9925.txt

(268 KB) Pobierz
Ryszard Dominiak
TENEGERA 3 WZYWA SOS

198

Kiedy SOS dotarło do Żółtej Planety... Ale nie uprzedzajmy faktów.
Rozproszone wiatło poranka różowiło kopulaste wieże stacji kontrolnych, znaczyło 
szarym połyskiem metalowe konstrukcje wyrzutni, zapalało srebrzyste blaski na 
stożkowatych kadłubach pojazdów. W dole, na betonowej równinie żarzyły się zielonkawym 
wiatłem pasy startowe dla aerostatów i samolotów rakietowych. Połšczone pomostami wieże 
tworzyły gigantycznš figurę trapezu, którego podstawš był budynek obserwatorium 
kosmicznego. Przez jednš z jego szklanych cian teleoperator Tay patrzył na pogršżony w 
nocnej ciszy kosmodrom. Widział żółtawe ciany krzemowych wyrzutni, stożkowate leje 
podziemnych tuneli, w których napełniano zbiorniki pojazdów dalekiego zasięgu. Jeden z 
tych pojazdów wisiał uczepiony w magnetycznych łapach udwigów, podobny do ogromnej, 
spłaszczonej biedronki. Za kilka godzin udwigi osadzš pojazd na piercieniach wyrzutni. 
Mechanicy Trustu Mózgów zaopatrzš go w paliwo i pojazd Gwiazda-3 wystartuje w próbny 
rejs. Tay chciałby zobaczyć start nowo skonstruowanego statku. Na monitorach wizji i 
nasłuchu, w jakie wyposażona była jego kabina, mógłby dokładnie ledzić lot Gwiazdy-3, 
znaczony jasnymi płomykami spalajšcego się lotium. Tay wiedział, że nowy pojazd 
kosmiczny zaopatrzony jest w dwa różne ródła poruszajšcej go energii. Jedno to klasyczny 
układ odrzutu podwójnego, do którego stosuje się mieszanki ciężkich deutronów, tak zwane 
lotium, oraz drugie... Włanie. To drugie ródło energii utrzymywane było przez radę Trustu 
Mózgów w tajemnicy. Nawet zatrudnieni przy budowie pojazdu mechanicy, wród których 
Tay miał przyjaciół, nie wiedzieli, co kryje się pod kryptonimem Manon - takš bowiem 
nazwę otrzymało dowiadczenie z zastosowaniem nowego paliwa. Domylano się, że 
działanie nowego napędu wywołać może przypieszenie zbliżone do prędkoci rozchodzenia 
się fotonów. Dlatego w konstrukcji Gwiazdy-3 uwzględniono najnowsze badania z dziedziny 
dynamiki kosmicznej i materiałowej. Z tych względów teleoperator Tay ciekawy był wyniku 
planowanego eksperymentu. Ale za trzy godziny kończy się dyżur Taya. Będzie musiał 
opucić kosmodrom. Nikomu z pracowników nie wolno było przebywać tu poza godzinami 
pracy. Rozporzšdzenia tego strzegły ustawione w pomieszczeniach, a także na wieżach, 
elektronowe czujniki kontrolne. Tay z dowiadczenia wiedział, że przed ich radarowymi 
oczami nikt się nie ukryje. Gdyby cokolwiek zakłóciło ustalony na obszarze kosmodromu 
porzšdek, czujniki poinformowałyby o tym dyżurujšcego członka Trustu Mózgów, który - 
jeli uznałby to za konieczne - ogłosiłby alarm. Tay pamięta historię inżyniera Roya. W 
okresie inwazji mieszkańców Żółtej Planety na planetę Hez, był on pracownikiem tej sekcji 
Trustu, której zadaniem było opracowywanie koncepcji masowego wyniszczenia 
przeciwnika. Wchodziły tutaj w grę te rodzaje broni, przeciw którym nieprzyjaciel nie mógł w 
krótkim czasie zastosować skutecznego systemu obrony. Inżynierowi Royowi udało się 
skonstruować urzšdzenie, które przeszło do historii jako tak zwana cicha mierć. Było to co 
w rodzaju generatora wytwarzajšcego takie fale elektroakustyczne, które w zetknięciu z 
żywym organizmem powodowały natychmiastowy rozpad czerwonych ciałek krwi. Straszna 
ta broń działała w promieniu trzystu kilometrów, a umieszczona w pojemnikach rakiet-
satelitów mogła w cišgu kilkunastu godzin zniszczyć istoty mylšce planety Hez. Kiedy Roy 
uwiadomił sobie skutki działania swego wynalazku, było już za póno. Rada Trustu Mózgów 
zaakceptowała wynalazek i zaleciła natychmiastowš produkcję niezbędnej iloci generatorów. 
Nie pomogły protesty wynalazcy. Wówczas Roy zdecydował się wykrać zamknięte w 
sejfach Trustu własne plany. Przy pomocy przyjaciela, specjalisty elektronika, unieruchomił 
czujniki i wdarł się do podziemnego archiwum. Włanie otwierali jednš z metalowych szaf, 
kiedy poczuli wzmożonš wibrację powietrza. W betonowym pomieszczeniu co się działo. 
Ale co? Dopiero kiedy usłyszeli szelest zamykanych drzwi, zrozumieli, że sš w pułapce. Raz 
jeszcze superkomputer So, ten przeklęty robot, który szydził z istot ludzkich, chełpišc się tym, 
że góruje nad nimi wiedzš i inteligencjš, okazał się silniejszy. miejšc się zatrzasnšł 
metalowe wrota, a kiedy zrozpaczeni ludzie zagrozili zniszczeniem znajdujšcej się w 
pomieszczeniu dokumentacji, wypełnił salę archiwum gazem paraliżujšcym. Nazajutrz sšd 
Trustu Mózgów skazał ich na dożywotnie ciężkie roboty w kopalniach rud metali 
półszlachetnych. Tak, Tay zna wiele przykładów ludzkiego buntu. Ale zawsze bunt ten 
skierowany był przeciwko tym, którzy strzegli władzy - przeciwko maszynom mylšcym. 
Dziwne to było i niezrozumiałe dla Taya. Gniew zbuntowanej jednostki nigdy nie dotarł do 
aeropagu władzy - do istot tworzšcych Radę Trustu Mózgów. Tych trzydziestu kilku ludzi, 
dzierżšcych w swych rękach najwyższš władzę, było dla przeciętnego mieszkańca Żółtej 
Planety czym tak nieosišgalnym jak podróż aerostatkiem do najbliższej planety własnego 
układu gwiezdnego. Członkowie Rady uważani byli za geniuszy. Spędzali życie w całkowitej 
izolacji. Mieszkali na sztucznej wyspie zbudowanej ze szkła i krzemu. Unosiła się ona na 
specjalnej platformie na wysokoci tysišca pięciuset metrów ponad poziomem morza Ug i 
strzeżona była przez sieć maszyn mylšcych, którymi rozporzšdzał superkomputer So. Tay 
zastanawiał się często, jak ci nieosišgalni dla zwykłych ludzi władcy planety wyglšdajš, co 
robiš, jakie majš zamierzenia i plany. Na ich temat kršżyły różne opinie, które z czasem 
przekształciły się w mity. Jeden z nich głosił, że szef Trustu, Ky, osišgnšł już takš 
doskonałoć w konstruowaniu sztucznych mózgów, że pewnego dnia rozkazał członkowi rady 
Trustu, odpowiedzialnemu za badania medyczne, aby przeszczepił mu jeden z tych mózgów. 
Byli i tacy, co utrzymywali, że Ky kazał sobie wymienić i inne narzšdy, a nawet serce. Gdyby 
wierzyć pogłoskom, to szef Trustu byłby już tylko zlepkiem czego, co powleczone jest 
ludzkš skórš. Ale Tay nie dawał wiary tym opowieciom. Dwa lata temu na uroczystoci 
wręczania dyplomów ukończenia studiów Tay słyszał głos szefa Trustu. Słyszeli go wszyscy 
zgromadzeni na sali absolwenci uczelni kosmicznej, nad którš Ky sprawował honorowy 
patronat. Jego płynšce z głoników słowa na trwale zapisały się w pamięci Taya. 
Otrzymalicie zasób wiedzy, którš należy stale rozwijać. Wasze przyszłe osišgnięcia 
naukowe wzbogacš wiedzę, która tak pięknie przyczyniła się do rozwoju cywilizacji naszej 
planety. Powinnicie być z tego dumni. Być może, jestemy jedynymi istotami w przestrzeni 
kosmicznej, których władza staje się nieograniczona. Podporzšdkowalimy sobie planety 
naszego układu gwiezdnego, ale fakt ten nie powinien nas zadowalać. Dlatego nasze statki 
powietrzne penetrować będš przestrzeń kosmicznš tak długo, aż osišgniemy najbliższy nam 
układ gwiezdny. Wtedy wylšdujemy na jednej z planet i jeli będzie tam cywilizacja, 
opanujemy jš, zmuszajšc istoty rozumne do posłuszeństwa. Nasze wspaniałe osišgnięcia 
naukowe muszš być respektowane wszędzie tam, gdzie dotrš nasze pojazdy. Taka jest wola 
Butu i my wszyscy razem musimy jš wypełniać. W imieniu własnym i Rady Trustu Mózgów 
życzę wam sukcesów w zdobywaniu nowych obszarów kosmosu. Tak powiedział Ky, a Tay 
i pozostali słuchali w skupieniu jego słów, pochylajšc z należytš czciš głowy. Potem Tay 
wielokrotnie analizował owiadczenie szefa Trustu. Zestawienie słów, ich sens, a przede 
wszystkim logika zawarta w treci przemówienia wiadczyły, że przemawiał człowiek z krwi 
i koci. Co jednak było w głosie Ky, co zmuszało do mylenia. Z upływem czasu Tay 
nabierał przewiadczenia, że Ky jest człowiekiem opętanym żšdzš władzy, potężnej, 
rozcišgajšcej się na inne układy gwiezdne władzy, wobec której niczym byłby legendarny 
władca wszechwiata - Butu. Szaleńcza idea starca z Chmur (tak bowiem powszechnie 
nazywano Ky), którš wyłuszczał on w swych przemówieniach, miała swoich zwolenników 
wród tych mieszkańców Żółtej Planety, którzy spędzali życie w wolnym od wysiłku, błogim 
lenistwie, nadzorujšc przydzielonych im robotników i kontrolujšc pracę robotów. Tam gdzie 
praca ze względu na swš specyfikę wymagała udziału istoty rozumnej, zatrudniano ludzi z 
planety Hez. Oni włanie byli robotnikami. Po podboju planety przez Trust Mózgów 
sprowadzono stamtšd grupę ludzi obojga płci i kazano im zaludnić wyznaczony teren. 
Wszystkim wstrzyknięto preparat Wu, którego działanie osłabiało wolę, likwidowało 
agresywnoć i wszelkie odruchy buntu. Ludzie z planety Hez byli więc istotami łagodnymi, 
pogodzonymi ze swym losem i otaczajšcym ich wiatem. W drugim pokoleniu nie pamiętali 
już swej rodzinnej planety, na której kwitła niegdy wspaniała sztuka. Bogata i różnorodna 
kultura mieszkańców planety Hez, zniszczona inwazjš rodaków Taya, była teraz dla nich 
mglistym wspomnieniem. Tay obserwował często tych ludzi. Nieustannie zajęci, każdš, 
nawet najcięższš pracę wykonywali z umiechem, co upodobniało ich do bawišcych się 
dzieci. Słuchajšc ich piewu Tay doznawał nie znanego, obcego swej naturze uczucia, 
wywołujšcego jakby zadumę nad losem ludzi z planety Hez. Trwało to jednak krótko i było 
tak ulotne, że Tay nigdy nie mógł uwiadomić sobie w pełni, co to właciwie jest. Był 
mieszkańcem planety, której istoty mylšce nie okazywały współczucia, nie rozróżniały 
takich uczuć i pojęć jak żal, szlachetnoć, powięcenie. Dla Taya i jego współrodaków ich 
własne cele życiowe podporzšdkowane były zadaniom okrelanym przez Radę Trustu i 
wszelkie odstępstwa od tej zasady spotykały się z ogólnym potępieniem. Obywatel Żółtej 
Planety żył na niej po ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin