi tytuły. Między
innymi był parem Anglii, grandem Hiszpanii oraz „wielkim
komturem i dziedzicznym komandorem" Zakonu Maltańskiego.
Poza
tym
był
człowiekiem
mu
pobierać
bardzo
bogatym,
co
nie
od
przeszkadzało
wysokich
subwencji
ambasadorów państw zaborczych.
*/ Jak ustalono, ks. August Sułkowski ukradł z funduszów
Komisji Edukacji Narodowej 270 tys. ówczesnych złotych.
Drugi z kolei brat — książę Aleksander — stale chorował i
wskutek tego był znacznie skromniejszy. Zadowalał się
godnością cesarskiego feldmarszałka, większą część życia
spędzał w swoim pałacu wiedeńskim i do Polski przyjeżdżał
nader rzadko.
Trzeci książę Sułkowski, o dziwnym imieniu Franciszek de
Paula, był przysłowiowym enfant terrible rodziny. On jeden z
braci
odziedziczył
i
po
królewskim
mu
ujście
przodku
przy
żywiołowy
okazji.
temperament
dawał
każdej
Opowiadano, że był ojcem wielu dzieci, zrodzonych z różnych
żon — niekoniecznie własnych. Miał opinię niepoprawnego
awanturnika i marnotrawcy, często procesował się z braćmi i
przez pewien czas był ubezwłasnowolniony z wyroku sądu.
Przebieg jego kariery wojskowej, nawet jak na owe czasy,
zadziwiał
różnorodnością.
Książę
Franciszek
de
Paula
Sułkowski był kolejno: pułkownikiem austriackim, majorem
rosyjskim, konfederatem barskim, generalnym inspektorem i
generałem-lejtnantem polskich wojsk koronnych, a na koniec
austriackim feldmarszałkiem. Kres jego burzliwym swawolom
położyła wreszcie energiczna aktorka Judyta Maria Wysocka,
która zaciągnęła rozbrykanego arystokratę przed ołtarz i
zmusiła go do uprawnienia urodzonych przed ślubem dzieci.
Książę Franciszek de Paula pozostawił po sobie dwa
wiekopomne
dzieła.
W
majątku
swoim
Włoszakowice
zbudował zamek w kształcie trójkątnego kapelusza i pod groźbą
obicia kijami zabronił do niego wstępu ludziom w kapeluszach
okrągłych. Poza tym opublikował Pamiętnik żołnierski dla
Zgłoś jeśli naruszono regulamin