SUSAN HILL
Trochę śpiewu i tańca
Dziecko Hallorana
Zjadał upolowanego poprzedniego dnia zająca, oddzielając starannie małe kosteczki od mięsa i mocząc kawałki chleba w ciemnym, słonym sosie. Kiedy byli małymi chłopcami, on i jego brat Nelson Twomey, zastawiali sidła na zające d na inną zwierzynę —• na łasice i gronostaje. Robili to po prostu dla zabawy, nie przejmując się niczym i przysparzając troski panu Farleyowi, leśniczemu.
Pewnego dnia Nate poszedł do lasu sam i znalazł daniela z nogą w pułapce, a kiedy udało mu się w końcu go uwolnić, zwierzę umknęło kuśtykając w gęstwinę 1 pozostawiło za sobą ślad świeżej krwi. Nate pobiegł do brata, przyprowadził go na owo miejsce i pokazał, co się stało.
— No cóż, .zdechnie -1- powiedział Nelson, wzruszając chudymi ramionami.
I tak po raz pierwszy Nate przekonał się, jaki naprawdę jest jego brat, jak podłą ma naturę.
— Dostanie gangreny i'to go wykończy.
Tej nocy Nate płakał, co nieczęsto mu się
^ zdarzało. O świcie wstał i wyruszył na poszuki-
wainie rannego daniela. Nie mógł zapomnieć drgawek, które wstrząsały jego zadem, kropel potu zraszającego jego bladą sierść i oczu, w których zbierała się już lepka wydzielina.. Znalazł tylko ślady krwi, ozarnej i ¡zaschniętej na paproci. Prowadziły do strumyka i tam się urywały. Dalsze poszukiwania nie miały sensu.
Od tego czasu Nate przestał zastawiać sidła, ale na swego brata nie miał rady, nawet gdyby mógł mówić. Nelson był bardzo wysoki, miał długie, blade, nie owłosione ręce i nogi, ostre, drapieżne rysy -d. rzadko się odzywał. Skrywał swoje gwałtowne usposobienie. Po ópuszczeniu szkoły terminował u Layce’a szczurołapa i w trzy lata później, gdy Layce umarł, przejął jego funkcję. Przez ¡następne czterdzieści osiem lat wychodził każdego ranka z domu z zarzuconym na plecy workiem na szczury i dwoma małymi psami u nogi. Zawsze nosił ten, sam długi, beżowy, nieprzemakalny płaszcz i czapkę, a kiedy jeden z psów zdechł, zastąpił go innym identycznym, tak że wszystkim na wsi wydawało się, że psy żyją wiecznie. Nadawał im zawsze te same imiona —^ Griff i Nip.
Czas płynął i Nelsdh Twomey zaczął ^ię gar- . bić, tak że na kilka lat przed śmiercią chodził zgięty niemal wpół, Twarz miał ziemistą i bez wyrazu.
Razu pewnego Nate poszedł ż nim, by przyjrzeć się, jak łowi szczury w stodole. Było coś podniecającego i zarazem obrzydliwego w widoku psów posuwających się powoli do przodu
z brzuchami przy ziemi, węszących i tylko czekających ńa rozkaz, by rzucić się z obnażonymi zębami i spaść znienacka na kryjące się szczury. Wciąż pamiętał twarz brata stojącego w cieniu bez ruchu, tę chudą, bladą i prawie upiorną twarz; wciąż miał w nozdrzach zapach zatęchłego zboża. Czuł, że Nelson kocha swoją pracę, że daje mu ona jakąś dziwną satysfakcję. Zresztą wszyscy go poważali ze względu na jego umiejętności, no i płacili mu dobrze, bo szczury były prawdziwą plagą i każdy chciał się ich pozbyć. Nate też się ich strasznie bał, a przeszło mu to dopiero wtedy, gdy dorósł i stał się mężczyzną. Nigdy też nie przestał się lękać brata, tak że jego śmierć była dla niego przede wszystkim wybawieniem. Nareszcie miał‘cały dom dla siebie.
Nadal strzelał do ¡zajęcy i robił to bez oporów. Oko miał bystre i rękę pewną, zawsze zabijał pierwszym strzałem; no i zające były plagą, z którą trzeba byłb jakoś walczyć. Chętnie też zabijał kury, które chowała jego siostra. Brzydził się tylko sidłami, bo one przypominały mu o więzach krwi łączących go z bratem.
Mięso zająca łatwo odchodziło od kości. Cóż, kiedy musiał przerwać jedzenie, by dotknąć chusteczką lewego oka, do którego mu coś wpadło tego rana. Kiedy więc Bertha mówiła do niego, nie widział jej twarzy i dlatego nie rozumiał, o co jej chodzi. Nate czytał z jej warg łatwiej niż z warg innych ludzi, wystarczył szept, a już wiedział; toi ona nauczyła go tej ąptuki, to ona nauczyła go też pisać.. Mimo iż
był głuchoniemy, zawsze okazywała mu dużo } serca i cierpliwości w przeciwieństwie do ro- I dziców, którzy czuli się nieswojo w jego obecności, nie znając jego myśli i bojąc się osądu sąsiadów we wsi. Mieli jeszcze jędrno dziecko, | też chłopca, ale ten umarł, choć był zupełnie j zdrów, a oni nigdy nie pogodzili się z myślą, | że to on ich opuścił, a nie Nate.
Bertha Twomey czekała. Zawsze jadła sama, i dopiero wtedy gdy brat, skończywszy posiłek, 1 wracał do warsztatu. Teraz stała przy drewnia- 1 nym kuchennym stole, patrząc, jak przeciera 1 sobie oko.
— Czy coś cię boli?
Nate wskazał palcem oko.
— Tb pyłek z trocin. Musisz bardziej uwa- I żać i nie nachylać się tak nad irobotą. Już ci'to 1 mówiłam.
Nate kiwał głową, ale oko nie przestawało 1 łzawić, więć musiał źnów* je przetrzeć. Bertha I postanowiła je zbadać. Było zaczerwienione 1 i dosłownie tonęło we łzach. W końcu udało jej 1 się usunąć pyłek skręconym koniuszkiem czy- i stej chusteczki.
— Na przyszłość będziesz ostrożniejszy — I powiedziała.
Nate kiwnął głową i uśmiechnął się do niej. I Zawsze tak było między nimi g| ona traktowa- > ła go jak dziecko, choć dobrze wiedziała, że mimo swego kalectwa nie jest głupi. Była zaledwie o dwa lata starsza od niego, ale to właś- j nie ona pierwsza się nim zaopiekowała, gdy j*
tylko nauczył się chodzić, i od tego czasu bardzo się kochali.
Bertha Twomey zawsze ubierała się na czarno; chodziła w długich czarnych spódnicach^ szerokich swetrach i ciężkich czarnych butach, które chroniły jej obolałe stopy. Zawsze wyglądała staro. Jej twarz pokrywały zmarszczki, miała je nawet wtedy, kiedy była młodą dziewczyną. Ale kiedyś była ładna i miała coś szlachetnego w rysach, a włosy zaczesywała do tyłu i wiązała w kok, by dodać sobie powagi.
Kiedy ukończyła dziewiętnaście lat, wydano ją za mąż za Halfe’a, syna kowala z Salt. W ciepły czerwcowy dzień urządzono huczne' wesele na ‘świeżym powietrzu. Było jedzenie i tańce aż do zmierzchu. Bertha zabrała Nate’a do swego nowego domu; postanowiła nigdy się z nim nie rozstawać. Hale nie miał niic przeciwko temu. Nate mieszkał na poddaszu i pomagał przy koniach, a potem oddano go na naukę do Roba Riddy’ego, który .zajmował się urządzaniem pogrzebów W całej okolicy. Hale nauczył Nate’a strzelać. Po roku już nie żył, rażony piorunem; nazajutrz po jego śmierci Bertha i Nate wrócili do domu rodziców.
Nate wpatrywał się teraz uważnie w tę szeroką, surową twarz o pomarszczonym czole i ostrych rysach. Nigdy się nie dowiedział, jak Bertha przeżyła śmierć męża, nigdy nie widział, żeby płakała, nigdy nie powiedziała mu słowa na ten temat. Przejęła obowiązki gospodyni i pomagała również matce, jakby nie mogła znieść bezczynności. Poza tym zamknęła się
w sobie i opiekowała Nate’em. Ale zaszła w niej jakaś zmiana — z dnia na dzień zestarzała się i nigdy nie ubierała się inaczej jak na czarno.
Oko przestało go boleć i już nie łzawiło. Nate nabrał sobie pełną łyżkę ociekającego syropem agrestu.
— Do Halloranów ma przyjść doktor — odezwała się Bertha.
Nate odłożył łyżkę. A więc czekała, aż zje, żeby mu to powiedzieć.
— To wszystko. Nic więcej nie wiem.
Agrest stanął mu w gardle. Nie mógł go
-przełknąć. Bertha usiadła i zaczęła mu się przyglądać. Rozumiała, co się z nim dzieje. Nate tylko kiwał głową.
' — No, skończ — powiedziała, ale widząc, że nie może jeść, wstała powoli od stołu i sprzątnęła talerze.
Nate podszedł do drzwi na tyłach domu i otworzył je. Promienie słońca zalały mu twarz i od razu poczuł się jakoś lepiej. Wdychał zapach krzewów owocowych i czerwonego groszku. Gdzieś na skraju ogrodu kręciły się kury, brątzoworude jak wiewiórki. Nate ruszył w ich kierunku. Kiedy otworzył furtkę do kurnika, nie zwróciły na niego uwagi nadal wybierając z ziemi resiztki jedzenia, które rzuciła im Bertha. Słońce grzało bardzo silnie, a powietrze było suche i nieruchome. W uszach dzwoniło od ciszy.
A więc chodziło o dziecko Halloranów. Nate
próbował wmawiać sobae, że to nic; dziewczynka na pewno wyzdrowieje i wkrótce zacznie przychodzić do warsztatu, żeby z nim porozmawiać i znów ją zobaczy siedzącą na ławce i przypatrującą się jego dłoniom heblującym kawał dębu. Ale przecież nikt nde posyła po doktora, jeśli sprawa nie jest poważńa, a mała dopiero przed niecałym miesiącem wyszła ze szpitala.
Nate gapił się ¿na kręcące się u jego stóp kury.
W tkuchrn Bertha Twomey sprzątnęła ze stołu i zdjęła obrus w biało-niebieską krątę, by go wytrzepać na dworze. Stanąwszy w drzwiach popatrzyła na brata i nagle znów odczuła cały ciężar troski o niego, jaki ją wciąż przytłaczał, choć Nate miał już sześćdziesiąt osiem lat, a ona blisko siedemdziesiąt.
Twomeyowie zawsze mieszkali w tych stronach, ale ani Nate, ani Nelson szczurołap nigdy się. nie ożenili, tak że ona i Nate byli ostatni z rodu. Nie chciała powiedzieć mu o dziecku Halloranów, ale w 'końcu doszła do wniosku, że łatwiej przyjmie tę wiadomość od niej niż od kogoś obcego. Zresztą sprawa była beznadziejna, dziecko musiało umrzeć, tylko kiedy to ¡nastąpi, nikt nie wiedział.
Najbardziej bała się, że Nate zechce pójść do domu IJalloranów. Nie miał prawa tego robić, bo był Twomeyem, a ludzie byli przesądni i jego zajęcie nie budziło ich sympatii.
I Nate wciąż stał nieruchomo z głową pochyło-
ną w blasku gorącego słońca. „Porozmawiaj z nim, powiedz mu coś” — pomyślała. Ale nie mogła się na to zdobyć. Zresztą to niepotrzebne. Nate był niemy i głuchy, ale by* dojrzałymi: człowiekiem. Powiał lekki wietrzyk, poruszając srebrne paski folii, umieszczone ma grządkach dla odstraszamia ptaków. Jeszcze raz pomyślała, żeby podejść do Nate’a, ale odwróciła się i weszła do domu.
Wszyscy wiedzieli, że kiedyś jakiś Twomey. został oskarżony o konszachty z diabłem i — jak twierdzili jedni — spalony na stosie, a jak twierdzili drudzy ^ utopiony w rzece. Nic zatem dziwnego, że ludzie niełatwo pozbywali się uprzedzeń do tej rodziny, a kiedy mąż Berthy Twomey zginął rażony piorunem, stare przesądy znóW ożyły i każdy wolał trzymać się od Twomeyów z daleka. Dzieci uważały, że Ber- tha wygląda jak wiedźma; przerażała je .swoim widokiem i czernią swego stroju. Czasem miewały koszmarne sny, w których rzucała na nie czary. Bertha o tym wiedziała i zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Po prostu zamykała się coraz bardziej w sobie. Nie rozmawiała z nikim — nawet z braćmi —- o tym, co naprawdę czuje. Dla nich zaś była jedynym oparciem, zastępowała im ojca i matkę, i żonę, nie potrafili więc wyobrazić sobie, że jest istotą słabą.
Od Nate’a Twomeya ludzie też trzymali się z daleka, ale tylko z powodu pracy, jaką wykonywał, był on bowiem sympatyczny i nieszkod-
lawy. Zresztą czyż można mieć pretensję do człowieka, który nie mówi i nie słyszy? Jednak te dziwne dźwięki, jakie wydawał z siebie, te pomruki i zduszone odgłosy, wydobywające się z jego gardła i mające w jego przekonaniu imitować śmiech, wzbudzały strach u dzieci. ¿U wszystkich, z wyjątkiem dziecka Halloranów.
Hałloranom nie wiodło się w życiu. Ich dziadek posiadał ziemię, chował kilka mlecznych krów-i uważał się za prawdziwego gospodarza. Ale kiedy umarł i wszystko przeszło na syna, okazało się, że' pozostały po nim długi i trzeba było sprzedać ziemię. Artur Halloran widział, jak ojciec się męczy, i stracił ochotę do gospodarowania. Po ukonczeniu siedemnastu lat opuścił strony rodzinne — został marynarzem. Powrócił- z kulawą nogą, ożenił się z Amy Criddiick i utrzymywał się z dorywczej pracy najemnej przy sianokosach i wykopkach. Był zgorzkniały i kłótliwy; tolerowano go, ale nie lubiano. Halloranowie mieli jedno dziecko, córeczkę Jenny. Słabowita od urodzenia, często chorowała, a kiedy, skończyła rok i zaczęła chod,zić, wydawało się,, że nóżki nie mogą jej udźwignąć. Kiedy miała cztery lata, zapadła na ostry gościec i o mało nie umarła. Wszyscy słyszeli, jak Halloran mówił, że wolałby widzieć ją martwą niż złożoną niemocą na całe życie — nie zniósłby taikiego bólu. Wyzdrowiała, ale nie wolno jej było biegać ani nawet oddalać się za bardzo od domu, a Ikaedy mając pięć lat zaczęła chodzić do szkoły, wszyscy traktowali ją jak kruchą laleczkę i ciągle się o nią lękali. Nie ba
wiła się z innymi dziećmi, choć czasem, gdy siedziała w klasie albo przy ładnej pogodzie na małym krzesełku na skraju placu zabaw, jakieś dziecko, litując się nad nią, podchodziło, by ją trochę rozerwać. Ale jakby jakiś mur oddzielał .ją od innych dzieci, może dlatego, że miała taką przezroczystą skórę i takie drobne, delikatne kości, może dlatego, że miała blade wargi i sine kręgi pod oczami. Jenny nie była ani mądra, ani głupia, nie była też specjalnie rozmowna. W końcu przestano zwracać na nią uwagę.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy zaczęła odwiedzać Nate’a Twomeya w jego warsztacie stolarskim. Nate nie mógł do niej mówić i to. sprawiało, że w jego obecności mie czuła się skrępo^- wana. To ona mówiła do niego bez przerwy, zafascynowana tym, jak na nią patrzy i obserwuje ruchy jej warg. Po jakimś czasie już rozumiała, co oznaczają dziwne dźwięki, które Nate wydobywa z siebie — czy wyrażają aprobatę, czy sprzeciw -L- Choć najczęściej tylko kiwał lub potrząsał głową i uśmiechał się do niej, a potem znów piłował drewno i heblował deski ozy wbijał gwoździe. Jeżeli wyłaniała się sprawa wymagająca dokładniejszego wyjaśnienia, przerywał pracę i pisał coś w swoim notesie grubym stolarskim ołówkiem.
Podczas wakacji lub świąt Jenny przychodziła do niego niemal codziennie. Częstował ją herbatą z manierki, którą dawała mu Bertha, i taik .przyzwyczaił się do jej obecności, że było mu i nią po prostu przyjemnie. Sadzał ją na stole — musiał ją po.dmosić, ale ona nic
nie ważyła, jakby była z powietrza. Aż strach go ogarniał, gdy brał to kruche cia^o w swoje potężne dłonie.
Większość czasu spędzali milcząc. Jenny lubiła zapach warsztatu i miarowy odgłos hebla sunącego po desce. Tylko zgrzyt elektrycznej piły wywoływał w niej strach, zatykała sobie wtedy uszy i w głowie dej szumiało, a Nate patrzył tyłko na nią i -uśmiechał się, bo on nic nie słyszał-, cłioć głową prawie dotykał ostrza. Mógł tylko wyobrażać sobie jej udrękę, czując drgania wstrząsające całym jego ciałem.
Nate robił trumny. Zazwyczaj w okolicy raz w tygodniu ktoś umierał. Nate wsiadał wtedy na rower i jechał, gdzie trzeba. Gdy wchodził do domu zmarłego, zdejmował z szacunkiem czapkę, po czym brał miarę, a jeśli były jakieś specjalne życzenia, to. spisywano mu je na kartce papieru. Widok śmierci nigdy nie wywoływał w nim niepokoju, przyzwyczaił się już do .niego od dawna;- raczej ogarniał go jakiś spokój, czuł bowiem, że jeśli człowiek w końcu doszedł do takiego stanu bezruchu i ciszy,, to nie może być w tym nic złego, zwłaszcza że żadna krzywda go już nie spotka.
A kiedy nachylał się nad ciałami zmarłych, kiedy wykonując swoje czynności dotykał ich delikatnie, wydawało mu się, że ten kontakt umacnia jego wiarę w zmartwychwstanie. Z ufnością wracał więc do swego warsztatu i z przejęciem zabierał się do robienia trumny. Wiedział, że jest niezłym rzemieślnikiem, praca
dawała mu zadowolenie, a gdy kończył, cieszył się, że zrobił coś dobrego i pożytecznego.
Teraz jednak nie mógł skojarzyć myśli
0 śmierci z Jenny Halloran, nie wierzył, że to jest możliwe, choć była taka chorowita. Zawsze ją kochał, byli sobie wzajeninie tak bliscy... Niijr mógł pogodzić się z myślą, że mogłaby umrzeć lub — co gorsza — cierpieć. Znów przypomniał] mu się widok 'złapanego w sidła daniela.
Rok temu Jenny zapadła na jakąś nieznaną
1 bolesną chorobę, a potem w ciągu kilku miesięcy trzy razy upadła łamiąc sobie kości, które były talk kruche jak kosteczki oi ptaka i lnie chciały się (zrosnąć. Już nie mogła chodzić, nie wolno jej nawet było siedzieć na krześle bez opieki, ponieważ mogłaby z niego spaść. Matka woziła ją wszędzie w wózku na kółkach, bo Halloran wstydził się i nie chciał się z córką pokazywać. Oczywiście o odwiedzaniu warsztatu Nate’a nie było mowy.
Nate bardzo za nią tęsknił. Ale gdy tak pracował w osamotnieniu, dochodził dó wniosku, że właśnie tego powinien się był spodziewać; raczej dziwne było to, że w ogóle pozwolili dziecku do niego przychodzić. Ostatecznie był Twomeyem, a- Twomeyom się' nie ufało, choć nigdy nie zrobili nikomu krzywdy. Ale jednogo Twameya oskarżono kiedyś o czary, mąż Ber- thy zginął od pioruna, a on, Nate, urodził się głuchoniemy. To wystarczyło: ludzie unikali go i byli zadowoleni, że dom Twomeyów stoi na uboczu.
Nate wiedział, że strach przede wszystkim
budzi jego praca, wielu mieszkańców wsi bowiem wierzy, że spotkanie ze stolarzem robiącym trumny oznacza śmierć, a jeśli bez istotnej przyczyny wpuści się go do domu, to kusi się los. Hallorhn był jeszcze bardziej przesądny niż inni -4- wszędzie węszył nieszczęście, bo do tego przyzwyczaiło go życie.
Jenny wróciła ze szpitala jeszcze bledsza i chudsza niż przedtem. Gdy w pogodne dni matka wywoziła ją na spacer, ludzie od mej stronili, jakby ozuli unoszącą się nad nią śmierć. Kiedyś Nate, wracając do domu na kolację, natknął się na nią. Jej cienkie jak zapałki nóżki, chuda jak łodyżka szyja i martwy wzrok wstrząsnęły nim. Nie potrafił znieść widoku jej cierpienia. W domu siadł przy stole i zaczął skubać róg obrusa; to załamywał ręce, to stawał w drzwiach, wpatrując się w ogród.
Bertha uznała, że stracił ochotę do życia. Kiedy posyłała go, by przyniósł trochę groszku, agrestu lub czarnych porzeczek, szedł i wykonywał polecenie jak automat. Dawniej nie trzeba było mu o tym w ogóle mówić, robił to sam, a owoce czekały już na nią w miseczkach na kuchennym stole.
Po raz pierwszy w życiu Nate odczuł własne nieszczęście, zaczął zazdrościć tym, co słyszą i mogą mówić, czuł wzbierającą gorycz. Dlaczego urodził się Twomeyem? Dlaczego Jenny chorowała? Dlaczego nie pozwalano jej się z nim widzieć? Co takiego zrobił, że spotkało go to wszystko?^
Tego dnią, kiedy Bertha powiedziała mu
0 doktorze, Nate nie miał ochoty wracać do warsztatu, nie chciał być sam. Ale właśnie zmarł na atak serca stary Bart, pasterz z Faze Farm, pogrzeb miał odbyć się w środę, a trumna nie była jeszcze gotowa. Nate zazdrościł Bartowi, który był od niego młodszy o rok. Wydawało mu się, że śmierć nie jest strasizna, można pragnąć śmierci. Bartowi jest na pewno lepiej na tamtym świecie. Niewiehl jest takich, co doznają szczęścia za życia. Nate też chciał umrzeć. Ozuł się tafki zmęczony.
Gdy tak pracował nad ~ trumną, uświadomił sobie nagle to, czego obawiała się Bertha — że musi iść do Halloranów zobaczyć się z Jenny teraz, natychmiast, dopóki jeszcze żyje i dopóki jeszcze może do niego mówić. Widok jej poruszających się warg uspokoi go, zresztą chciał się upewnić, że dziewczynka nie cierpi, że rolji się wszystko, by jej ulżyć. Pracował, ale «wciąż myślał o niej; nie mógł skoncentrować się na tym, co robił, palce nie reagowały na gładkość drewna, na chłód gwoździ. Bart miał sześć i pół stopy wzrostu, więc trzeba było przygotować dużą trumnę.
Drzwi do warsztatu Nate pozostawił otwarte; promień słońca padał na poskręcane wióry zalegające podłogę i grzał mu plecy. Zawsze lubił taiką pogodę, bo słońce uspokajało go. Teraz nie mógł już znieść tego dłużej. Musiał zobaczyć Jenny. Dwadzieścia po trzeciej odłożył piłę, zdjął czapkę z gwoździa, otrząsnął z niej pył
1 wyszedł na dwór.
Kamienny 'bruk rozgrzany był od słońca.
Idąc nie spotkał nikogo. Szedł powłócząc nogami, lekko pochylony do pnzodu, a w głowie aż tętniła mu cisiza.
Wszedł na ścieżkę wiodącą do jej domu i już miał chwycić za kołatkę, ale cofnął dłoń. Nikt go nie zauważył. Ogródek przed domem zarósł chwastataii. Przez oset i powój z trudem przebijały się lewkonie i petunie. Halloran nie ' zajmował się takimi sprawami:
Nagle Nate uświadomił sobie, że nie będzie mógł wytłumaczyć przyczyny swych odwiedzin i że nie zostanie wpuszczony do środka. Jego Wzrok powędrował w kierunku okna sypialni na piętrze, zasłoniętego siatkową firanką. Nigdzie znaku życia. Tylko wychudły bury kot patrzył na niego z walącego się płotu.
Nate nie ruszał Się z miejsca. Wiedział, że nie wróci do warsztatu, zanim nie zobaczy Jenny.
Wreszcie zapukał do drzwi. Minęło kilka minut, zanim Amy Halloran podeszła do nich, uchyliła je i wyjrzała na dwór. Kiedy zobaczyła Nate’a, jej twarz skrzywiła się i jakby zastygła ze strachu czy odrazy. Amy nie była staira, nie miała nawet czterdziestu lat, ale wyglądała staro, miała dużo siwych włosów, a na jej kwadratowej prawię twarzy biegły głębokie- bruzdy od nosa aż do ust. Nate zdjął czapkę i obracał ją nerwowo w. dłoniach.
—...
gosiadabrowska