Tracąc nas - Rozdział 16.pdf

(1327 KB) Pobierz
1
Rozdział 16
2014, sierpień
- Nawet nic nie mów - warczę, celując palcem w przyjaciółkę.
- Nie muszę nic mówić, abyś wiedziała co myślę - odpowiada śpiewnie, przez co mam
ochotę uderzyć ją patelnią.
- Zamknij się i chodź. Zrobię to - warczę i wstaję.
Pieprzę to.
Wykańczają mnie moje własne myśli, nie muszę jeszcze tego wysłuchiwać. Daisy i jej
wyczucie taktu. Mam ochotę krzyczeć. I płakać. Wpinam się po wyżłobieniach w skale i w
końcu staję na górze. Jeśli coś mi się stanie, mam przynajmniej nadzieję, że się nie obudzę.
Uderzę głową o żwir, czy coś. Albo zrobię to potem jeszcze jeden raz. I kolejny.
- Jesteś tego pewna? - spytała stając za mną, na co skinęłam głową.
- Skacz pierwsza, muszę zobaczyć jak.
Spojrzała na mnie niepewnie, ale zrobiła kilka kroków do tyłu dla rozbiegu. A później
skoczyła. Przyjrzałam się miejscu, w którym się wybiła i spróbowałam je zapamiętać. Wzięłam
pięć głębokich wdechów i cofnęłam się na lekkie wzniesienie, a następnie rzuciłam się biegiem.
I skoczyłam.
Skok z kilku metrów dla osoby, która boi się wysokości jest potworna. Człowiek tak
naprawdę nie boi się tego, jak wysoko jest, tylko z jak wysoka może spaść. Skok w przepaść, jest
jak dobrowolne poddanie się lękowi. Jak urzeczywistnienie go. Nie ma to nic wspólnego ze
stawianiem mu czoła. To po prostu desperacka próba oddania mu się na dobre.
Zaciskam powieki, czując powietrze otulające mnie z każdej strony, które ciągnie mnie
do dołu. Spadam. Staram się zachować spokój, lecz serce wali mi jak oszalałe. Trwa to dużo
dłużej niż sądziłam. Panika rozprzestrzenia się w żyłach, jak trucizna, zamrażająca po kolei
każdą część ciała. A później wpadam do wody. Lodowata ciecz zamyka się nade mną,
wpychając głębiej, tam gdzie ciemniej. Gdy miałam kilka lat, topiłam się. Byłam już pod wodą i
się poddałam.
Uderzam piętami o dno i odbijam się do góry. Nie sądziłam, że jest tam tak głęboko, lecz
zajmuje mi chwilę przebicie się na powierzchnię. Łapczywie nabieram powietrza do płuc i płynę
przed siebie, choć jeszcze nie widzę gdzie. Mrugam szybko kilka razy i dopiero wtedy widzę,
gdzie jest brzeg. Mocniej przebieram rękami i nogami. Kiedy wychodzę po skalnych schodach,
dziewczyny kiwają głowami z uznaniem, na co wybucham śmiechem. Zastanawiam się, czy
kiedyś zniknie ta autodestrukcyjna skłonność, zanim mnie zabije.
- Abi? - pytam dziewczyny, uśmiechając się figlarnie.
- Innym razem - wzbrania się, przez co wybucham śmiechem.
- Jasne - wzruszam ramionami.
- Musisz przestać robić głupie rzeczy, kiedy macie problemy. To cię kiedyś wykończy -
wzdycha, patrząc na mnie z troską.
- Nie mamy problemów. Po prostu ma mnie gdzieś. Serio, po trzech latach powinnam
przywyknąć - mówię spokojnie, lecz unikam przy tym czyjegokolwiek wzroku. Nie potrzebuję
2
litości. Choć odrobina sprawi, że się rozsypię.
- Do tego się nie da przywyknąć, skarbie - szepcze i głaszcze mnie po ramieniu.
Rozchylam wargi, lecz nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie, dlatego robię coś, co
tylko utwierdza je w tym, co właśnie usłyszałam. Wracam na skałkę.
***
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Tobias Fallen
Będziesz dzisiaj?
Emilly Angel
Interesuje cię to?
Tobias Fallen
Sama czy z Abigail?
Emilly Angel
Nie powiedziałam że będę.
Tobias Fallen
To będziesz czy nie?
Emilly Angel
Mhm.
Tobias Fallen
Co mhm?
Emilly Angel
Mhm tak.
Tobias Fallen
Aha.
Ok.
Emilly Angel
A co?
Tobias Fallen
Nic.
3
Emilly Angel
Mhm.
Tobias Fallen
I jak chcesz to zrobić, bo ja na 13 jestem umówiony?
Emilly Angel
Rób co chcesz.
Tobias Fallen
Ok.
- Masz tam jakiś znajomych? - pyta Brad, gdy wsiadam do samochodu.
- Nawet sporo, miło będzie ich znowu zobaczyć - odpowiadam, spoglądając przez okno.
- Muszę wrócić po pół godzinie, wracasz ze mną?
- Nie, zostanę. Wrócę pociągiem - mówię i spoglądam na niego z delikatnym uśmiechem.
Przymykam powieki i opieram głowę o szybę samochodu. Żałuję, że Abi ostatecznie nie mogła
ze mną pojechać. Żałuję, że jadę sama i boję się tego spotkania. Mam ochotę rozszarpać go na
malutkie kawałeczki, poodrywać je od kości i wrzucić do gulaszu. A później je wyłowić, a
potem się obudzić i zobaczyć go w całości, bez skazy. Ponieważ nawet jeśli jestem na niego
wściekła, nie chcę go ranić. To w moim odczuciu jest miłość. Można się na kogoś wściekać i
dwieście razy dziennie, lecz ostatecznie to do tej osoby się ucieka, kiedy cokolwiek się dzieje.
Zawsze myślałam, że jeśli drugiej osobie zależy to nigdy nie przestanie walczyć i nie odejdzie.
Mimo wszystkich przeciwności i przykrości będzie obok, bo prawdziwa miłość nigdy nie minie.
Że trzeba pamiętać, że taka miłość zdarza się tylko raz, więc jak już ma się taką osobę to nie
można tego zepsuć. Tak myślałam. A później poznałam życie. Później się naprawdę zakochałam
i mój związek wcale nie był taki, jakiego oczekiwałam. Był przeplatany bólem, niepewnością i
rozczarowaniami. Było zwątpienie, były kłótnie i były przykre słowa, które raniły dogłębnie. Ale
mimo tego wszystkiego byłam naprawdę szczęśliwa. Nie zawsze było idealnie, to prawda, ale to
nie znaczy, że nie było dobrych chwil. I wbrew pozorom, było ich nawet więcej niż tych złych.
Ludzie po prostu mają predyspozycję to pamiętania głównie tych złych. Nigdy nie byłam typową
dziewczyną. Starałam sobie przypominać te dobre chwile i je doceniać, ponieważ inaczej te
wspomnienia by wyblakły.
Westchnęłam cicho i wspięłam się na palce, zakładając ręce na jego ramiona, aby nie
stracić równowagi. Szczerze? Może to dziwne, ale nawet nie byłam świadoma tego, że to
zrobiłam, dopóki nie zapytał:
- Nie za wygodnie ci?
- Nie, jest okey - odparłam z uśmiechem.
Siedzieliśmy razem na tylnym siedzeniu taksówki Cesara. Oparłam głowę na jego
ramieniu i ... jak to się stało? Powinnam być przerażona jak szybko dzieje się... coś. Coś, co dla
mnie w tamtym momencie było czymś dużym. A co, jeśli dla niego nie było? Jeśli po prostu to
przyjacielski gest? Boże, to na pewno przyjacielski gest. Pewnie poczuł, że byłam zimna, albo
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin