BRACTWO KAMIENIA
(Przekład: Krystyna Rabińska)
SCAN-dal
przypomina życie zakonne, wymaga dyscypliny
i osobistych wyrzeczeń, które przywodzą na myśl
średniowieczne klasztory.
Z “Raportu Amerykańskiej Komisji Senackiej do spraw Kościoła na temat działalności wywiadowczej”, 1976.
PROLOG
Ojcowie Pustyni
Niebezpiecznie rozczłonkowane cesarstwo rzymskie w rozpaczliwym dążeniu do utrzymania jedności uznało chrześcijaństwo za religię panującą. Fanatycy oburzeni kalaniem ich wyznania polityką, wycofali się z życia publicznego i udali się na pustynię, egipską. Zamieszkali w tamtejszych grotach i szukali mistycznego pojednania z Bogiem. Kiedy rozeszła się wieść o natchnionych pustelnikach, szybko dołączyli do nich inni rozczarowani chrześcijanie i założyli rządzącą się srogimi prawami religijną wspólnotę, której życie polegało na postach, modlitwie i fizycznym umartwianiu. Do roku 529 surowe zasady życia “Szaleńców Bożych”, jak ich niekiedy nazywano, zaczęły przenikać na północ ku Europie.
I tak narodziły się chrześcijańskie zakony.
Starzec z Gór
Hassan ibn al-Sabbah, przywódca sekty fanatyków muzułmańskich, uznał morderstwo za święty obowiązek w walce o odebranie władzy tureckim najeźdźcom i sprzymierzonemu z nimi egipskiemu kalifowi. W niedługim czasie jego tajne sprzysiężenie zabójców w imię wiary przeniknęło na zachód do Syrii, gdzie każdy z następców Hassana przybierał miano “Starca z Gór”. W roku 1096 z Europy przybyli zbrojnie na Bliski Wschód pobłogosławieni przez papieża rycerze krzyżowi, aby rozpocząć Świętą Wojnę z muzułmanami, wojnę, której celem było odzyskanie Świętego Grobu. Najeźdźcy zwrócili oczywiście na siebie uwagę “Starca” i jego wyznawców, znanych jako hashishi, ponieważ, jak mniemano, palili haszysz, żeby wprawić się w stan religijnej ekstazy i szału, co miało im pomóc w przygotowaniu się na ewentualną śmierć męczeńską.
Krzyżowcy jednak źle wymawiali słowo hashishi.
Do Europy przywieźli inne określenie: asasyni - skrytobójcy.
Święty Terror
Słońce chyliło się już ku zachodowi, lecz piasek pustyni jeszcze nie ostygł. Otoczony strażą obszerny namiot z ciężkiego żaglowego płótna nieznacznie falował, poruszany lekkimi podmuchami zamierającego wiatru. Lśniące od potu, wyczerpane konie wzbijały tumany kurzu. Z przeciwnych obozów nadjeżdżali rycerze. Każdy orszak poprzedzony był pocztem sztandarowym. Na chorągwiach widniały trzy złote lwy, jeden nad drugim, na czerwonym polu - to Anglicy; złote lilie na błękitnym polu - to Francuzi. Choć zjednoczeni świętym celem, rycerze różnili się głęboko w ocenie kwestii politycznych, gdyż Francuzi rościli sobie pretensje do ziem, które znajdowały się na ich terytorium, ale były w rękach Anglików. Ze względu na owe napięte stosunki żaden z oddziałów nie zamierzał przybyć pierwszy na miejsce spotkania, aby nie narażać się na upokarzające oczekiwanie. Zwiadowcy porozmieszczani na pobliskich wydmach informowali więc o ruchach orszaków, aby oba mogły przybyć na miejsce jednocześnie.
Wreszcie kolumny spotkały się. Każda z nich składała się z czterech emisariuszy wraz ze świtą. Wszyscy spoglądali w stronę rysującego się w oddali nagiego wzgórza, gdzie wśród dymiących ruin zamku o strzelistych jak minarety wieżach uwijali się żołnierze obu armii. Trwające trzy miesiące oblężenie było okrutne i kosztowało wiele istnień ludzkich. W końcu jednak tutaj, pod Akką muzułmanie zostali pokonani.
Na chwilę zapomniano o politycznych waśniach. Zmęczeni, lecz podnieceni Francuzi i Anglicy wychwalali wzajemnie swoje zasługi, gratulowali sobie zwycięstwa. Pierwsi zsiedli z koni członkowie straży, potem giermkowie. W przeciwieństwie do dumy, która nie pozwalała rycerzom czekać na rywali, dworskie maniery nakazywały im teraz dawać przeciwnikom pierwszeństwo przy wchodzeniu do namiotu. Względy praktyczne pomogły jednak rozwiązać ten dylemat. Stojący najbliżej wejścia rycerz zostawiał świtę za sobą i wchodził do środka.
Spuszczono płachtę namiotu. Natychmiast zrobiło się duszno. Rycerze odpięli broń, zdjęli hełmy i kolczugi. Po oślepiającym blasku pustynnego słońca ich oczy powoli przyzwyczajały się do półmroku. Sylwetki rozstawionych na zewnątrz straży rzucały głębokie cienie na płótno namiotu.
Rycerze przyglądali się sobie wzajemnie. Podczas obecnej, trzeciej wyprawy krzyżowej, mając w pamięci doświadczenia pierwszej i drugiej, nauczyli się ubierać w długie szaty dla ochrony ciała przed odwodnieniem, a skóry przed śmiertelnym porażeniem słonecznym. Szaty były spłowiałe, wchłaniały mniej żaru niż jaskrawe barwne materie, które chętnie nosili w ojczyźnie. Jedynym ustępstwem na rzecz koloru był duży czerwony krzyż ozdabiający przód sukni i miedziane plamy zakrzepłej krwi pogan.
Mężczyźni byli brodaci, a mimo to ich policzki były zapadnięte i wysuszone. Naciągnąwszy kaptury na zmierzwione włosy, popijali wino z przygotowanych pucharów. Woda byłaby bardziej odpowiednia, należało bowiem zachować jasność umysłu. Trudności z zaopatrzeniem wojska jednak i olbrzymie przestrzenie do pokonania sprawiły, że dostawy przychodziły nieregularnie, i wino, które zachowali dla uczczenia zwycięstwa, okazało się jedynym dostępnym napojem. Chociaż spragnieni, popijali tymczasem oszczędnie.
Pierwszy przemówił w języku francuskim - zgodnie w przyjętym w dyplomacji zwyczajem - najwyższy, najbardziej muskularny, angielski lord słynący ze zręczności we władaniu toporem. Był to Roger z Sussex.
- Proponuję, żebyśmy omówili wprzód nasze sprawy, zanim... - gestem wskazał przygotowane dla nich oliwki, chleb i suszone doprawione korzeniami mięso.
- Zgoda - powiedział stojący na czele francuskiej delegacji Jacques de Wisant. - Wasz król Ryszard, Rogerze, nie przyłączy się do nas?
- Uznaliśmy za rozsądne nie mówić mu o tym spotkaniu. A wasz król Filip, panie?
- Są sprawy, które najlepiej omawiać w ścisłym gronie. Jeśli okaże się konieczne, powiadomimy go o naszych rozmowach.
Dobrze się nawzajem rozumieli. Choć strzegły ich straże, sami też byli strażnikami, tylko wyższymi rangą. Ich zadanie polegało bowiem na zapewnieniu bezpieczeństwa własnemu monarsze. Wymagało to zorganizowania całej sieci donosicieli, którzy informowali o najbłahszych nawet pogłoskach na temat spisków. Tego rodzaju pogłoski rzadko jednak docierały do króla Ryszarda czy króla Filipa. Wieści, których nie znali, nie niepokoiły ich ani nie skłaniały do podejrzeń, że ich osobista straż nie dopełni obowiązków. Dymisja albowiem mogła przybrać formę topora przyłożonego do szyi.
- Wyśmienicie - rzekł Anglik, William z Gloucester. - Proponuję więc zacząć.
Atmosfera w namiocie raptownie się zmieniła. Podczas gdy przedtem rycerze świadomie podkreślali, że są poddanymi króla Francji czy Anglii, teraz narodowa rywalizacja zniknęła. Połączeni wspólną więzią, tajnym kodeksem, stali się konfratrami bractwa egipskiego boga Horusa.
Cisza. Tajemniczość. Anglik, Roger z Sussex, wziął do rąk oprawioną w złoconą skórę Biblię, którą przepisali dla niego mnisi w jego kraju. Otworzył.
- Księga Daniela - wyjaśnił. - Ustęp, kiedy Daniel powściąga swój język nawet w obliczu groźby pożarcia przez lwy. Wydaje się stosowny w tej chwili.
Rozpoczął się obrzęd. Ośmiu rycerzy stanęło kołem. Jak jeden mąż położyli z namaszczeniem prawice na Biblii i przysięgli dochować tajemnicy. Wzorem swoich wrogów - a także wskutek trudności z taborem - zasiedli na wzorzystym dywanie, który ich armie “oswobodziły” ze zdobytego muzułmańskiego zamku. Wsparci o poduszki, sącząc wino z kielichów, słuchali Pierre’a de l’Etang.
- Jako że wziąłem na siebie przygotowanie naszego spotkania - zaczął - przypominam, że strażnicy stoją w należytej odległości od ścian namiotu. Jeśli nie będą panowie podnosić głosu, nikt niepowołany nas nie usłyszy.
- Właśnie potwierdzili to moi ludzie - odparł Anglik, Baldwin z Kentu.
- Istotnie - Francuz skinął z uznaniem głową - moi ludzie także powiadomili mnie, że byli obserwowani.
Baldwin skinieniem głowy odwzajemnił komplement.
- Zaś moi ludzie - powiedział - donieśli mi o czymś jeszcze. Wasz król, panie, zamierza wycofać swoje wojska z krucjaty Ryszarda.
- Prawda to, panie?
Oczy Baldwina zwęziły się.
- Prawda.
- Jako poddani króla Francji nie byliśmy świadomi tego, że to krucjata Ryszarda.
- Będzie, jeżeli Filip wróci do domu.
- Ach, tak. Logiczne. - Pierre sączył wino. - Wasi ludzie, panie, są niezawodni. Czy powiedzieli również i to, kiedy nasz król zamierza poprowadzić armię do odwrotu?
- W ciągu dwóch tygodni. Filip planuje wykorzystać nieobecność Ryszarda na dworze. W zamian za ziemie, jakie nasz kraj zajmuje we Francji, wasz król obiecał poprzeć brata Ryszarda w jego dążeniach do przejęcia angielskiego tronu.
Francuz obruszył się.
- Jak zamierzają panowie wykorzystać tę informację, zakładając, że jest ona prawdziwa?
Baldwin nie odpowiedział.
- Szanuję twój takt, Baldwinie - Pierre odstawił puchar. -Wygląda więc na to, że stosunki między naszymi krajami wkrótce się pogorszą. Rozważmy to jednak. Gdyby nie było owych waśni, nasze rzemiosło stałoby się bezużyteczne.
- A życie nieciekawe. To przypomina nam, dlaczego prosiliśmy o to spotkanie - wtrącił Jacques de Wisant.
Anglicy słuchali w napięciu.
- Przyjmując, że wasi zaufani się nie mylą - rzekł Jacques - z żalem przyznajemy, że jeżeli istotnie w ciągu dwóch tygodni wycofamy się z udziału w krucjacie, zostawimy tu nie rozwiązaną a niezwykle frapującą zagadkę. W pożegnalnym geście łączącego nas braterstwa, pragniemy panowie rycerze, pomóc wam znaleźć na nią odpowiedź.
Baldwin przyglądał mu się badawczo.
- Masz, panie, na myśli...
- Niedawne zabójstwo waszego rodaka, Conrada z Montferrat.
- Wybaczcie, ale dziwi mnie, że strapieni jesteście śmiercią Anglika, choćby nie wiem jak była wstrząsająca.
- Prawie tak samo jak uprzednim, równie wstrząsającym morderstwem naszego rodaka. Raymonda de Chatillon. Dalsze wyjaśnienia były zbyteczne. Sześć lat wcześniej, kiedy Raymond de Chatillon napadł na karawanę siostry Saladina, zerwany został rozejm między krzyżowcami a siłami sułtana. Nie było pokojowego sposobu zadośćuczynienia temu gwałtowi. I tak rozpoczęła się wielka muzułmańska kontrofensywa, jihad. W rok później, podczas zdobywania Jerozolimy, na ołtarzu w kaplicy Grobu Świętego znaleziono głowę Raymonda. Obok leżał zakrzywiony nóż. Od tamtego czasu miały miejsce dziesiątki identycznych zabójstw. Odniosły one zamierzony skutek: nauczyły krzyżowców strachu przed nocą. Wczoraj, po upadku muzułmańskiego zamku, tutaj w Akce na ołtarzu przygotowanym do odprawienia mszy świętej dla uczczenia zwycięstwa znaleziono głowę Conrada z Montferrat. Obok leżał zakrzywiony nóż - nóż, jaki krzyżowcy już przywykli utożsamiać ze Starcem z Gór i jego fanatycznymi wyznawcami.
- Asasyni - Roger skrzywił się, jakby chciał splunąć winem. - Tchórze. Złodzieje uprawiający rozbój pod osłoną mroku. Śmierć godna lorda to śmierć w blasku dnia, w bitwie, kiedy mężnie przeciwstawia swój rycerski kunszt kunsztowi wroga, nawet jeśli tym wrogiem jest poganin. Ci skrytobójcy nie mają krzty szacunku dla honoru, godności, dumy rycerza. Zasługują na pogardę.
- Niemniej istnieją - zauważył Pierre de l’Etang - i, co ważniejsze, działają skutecznie. Wyznam, że trapi mnie chorobliwe przeczucie, że moja głowa jako następna może się znaleźć na ołtarzu.
Pozostali rycerze milcząco przytaknęli, przyznając się do podobnych obaw.
- Jedyne, co możemy zrobić, to wzmocnić nocne straże - powiedział William z Gloucester. - Ale asasyni potrafią się prześliznąć przez naszą najlepszą ochronę. Jak gdyby umieli stawać się niewidzialni.
- Nie przypisujcie im, panie, zdolności nadprzyrodzonych - zaprotestował Jacques. - Są ludźmi takimi samymi jak my. Tyle że wybornie wyćwiczonymi.
- W barbarzyństwie. Nie wiemy, jak z nimi walczyć - powiedział William.
- Czyżby?
Zebrani wpatrywali się w Jacques'a wyczekująco.
- Masz jakiś pomysł, panie? - spytał Roger.
- Może.
- Jaki?
- Gasić ogień ogniem.
- Takiej możliwości nawet nie będę brać pod uwagę - uniósł się William. - Uciekać się do ich plugawych metod? Stać się takimi samymi tchórzami? Sekretnie mordować ich wodzów, kiedy śpią? To się nie godzi.
- Dlatego, że dotychczas nigdy tak nie postępowaliśmy? - William stal strapiony.
- Dlatego że to sprzeczne z etyką rycerską.
- Ci skrytobójcy są poganami. Barbarzyńcami - odparł Jacques. - Skoro są zbyt prymitywni, żeby pojąć, co to honor i godność, nie jesteśmy zobowiązani traktować ich zgodnie z naszym prawem.
Uwaga była celna. W namiocie zaległa cisza, zebrani rozważali jej znaczenie. William przytaknął ruchem głowy.
- Zaiste, pragnę pomścić Conrada.
- I Raymonda - przypomniał mu któryś z Francuzów.
- Takiego wściekłego psa nadzieję na kopię, czy będzie zwrócony pyskiem do mnie czy nie - wybuchnął inny Francuz i zacisnął pięści.
- Zważ - wtrącił Baldwin - że muzułmanie rozpoznają każdego z nas, kto chciałby wmieszać się w ich szeregi. Nawet noc nie skryje naszych białych twarzy.
- I nie zapominajmy - dodał Roger - że nawet jeżeli rozmaitymi specyfikami przyciemnimy oblicza, nie znamy ich mowy ani obejścia. A jeśli któryś z nich nas zagadnie, kiedy w przebraniu przebywać będziemy wśród nich? Albo jeśli uczynimy jakiś niewłaściwy gest...?
- Nie proponuję, żebyśmy osobiście próbowali się między nich dostać, Rogerze - wyjaśnił Jacques.
...
ryolz