Oppman Artur (Or-Ot) Legendy Warszawskie i Wiersze.doc

(682 KB) Pobierz
Legendy Warszawskie i Wiersze

Artur Oppman (Or-Ot)

Legendy Warszawskie i Wiersze

 

 

*** [Noc srebrna śniegiem]              2

Syrena              3

Kościół Panny Marii              7

Bazyliszek              13

W KUŹNI PŁATNERZA              13

NA STARYM RYNKU              13

W LOCHACH ZWALISKA              14

U CZAROWNIKA              16

SKAZANIEC              17

Chrystus cudowny u Fary              18

O chciwym Macieju, kusym Niernczyku i zaklętych skarbach na zaklętej górze.              24

Kiliński 1974.              26

Nala - poemat.              29

Pamiątka uroczystego obchodu setnej rocznicy zgonu Tadeusza Kościuszki : 1817-1917.              40

Zbójcy.              48

Złota kaczka.              49

Wiersze.              51

Lis i bocian              51

Baśń o grzybowych ludkach              52

Kruk i lis              53

Lis i kurka              53

Wiersze o Starym Mieście              54

Gdy wieczorna spływa chwila złota              54

Stare Miasto  (fragment)              54

Rynek Staromiejski              55

Dzwonnik Kacper Dławiduda              57

Dachy  (fragment)              59

Grajek              60

Maciejowa i Bartłomiej              63

Stary dom              65

Konsyliarz Barnaba–Walenty              67

Stary Aktor              71

Zaułki              73

Piwnica Fukierowska              74

Szeroki Dunaj              74

Berek Jawor              76

Stary kapral              79

„Pod Syreną”              81

Trzy boginie              82

Maciej Flisak              84

Kamienne Schodki  (fragment)              87

Ostatni klasyk              88

Rynek Starego Miasta              90

Objaśnienia              91

Abecadło wolnych dzieci              98

Aa              98

Bb              99

Cc              99

Dd              99

Ee              100

Ff              100

Gg              101

Hh              101

Ii              101

Jj:              102

Kk              102

Ll:              103

Ll:              103

Łł              103

Mm:              104

Nn:              104

Oo:              105

Pp:              105

Rr:              106

Tt:              106

Uu:              106

Ww:              107

Zz:              107

Żż:              108

 

*** [Noc srebrna śniegiem]

 

Noc srebrna śniegiem, wiatr mroźny dmucha,

Na skrzypcach zimy gra zawierucha,

Kłębami śniegu w okna uderza,

To coś zaszepce, jakby z pacierza,

To się rozjęczy nutą żałosną,

Jakby tęskniła za cudzą wiosną,

To znów na chwilę płacz swój uciszy

I gwiazd milionem błyśnie w tej ciszy.

Jakże to miło w wieczór zimowy

W cieple zacisznej siedzieć alkowy;

W piecu się ogień dopala właśnie,

W ciemnej czeluści mignie, to zgaśnie,

Sypie iskierki czerwone, złote,

W sercach nieznaną budzi tęsknotę

Za czymś minionym, za czymś dalekim,

Za dawnym światem, za dawnym wiekiem.

 

Zimową nocą w alkowie starej

Umarłych czasów snują się mary,

W wielkim fotelu, sprzed stu lat może,

Wsłuchał się dziaduś w zamieć na dworze,

Jakby ustami jakiegoś ducha

Głos mu wichury gada do ucha,

O tym co było, co się prześniło,

co już – od kiedy! - śpi pod mogiłą...

 

I nagle dziatwa przypadnie z wrzawą:

- Powiedz nam, dziadziu, bajkę ciekawą!

- Jak szedł Twardowski do piekieł bramy?

- O, nie, dziadziusiu! Znamy to, znamy!

- Więc o Madeju, co zbrodnie knował?

- Ach wiemy: Madej odpokutował!

- To o Kopciuszku w zgrzebnej odzieży?

- Na pamięć umiem, niech dziadziuś wierzy!

- No, to już nie wiem, co rzec w tej sprawie!

- Powiedz nam, dziadziu, o... o Warszawie!

 

Pochylił dziadziuś głowę zmęczoną,

Ale mu w oczach iskry zapłoną,

Strudzone serce mocniej kołata,

Bo swej młodości przypomniał lata:

Jak to w ulicach starej Warszawy

Gonił za widmem rycerskiej sławy,

Jak każda cegła, każdy głaz w murze

Wskrzeszały przeszłość w złocie, w purpurze.

 

Na szarej Wiśle, na mętnej fali

Piosnka syreny ulata w dali,

W zapadłych w ziemię lochach zwaliska

Zły bazyliszek ślepiami błyska,

Męczeńska Praga krwią się zalała,

W królewskim zamku łka Dama Biała...

A nad główkami dzieciaków grona

Cudowny Chrystus wznosi ramiona...

 

Dali mu malcy myśl do gawędy:

Starej Warszawy stare legendy...

 

Syrena

 

I.

 

– A widzieliście ją, tę syrenę niby, kumie Szymonie?

– Widzieć nie widziałem, kumie Mateuszu, bo drzewa przesłaniały źródełko, a bliżej podejść bałem się jakości, alem słyszał, jak śpiewa.

– Alboż to syreny śpiewają?

– Jakże to? Nie wiecie o tym, kumie Mateuszu? Śpiewają! Jak jeszcze! Głos to ci się tak rozchodził po Bugaju, po Wiśle, hen, aż za rzekę, jakoby właśnie dzwonek srebrzysty dzwonił. Słuchałbyś dniem i nocą.

– No, i co dalej? Co dalej?

– Ano, nic dalej. Słuchałem, słuchałem, lubość mi się jakowaś rozpływała po kościach, aż w końcu śpiewanie ucichło: widać syrena schowała się na nocleg w źródełku, bo już i słońce zachodziło, a ja powlokłem się do chaty, alem całą noc spać nie mógł, inom o tej syrenie rozmyślał.

– Ciekawość! Warto by ją wypatrzyć, zobaczyć.

– Ale jak? Toć, jeśli nas ujrzy, umknie i skryje się w wodzie. A zresztą może to i grzech przyglądać się takowej stworze niechrzczonej i kuszącego jej śpiewania słuchać.

– Grzech nie grzech – niewiada! Najlepiej zapytać o to ojca Barnaby, pustelnika. To człek mądry i pobożny; on powie i nauczy, co czynić nam należy.

– Rzetelnie mówicie, kumie Mateuszu, chodźmy do pustelnika Barnaby.

– Ano, to i chodźmy! Ryby przez ten czas z Wisły nie uciekną, a my się od duchowej osoby przeróżności dowiemy.

Tak rozmawiali z sobą dwaj rybacy znad Wisły w owych zamierzchłych czasach, gdy na miejscu dzisiejszej Warszawy, a właściwie jej Powiśla, leżała niewielka rybacka osada, otoczona gęstymi lasami, w których roiło się od grubego zwierza: łosiów, turów, wilków i niedźwiedzi.

 

II.

 

– Więc powiadacie, że śpiewała?

– A juści! śpiewała; gadałem przecie.

– A co dnia! Jak tylko słoneczko Boże ma się ku zachodowi i czerwienią a złotem pomaluje Wisełkę, wraz ci się na Bugaju jej piosenka rozlega.

– I długo też nuci?

– Do zachodu. Jak się ino ciemno zrobi na świecie, już jej nie słychać.

– To nocami nigdy ze źródła nie wychodzi?

– Czy wychodzi, czy nie wychodzi, tego ja nie wiem, ale przepomniałem powiedzieć, że w pełnię miesiąca też śpiewa. Nieraz mnie ze snu budzi blask księżycowy, co do chałupy zagląda: siadam se na posłaniu, aż ci tu odgłos jakowyś dolata z daleka; jakby skowronek, jakby dzwonek, jakby skrzypeczki lipowe: to ona.

– O to mi chodziło właśnie. Więc trzeba tak zrobić...

Tu ojciec Barnaba zadumał się na długą chwilę, a obaj rybacy czekali w skupieniu, aż namyśli się, co poradzić.

Ojciec Barnaba był to starzec wysoki, chudy, siwobrody, łysy jak kolano, odziany w długą samodziałową opończę. Na pomarszczonym jego obliczu rysowały się powaga i dobroć. Wszyscy trzej siedzieli przed budką pustelnika na ławie, uczynionej z dwóch pieńków, na których położono z gruba obciosaną deskę. Było to lipcowe popołudnie i cudnie było w boru, pachnącą żywicą i kwiatami. Ptaki śpiewały radośnie, pszczoły wesoło brzęczały, a zielony dzięcioł w czerwonym kapturku stukał dziobkiem, jak młotkiem, w korę rozłożystego dębu i wydłubywał robaki.

A ojciec Barnaba namyślał się, namyślał, aż rzecze:

– Więc trzeba tak zrobić: w pełnię miesiąca wybierzemy się we trzech do źródełka; na odzienia nasze naczepić należy gałęzi świeżo zerwanych, najlepiej lipowych, kwiatem okrytych, żeby syrena człowieka nie poczuła, bo się nie pokaże; zaczaimy się przy samym źródle, a gdy wynijdzie i śpiewać zacznie, wtedy zarzucimy na nią sznur, spleciony z cienkich witek wierzbowych, święconą wodą skropiony, ile że takiego się żaden czar nie ima; zwiążemy i miłościwemu księciu na Czersku zawieziemy w darze. Niech ją na zamku trzyma i niech mu wyśpiewuje.

Ale uszy woskiem musimy sobie zatkać, żeby jej narzekań i lamentów nie słyszeć, bo inaczej serce w was tak zemdleje, że nie będziemy mieli mocy wziąć jej w niewolę. Srodze jest żałośliwe syrenie śpiewanie.

– Tak jest, jak mówicie, ojcze Barnabo; wiem ci ja o tym bom te piosenki słyszał. Żaden miód, by najprzedniejszy, tak człowieka nie upoi, jako on głos syreni. Więc tedy do pełni miesięcznej?

–Tak jest, do pełni.

I rozeszli się w swoje strony. Rybacy nad Wisłę do zarzuconych sieci, a ojciec Barnaba na modlitwę.

 

III.

 

Tam, gdzie dziś nad samym prawie wybrzeżem Wisły, poniżej starożytnych kamienic Starego Miasta, rozciąga się ulica, Bugaj zwana, przed wielu laty szumiał las zielony, odwieczny.

W lesie tym, z pagórka, wznoszącego się nad rzeką, tryskało źródło i rozlewało się w głęboki, bystro płynący potok.

Nad potokiem rosły białokore brzozy, wierzby pokrzywione maczały w nim długie gałęzie, kwitnęły polne róże i niezapominajki haftowały niebieskimi kwiatami zielony traw kobierzec.

W tym to potoku mieszkała właśnie syrena.

Była piękna, pogodna noc miesięczna. Srebrzysta pełnia żeglowała przez błękitne, usiane gwiazdami niebo i przyglądała się ziemi uśpionej, lasowi i źródłu.

Ale w lesie nie wszyscy spali.

Zza brzóz i wierzb, stojących nad potokiem, widać było trzy skulone postacie. Przycupnęły one wśród krzaków gęstych i ciekawymi oczyma spozierały w wodę potoku, mieniącą się srebrzyście od blasków tarczy miesięcznej. Byli to dwaj rybacy, Szymon i Mateusz, i pustelnik, ojciec Barnaba.

Nagle z wody wynurzyła się przecudna postać. Była to dziewica nadziemskiej urody; w świetle miesięcznym widać ją było doskonale. Miała długie kruczoczarne włosy, pierścieniami spływające na białą, jak z marmuru wyrzeźbioną szyję; szafirowe jej oczy, wzniesione ku pełni, patrzyły dziwnie przejmująco i smutno, a ozdobiona lekkim rumieńcem twarzyczka takim tchnęła czarodziejskim urokiem, że przyglądającym się jej rybakom aż serca zamarły ze wzruszenia.

Syrena chwilę trwała w milczeniu, zapatrzona w niebo i gwiazdy – i oto w ciszy tej czarownej nocy zadźwięczał śpiew tak piękny, tak kryształowo czysty, że zdawało się, iż i księżyc, i gwiazd miliony, i ziemia, i niebo zasłuchały się w niego do niepamięci.

Wtem z krzaków, cicho, bez szelestu, wyskoczyły owe trzy postacie – i nie tak szybko rzuca się ryś drapieżny na przebiegająca łanię, jak oni rzucili się na syrenę, skrępowali ją powrósłem, z witek wierzbowych splecionym, i wyciągnęli z wody na murawę.

Próżno się szamotała nieszczęsna, próżno ich ludzkim a cudnym zaklinała głosem. Głos ten wzruszyć ich nie mógł, gdyż wedle rady ojca Barnaby, uszy mieli woskiem szczelnie zatkane.

– Co teraz począć? Co z nią począć? – jęli się pytać obaj rybacy zdyszanym, gorączkowym głosem.

– Co począć? – rzeknie pustelnik – poczekajcie, zaraz wam powiem:

Nim ją do Jego Miłości księcia na Czersku zawieziem, a wieźć przecież nie będziem po nocy, zamkniemy syrenę w oborze, a pilnować jej będzie Staszek, pastuch gromadzkiego bydła. Skoro świt zaś, wóz drabiniasty sianem wymościm i jazda do Czerska! Dobrze mówię?

– Dobrze mówicie, ojcze Barnabo, mądrze mówicie!

Miesiąc świecił już nad polanką, gdzie rybacy złożyli skrępowaną syrenę, i widać ją było wybornie. Do pasa była to, jak się rzekło, panna na podziw urodziwa, od pasa zasię ryba srebrzystą łuską błyszcząca. Leżała biedna bez ruchu, z zawartymi cudnymi oczyma, ręce wzdłuż ciała opuściwszy, i tylko rybi ogon, długi a giętki, uderzał kiedy niekiedy w ziemię, zupełnie jak u wyjętego z wody karpia lub szczupaka.

– Czas nam w drogę – przemówił pustelnik – bierzcie ją!

Szymon i Mateusz dźwignęli syrenę i ponieśli ją w stronę wioski.

 

IV.

 

– Otwieraj, Staszku!

– Otwieraj co prędzej! Cóż to? Zarżnęli cię zbóje, że się nie ruszasz?

– Nie gramol się, gamoniu! Skorzej! Skorzej!

I rozległy się głośne uderzenia krzepkich pięści Szymona i Mateusza we wrota obory, oni to bowiem, wraz z pustelnikiem Barnabą, dobijali się uporczywie do wielkiego drewnianego budynku, w którego ścianach, przez wyrzezane otwory, widać było rogate łby i mokre pyski licznych krów....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin